Zanim
Thranduil zdołał wyrzec słowo, został złapany za nadgarstki i pociągnięty do
góry. Po komnacie przebiegł dźwięk zatrzaskującej się stali, a elf, nie mogąc
otrząsnąć się z szoku, został przykuty łańcuchami do sufitu.
- Nie! – warknął, zimno i dobitnie, patrząc
zmniejszonymi nagle źrenicami na zadowolonego Morgotha – Masz przestać! Nie
życzę sobie takiego traktowania. Zostaw mnie i wypuść, i to natychmiast!
- Spokojnie… - zaczął Ainur, ale jego mrukliwy
szept nie przyniósł żadnego efektu.
- Powiedziałem: Nie! Nie słyszysz?! – syknął
zimno Thranduil, nawet nie próbując się uśmiechnąć – Możesz w ten sposób
zabawiać się ze swoimi sługami, ale ode mnie nigdy nie dostaniesz takiego
pozwolenia! Jeśli już musisz sobie ulżyć, zrób to chociaż w łóżku, nie zachowuj
się, jakbym był dla ciebie tylko przedmiotem!
- Thranduilu. – głos Morgotha zrobił się nagle
wyraźnie niebezpieczny – Chyba nie rozumiesz swojej sytuacji. Jesteś na moim
zamku. W mojej komnacie. Niemądrze jest stawiać mi teraz warunki…
- Warunki? – znów przerwał mu z pogardą Król
Lasu – Przecież to wszystko to tylko twoja decyzja! Nie zgodziłem się na to!
Morgoth
założył ręce, zmrużył oczy i odstąpił o krok, wyraźnie niezadowolony.
- Ach. – podsumował jedynie, tłumiąc gniew –
Dobrze więc... W takim razie zostawię cię, jak chciałeś. Ale najpierw…
Przedstawię ci kogoś.
Władca
Ciemności uniósł dłoń i skinął nią na drzwi, aby się otworzyły.
- Podejdź, Maironie. – zaprosił gościa
wielkopańskim gestem – Pozwól na moment. Nie wiem, na ile dobrze się znacie…
Więc teraz poznacie się bliżej.
Thranduil
znieruchomiał w łańcuchach, gdy do środka wkroczyła wysoka, wyniosła postać.
Mężczyzna
miał na sobie długie, czerwone szaty i płonące ogniem spojrzenie, które bardzo
mu coś przypominało…
- Thranduilu, Maironie – przedstawił ich sobie
Morgoth – Byłoby wielce wskazane, gdybyście na czas przebywania w moim zamku,
zapomnieli o wszelkich waśniach. Thranduilu, pozwól, że wyjaśnię… - dodał,
widząc jego coraz bardziej nierozumiejące spojrzenie – Mairon, czyli Sauron,
mój namiestnik w Mordorze. Zapewne kojarzysz jego ostatnią, zniszczoną wieżę…
Thranduil
wziął głęboki wdech, otwierając oczy ze zdumienia i podświadomego strachu.
Nie
obawiał się Melkora, ale Sauron… To przecież z nim walczyli przez ostatnie
tysiąclecie! Ledwo udało im się pokonać jego armie, ledwo minęło pół wieku, a
on znów powstał z martwych, i znów miał służyć złu! Nigdy nie widział władcy
Mordoru w cielesnej postaci. Nie dziwne, że go nie rozpoznał. Sauron,
Czarnoksiężnik, w niczym nie przypominał tamtego zakutego w stal ducha, z
którym niegdyś walczyli. Był młody i piękny, i drapieżny w swej urodzie. Jako
upadły Majar posiadał nie tylko nieśmiertelność, ale i potężną moc. Odrodzony
przez Morgotha znowu stał się potęgą. Znów miał swoje ciało. Czerwone, ogniste
i falowane włosy spływały mu daleko za ramiona, a dłonie kończyły się czarnymi
szponami.
Sauron
nie bez powodu nazywany był Okrutnym. Uwielbiał torturować swoje ofiary.
- Witaj, Thranduilu – przywitał się Sauron,
parodiując idealnie krzywy uśmiech swego pana i zagarniając wygodniej swą
długą, zdobioną szatę – Nie minęło wiele lat od naszego ostatniego spotkania,
nieprawdaż?
Władca
Ciemności odchrząknął znacząco.
- Widzę, że się znacie… Zostawię was więc
samych. Miłej rozmowy, Thranduilu… I Tobie, Maironie.
Odwrócił
się i odszedł, przystając dopiero przy drzwiach, na krótko.
- Nie zabij go – szepnął głucho, zaciskając
dłoń na klamce – To ma być tylko rozmowa. – dodał w pustkę. I zamknął za sobą
drzwi.
Sauron
zaś uśmiechnął się szeroko i bestialsko, przesuwając powoli pazurem po stali
grubego łańcucha. Rozległ się zgrzyt stali trącej o stal.
- Ach. Rozmowa… - ślepia o pionowych źrenicach
rozbłysły gorącą nienawiścią, wlepione prosto w bezbronnego Thranduila – Oczywiście,
że tak, mój panie i władco…
Nigdy by się nie przyznał, choćby miał spędzić kolejne
tysiąc lat w ciemności – nigdy, przenigdy nie potwierdziłby nikomu, że
rzeczywiście musiał sobie ulżyć, żeby nie zrobić Thranduilowi krzywdy.
To była tak ludzka i tak żałosna czynność, że wolał w ogóle
o niej nie myśleć, choć, rzecz jasna, szybko dowiedział się, że bez wyobrażenia
sobie obrazu kochanka wcale nie osiągnie spełnienia - a jedynie poirytuje się
jeszcze bardziej.
Nie był już Melkorem i nie chciał nim być, ale w tym jednym,
jedynym momencie… Musiał udawać.
Położył się na plecach, na wznak, patrząc na czarną materię
baldachimu. I zaklął w głos, wściekły, że elf doprowadził go do takiego stanu.
Wcale nie chciał dochodzić, wyobrażając sobie, że go bierze.
Nie miał jednak wyboru. Nic innego nie dawało mu zaspokojenia. Po połowie
godziny pieszczot skupił się w końcu na byłym kochanku, na wizji, w której jest
obok niego, nagiego i pałającego pożądaniem. To przyniosło rezultat właściwie
od razu. Wystarczyło, że przypomniał sobie jęki i desperackie pocałunki na
swojej skórze, żeby przyjemność przelała się przez całe jego ciało.
Zaklął znowu, bez przekonania, i westchnął przeciągle, by masturbować
się mocniej, mając przed oczami obraz przeszłości, momentu, w którym w niego
wchodził, czując na sobie ciasnotę gorących mięśni. Znów poczuł, jak ciało
Thranduila zadrżało w napięciu, a biodra wysunęły się w jego stronę, nagląco i
zawłaszczająco, jakby ich stosunek wcale nie ograniczał się do jednostronnego
brania. Pragnienie elfa było równie silne. Chciał sprawić jemu, Melkorowi,
rozkosz swoim ciałem. Ściskał się na nim, wyrywając z siebie przeciągłe jęki,
świadom tego, jak na niego działają. Robił to dla niego z pełnym oddaniem,
niewymuszenie i namiętnie, zdejmując maskę zwyczajowego chłodu.
Męskość Władcy zrobiła się mokra i śliska, nabrzmiewając
narastającym pożądaniem. Dłoń jeszcze bardziej zwiększyła tempo, opasając
smukłymi palcami twardą, wyraźną główkę; oddech Morgotha stał się dużo cięższy
i bardziej zmysłowy, gdy pilnował się, by nie poruszać odruchowo biodrami.
Brał go. Pieprzył tak, że ciało Thranduila drżało, targane
spazmami rozkoszy. Wsłuchiwał się w jego chrypłe jęki i piękne, wysokie krzyki,
gdy wdzierał się głęboko w niego, uderzając szaleńczym tempem w prostatę.
Uderzając, biorąc, zawłaszczając… Mocno, mocniej, do szaleństwa!
Pieścił się niemal brutalnie, zagryzając wargę do krwi.
Odchylił głowę w tył, zacisnął powieki i dyszał ciężko, coraz bardziej
nieregularnie, wyobrażając sobie odgłos uderzania o jego nagie pośladki.
W górę i w dół, w górę i dół, coraz szybciej, bez litości.
Czuł już ściskanie w jądrach i pożar, jaki rozlewał się po jego podbrzuszu, ale
to było za mało, ciągle za mało…
Thranduil dochodził. Jęczał na całe gardło, wił pod nim
bezwstydnie, ściskał w garściach jego czarne włosy i wyginał się w tył,
przeszywany dreszczami rozkoszy.
Nadal… Za mało. Ciągle! Czegoś… brakowało!
Thranduil ściągnął go gwałtownie w dół, przeciągnął
paznokciami po jego plecach i wpił się w jego wargi, mocno do siebie
dociskając. Na jego ustach pokazała się krew. Nie jego krew, a Morgotha, którą
zaraz lubieżnie z siebie zlizał. Zachował się inaczej, niż zwykle…
Oooch, na całą moc świata!...
Morgoth doszedł, dysząc jak w gorączce – jego czarne oczy
rozbłysły pożądaniem jasnym jak gwiazdy, gdy odruchowo chwycił się wolną ręką
rzeźbionej, hebanowej kolumny. Gorąca, lepka struga zalała mu dłoń – targnął
biodrami, zapamiętale i dziko, a wtedy kolejne dwie strugi wyrwały z niego
wyraźny pomruk nasyconego zadowolenia.
Oddychał ciężko. Nie otwierał oczu, napawając się chwilą
względnego rozluźnienia. Dotykał się jeszcze, uspokajając z wolna. Nie
przypuszczał, że nadal będzie pożądać Thranduila do tego stopnia, by sam jego
widok, rozdzianego, wywołał u niego taką burzę emocji. Jednak lata nie uśpiły
jego pożądania... Teraz tak bardzo chciał go sobie zawłaszczyć, że był w stanie
zrobić to siłą i bez jego zgody… Pomimo swej obietnicy, że będzie czekał.
Morgoth nie lubił czekać. Nie chciał czekać. Chciał, do
obłędu, posiąść go ponownie! Robił się twardy na samą myśl o tym. Było jednak
coś, czego naprawdę nie chciał. A nie chciał nigdy więcej zobaczyć w jego
oczach zimna i skierowanej do niego pogardy. Och, nie, tego by nie ścierpiał.
To z pewnością skończyłoby się źle. I dla niego, i Thranduila. Ainur zbyt łatwo
wpadał ostatnio w ślepy gniew.
Podniósł się w końcu z łoża i skierował do pobliskiej łaźni.
Musiał uspokoić myśli i przestać błądzić nimi wokół jasnowłosego elfa, bo
zaczynało go to niszczyć. Te jego odmowy, warunki, wyrzuty… Władcy Ciemności
naprawdę kończyła się cała cierpliwość.
Musiał też sprawdzić, jak zakończyła się rozmowa z Maironem.
Jego namiestnik z pewnością miał dużo do opowiedzenia.
- Wcale nie jesteś tak olśniewający, jak
głosiły legendy – prychnął Sauron, obchodząc Thranduila dookoła – Doprawdy, nie
mam pojęcia, co mój pan w tobie widzi… Jesteś tylko kolejnym bezwartościowym
śmiertelnym, którego powinien zniszczyć tak, jak chce zniszczyć całą resztę…
Thranduil
zagryzł zęby i nie odparł nic na jego zaczepkę, starając się nawet na niego nie
spoglądać. To było ciężkie, gdyż Mairon w naturalny sposób zwracał na siebie
całą uwagę. Jego włosy falowały niczym płomienie na wietrze, a wzrok palił,
wwiercał się w głąb duszy, spopielając ją jego nienawiścią. Król odwrócił
głowę, wyniośle, i zapatrzył w otwarte okno.
- Nie zasługujesz na jego uwagę. Sprzeciwiłeś
się mu! Miałeś czelność odrzucić jego zainteresowanie, i powiem ci… - Sauron
zatrzymał się nagle, i nachylił nad więźniem, uśmiechając się przekornie - Dla
mnie to nawet i lepiej. Ha!
Thranduil
spojrzał na niego w zdziwieniu, a Sauron chwycił za łańcuch i wsparł się o
niego w wyraźnej poufałości.
- Nie jesteś w stanie docenić jego potęgi, bo
twój ograniczony umysł nie może zrozumieć jej ogromu. Jesteś zbyt zadufany w
sobie i wizji własnej świetności, wiarołomny elfie. Ale ja widzę prawdę i wiem,
że wszyscy twoi bogowie są niczym w porównaniu do mojego Władcy. I ja
nie opuszczę go nigdy. Będę go bronił i ochraniał nie tylko przed Valarami, ale
też przed tobą, ty próżna, impertynencka istoto. Będę przy nim i będę korzystał
z jego potęgi, tak jak wtedy, gdy ty zdradziłeś go, stając po stronie Manwego.
Pazur
zsunął się z łańcucha w dół, niżej, na jego policzek. Thranduil szarpnął się
niespokojnie.
- Nie pozwolę, żebyś mi go odebrał. – syknął
nagle Mairon, wbijając w niego spojrzenie pełne nieposkromionego ognia – To JA
jestem jego kochankiem! Możesz pozostać jedynie jego snem i tylko snem.
Król
Lasu mógł ścierpieć wszystko, ale na to oznajmienie wyraźnie pobladł.
- Zaraz… Ty…? – zacisnął bezsilnie dłoń w
pięść – Ty i on…? – i głos mu się załamał. Nie dowierzał w to, co usłyszał.
Sauron
uśmiechnął się bez litości.
- Oczywiście, że tak – odparł z pełnym pychy
zadowoleniem – Jesteśmy razem od zarania dziejów, nie wiedziałeś o tym? –
skłamał wrednie – Zawsze byłem u jego boku. Nie domyśliłeś się, co nas łączy?
Oddech
Thranduila zrobił się płytki. Elf poszarzał na twarzy, kiedy dotarło do niego,
że Morgoth kłamał mu przez całe życie. Kłamał i zdradzał od samego początku.
- On… - więzień przełknął ciężko ślinę,
starając się nie pokazywać po sobie rozpaczy i zranienia – On mówił, że mnie
kocha…
Sauron
zaśmiał się w głos. Śmiał się na całe gardło, aż musiał sobie otrzeć kąciki
oczu, i wesprzeć mocniej na łańcuchu, niemal zataczając się z rozbawienia.
- Morgoth… - zaczął w końcu pobłażliwie - …Kocha?
Ty naiwna istoto! To jest Władca Ciemności! On nie ma w ogóle takich uczuć!
Jak mogło ci przejść przez myśl, że chciałby obdarzyć cię emocją śmiertelników?
Przecież to byłby dyshonor, zniżać się do twojego poziomu! On się tobą bawił.
Bawił, rozumiesz? Nic więcej. On jest mój. Może mieć innych kochanków, ale
wiem, że i tak do mnie wróci. Zawsze wraca.
W oczach
Thranduila odbiła się taka boleść, że nawet Majar ją zauważył. I zaśmiał się
ponownie, z pogardą.
- Naiwny… - rzekł do Thranduila –
Prawda cię zabolała, miernoto? W końcu zrozumiałeś. To nie ty bawiłeś się nim,
tylko dokładnie na odwrót.
Thranduil
opuścił powoli głowę. Pozwolił, by włosy zakryły mu twarz. Nie odrzekł już
niczego. Gdzieś w środku, głęboko w jego duszy, narastała coraz większa żałość.
Takimi
zastał ich Morgoth. Mairon, rozbawiony, patrzył bezczelnie na związanego Króla,
więzień zaś nie poruszał się, ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
Ainur od razu wyczuł, że stało się coś
niedobrego.
- Co tu się wydarzyło? – zapytał od progu,
lustrując Majara podejrzliwym spojrzeniem.
- Och nic, nic…Rozmawialiśmy tylko. – odparł
zapytany, odsuwając się od załamanego elfa. - Twój gość chyba kiepsko znosi
rozmowy o przeszłości, mój panie. – i skłonił się przed nim zamaszyście, by
skierować do wyjścia.
Zatrzymała
go ręka Morgotha. Chwycił go za ramię i cofnął do siebie, zmrużywszy
nieprzyjaźnie oczy.
- Co mu powiedziałeś? – zapytał dużo ciszej –
Co… ty… zrobiłeś?
- Nic, mój panie… - skłamał Sauron – Po prostu
wygląda na to, że ciężko będzie Thranduilowi zapomnieć o urazach z dawnych lat.
– i wyrwał mu się, próbując opuścić szybko komnatę.
Drzwi
zamknęły się tuż przed jego nosem, i scalały bez śladu ze ścianą. Morgoth nie
obejrzał się za siebie, podszedł prosto do Thranduila. Przystanął niepewnie,
wpatrując się w jego twarz, na której odbijało się przygnębienie.
- Mieliście się pogodzić… - zaczął, a potem
odwrócił ze złością do Mairona - … A NIE pokłócić!
Paskudny Sauron... Ehh, tak jak go wielbię, tak tutaj nie mogę ścierpieć, a to dopiero jego pierwsze wyjście na scenę :/ Niemniej mam nadzieję, że koniec końców Thranduil jakoś z Morgothem się dogada, co by był happy end.
OdpowiedzUsuńKtoś z kimś dogada się z pewnością, ale do końca serii jeszcze daleko i wszystko może się zdarzyć ;)
OdpowiedzUsuń