Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

wtorek, 16 września 2014

Pamiętnik Mordreda (3)



Nastała noc.
Cienie wokół mnie zagęściły się, ponownie zaczynały przybierać realne postacie... Smugi mglistego dymu owładnęły mną i zatopiły mnie w odmętach mroku, zapadłem się w sobie lecąc do bezdennej dziury, a przynajmniej takie miałem wrażenie, gdy wszędzie wokół mnie wiał niewidzialny zimny wicher, bez problemu przenikający zasłony ciemności. Jednocześnie było duszno i cuchnęło spaloną siarką. Znowu byłem we śnie.
We własnym śnie mordercy.
Zamek Camelot szczerzył się do mnie prześmiewczo kamiennymi blankami i połyskliwymi ścianami wież, mury nachylały się nad moją głową, grożąc natychmiastowym zawaleniem, a stłoczeni wokół mnie wojownicy stali w kręgu, trzymając w dłoniach naostrzoną broń. Ja zaś byłem przywiązany do drewnianego pala, a pod nogami czułem usypisko ze słomy. Już wiedziałem, że i ten sen nie będzie przyjemny.

Chmury burzowe trwały nad wewnętrznym dziedzińcem, ale nie miałem nadziei na deszcz. Chłodny wiatr siekł mnie o twarzy, lecz nie zgasił pochodni, które trzymali w rękach. Zacząłem mamrotać pod nosem modlitwę w wybawienie, chociaż ani nie wierzyłem w bogów - ani w to, że w czymkolwiek mi pomogą. Moi oprawcy patrzyli na mnie w ciszy, a jedynym dźwiękiem jaki trwał pośród pustki, było świszczące zawodzenie wiatru. Spuściłem wzrok. Nie żałowałem tego, że walczyłem o swoje marzenia, o królewski tron. Nie żałowałem ojca, którym gardziłem, ani nie wspominałem matki, której praktycznie nie znałem. Czułem jedynie wściekłość na siebie, że mi się to nie udało. Wściekłość i gorycz porażki zaćmiewały mi nawet strach przed spaleniem żywcem na stosie pośród mar tych, którzy zginęli od mego miecza. Nienawidziłem tego miejsca. Nienawidziłem siebie za swój chory umysł, który potrafił tworzyć takie obrazy. Przede wszystkim zaś nie cierpiałem wydźwięku, jaki pozostawiał po sobie ten sen.
Stalowe drzwi stołpu zamku otworzyły się na oścież przy wtórze zgrzytu i tarcia o żwirową drogę. Z twierdzy wyłoniła się sylwetka odziana w królewski płaszcz i srebrną rycerską zbroję, a podkute kopyta rumaka zastukały o ziemię niczym równomierny takt bębnów.
Jeździec miał ręce związane łańcuchem, który ciągnął się aż do jego szyi. Był to mój ojciec. 

Przeszyła mnie lanca strachu, ale zacisnąłem zęby i podniosłem głowę.
- Znowu będziecie mnie sądzić?- krzyknąłem pośród pustki - Na co to przedstawienie? Nie wiem co mam zrobić, żebyście dali mi spokój! To jest chore! Chore, słyszycie?! Ja zabiłem was jeden raz, wy robicie to każdej nocy! Jeśli to przesłanie, nie rozumiem go. Martwi są w grobach, do cholery! - wziąłem kilka chaotycznych wdechów, ale widziałem po ich minach, że moja mowa niczego nie zmieni. Artur podjechał konno aż pod stos i jak zwykle pozostał na swoim miejscu, unikając mojego wzroku. Miał knebel w ustach i ranę pod sercem, którą zrobiłem mu w trakcie walki. Zakląłem głośno.
Jedna ze zjaw wyszła a kręgu i przyłożyła pochodnię do stosu, a mój ojciec zrobił ruch, jakby chciał rzucić mi się na pomoc. W tej samej chwili inni wojownicy wymierzyli w niego broń, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch naprzód.
- Nie wiem po co to robicie!- mój głos zaczynał się łamać, po kręgosłupie przepłynęła fala strachu, gdy zobaczyłem smugę dymu - Błagam...- poczułem w gardle bryłę- Proszę... Nie...- ogień pożarł słomę, a ja poczułem na sobie gorąco i swąd palonego drewna – Zrobię wszystko - rzuciłem, patrząc na płomienie z przerażeniem, ale i rezygnacją - Zrobię wszystko, dam datki na kościół, czego jeszcze chcecie?!- ryknąłem, rzucając się w więzach - Oddam wszystko co mam, tylko przestańcie to robić... - głos załamał mi się kompletnie, rozkasłałem się od dymu wchodzącego mi do płuc- Mam wstąpić do zakonu, czy co? - mój głos utonął w ryku pożerającego mnie ognia. Płomienie ogarnęły moje nogawki, poczułem swąd palonej skóry i zacisnąłem powieki, jakby miało to w czymś pomóc. Potem był już tylko ból. Wrzeszczałem na całe gardło, błagałem, prosiłem... Ale nikt i nic nie zamierzał wtrącać się do tej kary. Gdyby to była rzeczywistość, umarłbym od czadu. Niestety w tym śnie moje ciało nie chciało się spalić. Gdy zabrakło mi tchu, a cała skóra powinna popękać już dawno temu, zobaczyłem poprzez płomienie ruch. Chciałem stracić przytomność, zemdleć, rzucić się na miecz - zrobić cokolwiek, żeby to przerwać - ale koszmar trwał. Po drugiej stronie ognia zobaczyłem coś przedziwnego, co z pewnością napawałoby mnie lękiem, gdyby nie fakt, że już teraz byłem śmiertelnie przerażony. Zjawy pokonanych były rozkładającymi się zwłokami, stały wokół mnie szczerząc się powykrzywianymi twarzami umarlaków; to zaś, co znajdowało się za nimi, nie należało do mojego snu.
Stało na czterech nogach i warczało jak wilk, ale to nie był wilk. Coś, co trzymał na plecach było złożonymi skrzydłami. Kiedy powoli zaczął je rozwijać, umarli obrócili się w jego stronę.

Było mi już wszystko jedno. Patrzyłem na to otępiałym wzrokiem, czując jedynie, że moje ciało rozpada się na części. Już dawno przekroczyłem próg bólu.
Nowy potwór wydał z siebie dźwięk podobny do warkotu, usłyszałem przez trzask płomieni niskie dudnienie, a przez środek placu przebiegło zygzakowate pęknięcie. Zjawy podniosły broń i przesunęły się w stronę tego czegoś, żeby to zabić- wtedy też nastąpiło trzęsienie ziemi, a mury zamku zadrżały potężnie. Przez moment nic się nie działo. Straciłem nadzieję na uwolnienie. A potem mury zamku zawaliły się wprost na mnie, grzebiąc cały dziedziniec granitowymi skałami.
Obudziłem się zlany potem, siadając na łóżku.
- Bogowie- wyszeptałem, chwytając się za włosy i kuląc niczym dzieciak.- Już nigdy nie zasnę.

Popatrzyłem wokół siebie i aż podskoczyłem, napotykając wzrok Samandriela. Elf siedział na łóżku po przeciwległej stronie pokoju i czytał jakąś książkę. Nie pamiętam, aby w pokoju było jakieś dodatkowe łóżko, a tym bardziej nie zauważyłem regału z książkami. Zamrugałem kilkakrotnie, próbując zrozumieć sytuację. Elf wstał,ubrany tylko w luźne, zielone spodnie i podszedł do mnie.
- Który to już raz? - zapytał, kucając obok mojego łóżka.
- Emm... - patrzyłem na niego, jakbym zobaczył go po raz pierwszy; jawił mi się teraz jako anioł wybawiciel, a co dziwne nie mogłem jakoś oderwać od niego oczu - Kolejny - mruknąłem, zbity z tropu - Właściwie każdej nocy mam coś takiego.
- Od kiedy? - dopytywał rzeczowo, jakby wiedział, o czym śniłem.
- Od momentu, w którym tu przybyłem... - zmarszczyłem brwi, bo nagle wydało mi się to dość dziwne- To normalne?- spytałem po chwili milczenia, gdy moje myśli zaczęły błądzić wokół tego, jak można mieć taką idealną skórę jak on - Znaczy... To przez to miejsce?
- Nie. - mój rozmówca wstał i przesunął nade mną ręką, która przez chwilę rozjarzyła się białym światłem - Nie ruszaj się - zarządził, dotykając mojego czoła, po czym nakreślił mi na czole jakiś dziwny znaczek. - To powinno pomóc, przynajmniej na razie. Dopóki jesteś ze mną, zmarli nie będą cię dręczyć. - a potem wrócił na swoje łóżko, odłożył książkę i zgasił świecę, która paliła się na ziemi. - Śpij, tym razem nie będziesz miał koszmarów.- oznajmił, nakrywając się tylko białym prześcieradłem - Dobranoc.

Zamrugałem zdziwiony. Nie zdążyłem nawet się odezwać, znowu potraktował mnie jak dziecko. Owszem, poczułem jakąś zmianę po tym, co zrobił, trochę się uspokoiłem- nie zamierzałem jednak spać. Zastanawiałem się gdzie kupił łóżko i jak zdołał je zaciągnąć do kąta tak, że mnie nie obudził. Właściwie to czułem się z tym dziwnie. Jak dotąd nie zastanawiałem się, gdzie spał. Sądziłem, że ma też inne domy, skoro mieszka tu sam, ale chyba się pomyliłem. Z drugiej strony... Pokręciłem głową i położyłem się z powrotem, zostawiając tą zagadkę na później. Co dziwne, zasnąłem bez przeszkód, a sen był zupełnie pozbawiony znaczeń. Odpłynąłem w miękką biel wypoczynku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz