Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 21 lipca 2016

Kłamstwo







- Widzę, że nie próżnujesz – oznajmił Morgoth, nakrywając Thranduila na wysyłaniu listu. Gołąb wzbił się w powietrze i odleciał, a elf zastawił sobą okno.

- Jak mógłbym, skoro wczoraj wywołałeś wojnę? – odpowiedział mu hardo, zaciskając na parapecie pobielałe z lekka palce – Sądzisz, że będę patrzył bezczynnie, jak niszczysz cały świat?

Morgoth, Czarna Moc Północy, zacisnął dłoń w pięść.

- Sądzisz, że ci na to pozwolę?

Przed stopami Thranduila pojawił się ten sam gołąb, którego przed chwilą wysłał – tylko z przekręconym karkiem. A potem trup ptaka spłonął. Po komnacie rozniósł się odór palonego mięsa.

- …Sądzisz, że nie wyciągnę konsekwencji? – pytał dalej Thranduila, mając mord w oczach – A może wydaje ci się, że jesteś na tyle bezpieczny, że możesz robić, cokolwiek zechcesz? Że możesz zdradzać mnie dalej i wysyłać moje wojska na śmierć? Sądziłeś, że mnie przechytrzysz? Naprawdę?...

Jego wargi wygięły się w diabolicznym uśmiechu. Nie było w nim nawet namiastki Melkora.

- Kiepsko to rozegrałeś, Królu Puszczy.

Podszedł do niego i nachylił się nad nim, przydeptując spalone szczątki.

- Tak bardzo się niegdyś bałeś, że zrobię ci krzywdę… Obiecałem, że tak się nie stanie, i wiesz co? Nawet dotrzymam słowa… - w jego dłoni pojaśniałą przejrzysta kula, w której odbiła się postać jakiegoś elfa. – Nie podniosę na ciebie ręki. Schwytam twojego syna, Legolasa i będę go torturował na twoich oczach, dopóki nie zaczniesz się do mnie odnosić z należytą pokorą.

Thranduil pobladł, a jego dłonie zadrżały.

- Nie, nie zrobiłbyś tego…

- Och, tak, zrobiłbym… - odparł zadowolony Morgoth, patrząc mu prosto w oczy – Zawiedź mnie jeszcze jeden, jedyny raz, a bardzo boleśnie się o tym przekonasz.

Zanim jednak wyszedł z komnaty – zatoczył się i niemal wpadł na ścianę.

Znowu rozkasłał się krwią, tym razem dużo mocniej. Oddychał chrapliwie, wspierając się opancerzoną ręką o chłodny mur. W końcu, dysząc ciężko, przytknął czoło do chłodnego granitu.

- Co?... – zaczął, potrząsając głową – Co się dzieje? Co ja tu robię?

Powrócił Melkor.

Odwrócił się do Thranduila z wyraźnym wahaniem, jakby zupełnie zapomniał, co się przed chwilą wydarzyło. Ze szczerym zdumieniem popatrzył na spalone szczątki, potem na pobladłą minę elfa, a potem na swoje ręce.

- Alasse?... – zapytał niepewnie, i zamrugał parę razy, jakby próbował przegonić coś z głowy – Ja…

Zacisnął jednak usta i wyszedł, pogrążony w zadumie. Drzwi zatrzasnęły się za nim i scaliły ze ścianą. Thranduil osunął się na kolana.

Jak…kiedykolwiek… mógł zobaczyć w tej bestii coś dobrego?

Chwycił swoje szaty w garści, i objął się w bezsilności rękoma.

Morgoth mógł upodlić go w każdy możliwy sposób, ale NIE MIAŁ PRAWA choćby tknąć Legolasa! Uderzył w jego jedyny czuły punkt. W ukochanego, jedynego syna.

Musiał wiedzieć, że Thranduil zrobi wszystko, żeby go ochronić.

To było gorsze od ciosu w serce lub noża pod żebra.


*

- Ty jesteś Yvhar? – zapytał Sauron, wskazując na mocarnego Balroga, ducha ognia, który przybrał postać pół człowieka – pół zwierzęcia, z czarnymi, nietoperzymi skrzydłami – Nowy poddowódca?

Potwór odwrócił się, ukazując… bardzo ludzką twarz. Miał bycze rogi, smoczy ogon i czarno czerwone łuski na ramionach i plecach, skrywając w sobie moc płomieni. Balrogowie zwykle szczycili się swoją magią i wielkością, ten jednak wyraźnie wolał zachować tę informację w tajemnicy. Miał na sobie tylko segmentową, stalową osłonę na biodra, oraz jeden szeroki, nabity kolcami naramiennik. Jego stopy przypominały jaszczurze łapy, i zakończone były pokaźnymi pazurami. Wokół niego falowało powietrze, zdradzając płomienie, które skrywał.

Jaszczur patrzył przez moment na Saurona, wysunął rozdwojony język, jakby poprzez zapach upewniał się, z kim ma do czynienia i potem schylił pokornie głowę.

- Tak, mój panie. – odrzekł głosem przypominającym syk płomieni.

- Ciekawe, nie pamiętam cię z poprzednich wojen. – zacmokał Sauron, obchodząc go dookoła. Dotknął z rozbawieniem końcówki jego skrzydła, obserwując przezroczystą błonę, ale szybko się tym znudził. – Zawołaj jakiegoś smoka, najlepiej jednego z większych. I zbierz wojsko. Jedziemy na Rohan.

Yvhar nie zamierzał dyskutować. W jego dłoni pojawił się miecz z ognia. W drugiej również.

- Tak, mój panie. – powtórzył już bez pokory, unosząc wzrok. – Będzie wedle twej woli.


*

Minęły kolejne dwa dni. Melkor postanowił, że odwiedzi Thranduila, martwiąc się jego pogarszającym stanem. Elf nie chciał jeść, odmawiał napojów i nie wychodził z łoża, słabnąc z każdą chwilą. Ainur wiedział, że choć elfy nie mogą popełnić samobójstwa, może zabić je ich własny żal. Było to konanie w męczarniach, choroba duszy, i nie dawało się jej wyleczyć w żaden ze znanych sposobów.

Nie mógł pozwolić, by trwało to choć chwilę dłużej. Nie mógł ryzykować.

- Thranduilu – przywitał się, wchodząc do jego komnat – Mój alasse, co ty próbujesz osiągnąć? Dlaczego się krzywdzisz? – usiadł bez pozwolenia na jego łóżku, i lekkim gestem odgarnął z jego twarzy kilka srebrzystych kosmyków – Przecież to…-

I urwał w połowie zdania, gubiąc oddech.

Thranduil był blady, miał podkrążone oczy i niewidzący, utkwiony w ścianie wzrok. Wyglądał na chorego. Był cieniem dawnego siebie.

Nie zareagował na powitanie i w ogóle nie zwrócił na niego żadnej uwagi. Miał płytki oddech i zimną skórę. Nie przebrał się nawet, leżąc w dziennych szatach. Mocno zaciśnięte wargi wyrażały dużo więcej, niż wyraziłby jakikolwiek lament lub krzyk desperacji. Trzymał w dłoni kawałek prześcieradła, jakby szukając oparcia w czymkolwiek, co było realne.

- Nie. – wyszeptał do siebie Władca.

Serce Ainura stanęło na monet, gdy zobaczył w nim pierwsze objawy choroby. Odsunął odrobinę kołdrę, odsłaniając jego nieskazitelną szyję i dotknął jej palcami, sprawdzając puls.

Był wolny i ciężki. Nieregularny.

Melkor zamknął oczy, przeklinając w duchu wszystkie czyny swojego drugiego ja.

Ostatnio zranił Thranduila bardziej, niż mógłby przypuszczać. Odebrał mu wszystko, razem z chęciami do życia. Nie wiedział, że Thranduil sam wolał umrzeć, niż narazić na to swojego syna.

- Thranduilu… Nie próbuj… Nie w ten sposób…

,, Nie, nie zrobiłbyś tego…”

Morgoth miał za swoje. Chciał wojny – i dostał ją. Thranduilowi nie zależało na życiu. To nawet nie był szantaż. Król Lasu po prostu się poddał. Nie mógł ciągle przeciwstawiać się ciemności, ona niszczyła wszystkich śmiertelnych. Nie miał powodu, by dawać Morgothowi jakąkolwiek satysfakcję.

- Ukochany.

Melkor naprawdę był zdesperowany.

- Proszę…

Położył się ostrożnie za nim, wsunął w milczeniu pod kołdrę, objął go w pasie i przyciągnął do swojego ciepłego ciała. Bezradnym gestem ucałował tył jego głowy, błagając w duchu, by jego drugie ja nie przejęło nagle myśli i kontroli nad ciałem, i nie pogorszyło tej sytuacji jeszcze bardziej.

- Nie chciałem cię skrzywdzić. Nie mogę ścierpieć twojego smutku. Po prostu… Ja ostatnio nie jestem sobą. Przepraszam. Naprawdę nie chciałem wyładować na tobie złości.

Thranduil poruszył się.

- Nie. Dotykaj. Mnie. – wycedził, ściskając prześcieradło jeszcze mocniej – Nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz