Miłość braterska (7)
Hej... Gdzie leziesz...- Vergil z trudem skupił uwagę na broni, którą zostawił mu brat, ale nie odezwał się- Nie chcę zostać tu sam... Nie, kiedy mamy tak mało czasu. Do cholery, dlaczego to musi być takie popierdolone?- w porządku, musiał przyznać, że czuje się źle. Ale rozdzielanie się było naprawdę głupim pomysłem. Nie ufał Mefistofelesowi dużo bardziej, niż nie ufał Dantemu.- Czy chociaż raz nie moglibyśmy zrobić czegoś normalnie? Niech to wszystko szlag!- bliźniak dał się zostawić, chociaż coś w środku niego wręcz wyło, żeby ściągnąć brata z powrotem. Ale Vergil był zbyt dumny. Zbyt ufny w to, że los nie pokrzyżuje jego planów.
Gdy został sam, naszło go na przemyślenia. Daleko idące przemyślenia. Jeśli wszystko było inne, niż do tej pory przypuszczał, po co właściwie chciał zamykać się w piekle? Gdzie w tym jakikolwiek sens?
Przecież to, czego naprawdę pragnął, miał w zasięgu rąk. Nie chodziło o wpływy. Nie była to kwestia władzy. Vergil czuł to tylko wtedy, gdy jego irytujący brat znajdował się blisko niego.
I to jedynie wtedy.
Oparł się plecami o ścianę i przyjrzał się broni, starając się na niej skupić.
Cóż, skoro miał czekać... Poczeka.
Wiedział, że Dante do niego wróci.
A jeśli nie wróci, to sam po niego pójdzie.
Czasami Dante żałował, że był tym, kim był. Czasami chciałby być jak ci wszyscy nieświadomi ludzie. Oni nie wiedzieli, co się dzieje. Gdy pojawiło się niebezpieczeństwo, uciekali. Nie spoczywała na nich żadna odpowiedzialność, nie musieli dbać o nic więcej niż o ratowanie życia swojego i swych bliskich. A Dante? Dante musiał troszczyć się o całą ludzkość, o swoich przyjaciół, o siebie i o... swojego niesfornego brata. I, cholera jasna, wolałby chyba być kimś zwykłym. Wtedy chwyciłby Vergila za rękę i uciekliby gdzieś daleko, na drugi koniec świata, i tam czekaliby na to, aż jakiś bohater-idealista ocali wszystkich. Pijąc zimne drinki i uprawiając seks.
Cóż, to byłby zbyt piękne.
Dante zatrzymał się przed zrujnowanym osiedlowym sklepem. Kopniakiem wyłamał drzwi i wszedł do środka, aby zabrać to, co mogło się przydać. Chusteczki, maszynki do golenia, batoniki, czysta woda... Rzeczy potrzebnych było oczywiście znacznie więcej niż miejsca na nie. Udało mu się upchać je w czterech reklamówkach, później jednak trzeba będzie pomyśleć o jakimś plecaku. O namiocie... Tak na wypadek, gdyby musieli jednak spierdalać przed uzurpatorem zamiast walczyć z nim otwarcie.
— To ja — zastrzegł, wchodząc z powrotem do wieży. Uśmiechnął się smętnie, gdy tylko zobaczył Vergila, i podszedł do niego ze swoimi zdobyczami. — Zawsze lubiłeś te głupie zbożowe batoniki. Mam ich trochę.
Sięgnął do reklamówki i podał garść paczuszek bratu, a potem odwrócił się niespokojnie przez ramię. Cholera, miał wrażenie, że usłyszał jakiś ruch!
- Czy to ty, czy nie ty, to się akurat zaraz okaże...- Vergil był zaskakująco podejrzliwy- Ale tak, nie jesteśmy tu sami.- stał nieruchomo, wpatrując się w jego stalowoszare tęczówki- Widzisz, w ciągu ostatniego roku zbyt wiele razy dałem się na to nabrać, chociaż sama możliwość tego, że Dante znalazłby się w piekle, graniczyła z cudem...- chyba jednak nie był w tak dobrej formie, jak starał się pokazać, bo nadal miał płytki oddech i ciągle było mu zimno- Jesteś świetnym kłamcą, owszem. I może nawet wiesz więcej ode mnie. Masz tupet, próbując tego samego po raz trzeci... Ale jeśli nie odpowiesz na to pytanie, odstrzelę ci łeb. Obaj dobrze wiemy, że stracisz wtedy zapał do przerywania moich pieczęci- najwyraźniej wątpił w to, że Dante wrócił tak szybko- Jakiego dnia tygodnia widzieliśmy się po raz ostatni?
Coś za nimi szurnęło, cień przemknął po ścianie.
Temen-Ni-Gru nie było już bezpieczne.
Nie wierzył mu?
Przez co musiał przejść tam, gdzie był, by teraz nie ufać w obecność Dantego przed nim?
— Hej, poważnie? — Dante opuścił dłoń, w której ściskał batoniki. — Wiem o twoim pieprzyku w pachwinie. I o tym, że golisz się intymnie. A poza tym... Czy naprawdę sądzisz, że ktoś inny mógłby być tak przystojny, jak ja?
Usiłował żartować, choć sytuacja była nieciekawa.
Nie pamiętał, jaki był dzień tygodnia, gdy widzieli się ostatni raz. Cholera, nigdy nie miał głowy do takich detali, to Vergil z nich dwóch pamiętał podobne szczegóły. Musiał przekonać go, jaka jest prawda, w inny sposób.
— No dobra, czekaj... Nie pamiętam, jaki to był dzień, ALE! Masz na moje pistolety, Ebony i Ivory. Dałem ci je przed chwilą. Nie znosisz broni palnej, ale używałeś jej kiedyś. Raz. Pamiętasz? Walczyliśmy wtedy z Arkhamem. Użyłeś Ivory. Skąd wiedziałbym o takich rzeczach? Nie wygłupiaj się. I zjedz te batoniki, dobrze?
- Zdziwiłbym się, gdybyś odpowiedział.- mruknął, widocznie uspokojony.- A gdybyś zrobił to od razu, bez wahania pociągnąłbym za spust.- wziął batoniki, wrzucił je do kieszeni i przejął od niego dwie siatki z łupami ze sklepu- Ale następnym razem... Nie rozdzielajmy się, dobra? Zastanawiam się dlaczego jest tak spokojnie. To musi być podstęp.- Vergil popatrzył na brata z bliska i po chwili wahania odgarnął jego mokre włosy na bok. Dante znów ociekał wodą, a jego bliźniak zdążył się już trochę wysuszyć, chociaż płaszcz i tak niemiłosiernie krępował mu ruchy.
- Wyglądasz jak zbity pies. - stwierdził, obrzucając go uważnym spojrzeniem od góry do dołu. Nie zauważył żadnych nowych ran, więc nie zapytał jak minął mu wypad. Zamiast tego przygarnął go do siebie na chwilę, jakby miał zamiar go tym jakoś pocieszyć. Było to krótkie i zupełnie odruchowe.- Chodź na górę, miałem tam sypialnię. Nie wiem, w jakim to wszystko jest teraz stanie, ale ta wieża zawsze była samowystarczalna i wątpię, by ktokolwiek ośmielił się tu wejść. Przede wszystkim marzę o gorącym prysznicu. Jeszcze moment w tym przeciągu, a chyba coś rozwalę.
Nie wspomniał mu, że przez ten krótki moment rozstania bał się o niego bardziej, niż przez cały rok spędzony w piekle. Zanim Dante zdołał coś powiedzieć, Vergil poszedł na górę po schodach. To nie wyglądało jak propozycja. Był to raczej ukryty rozkaz.
Dante nie był do końca pewien, czy wieża na pewno była bezpiecznym miejscem - z pewnością jedna była bezpieczniejsza niż którekolwiek inne miejsce w tej chwili. Była trudno dostępna, ale chyba nie była tak opuszczona, jak im się wydawało. Te cienie, które przecinały ściany... Zarysy postaci, które Dante widział kątem oka - to wszystko świadczyło o czymś złym i sprawiało, że po plecach przechodziły ciarki. Sparda nie odezwał się jednak na ten temat ani słowem. Był gotów nie zmrużyć oka przez całą noc, byleby tylko chronić Vergila przed złem tego miejsca.
— Aeech. Te schody kiedyś mnie wykończą — mruknął, wspierając się na Rebellionie na jednym z półpięter. Cholera, i znowu! Był pewien, że coś przemknęło tuż obok, że było za nim, ale gdy się odwrócił, nie dostrzegł niczego... Vergil chyba też coś poczuł, bo zatrzymał się w połowie schodów i rozejrzał się niespokojnie. Co to było? Duchy?
— Coś dziwnego stało się z tym miejscem — powiedział cicho, wykorzystując postój Vergila, aby go dogonić. — Lepiej chodźmy, skarbie. Może na górze będzie spokojniej.
Uśmiechnął się słabo i ruszyli ponownie, przeskakując liczne wyrwy i zawaliska. Dziwne cienie co rusz dawały im się we znaki, tym częściej, im wyżej się znajdowali. Zupełnie, jakby ich przed czymś ostrzegały. Bezdźwięcznie.
- Wiesz, zapomniałem ci o czymś wspomnieć...- zaczął Vergil, próbując ignorować dziwne cienie przemykające po ścianach. Przede wszystkim skupiał się na samodzielnym dotarciu na górę, bo chociaż starał się tego nie pokazać, był w złym stanie.- Pieczęć, którą Arkham uaktywnił rok temu, jest teraz pęknięta. To, co znajduje się z nami w wieży, prawdopodobnie wylazło z piekła.- przystanął na chwilę i obejrzał się za siebie ale jak zwykle cień zniknął mu z zasięgu wzroku. Wziął kilka głębokich wdechów przytrzymując się ściany- Swoją drogą jestem ciekaw, co się stało z jego trupem. Nadal tu jest?
Z ciemności dobiegł ich nagły chrobot, jakby coś przesuwało pazurami o posadzkę. Vergil miał złe przeczucia. Przez chwilę położył dłoń na broni, ale potem pokręcił głową i zrezygnował z tego pomysłu. Przyspieszył.
Gdy dotarli do przedostatniego piętra, poprowadził brata w bok, do litej ściany na której wisiało mocowanie do pochodni. Pociągnął je w dół, otwierając przed nimi ukryte przejście. Kamienne wrota bezgłośnie wsunęły się w ścianę boczną, ukazując sporą komnatę. Gdy Vergil przestąpił próg, na suficie rozjarzyły się bladoniebieskie kryształy oświetlające wnętrze.
Po lewej stronie stał długi regał obładowany starymi księgami, biurko z rzeźbionym krzesłem, okrągły stół zawalony stosem map i starych pergaminów; przy przeciwległej ścianie od wejścia znajdowało się równo posłane, starodawne łóżko z baldachimem, a po prawej stronie widniało przejście do sąsiedniego pokoju.
- Rozgość się... skarbie.- mruknął dziwnym głosem Vergil, zwalając ze stołu stare notatki i porządnie stawiając tam obie reklamówki- Zaraz wrócę.- ściągnął płaszcz, rzucił go w stronę krzesła i skierował się do bocznych drzwi. Odgłos nalewanej wody jasno tłumaczył faktyczne istnienie łazienki.
Może też czuł, że to są chyba ich ostatnie chwile. Że nie ma sensu sprzeczać się o ideały. Może czuł to nawet bardziej niż Dante.
Poczekał, aż Vergil wyjdzie, po czym sam udał się do łazienki. Może wreszcie mieli choć małą chwilę, by porozmawiać... Zastanawiał się, co powiedzieć bratu, jakie tematy poruszyć, kiedy obmywał się w wannie. Jednak gdy opuścił łazienkę, Vergil już spał - leżał zakopany w miękkiej pościeli i wyglądało na to, że naprawdę go zmogło. Musiał być strasznie zmęczony.
Dante usiadł przy nim i odgarnął mu ostrożnie mokre włosy z twarzy.
— Popilnuję cię — szepnął, zakładając, że pogrążony we śnie Vergil go nie słyszy. — Dopilnuję, żebyś był bezpieczny. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakowało. Myślałem, że nie chcesz mnie znać...
Bardziej bezwiednie niż świadomie zaczął go gładzić po głowie.
— Ale wróciłeś, jesteś tu ze mną... Spełniasz moje marzenia. To był główny punkt mojej listy rzeczy, które chciałbym zrobić przed śmiercią. Bycie przy tobie.
Uśmiechnął się smętnie.
— Patrzenie, jak śpisz.
Odwrócił powoli głowę w stronę drzwi i westchnął ciężko.
Gdyby tylko ta noc mogła trwać w nieskończoność.
Musiał przestać kłamać, bo to go niszczyło. Kłamstwo, że go nie kocha, zżerało go od środka niczym kwas, jak trucizna rozprzestrzeniająca się po krwiobiegu.
Zabijało go z każdym dniem.
A jednak nie potrafił mu tego powiedzieć. Nigdy. Nienawidził się za to, ale nie mógłby tego zrobić. Zamiast prawdy, dawał mu chłód i wściekłość, zamiast uczucia serwował oschłość i odrzucenie.
To nie ludzkością gardził. To nie brat go irytował. Vergil był zagładą sam dla siebie.
Usnął w końcu, nie miał wyboru. Dante trwał przy nim w milczeniu, a jego obecność ukoiła go lepiej niż cokolwiek innego.
Zapadła cisza, przerywana jedynie jego regularnym oddechem. Za oknem zacinał deszcz, wiatr szumiał pomiędzy balkonami wieży, zawodził jak potępieniec.
W otwartych drzwiach pojawił się nagle mały, ciemny kształt. Kiedy Dante zwrócił na niego uwagę, światło kryształów przemknęło po czarnym, kocim futrze. Zwierzak otarł się o ścianę i wszedł do pokoju, jakby robił to już wcześniej z milion razy. Na moment postawił uszy i popatrzył ze zdziwieniem na Dantego, wyraźnie zdezorientowany obecnością dwóch Vergili w pokoju, ale chyba nie zrobił sobie z tego problemu, bo już po chwili podszedł do siedzącego mężczyzny, otarł się o jego dłoń i zaraz umościł się w rogu łóżka, podwijając pod siebie ogon. Miał lekko karbowane futerko, jakby był krzyżówką dachowca z devon rexem, lecz nie wyglądał szczególnie reprezentacyjnie. Był wychudzony i jakiś słabowity. Zerknął z ciekawością na Dantego.
Te ślepia nie były normalne. W kocich oczach barwy bursztynu pełzały magmowe błyski, niczym rozżarzone węgle pływające po powierzchni zastygającej lawy. Dante widział już wcześniej takie oczy.
Mefisto miał identyczne.
Vergil zerwał się z łóżka, odruchowo sięgając po broń, której jednak nie było w pobliżu. Dygotał jak w chorobie, miał zwężone źrenice i przez moment był wyraźnie przerażony, nim dotarło do niego, że to tylko kolejny koszmar. Kiedy w milczeniu wziął kilka głębokich wdechów próbując wrócić do siebie, był niemal zawstydzony. Zerknął na kota i zgonił go ręką.
- Zmiataj, Sahiel- mruknął od niechcenia, unikając wzroku brata. Kot prychnął, obrażony. Zeskoczył z łóżka i momentalnie zniknął gdzieś za rogiem.
Vergil objął się rękami rezygnując z udawania, że wszystko w porządku. Dochodził do siebie.
- Powinieneś odpocząć.
Nie, nie. Gdyby ją słyszał, na pewno od razu by go wyśmiał. A tak się nie stało. Spał i... Tak, na pewno spał.
— Daj spokój. Nie byłem ranny, nie potrzebuję snu. Co to za kot? Jego oczy były... dziwne.
Dante wstał, ale kota już nie było - zniknął za rogiem i prawdopodobieństwo znalezienia go było nikłe.
— Vergil?
Przyjrzał się bratu, niepewien, o co mu chodzi z tym gapieniem się wszędzie, byle nie na niego. Ukrywał coś, Dante mógł to stwierdzić z dużym prawdopodobieństwem. Podobnie jak to, że nie dowie się od brata, o co mu chodzi. Vergil taki już był... Mimo to postanowił jeszcze raz spróbować dowiedzieć się czegokolwiek.
— O co chodzi?
Podszedł do niego powoli.
— Dobrze byłoby wreszcie wiedzieć, na czym stoję... Na czym stoimy.
Usiadł przy bracie i ostrożnie go objął, niepewien, czy nie zostanie odtrącony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz