Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

piątek, 19 września 2014

Pamiętnik Morderda (5)



Migdałowe oczy patrzyły na mnie z figlarnym błyskiem, elf siedział na skraju mojego łóżka, a przez okno wpadały leniwe promienie dopiero wschodzącego słońca. Jego włosy odbijały złociste refleksy, a tęczówki mieniły się opalizująco niczym szlachetne kamienie. Byłem zauroczony, niezaprzeczalnie oczarowany tym widokiem. Miał na sobie tylko lekkie spodnie, światło przesunęło się po jego torsie, pieszcząc jasną skórę pozbawioną skaz, zalało wyrzeźbiony ćwiczeniami brzuch, uwydatniając cienie mięśni. Pomimo tego, że nie był kobietą, miał w sobie coś pociągającego. Nie wyglądał jak typowy mężczyzna, nie miał brody, owłosienia. Wyglądał przez to eterycznie i dwojako, jakby zawieszony pomiędzy jedną a drugą płcią. W jego ustach było coś niezmiernie nęcącego, to, jak się teraz uśmiechał przypominało mi zachętę do zbliżenia. Przeciągnął się od niechcenia, blask popłynął po jego szyi, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Nie było mi z tym dobrze, a nawet miałem wrażenie, że to bardzo zły znak. Kiedy elf przesunął w moją stronę dłonią po pościeli, gdzieś w środku mnie wszystko stężało. W porządku, może i dawno nie miałem kobiety, może i powinienem coś z tym zrobić już kilka dni temu, ale teraz ogarnęło mnie podniecenie wywołane jego widokiem, a to z pewnością nie wróżyło dobrze. Patrzyłem na jego dłoń o długich palach, mając nagłą chęć, by poczuć je na swojej skórze. Potem zwróciłem uwagę na siebie. Co dziwne, byłem okryty tylko prześcieradłem i to całkiem niedbale. Jego jasna skóra nie odcinała się nadto od pościeli, ale byłem pewien, że świetnie będzie ją widać na mojej śniadej karnacji, wręcz czekałem na to, co zrobi. Cieszyłem się, że nie widzi mojego podniecenia, nie chciałem go zrazić do tej eterycznej gry, którą prowadził. 

Za moment coś jednak się zmieniło.
Zacisnął dłonie na moich nadgarstkach, ale jego skóra była chłodna, a siła ucisku przypominała imadła. W jego oczach rozgorzała burza, za oknem momentalnie zerwał się wiatr. Był wściekły, tak samo jak wtedy, gdy przeszkodziłem mu w polowaniu. Nachylił się nade mną, a jego twarz wykrzywiła chłodna furia. Włosy opadły mu z pleców na ramiona, spłynęły w dół niczym woda, łaskocząc mi skórę. Nie było mi do śmiechu. Nachylił się jeszcze bardziej, czułem jak siada mi na biodrach i moje podniecenie szybko zmieniło się w strach. Wiedziałem, co było nie tak.

Jego usta rozciągnęły się w mrożącym krew w żyłach uśmiechu, dostrzegłem u niego ostro zakończone zęby jak u wilka. Bardzo powoli zbliżył się do moich ust, przy czym miałem wrażenie, że łamie mi nadgarstki, jego zimny oddech owiał mi twarz. Śmierdziało krwią.
- Nie igraj ze mną...- powiedział mi prosto w usta, a jego głos przypominał warkot- ...Śmiertelniku.- dokończył, mając w głosie czystą pogardę.
Obudziłem się gwałtownie, a potem syknąłem z bólu i już świadomie złapałem się za nadgarstek. Wokół mnie trwała cisza, był środek dnia. Tym razem okno było zamknięte, żeby nie wpuszczać owadów. Przez bandaże, które miałem na sobie, prześwitywała czerwień. Westchnąłem głęboko, czując zarówno ulgę, jak i niezadowolenie. Rany piekły tępym bólem, ale bardziej czułem dziwne palenie w okolicach klatki piersiowej, pod sercem. Ten sen, jakkolwiek nieprawdopodobny, niósł ze sobą prawdę. Nie byłem wart tego, żeby Samandriel opiekował się mną jak jakimś dzieckiem. Byłem zwykłym człowiekiem (w dodatku wyjątkową ludzką kanalią). Nie rozumiałem dlaczego nadal mi pomagał, kiedy usłyszał moją historię. Jeżeli faktycznie mną pogardzał, świetnie to ukrywał. Oprócz ognia w sercu, ogień gościł też w moich żyłach. Zakląłem głośno, czując irytujące niespełnienie.
Założyłem koszulę i buty, spodnie na szczęście miałem na sobie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że on już widział mnie wcześniej nago, a to spowodowało u mnie jeszcze większy dyskomfort. Nie, jego pogarda bynajmniej by nie nie zdziwiła. Może i wśród ludzi uchodziłem za przystojnego, ale tutaj byłem jedynie dzikim barbarzyńcą, odmieńcem. W żaden sposób nie mogłem się z nim równać.

Wyszedłem na zewnątrz, ignorując rwanie w barku. Elfa nie było w pobliżu, poczułem więc ulgę. Choć miałem nadzieję, że nie ma zdolności czytania snów, nie do końca w to wierzyłem. Gdyby dowiedział się, o czym śniłem, wywaliłby mnie na zbity pysk.
Tym razem ruszyłem drugą stroną lasu, trzymając się z dala od wszystkich podejrzanych roślin. Potrzebowałem tylko chwili prywatności. Kiedy zrobiłem sobie dobrze i zeszło ze mnie napięcie, pomyślałem o tym, jakie to wszystko jest nieprawdopodobne. W normalnej sytuacji zajmowaliby się mną zamkowi medycy, a na jedno moje skinienie przyszłoby z tuzin napalonych dziewek. Tutaj spędzałem czas z jednym mężczyzną, całkowicie odcięty od cywilizacji- w dodatku z mężczyzną, który miał nierówno pod sufitem, rozmawiał ze zwierzętami i parał się magią- i co gorsza, wcale mi to nie przeszkadzało. Kiedy wróciłem do chatki, elf jadł coś przy zastawionym stoliku. Puste miejsce po drugiej stronie wyglądało niezwykle zachęcająco. Podszedłem w milczeniu, nie patrząc na niego. Usiadłem naprzeciw, ale nie wykonałem żadnego ruchu więcej. Zaskoczył mnie po raz kolejny, robiąc całkiem różnorodny obiad. Była zupa, drugie danie, jakaś sałatka, herbata ziołowa, pieczywo.
- Smacznego - powiedział do mnie z jego dawnym, krótkim i swobodnym uśmiechem.
Sięgnąłem po kubek i nalałem sobie picia, krzywiąc się przy każdym ruchu. Cieszyłem się, że nie próbował mi w pomagać, bo straciłbym do siebie resztki szacunku. Przestałem zadawać mu pytania. To się mijało z celem.
- Wczoraj miałeś dużo szczęścia – powiedział, kończąc posiłek. Patrzył wprost na mnie, ale ja nie chciałem widzieć jego współczucia. Nie chciałem od niego niczego. Wszystko wokół zaczynało mnie powoli irytować. - To stworzenie, które cię zaatakowało, nie było zwierzęciem. - kontynuował, prawie swobodnym głosem- To był Ghaard. Nie zostało ich wielu po pogromie, który przeprowadziliśmy czterysta lat temu, jednak ci z rebeliantów, którzy przeżyli, czasami nadal o sobie przypominają. Nasza waśń zaczęła się tuż po tym, gdy arcymag Kilves Jarrdaves po raz pierwszy użył na swoim przeciwniku magii przemiany, zrywając tym samym umowę o nie wpływaniu magicznym na istoty myślące. Tak powstał pierwszy Ghaard, który zemścił się potem na swym twórcy. Chciał go zabić, ale okazało się, że nie jest w stanie pokonać jego magii krwi. Jarrdaves przeżył pogryzienie, a potem sam zaczął zmieniać się w Ghaarda. Nie zobaczyliśmy wystarczająco szybko, że te stwory mnożą się przez zakażenie śliną. Założyli własną podrasę, a potem wzniecili bunt. Wybuchła wojna domowa pomiędzy nami i odmieńcami, którą zwyciężyliśmy po ponad stu latach. Jarrdaves został zabity. - Samandriel powiedział to tonem prawie bez wyrazu. Prawie, bo w jego głosie wyczułem nagły żal - Wrzucili go do wilczego dołu, a wraz z nim dziesięciu współbraci - jego głos przycichł, jakby przypominał sobie bolesną historię z dawnych lat - Podobno zostali spaleni żywcem... Tak czy inaczej buntownicy rozpierzchli się po świecie, a ci, których przemiana trwała od lat, zatracili resztki uczuć i zamienili się w bestie, często przystając do zwykłych wilczych watach. Długo na nich polowaliśmy, aż w końcu słuch o nich zaginął.
- Znałeś go?- zapytałem po chili przerwy, podnosząc w końcu wzrok. Elf wyglądał na przybitego, kiwał się na krześle i patrzył w jeden punkt na ścianie.
- Co?- zapytał, wyrwany z nagłej zadumy-Ach, tak znaliśmy się.
- Więc znałeś kogoś, kto żył czterysta lat temu...- udałem, że nie poruszyła mnie ta informacja - Jaki w takim razie jest twój wiek?
Rzucił mi groźne spojrzenie, jakbym poruszył temat, którego nie lubi. Potem tylko pokręcił głową.
- Nie wiem - odparł z westchnieniem- Już dawno przestałem liczyć. Poza tym, co to ma za znaczenie?
Jedzenie stanęło mi w gardle. Przełknąłem z trudem i postarałem się doszukać najmniejszego dowodu na to, że mnie nie okłamuje. Nie miał ani jednej zmarszczki. Żadnego siwego włosa, chyba że to srebro, które miał na głowie było właśnie objawem starości. Może tylko w spojrzeniu mogłem dostrzec starożytną głębię, ale równie dobrze jego wzrok mógł być tak przejrzyście pusty, co kolorowe szkło.
- Jaki był ten cały Jarrdaves? - jak dla mnie jego imię było dziwaczne, ale elfy już miały to najwyraźniej w zwyczaju. Ciekawiła mnie jego reakcja.
- Był porywczy - stwierdził lakonicznie Samandriel, robiąc się nagle odległy. - Jak twoje rany?

Wiedziałem, że zbędzie mnie czymś podobnym. Jak zwykle na stole nie zauważyłem żadnego mięsa, więc tylko westchnąłem z rezygnacją. Tęskniłem za mięsem, to było jedyne, czego mi tu brakowało.
- Na pewno lepiej niż wczoraj - wyszczerzyłem się do niego swoim bezczelnym uśmiechem, który wszystkich wyprowadzał z równowagi - Dlaczego nie zrobiłeś tego swojego rachu - ciachu magią i nie wyleczyłeś mnie od razu?
Elf pozostał niedostępny i nieporuszony.
- Zostałeś pogryziony przez Ghaarda - odrzekł, jakby odpowiedź była oczywista - Moja magia, jak to ująłeś, jest na to za słaba. Choć w rzeczywistości leczenie, które uskuteczniam, nie ma nic wspólnego z magią. To tylko manipulacja energią, której każdy może się nauczyć.
- No pewnie, że każdy - znów się wyszczerzyłem, starając się, żeby nie było to zbyt prześmiewcze- To kiedy zaczynamy naukę?

Samandriel otworzył szeroko oczy, jakby dopiero co mnie zobaczył. Chyba po raz pierwszy udało mi się go zaskoczyć. Na jego twarzy pojawiło się zdumienie, a potem pewien rodzaj radości. Nie spodziewałem się takiej reakcji.
- Naprawdę chcesz, żebym cię uczył? - zapytał całkiem nieswoim głosem, jakby był to dla niego zaszczyt najwyższej rangi.
Skinąłem powoli głową, nie rozumiejąc tego wybuchu radości. Nie wierzyłem też w to, że zrobi ze mnie maga. Chciałem się tylko pośmiać. On wziął to na poważnie.
- W porządku. - przechylił się odrobinę w moją stronę, a mi w tej samej chwili przypomniała się podobna scena ze snu. Osunąłem się, tak na wszelki wypadek. - Chodź ze mną.
Elf wstał lekko i zwinnie, a potem stanął pośrodku pokoju. Uniosłem brew.
- No chodź! - ponaglił mnie jak niesfornego ucznia. Zwlokłem się z krzesła i podszedłem powoli, nadal nie wiedząc, o co chodzi. Kucnął, po czym zaczął wodzić palcem po posadzce. Obserwowałem to z beznadziejnym spokojem. Byłem przyzwyczajony do wielu jego dziwactw, ale dotykania podłogi nie mogłem już ścierpieć. Niech sobie gładzi te roślinki i zwierzątka, ale co jak co- nie wmówi mi, że ta podłoga też ma uczucia. Już chciałem powiedzieć, żeby sobie darował, że jednak żartowałem, ale wtedy usłyszałem ciche kliknięcie.
- Odsuń się - zarządził. Zrobiłem krok w tył i w tym momencie podłoga zaczęła usuwać mi się spod stóp. Pojawiła się mała szczelina. Elf chwycił kilka desek i odsunął, pokazując schody prowadzące do piwnicy.- Czeka j- rzucił, schodząc w dół. Gapiłem się na to z głupim wyrazem twarzy. A więc to tak... Stąd brał te wszystkie rzeczy. Powoli zaczynałem rozumieć te wszystkie niedorzeczności. W mroku rozbłysła pochodnia. Elf wręczył mi ją bez słowa i skinął dłonią, abym podążył za nim. Poszedł przodem w całkowitej ciemności.

Piwnica była w rzeczywistości naturalną pieczarą, o czym przekonałem się, wychodząc z wąskiego, kamiennego tunelu. Kilka pierwszych odnóg barykadowały potężne głazy, ale przejście pośrodku zostało puste. Weszliśmy do szerokiej, niskiej groty podpartej stalagnatami, chociaż powietrze w środku było zadziwiająco suche. W środku piętrzył się stos gratów opartych o ściany w pozornie bezładny sposób, jednak nic się jakoś nie przewróciło. Były tu zarówno meble, jak i broń, książki oraz porozwalane pergaminy, a na samym końcu dwie odnogi prowadzące do kolejnych pieczar.
- Hm... Samandriel? - korciło mnie, żeby zapytać, dlaczego trzyma wszystko w takim miejscu. Widziałem kilka starożytnych zbroi na stojakach, przedziwnie skrzywione miecze, ostre niczym brzytwa a nawet kilkanaście dużych kamieni, mieniących się opalizującym blaskiem. Może był to jakiś odpowiednik kryształowych kul? - Dokąd idziemy?
- Już niedaleko! - usłyszałem jego głos gdzieś przed sobą. Chyba wszedł do tunelu po lewej, więc tam skręciłem. Rzeczywiście, stał pod łukowatą ścianą i właśnie podnosił coś z jednego z regałów. Ogarnęła mnie ciekawość. Co chciał mi pokazać? Jakiś starożytny artefakt, dzięki któremu będę mógł czarować? Księgę magii? Dżina w butelce?
Odwrócił się w moją stronę, trzymając coś w ręku. Kiedy wszedł w zasięg pochodni, dostrzegłem wesołe iskierki w jego oczach. Był zadowolony.
- Proszę, to dla ciebie - wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń. Trzymał w niej mały kamyk, mniej więcej długości kciuka. Miał szafirową barwę, ale poza tym wyglądał całkowicie zwyczajnie. Wziąłem go, spodziewając się jakiejś fali mocy i nadnaturalnych zjawisk, lecz nic się nie wydarzyło. Popatrzyłem skonfundowany na elfa.
- I co dalej?- spytałem, nadal oczekując czegoś nadprzyrodzonego.
- Nic - odparł zdziwiony - Teraz wychodzimy. - i poszedł przodem, nadal nie ukrywając zadowolenia.

Stałem tam jeszcze przez chwilę jak kołek, ale potem ruszyłem za nim, nie chcąc zostawać w tym dziwacznym miejscu. O ile wcześniej nie rozumiałem zachowania elfa, teraz nie rozumiałem go jeszcze bardziej. Miał wokół tyle magicznych przedmiotów, tyle skarbów, ale mi dał jakiś kamień. Prawie poczułem się urażony. Kiedy wyszedłem, zalało mnie światło słoneczne, a elf odebrał mi pochodnię i zgasił ją jednym słowem. Zamknął przejście, dając mi chwilę na ochłonięcie.
- Po co mi ten kamień? - zapytałem powoli, gdy deski połączyły się z powrotem.
Stanął za mną.
- To proste. Jeśli nauczysz się słuchać, co do ciebie mówi, zaczniemy lekcję z energią.
Odwróciłem się na pięcie, trzymając kamyk w dwóch palcach.
- Chyba kpisz - warknąłem, już wiedząc, że ze mnie szydzi- To zwykły kamień. Kamienie nie mówią.
- To nie jest zwykły kamień - pouczył mnie z uśmiechem mentora- To kamień mocy. Nieoszlifowany szafir. Odblokowuje zdolności telepatyczne, jeżeli mu na to pozwolisz. Posiedź z nim trochę na słońcu, zapoznaj się z jego energią... Może wtedy zrozumiesz, co do ciebie mówi.- a potem wyszedł na zewnątrz, zostawiając mnie sam na sam z moim niedowierzaniem.

Parsknąłem tylko, chowając kamyk do kieszeni. Szafir? Takich błyskotek na zamku ojca były tysiące, i jakoś nikt oprócz Merlina i Pani Avalonu nie potrafił władać magią. Nawet moja matka miała z tym problemy, pomimo swojej druidzkiej krwi. A ja miałbym zacząć oswajać dzikie zwierzęta dzięki jakiemuś kawałkowi skały? Co za bzdury. Położyłem się na łóżku, poirytowany całym zajściem. Jeżeli Samandriel chciał w ten sposób pokazać swoją wyższość, miech go szlag trafi. Jeśli jednak mówił prawdę...

Żałowałem, że nigdy nie zrozumiem jego nauk.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz