część 7
Mairon
schylił głowę w pokorze, nie śmiąc popatrzeć mu w oczy.
Thranduil
jeszcze nigdy tak nie wyglądał. Cały jego naturalny blask jakby przygasł, na kształtnych
wargach odbijało się rozgoryczenie, i najgorsze było to, że… Coś musiało go
złamać. Odebrać mu siły. Nie było w nim krzty wyniosłości. Był jak cień siebie
i zmienił się w jednej chwili. Melkor poczuł ostry ucisk w sercu, ucisk…
narastającego niepokoju.
Lekkim
gestem uniósł mu twarz za podbródek, ale Thranduil szarpnął się ostro i
odwrócił od niego głowę, nawet nie myśląc, by na niego spojrzeć. To wróżyło
bardzo źle.
Morgoth
stał przez moment nieruchomo, by za chwilę podejść szybkim krokiem do Saurona,
i chwycić go za szyję, przybijając z rozmachem do muru.
- Co… mu… powiedziałeś?! – ryknął, trzymając
go w zacisku gorszym od imadła – Odpowiadaj!
W
pomieszczeniu pociemniało nagle, a dym wypełzł spod podłogi i rozlał się po
ziemi niczym smoła.
W oczach
Mairona odbił się strach. Zacisnął palce na dłoni, która go niemal dusiła, i
nawet nie próbując walczyć, poczekał, aż Morgoth zelży uścisk.
- Panie mój… - wykrztusił w końcu z pokorą –
To nie było nic wielkiego… - na jeszcze bardziej rozjuszoną minę Morgotha dodał
jednak szybko – Powiedziałem tylko, że jest zdrajcą i że ja, jako twój kochanek
i prawa ręka nie dopuszczę, by zdradził ponownie…
Morgoth
puścił go w jednym momencie, rzucając mu pełne niedowierzania spojrzenie. Majar
osunął się po ścianie, kaszląc i walcząc o złapanie powietrza.
- Jako… mój kochanek? – powtórzył z wolna,
marszcząc brwi – Maironie, my byliśmy ze sobą dobre tysiąc lat temu. Nie
jesteśmy w tej samej relacji co kiedyś. Odkąd cię wezwałem, nie wspomniałeś o
tym ani razu. Sądziłem, że i dla ciebie sprawa jest zakończona.
Mairon
przestał kasłać w jednej chwili.
- Zakończo…? Słucham? Jak to
zakończona? Mój panie? – zapytał, zupełnie zbity z tropu – Przecież… pomogłeś
mi się odrodzić. Znalazłeś mnie! Dałeś mi swoją moc. Myślałem, że chcesz, żebym
dalej… - jego głos zrobił się dużo bardziej cichy i niepewny, gdy rozmasował
czerwone ślady na swojej szyi – Żebym dalej był u twojego boku, Morgoth’cie… -
dodał bezradnie.
- CO? – żachnął się Władca – Mówiłem tylko, że
masz zająć się wojskami, tylko o tym. Twoje stanowisko nie uległo zmianie.
Sprawdzałeś się na nim. Wróć lepiej do swoich obowiązków, zanim twoja
wyobraźnia znowu zacznie szaleć.
Sauron
podniósł się z ziemi, kręcąc w niedowierzaniu głową.
- Nie mówisz tego poważnie. Nie wierzę, że
chciałeś to powiedzieć. Nie. Nie wmówisz mi… To nieprawda! Jestem twój! Jestem
ci potrzebny!...
- Wracaj do siebie, Maironie – powtórzył
beznamiętnie Morgoth – Zajmij się lepiej czymś pożytecznym, bo do końca mnie
dziś zdenerwujesz. Zachowaj swe mrzonki w ciszy. Są bezwartościowe.
Sauron
uniósł się wściekłością.
- Więc wolisz teraz jego ode mnie? Tak?
O to ci chodziło? Po to mnie tu zawołałeś, żeby upokorzyć na jego oczach? A
może to taka próba? Nie wystarczyło, że byłem ci wierny tysiąclecie, więc
chcesz się upewnić, że nadal nie zrezygnuję? To PEWNE, że nie zrezygnuję!
Możesz sobie pieprzyć całe setki elfów, proszę bardzo!
Zarzucił
brzeg szaty przez ramię, odwrócił się od Morgotha i przybrał postać sokoła, by
bez pozwolenia wylecieć przez otwarte okno.
Okno
zatrzasnęło się za nim, scalając z murem.
- Nie sądziłem, że będzie chciał wywlekać
przeszłość – powiedział po chwili ciszy do Thranduila – Nie powinienem
zostawiać was samych… - i westchnął, podchodząc do łańcuchów. Odpiął elfa,
uwalniając jego nadgarstki. Odsunął się, jakby Thranduil właśnie go skarcił.
Król
opuścił bezwiednie ręce, i stał tak, obojętnie, i nadal nieruchomo. Miał martwe
spojrzenie.
Nie
chciał mieć z nim nic wspólnego. Ani z nim, ani z jego kochankiem, ani z całym
tym zamkiem. Chciał tylko wrócić, i zaszyć się głęboko we własnych komnatach,
by cierpieć w ciszy i samotności.
Melkor
zaopiekował się nim. Objął go w pasie, w ciszy, i przeniósł do poprzedniej
komnaty, w której umieścił go najpierw. Usadził go na jego łóżku i usiadł w
rogu pokoju, czując, że Thranduila przytłacza jego obecność.
- Co on ci nakłamał, mój alasse?...
Król nie
odpowiedział. Położył się na łóżku, odwrócił do niego plecami i zamknął oczy,
starając się uspokoić oddech. Błagał w myślach, by Morgoth już wyszedł i
przestał go nagabywać. Miał dość jego kłamstw i podchodów, dość niepewności…
Ktoś
taki jak Melkor nigdy nie istniał, był tylko jego marzeniem. Był tylko Morgoth,
on był Morgoth’em od samego początku. Jak Thranduil mógł tego nie
zauważyć?... Jak mógł tak dać się nabrać?...
- Co ci powiedział, że jesteś taki zraniony?
Jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim stanie.
Słowa,
słowa… Król Lasu nie chciał ich słuchać. Wszystko to było jadowitymi
kłamstwami.
Na jego
wargach zagościł gorzki uśmiech.
- To nie ja jestem światłem twojego życia.
Nigdy nim nie byłem. W końcu co może być jaśniejsze od ognia? To ogień
rozświetla mrok. Na pewno nie śmiertelna powłoka. Odejdź już ode mnie. Nie chcę
cię widzieć. Nigdy więcej. Mam swoje obowiązki względem elfów, a ty masz własne
życie. Nic już nas nie łączy, jesteśmy na wojnie, po dwóch różnych stronach.
Nie próbuj zaprzeczać, bo pogrążysz się jeszcze bardziej. Nie uwierzę w ani
jedno twoje słowo.
Ainur
niechętnie przybrał postać Melkora, podszedł do łóżka i ukląkł u jego
wezgłowia.
- Nie mnie powinieneś nie wierzyć… -
wyszeptał, nachylając się nad leżącym – Ogień owszem, rozświetla mrok, ale
gaśnie zaduszony dymem. To światło, i tylko światło potrafi przebić ciemność.
Ogień jest migotliwy i zwodniczy, i nie stanowi dla ciebie konkurencji.
Thranduilu… - zwrócił się do niego błagalnie – W całym swoim życiu kochałem
jedynie ciebie. Przecież wiesz, musisz to czuć. Mairon był ze mną tylko chwilę.
Odkąd mnie odrzuciłeś, zajął moje myśli, abym nie popadł w szaleństwo. Ale to
nie o nim myślałem w Pustce. Nie do niego przyszedłem w odwiedziny. Nadal
pozostajesz moją miłością, cokolwiek o tym nie sądzisz.
- Zdradzałeś mnie – powiedział zimno
Thranduil, nieczuły na jego próby – To nie jest żadna miłość.
Melkor
spoważniał. Chwycił jego twarz w dłonie, nakazując na siebie spojrzeć.
- Nigdy… Cię… NIE zdradziłem – powiedział
wolno i dobitnie – Kiedy byliśmy razem, byłeś całym moim światem. Kiedy
skończyłeś nasz związek, moje serce nadal należało do ciebie. Mairon wiedział,
że jest tylko zastępstwem. Nie mógł wymagać tego, czego sam nie posiadałem. Nie
oczekiwał miłości. Poza tym… Przecież ty też sobie kogoś po mnie znalazłeś.
Kobietę. Masz z nią syna. Nie chcesz chyba teraz się o to sprzeczać?
- Nie zaufam ci nigdy więcej i nie
interesuje mnie twoja historia. Nie bez powodu nazywają cię Królem Kłamstw -
zwodziłeś mnie od samego początku. Prędzej uwierzę Sauronowi niż tobie. W
porównaniu do ciebie przynajmniej wydawał się szczery. – odparł obojętnie.
- Ach! Thranduilu! – Melkorowi kończyła się
cierpliwość – Mam go tutaj sprowadzić i zmusić, by przeprosił za łgarstwa?
Thranduil
pokręcił głową, odepchnął go i znów odwrócił się do niego plecami.
- Obaj jesteście siebie warci. – powiedział w
przestrzeń – A ja nie należę do waszego świata.
Morgoth
pozostawił go w końcu samemu sobie. Wiedział, że tego dnia już go do siebie nie
przekona. Był jednak wściekły. Był tak wściekły, że wysłał armie na wszystkie
strony świata, by zalać go swoją nienawiścią. Gdy powrócił do swych komnat,
zmęczony i bezsilny wobec oskarżeń Thranduila, zobaczył ze zdumieniem, że ma
zajęte łóżko.
Mairon
przeciągnął się rozkosznie, odgarniając sploty długich, ognistych włosów i
odsłaniając skrawek nagiego, gładkiego uda.
- Panie mój… - wyszeptał, patrząc na niego
wyzywająco spod rzęs – Pozwól, że pomogę zdjąć twoje szaty… Miałeś tak ciężki
dzień… - sięgnął po stojący przy łóżku kielich z winem i usiadł pozwalając, by
czarna, satynowa pościel osunęła się aż do podbrzusza, ukazując jeszcze więcej
apetycznie wyrzeźbionego ciała – Pozwól się dziś zadowolić. Podnieca mnie twoja
gra z Thranduilem, choć przyznam, chciałbym już poznać jej zasady. Dobrze
odegrałem swoją rolę?...
Melkor był zaskoczony jego najściem. Zanim zdołał podjąć
decyzję, Mairon wstał, przepasany jedynie kawałkiem zwiewnej, czarnej materii i
podszedł do niego, falując biodrami w naturalnie zmysłowy sposób.
- Panie mój –
powtórzył, wręczając mu wino, przystając przed nim i odpinając mu wiązanie
peleryny, ściągając ją, by odnieść na pobliskie krzesło – Wiesz, niemal
uwierzyłem w twe słowa, kiedy powiedziałeś, że nie chcesz mieć ze mną nic
wspólnego, ale potem zrozumiałem, że musiałeś odegrać przed tym elfem swój
pokaz, i już wcale się na ciebie nie gniewam.
Sięgnął dłonią ku paskowi od spodni, przesuwając dłonią po
jego odkrytym brzuchu.
- Milczysz. Jesteś zły
z powodu nieudanego przebiegu dnia? Wolisz, żebym przestał mówić? Nie potrafię
odczytać twoich zamierzeń… Masz dziś takie dziwne spojrzenie. Chciałbym, byś
był ze mnie zadowolony…
Mairon opadł na
kolana, zbliżając wargi do miejsca, które właśnie uwolnił zza klamry jego pasa.
- Chcę dziś zobaczyć
twój uśmiech, mój królu.
Melkor sięgnął ręką w dół, gotów chwycić go za włosy i
odciągnąć, ale zawahał się. Zamiast tego wypił kielich do dna.
,,Obaj jesteście siebie warci”.
Morgoth uśmiechnął się zimno, pozwalając swemu słudze
rozwiązać sznurowanie spodni. Melkor wcale tego nie chciał, wiedział jednak, że
jest na tyle wściekły, że rozładowanie się będzie bardzo rozsądnym wyjściem,
aby nie rozpocząć kolejnego dnia od wywołania nowej wojny.
Odrzucił kielich, chwycił Mairona za włosy i przycisnął go do
siebie.
- Pośpiesz się –
warknął.
Morgoth jest momentami (a nawet dłużej) straszliwie podły. Tak jak Morgoth/ Thranduil jest moim OTP w tym uniwersum, tak skurwysyństwo tego pierwszego zaczyna działać mi na nerwy. Żywię przynajmniej nadzieję, że zakończenie będzie happy :D
OdpowiedzUsuń