
Migdałowe
oczy patrzyły na mnie z figlarnym błyskiem, elf siedział na skraju
mojego łóżka, a przez okno wpadały leniwe promienie dopiero
wschodzącego słońca. Jego włosy odbijały złociste refleksy, a
tęczówki mieniły się opalizująco niczym szlachetne kamienie.
Byłem zauroczony, niezaprzeczalnie oczarowany tym widokiem. Miał na
sobie tylko lekkie spodnie, światło przesunęło się po jego
torsie, pieszcząc jasną skórę pozbawioną skaz, zalało
wyrzeźbiony ćwiczeniami brzuch, uwydatniając cienie mięśni.
Pomimo tego, że nie był kobietą, miał w sobie coś pociągającego.
Nie wyglądał jak typowy mężczyzna, nie miał brody, owłosienia.
Wyglądał przez to eterycznie i dwojako, jakby zawieszony pomiędzy
jedną a drugą płcią. W jego ustach było coś niezmiernie
nęcącego, to, jak się teraz uśmiechał przypominało mi zachętę
do zbliżenia. Przeciągnął się od niechcenia, blask popłynął
po jego szyi, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Nie było mi
z tym dobrze, a nawet miałem wrażenie, że to bardzo zły znak.
Kiedy elf przesunął w moją stronę dłonią po pościeli, gdzieś
w środku mnie wszystko stężało. W porządku, może i dawno nie
miałem kobiety, może i powinienem coś z tym zrobić już kilka dni
temu, ale teraz ogarnęło mnie podniecenie wywołane jego widokiem,
a to z pewnością nie wróżyło dobrze. Patrzyłem na jego dłoń o
długich palach, mając nagłą chęć, by poczuć je na swojej
skórze. Potem zwróciłem uwagę na siebie. Co dziwne, byłem okryty
tylko prześcieradłem i to całkiem niedbale. Jego jasna skóra nie
odcinała się nadto od pościeli, ale byłem pewien, że świetnie
będzie ją widać na mojej śniadej karnacji, wręcz czekałem na
to, co zrobi. Cieszyłem się, że nie widzi mojego podniecenia, nie
chciałem go zrazić do tej eterycznej gry, którą prowadził.
Za
moment coś jednak się zmieniło.
Zacisnął
dłonie na moich nadgarstkach, ale jego skóra była chłodna, a siła
ucisku przypominała imadła. W jego oczach rozgorzała burza, za
oknem momentalnie zerwał się wiatr. Był wściekły, tak samo jak
wtedy, gdy przeszkodziłem mu w polowaniu. Nachylił się nade mną,
a jego twarz wykrzywiła chłodna furia. Włosy opadły mu z pleców
na ramiona, spłynęły w dół niczym woda, łaskocząc mi skórę.
Nie było mi do śmiechu. Nachylił się jeszcze bardziej, czułem
jak siada mi na biodrach i moje podniecenie szybko zmieniło się w
strach. Wiedziałem, co było nie tak.
Jego
usta rozciągnęły się w mrożącym krew w żyłach uśmiechu,
dostrzegłem u niego ostro zakończone zęby jak u wilka. Bardzo
powoli zbliżył się do moich ust, przy czym miałem wrażenie, że
łamie mi nadgarstki, jego zimny oddech owiał mi twarz. Śmierdziało
krwią.
-
Nie igraj ze mną...- powiedział mi prosto w usta, a jego głos
przypominał warkot- ...Śmiertelniku.- dokończył, mając w głosie
czystą pogardę.
Obudziłem
się gwałtownie, a potem syknąłem z bólu i już świadomie
złapałem się za nadgarstek. Wokół mnie trwała cisza, był
środek dnia. Tym razem okno było zamknięte, żeby nie wpuszczać
owadów. Przez bandaże, które miałem na sobie, prześwitywała
czerwień. Westchnąłem głęboko, czując zarówno ulgę, jak i
niezadowolenie. Rany piekły tępym bólem, ale bardziej czułem
dziwne palenie w okolicach klatki piersiowej, pod sercem. Ten sen,
jakkolwiek nieprawdopodobny, niósł ze sobą prawdę. Nie byłem
wart tego, żeby Samandriel opiekował się mną jak jakimś
dzieckiem. Byłem zwykłym człowiekiem (w dodatku wyjątkową ludzką
kanalią). Nie rozumiałem dlaczego nadal mi pomagał, kiedy usłyszał
moją historię. Jeżeli faktycznie mną pogardzał, świetnie to
ukrywał. Oprócz ognia w sercu, ogień gościł też w moich żyłach.
Zakląłem głośno, czując irytujące niespełnienie.
Założyłem
koszulę i buty, spodnie na szczęście miałem na sobie. Dopiero
teraz dotarło do mnie, że on już widział mnie wcześniej nago, a
to spowodowało u mnie jeszcze większy dyskomfort. Nie, jego pogarda
bynajmniej by nie nie zdziwiła. Może i wśród ludzi uchodziłem za
przystojnego, ale tutaj byłem jedynie dzikim barbarzyńcą,
odmieńcem. W żaden sposób nie mogłem się z nim równać.
Wyszedłem
na zewnątrz, ignorując rwanie w barku. Elfa nie było w pobliżu,
poczułem więc ulgę. Choć miałem nadzieję, że nie ma zdolności
czytania snów, nie do końca w to wierzyłem. Gdyby dowiedział się,
o czym śniłem, wywaliłby mnie na zbity pysk.
Tym
razem ruszyłem drugą stroną lasu, trzymając się z dala od
wszystkich podejrzanych roślin. Potrzebowałem tylko chwili
prywatności. Kiedy zrobiłem sobie dobrze i zeszło ze mnie
napięcie, pomyślałem o tym, jakie to wszystko jest
nieprawdopodobne. W normalnej sytuacji zajmowaliby się mną zamkowi
medycy, a na jedno moje skinienie przyszłoby z tuzin napalonych
dziewek. Tutaj spędzałem czas z jednym mężczyzną, całkowicie
odcięty od cywilizacji- w dodatku z mężczyzną, który miał
nierówno pod sufitem, rozmawiał ze zwierzętami i parał się
magią- i co gorsza, wcale mi to nie przeszkadzało. Kiedy wróciłem
do chatki, elf jadł coś przy zastawionym stoliku. Puste miejsce po
drugiej stronie wyglądało niezwykle zachęcająco. Podszedłem w
milczeniu, nie patrząc na niego. Usiadłem naprzeciw, ale nie
wykonałem żadnego ruchu więcej. Zaskoczył mnie po raz kolejny,
robiąc całkiem różnorodny obiad. Była zupa, drugie danie, jakaś
sałatka, herbata ziołowa, pieczywo.
-
Smacznego - powiedział do mnie z jego dawnym, krótkim i swobodnym
uśmiechem.
Sięgnąłem
po kubek i nalałem sobie picia, krzywiąc się przy każdym ruchu.
Cieszyłem się, że nie próbował mi w pomagać, bo straciłbym do
siebie resztki szacunku. Przestałem zadawać mu pytania. To się
mijało z celem.
-
Wczoraj miałeś dużo szczęścia – powiedział, kończąc
posiłek. Patrzył wprost na mnie, ale ja nie chciałem widzieć jego
współczucia. Nie chciałem od niego niczego. Wszystko wokół
zaczynało mnie powoli irytować. - To stworzenie, które cię
zaatakowało, nie było zwierzęciem. - kontynuował, prawie
swobodnym głosem- To był Ghaard. Nie zostało ich wielu po
pogromie, który przeprowadziliśmy czterysta lat temu, jednak ci z
rebeliantów, którzy przeżyli, czasami nadal o sobie przypominają.
Nasza waśń zaczęła się tuż po tym, gdy arcymag Kilves Jarrdaves
po raz pierwszy użył na swoim przeciwniku magii przemiany, zrywając
tym samym umowę o nie wpływaniu magicznym na istoty myślące. Tak
powstał pierwszy Ghaard, który zemścił się potem na swym twórcy.
Chciał go zabić, ale okazało się, że nie jest w stanie pokonać
jego magii krwi. Jarrdaves przeżył pogryzienie, a potem sam zaczął
zmieniać się w Ghaarda. Nie zobaczyliśmy wystarczająco szybko, że
te stwory mnożą się przez zakażenie śliną. Założyli własną
podrasę, a potem wzniecili bunt. Wybuchła wojna domowa pomiędzy
nami i odmieńcami, którą zwyciężyliśmy po ponad stu latach.
Jarrdaves został zabity. - Samandriel powiedział to tonem prawie bez
wyrazu. Prawie, bo w jego głosie wyczułem nagły żal - Wrzucili go
do wilczego dołu, a wraz z nim dziesięciu współbraci - jego głos
przycichł, jakby przypominał sobie bolesną historię z dawnych
lat - Podobno zostali spaleni żywcem... Tak czy inaczej buntownicy
rozpierzchli się po świecie, a ci, których przemiana trwała od
lat, zatracili resztki uczuć i zamienili się w bestie, często
przystając do zwykłych wilczych watach. Długo na nich polowaliśmy,
aż w końcu słuch o nich zaginął.
-
Znałeś go?- zapytałem po chili przerwy, podnosząc w końcu wzrok.
Elf wyglądał na przybitego, kiwał się na krześle i patrzył w
jeden punkt na ścianie.
-
Co?- zapytał, wyrwany z nagłej zadumy-Ach, tak znaliśmy się.
-
Więc znałeś kogoś, kto żył czterysta lat temu...- udałem, że
nie poruszyła mnie ta informacja - Jaki w takim razie jest twój
wiek?
Rzucił
mi groźne spojrzenie, jakbym poruszył temat, którego nie lubi.
Potem tylko pokręcił głową.
-
Nie wiem - odparł z westchnieniem- Już dawno przestałem liczyć.
Poza tym, co to ma za znaczenie?
Jedzenie
stanęło mi w gardle. Przełknąłem z trudem i postarałem się
doszukać najmniejszego dowodu na to, że mnie nie okłamuje. Nie
miał ani jednej zmarszczki. Żadnego siwego włosa, chyba że to
srebro, które miał na głowie było właśnie objawem starości.
Może tylko w spojrzeniu mogłem dostrzec starożytną głębię, ale
równie dobrze jego wzrok mógł być tak przejrzyście pusty, co
kolorowe szkło.
-
Jaki był ten cały Jarrdaves? - jak dla mnie jego imię było
dziwaczne, ale elfy już miały to najwyraźniej w zwyczaju.
Ciekawiła mnie jego reakcja.
-
Był porywczy - stwierdził lakonicznie Samandriel, robiąc się
nagle odległy. - Jak twoje rany?
Wiedziałem,
że zbędzie mnie czymś podobnym. Jak zwykle na stole nie zauważyłem
żadnego mięsa, więc tylko westchnąłem z rezygnacją. Tęskniłem
za mięsem, to było jedyne, czego mi tu brakowało.
-
Na pewno lepiej niż wczoraj - wyszczerzyłem się do niego swoim
bezczelnym uśmiechem, który wszystkich wyprowadzał z równowagi -
Dlaczego nie zrobiłeś tego swojego rachu - ciachu magią i nie
wyleczyłeś mnie od razu?
Elf
pozostał niedostępny i nieporuszony.
-
Zostałeś pogryziony przez Ghaarda - odrzekł, jakby odpowiedź była
oczywista - Moja magia, jak to ująłeś, jest na to za słaba. Choć
w rzeczywistości leczenie, które uskuteczniam, nie ma nic wspólnego
z magią. To tylko manipulacja energią, której każdy może się
nauczyć.
-
No pewnie, że każdy - znów się wyszczerzyłem, starając się,
żeby nie było to zbyt prześmiewcze- To kiedy zaczynamy naukę?
Samandriel
otworzył szeroko oczy, jakby dopiero co mnie zobaczył. Chyba po raz
pierwszy udało mi się go zaskoczyć. Na jego twarzy pojawiło się
zdumienie, a potem pewien rodzaj radości. Nie spodziewałem się
takiej reakcji.
-
Naprawdę chcesz, żebym cię uczył? - zapytał całkiem nieswoim
głosem, jakby był to dla niego zaszczyt najwyższej rangi.
Skinąłem
powoli głową, nie rozumiejąc tego wybuchu radości. Nie wierzyłem
też w to, że zrobi ze mnie maga. Chciałem się tylko pośmiać. On
wziął to na poważnie.
-
W porządku. - przechylił się odrobinę w moją stronę, a mi w tej
samej chwili przypomniała się podobna scena ze snu. Osunąłem się,
tak na wszelki wypadek. - Chodź ze mną.
Elf
wstał lekko i zwinnie, a potem stanął pośrodku pokoju. Uniosłem
brew.
-
No chodź! - ponaglił mnie jak niesfornego ucznia. Zwlokłem się z
krzesła i podszedłem powoli, nadal nie wiedząc, o co chodzi.
Kucnął, po czym zaczął wodzić palcem po posadzce. Obserwowałem
to z beznadziejnym spokojem. Byłem przyzwyczajony do wielu jego
dziwactw, ale dotykania podłogi nie mogłem już ścierpieć. Niech
sobie gładzi te roślinki i zwierzątka, ale co jak co- nie wmówi
mi, że ta podłoga też ma uczucia. Już chciałem powiedzieć, żeby
sobie darował, że jednak żartowałem, ale wtedy usłyszałem ciche
kliknięcie.
-
Odsuń się - zarządził. Zrobiłem krok w tył i w tym momencie
podłoga zaczęła usuwać mi się spod stóp. Pojawiła się mała
szczelina. Elf chwycił kilka desek i odsunął, pokazując schody
prowadzące do piwnicy.- Czeka j- rzucił, schodząc w dół. Gapiłem
się na to z głupim wyrazem twarzy. A więc to tak... Stąd brał te
wszystkie rzeczy. Powoli zaczynałem rozumieć te wszystkie
niedorzeczności. W mroku rozbłysła pochodnia. Elf wręczył mi ją
bez słowa i skinął dłonią, abym podążył za nim. Poszedł
przodem w całkowitej ciemności.
Piwnica
była w rzeczywistości naturalną pieczarą, o czym przekonałem
się, wychodząc z wąskiego, kamiennego tunelu. Kilka pierwszych
odnóg barykadowały potężne głazy, ale przejście pośrodku
zostało puste. Weszliśmy do szerokiej, niskiej groty podpartej
stalagnatami, chociaż powietrze w środku było zadziwiająco suche.
W środku piętrzył się stos gratów opartych o ściany w pozornie
bezładny sposób, jednak nic się jakoś nie przewróciło. Były tu
zarówno meble, jak i broń, książki oraz porozwalane pergaminy, a
na samym końcu dwie odnogi prowadzące do kolejnych pieczar.
-
Hm... Samandriel? - korciło mnie, żeby zapytać, dlaczego trzyma
wszystko w takim miejscu. Widziałem kilka starożytnych zbroi na
stojakach, przedziwnie skrzywione miecze, ostre niczym brzytwa a
nawet kilkanaście dużych kamieni, mieniących się opalizującym
blaskiem. Może był to jakiś odpowiednik kryształowych kul? -
Dokąd idziemy?
-
Już niedaleko! - usłyszałem jego głos gdzieś przed sobą. Chyba
wszedł do tunelu po lewej, więc tam skręciłem. Rzeczywiście,
stał pod łukowatą ścianą i właśnie podnosił coś z jednego z
regałów. Ogarnęła mnie ciekawość. Co chciał mi pokazać? Jakiś
starożytny artefakt, dzięki któremu będę mógł czarować?
Księgę magii? Dżina w butelce?
Odwrócił
się w moją stronę, trzymając coś w ręku. Kiedy wszedł w zasięg
pochodni, dostrzegłem wesołe iskierki w jego oczach. Był
zadowolony.
-
Proszę, to dla ciebie - wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń.
Trzymał w niej mały kamyk, mniej więcej długości kciuka. Miał
szafirową barwę, ale poza tym wyglądał całkowicie zwyczajnie.
Wziąłem go, spodziewając się jakiejś fali mocy i nadnaturalnych
zjawisk, lecz nic się nie wydarzyło. Popatrzyłem skonfundowany na
elfa.
-
I co dalej?- spytałem, nadal oczekując czegoś nadprzyrodzonego.
-
Nic - odparł zdziwiony - Teraz wychodzimy. - i poszedł przodem,
nadal nie ukrywając zadowolenia.
Stałem
tam jeszcze przez chwilę jak kołek, ale potem ruszyłem za nim, nie
chcąc zostawać w tym dziwacznym miejscu. O ile wcześniej nie
rozumiałem zachowania elfa, teraz nie rozumiałem go jeszcze
bardziej. Miał wokół tyle magicznych przedmiotów, tyle skarbów,
ale mi dał jakiś kamień. Prawie poczułem się urażony. Kiedy
wyszedłem, zalało mnie światło słoneczne, a elf odebrał mi
pochodnię i zgasił ją jednym słowem. Zamknął przejście, dając
mi chwilę na ochłonięcie.
-
Po co mi ten kamień? - zapytałem powoli, gdy deski połączyły się
z powrotem.
Stanął
za mną.
-
To proste. Jeśli nauczysz się słuchać, co do ciebie mówi,
zaczniemy lekcję z energią.
Odwróciłem
się na pięcie, trzymając kamyk w dwóch palcach.
-
Chyba kpisz - warknąłem, już wiedząc, że ze mnie szydzi- To
zwykły kamień. Kamienie nie mówią.
-
To nie jest zwykły kamień - pouczył mnie z uśmiechem mentora- To
kamień mocy. Nieoszlifowany szafir. Odblokowuje zdolności
telepatyczne, jeżeli mu na to pozwolisz. Posiedź z nim trochę na
słońcu, zapoznaj się z jego energią... Może wtedy zrozumiesz, co
do ciebie mówi.- a potem wyszedł na zewnątrz, zostawiając mnie
sam na sam z moim niedowierzaniem.
Parsknąłem
tylko, chowając kamyk do kieszeni. Szafir? Takich błyskotek na
zamku ojca były tysiące, i jakoś nikt oprócz Merlina i Pani
Avalonu nie potrafił władać magią. Nawet moja matka miała z tym
problemy, pomimo swojej druidzkiej krwi. A ja miałbym zacząć
oswajać dzikie zwierzęta dzięki jakiemuś kawałkowi skały? Co za
bzdury. Położyłem się na łóżku, poirytowany całym zajściem.
Jeżeli Samandriel chciał w ten sposób pokazać swoją wyższość,
miech go szlag trafi. Jeśli jednak mówił prawdę...
Żałowałem,
że nigdy nie zrozumiem jego nauk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz