część 8
- Pośpiesz się – warknął.
Dowódca jego wojsk spojrzał od dołu w lubieżny sposób,
ujmując odsłoniętą męskość w dłoń. Ten rozkaz rozumiał aż nazbyt dobrze. Zajął
się nim już po chwili, wydając z siebie bezwstydne dźwięki pełne pomruków i
uwielbienia, jakby obciąganie mu było szczytem jego skrywanych marzeń. Ogniste
włosy jakby ożyły, splatając się i falując niczym płomienie.
Melkor westchnął ciężko, odsuwając od niego spojrzenie.
To nie była ta osoba, której teraz pragnął. I nie chciał
wcale dochodzić w ten sposób.
- Już, wystarczy –
powiedział bezosobowo, podciągając kochanka w górę, chwytając go w pasie i
kładąc z powrotem na łóżku. – Skoro tak się uparłeś…
Nie dokończył. Zawisł nad nim na rękach i popatrzył mu w
oczy, odgarniając czułym gestem kosmyk niesfornych włosów. Ta chwila, w której
był Morgothem, zginęła bez śladu.
Pochylił się, sięgnął ustami jego warg, pocałował go ciepło i
spokojnie, zdjął przepaskę, która zasłaniała mu biodra. Przymknął oczy, dotknął
jego policzka, a potem westchnął w roztargnieniu, zupełnie odpływając spojrzeniem.
To nie był Morgoth, jakiego znał Mairon. To w ogóle nie był
Morgoth. Morgoth nigdy się tak nie zachowywał! Majar otworzył szeroko oczy, po
raz pierwszy doświadczając od niego czułości. Aż drgnął, gdy nieznośnie
spokojny dotyk przesunął się z policzka na jego odsłoniętą szyję, gdzie palce
tego nowego, nieznanego mu mężczyzny poznawały z uczuciem każde wgłębienie i
obłość, jaką napotkały.
Sauron nie wiedział, co się dzieje. Nie poznawał kochanka.
Zawsze, za każdym razem, gdy byli w łóżku, zabawa kończyła się szybko ostrym i
bezemocjonalnym seksem. Jeszcze nigdy Morgoth nie poświęcał mu takiej uwagi,
jak dzisiaj. Majar miał wrażenie, że robili to ze sobą po raz pierwszy w życiu.
Przecież Morgoth nie posiadał takich odruchów! On nie potrafił kochać!
Ścierpła mu skóra, a ognisty wzrok obserwował niepewnie każdy
jego kolejny ruch.
Nie, nie, to nie było możliwe. Morgoth nie mógł nagle
odwzajemnić jego uczuć. To tylko jakiś prześmiewczy żart, który skończy się
jego typowym, bezdusznym śmiechem.
Ale nie, ten mężczyzna nie wyglądał na skłonnego do żartów.
Co właściwie właśnie się działo?
Melkor całował go namiętnie, przesuwając z wolna dłonią w
dół, na wnętrze jego uda, i drażniąc skórę blisko pachwin w miarowym i
delikatnym dotyku.
Sauron miał wrażenie, jakby zapłonął od środka. To nie był
jednak ten ogień, który tak dobrze znał. Nie było w nim desperacji. Była tylko
przyjemność i uczucie bycia w centrum czyjejś uwagi. Był… miły. Taki, że Majar
chciał się w nim zatopić i spalić do cna.
Wtedy zrozumiał, że to zachowanie nie było przeznaczone dla
niego.
Kochanek go nawet nie zauważał. Widział – lecz widział w nim
kogoś innego.
Widział Thranduila. Mairon był tego pewien. To było
przeznaczone dla tego dumnego elfa, ale nie dla niego, jego sługi.
Chciał mu przerwać, chciał nie pozwolić… Ale nie był w
stanie. Po raz pierwszy w życiu zaobserwował, że jego władca posiada uczucia.
Że potrafi je odwzajemniać. Po raz pierwszy w jego bezdusznym spojrzeniu
pojawił się ciepły, przyjazny pobłysk.
Pomimo tego, że to nie był spektakl dla niego, Mairon poddał
się jego rękom.
Melkor pieścił go z zaskakującym wyczuciem, nie za słabo i
nie za mocno, bez cienia dawnej brutalności. Nadal był czuły i nadal wprawiał
kochanka w niewytłumaczalny, irracjonalny
niepokój. Sauron nie wiedział, jak ma się zachowywać. Nie pasowała tu
jego wulgarność i hardość, a niczego innego zwyczajnie dotąd nie poznał. Leżał
więc pod nim niemal biernie, chwytając go zaledwie za kark, jakby te uczucia
były tylko iluzją, która mogła zaraz przeminąć. Westchnął lekko, kiedy kochanek
zsunął wargi na jego wrażliwy tors. Bał się, że każdym głośniejszym dźwiękiem
wyrwie go z tego transu, i nigdy już nie dowie się, co znaczy być kochanym
przez Ainura. A pragnął tego z całego swojego serca.
,,On mówił, że mnie kocha” – przypomniał sobie słowa
Thranduila. Teraz, patrząc na to, jak zachowywał się jego kochanek, uwierzył w
słowa elfa. I wtedy ścisnęło mu się serce.
Jego król kochał jakiegoś miernego długowiecznego, ale nie
Mairona, najwierniejszego i najbardziej oddanego ze swych sług! Jego nigdy nie
obdarzy podobnym uczuciem. W Majarze narósł bunt i poczucie niesprawiedliwości,
ale nadal nie śmiał się odezwać.
Gorące wargi pieściły jego skórę, stając się coraz bardziej
nieznośne. Gdzieś, głęboko w sobie, Mairon poczuł się okłamany.
Mógł mieć to wszystko, co dostał Thranduil, ale to Thranduil
był lepszy i to on mógł stawiać mu warunki… Stawiał warunki Władcy Ciemności!
Od dawna! Dlaczego Saurona nigdy nie zastanowiło to, że Morgoth nie zmiótł go
do tej pory z powierzchni ziemi?
Zacisnął zęby, odwracając głowę.
To zabolało. Król Kłamstw omamił i jego. Wmówił mu, że nie
posiada uczuć śmiertelników, że jest ponad nie. Zełgał! Miał je – dla
Thranduila. Jedynie dla niego.
Z otępienia wyrwał go zwodniczo miękki szept. Niski głos
Ainura przebił się przez zasłonę rozpaczy Mairona i sprowadził z powrotem na
łóżko. Kochanek niechętnie uniósł spojrzenie, oczekując, że władca znów będzie
miał ten straszny, rozmarzony wzrok, ale napotkał… Wściekłość.
Dobrze znaną i przerabianą wiele nocy wściekłość Morgotha.
- Nie pozwoliłem ci
odwracać wzroku.
Chwycił Mairona za włosy i przyciągnął do siebie, całując
brutalnie i chaotycznie, tak, jak Mairon lubił.
Melkor odszedł w zapomnienie. Morgoth obrócił kochanka na
brzuch, przyciągnął jego biodra i wdarł się w niego ostro, zmuszając go do
głośnego krzyku.
Och tak, to Sauron bardzo dobrze znał. To wyrwało go z
poprzedniego otępienia i wznieciło w nim wściekły pożar. Sam nabił się na niego
biodrami, pozwalając mu wejść do końca. I sam poruszył się pierwszy, nadając
swoje tempo.
Chciał zapomnieć o tym wszystkim, co robił wcześniej Melkor.
Pozwolił się ciągnąć za włosy i szarpać, dysząc w odpowiedzi
i powarkując w dzikości, i szarpiąc pazurami pościel, gdy nie mógł dosięgnąć
jego ciała. Pozwolił się pieprzyć do krwi.
To znał, to lubił… I
tego się nie obawiał. W przeciwieństwie do tego, że mógłby sobie kiedyś
ubzdurać, że Morgoth naprawdę coś do niego poczuje, co nie będzie
jedynie zwierzęcym pożądaniem. Gdyby jego władca ponownie zaczął zachowywać się
w ten dziwny sposób…Tego właśnie bał się teraz najbardziej na świecie.
Thranduil chodził w
kółko po komnacie.
Minęły trzy dni. Trzy – odkąd porwał go Morgoth, umieszczając
we własnym zamku. Thranduil nie mógł zbiec. Nie mógł uciec z tak dobrze
chronionej twierdzy, i czystą głupotą byłoby próbować umknąć Władcy Ciemności,
który, jako Ainur, mógł go w każdej chwili namierzyć i sprowadzić z powrotem, i
wściec się na niego, i wylać swą wściekłość na niewinnych, wysyłając jeszcze
więcej wojsk.
Nie, Thranduil nie mógł popełnić teraz błędu. Musiał go jakoś
uspokoić, chciał, by jego poświęcenie nie szło na marne, mógł uratować tyle
istnień!... Wystarczyło, że przełknąłby dumę i zajął Morgotha swoją osobą tak,
by ten nie miał ochoty zajmować się wywoływaniem wojny… Czyli musiał skryć swe
zranienie i dać mu się zbliżyć, bo tylko w ten sposób mógł zyskać nad nim jakąś
kontrolę. Ale nie zapomniał. Ciągle myślał o tym, że każde jego słowo jest
kłamstwem. Czy sam również miał zacząć kłamać? Czy to miała być jego pokuta za
to, że obdarzył kiedyś tego potwora uczuciem?
Elf oparł się o okno, bezsilny, pozbawiony chęci do tego, by
zbliżać się do Morgotha w jakikolwiek sposób. Rana w sercu bolała, i jątrzyła
się z każdą myślą o jego osobie.
Uwierzył Sauronowi, ale nie jemu. Jemu nie chciał zaufać już
nigdy.
Sauron siedział obok śpiącego Władcy, próbując pozbierać
rozbiegane myśli.
To, co wydarzyło się tej nocy było zbyt dziwne, by potrafił o
tym zapomnieć. Coś musiało ulec zmianie. Coś – w Morgothcie, odkąd został
uwięziony. Czarnoksiężnik widział w nim dwie różne, odmienne osoby, choć postać
pozostawała ta sama. Pamiętał tą drugą osobę jak gdyby przez mgłę. Melkor. Nie
znał go wtedy zbyt dobrze. Widział zaledwie parę razy. Przebywali w innych
miejscach i nie mieli ze sobą kontaktu. Dopiero później, gdy Melkor zaczął
przemieniać się w Morgotha i przeciągać Mairona na swoją stronę, Majar przystał
na propozycję współpracy.
Teraz widocznym było, że Morgoth ma przebłyski dawnego ja.
Czy oszalał, przebywając w Pustce? Czarnoksiężnik nie byłby tym zdziwiony.
Jego pan był sam przez wiele setek lat; sam, związany i
przyduszony obrożą, krwawiący z ran, i pokonany. Jego duma mogła tego nie
udźwignąć. Mógł – choć nie musiał – wrócić do swojego dawnego zachowania, które
dużo lepiej poradziłoby sobie z tą sytuacją. On jako Mekor był bardzo
cierpliwy. Mógłby po prostu zapaść w medytację, będąc ostoją spokoju, i
przeczekać w ten sposób najgorsze chwile.
Gdyby szalał przez cały czas zamknięcia, po wyjściu na świat zwyczajnie by go
spopielił, nie bawiąc się w żadne wojny.
Morgoth obudził się gwałtownie, siadając na łóżku i zrywając
z siebie pościel.
- Waregowie… -
wydyszał, chwytając się za czoło – To była zasadzka!
Sauron niemal podskoczył, kierując na niego zdziwione
spojrzenie. Wyglądało na to, że jego pan przejął się nagle jakimiś stratami… Przejął
się. On. A nigdy dotąd nie zwracał na nie uwagi.
- Maironie, wyślij
wojska w stronę Rohanu, poślij tam smoka i dopilnuj, by wydobyć ich z
rozpadliny… - rozkasłał się nagle, zakrył usta przedramieniem… Stracił wątek,
gdy zobaczył krew.
Był nią jeszcze bardziej zdziwiony niż Mairon. Z tym, że
Mairon w chwilę później przejął się tym nie na żarty.
- Panie mój?... –
dowódca chwycił jego twarz w dłonie, patrząc ze strachem, jak w kąciku ust jego
króla pojawia się krew – Co się dzieje?!
Morgoth nie krwawił ot tak – ani na wojnie, ani nawet w
trakcie ich brutalnych igraszek, kiedy Sauron rozszarpywał mu skórę pazurami.
Czarnoksiężnik widział jego krew tylko raz; wtedy, gdy Morgotha zaatakował
Manwe.
- Panie! – Mairon nie
miał pojęcia, co robić w takiej sytuacji. Morgoth nie odzywał się, ocierając
usta z krwi – Jak mogę pomóc?
- Wykonaj… rozkaz –
wycharczał Morgoth, wstając i narzucając na siebie szaty – Muszę pomówić z
Thranduilem… - znów zaniósł się kaszlem, splunął krwią, a potem uśmiechnął
się nieprzyjemnie – Wiem już, dlaczego przechytrzono nasze oddziały. Thranduil jak zawsze
musiał postawić na swoim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz