fanfiction z Harrego Pottera, paring: Lucjusz x Syriusz
yaoi
Rozgrzewka
Lucjusz strzepnął
niewidzialny pyłek z rękawa swego długiego płaszcza i wszedł do przestronnej komnaty z dumnie podniesioną głową. Tylko tak mógł teraz okazać
pogardę wobec innych śmierciożerców zebranych wokół wielkiego,
posrebrzanego stołu pośrodku pomieszczenia. Oczywiście główne
miejsce zajmował Czarny Pan, reszta usiadła na pozostałych, dużo mniejszych fotelach. I - tu się nie zdziwił - po prawej stronie swego mistrza
dostrzegł czekające na niego puste siedzenie. Skłonił się Voldemortowi, oddając tym samym
krótki hołd i usiadł - w swoim mniemaniu dostojnie - za stołem. W końcu wykonywał dla
Pana szczególną misję, mógł przecież sobie pozwolić na...
- Spóźniłeś
się - dobiegł go syczący głos jego zakapturzonego władcy - Co
masz na swoje usprawiedliwienie?
Chyba jednak nie
powinien był sobie pozwalać.
Po karku Malfoya
przeszły nagłe ciarki.
- Zrobiłem to,
co mi kazałeś, panie. Jednakże miałem po drodze pewne...
problemy - odrzekł wymijająco, lecz nadal z wyraźnym szacunkiem w
głosie.
- Problemy?-
zainteresował się Voldemort - A jakież to problemy mogą czekać
na świetnie wyszkolonego i gotowego na wszelkie ewentualności
śmierciożercę?- w jego głosie była dobrze dostrzegalna nagana.
Patrzył prosto na swojego najlepszego sługę, wzrokiem
zwiastującym tylko jedno - niezadowolenie. Czarny Pan wyciągnął
powoli różdżkę, rozkoszując się strachem podopiecznych, jaki
wywołał tym prostym ruchem. Malfoy przełknął ślinę i zmusił
się do sztucznego, kajającego uśmiechu.
- Wybacz mi
panie, ale natrafiłem na przeszkodę niemal nie do pokonania...
Znikąd nagle pojawili się sojusznicy Dumbledora i...
- Od kiedy to
boisz się tego starca, Malfoy? Czyż nie uczyłem was, że
najlepszą obroną jest atak?... Jestem zawiedziony, Lucjuszu.
Naprawdę zawiedziony.
- P...panie?
Pozwól mi wyjaśnić... Proszę. - Malfoy zrobił się wyraźnie nerwowy.
- Mów. Byle
szybko. Pokładałem w tobie chyba zbyt wielkie nadzieje.
- Byłem w
Ministerstwie Magii, zebrałem potrzebne informacje, włamałem
do komnaty z przepowiedniami, i wtedy...wtedy pojawił się...
Black. - jego głos jakby przycichł - rzucił na mnie zaklęcie
Crucio, a następnie próbował dowiedzieć się jakie są nasze
plany; oczywiście bezskutecznie... No i wtedy przybył ten dureń,
Dumbledore. Ledwo uciekłem, przy okazji trafiając Blacka, i...
- Czyli ojciec chrzestny Pottera jest martwy, tak?- głos Voldemorta ociekał jadem.
- N...nie, panie.
Obawiam się, że przeżył. Ale jest ciężko ranny.
Czarny Pan westchnął
przeciągle i wstał, lustrując Lucjusza wzrokiem.
- Lepsze to niż
nic. A teraz powróćmy do poprzedniego poruszonego już zagadnienia...
Lucjusz odetchnął
spokojniej, rozluźnił się. Wybrnął. Pozostawała kwestia nie
rzucania się w oczy mistrzowi aż do następnego razu a wszystko
będzie dobrze. Wrócił myślami do tego, co działo się w
Ministerstwie. Przestał zwracać uwagę, na to, co mówili,
odpływając w wydarzenia z poranka.
Kiedy włamał się
na najniższe piętro i był już blisko przepowiedni Pottera, zza
rogu wyskoczył Black, rzucając na niego zaklęcie bólu (ale zdążył
je odbić - w ostatnim momencie). Członek Zakonu Feniksa zwalił się
na ziemię w drgawkach, próbując przytłumić wrzask. Czarnowłosy
mężczyzna chciał nawet rzucić na niego kolejne zaklęcie! Walczył
jak... wilk. Zaciekle.
Lucjusz stanął
nad nim, zamierzając go zabić, ale coś go powstrzymało. Tknięty
jakimś dziwnym przeczuciem najpierw zaczął z niego szydzić. W
końcu nawiązali coś w rodzaju rozmowy, z której dowiedział się,
co robił tam Black. Pilnował przepowiedni i miał złapać
Lucjusza, po czym zaprowadzić na przesłuchanie do ich siedziby, a
następnie oddać w ręce dementorów w Azkabanie.
Tylko, że tym
razem Lucjusz był szybszy. I naprawdę powinien go zabić.
Jednakże... nie mógł. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł czegoś
takiego. Nagle zrobiło mu się szkoda tego ładnego, czarnowłosego
mężczyzny. Żal byłoby go zabijać... I pozostawało jeszcze coś.
Black bardzo się zmienił przez te lata w Azkabanie. Już nie
przypominał dobrego, wiecznie roztargnionego chłopca, który w
formie buntu przystał do tych ,,dobrych”. Teraz był poważny,
zimny, pałał jakąś nieuzasadnioną nienawiścią, był zły.
Mroczny.
Tak, Black stał się
wręcz mroczny w swojej nienawiści.
To w pewien sposób
wstrząsnęło Malfoyem - sprawiło, że popatrzył na niego zupełnie
inaczej. Zaczął się też zastanawiać, czy nie udałoby mu się
przeciągnąć Blacka na ich stronę, jednocześnie go oceniając. I
tu zdał sobie sprawę z kolejnej sprawy, a mianowicie takiej, że
Black mu się podobał - i to na tyle, że Malfoy miał ochotę go
przelecieć. A to go już zupełnie wytrąciło z równowagi.
Zdekoncentrował się i przez to zakończył zaklęcie a co gorsza,
sam Dumbledore pojawił się właśnie w tej samej chwili. Black i
dyrektor Hogwartu obsypali go niebezpiecznymi zaklęciami i musiał
szybko uciekać, aby go nie dostali - lecz przede wszystkim nie
oddali do Azkabanu.
Tak, to było
problematyczne. Ścigali go przez połowę drogi. Dobrze, że udało
mu się ich zmylić i przeteleportować się w końcu do bazy. To
spóźnienie naprawdę nie wynikało z jego winy... Dopiero teraz
zdał sobie sprawę, że narada się zakończyła i wszyscy znikali w
kłębach dymu. Wstał z lekkim opóźnieniem i opuścił salę w
procesie dematerializacji. Przez kłęby dymu dostrzegł wpatrzone w
niego, przeszywające spojrzenie Voldemorta.
*
Nie mógł usiedzieć
we własnym domu, nachodzony przez jedną, tą samą myśl - gdzie
jest i co robi teraz Black. Usiadł w wielkim fotelu w salonie,
biorąc do ręki pierwszą lepszą książkę. Zaczął ją
przeglądać bez zainteresowania, po czym rzucił za siebie.
Muszę go znowu
spotkać – pomyślał nagle - Muszę z nim znów
porozmawiać... Może powie coś ważnego, coś, co przyda się
Czarnemu Panu? Nikt nie będzie miał do mnie pretensji, jeżeli
zacznę go szukać, w końcu Black to jeden z silniejszych członków
zakonu... Jest dobrym celem. Celem niemal godnym mnie.
Wstał
i wyszedł na zewnątrz, zarzucając na siebie długi płaszcz.
*
Zakapturzona, czarna
postać szła szybkim krokiem zatłoczoną ulicą ogromnej
londyńskiej metropolii, przepychając się bezceremonialnie pomiędzy
przechodniami. Zmierzała statecznym krokiem ku najmniej uczęszczanej
części miasta - tej, do której normalny obywatel nie wchodziłby
bez kija bejsbolowego lub paralizatora. Ewentualnie z zaklęciem
avada kedavra na podorędziu.
Lucjusz Malfoy
przeszedł bez słowa przez Dziurawy Kocioł, stuknął różdżką w
mur a gdy ukazało się tajemne przejście, rzucił przez ramię
ostrożne spojrzenie. Wolał, aby nikt nie dowiedział się o jego
zamiarach - w szczególności nikt, kto mógłby o tym donieść
Czarnemu Panu.
Obrzucił znudzonym
spojrzeniem bank Gringotta, idąc wprost do najmniej uczęszczanej
dzielnicy, raju dla czarnoksiężników i fanatyków czarnej magii.
Wszedł do sklepu o zaciemnionych oknach, otwierając ze zgrzytem
żelazne drzwi i skinął głową człowiekowi za ladą.
- Czym mogę
służyć, panie Malfoy?- zapytał sprzedawca, gnąc się w
pokłonach i podchodząc do niego szybkim krokiem z usłużną miną.
Arystokrata zdjął
powoli rękawiczki, obrzucając sklep obojętnym spojrzeniem, po czym
powiedział coś cicho. Sprzedawca skłonił się nisko i gestem
kazał podążyć za sobą
*
Tym razem miał
szczęście. Black nie wrócił do kwater Zakonu Feniksa, tylko
rzucił się na kolejne zadanie, chcąc zostać sam na sam ze swoimi
myślami. Dzięki czemu Lucjusz bez trudu go odnalazł.
Syriusz zawsze był
zbyt pewny siebie.
Śmierciożerca
odetchnął spokojnie i wyjął różdżkę, zastanawiając się po
raz setny co podkusiło go do tak brawurowego planu, po czym wyszedł
zza rogu i od razu rzucił zaklęcie imperio.
Które Black, rzecz jasna, odbił.
Niech go szlag.
Rozpoczęła
się zażarta wymiana ciosów, Lucjusz zyskał przewagę i zepchnął
członka Zakonu Feniksa aż pod mur, po czym rzucił na niego
zaklęcie wiążące, zakneblował i zaczął zastanawiać się,
dlaczego tak łatwo mu poszło. Obrzucił Blacka uważnym
spojrzeniem, w czasie którego zauważył dwie rzeczy: mężczyzna
był poważnie ranny i dodatku wyglądał, jakby miał wysoką
gorączkę. Lucjusz uspokoił się więc, strzepnął niewidzialny
pyłek z rękawa.
- Masz dzisiaj zły dzień, co nie, Black?- uśmiechnął się
nieprzyjemnie - Byłeś już u starego Dumbledorka poskarżyć się
na swój los?
Syriusz rzucił się w więzach, ze wzrokiem rasowego mordercy.
- Dobrze dobrze, niech będzie. Powiem ci, co mnie sprowadza. Nie, nie
przysłał mnie tu Czarny Pan, więc bądź spokojny... Nie
zamierzam też cię zabijać, co byłoby wprawdzie rozsądnym
posunięciem, biorąc pod uwagę, że jesteś jednym z bardziej
utrudniających nam życie członków Zakonu. I to, że Potter cię
wielbi. Ale dość o tym. Nie. To wszystko nie ma teraz
najmniejszego znaczenia. Przyszedłem tutaj, bo mam do ciebie pewną
sprawę. Można by powiedzieć... transakcję, która powinna
cię zainteresować. Teraz pozwolę ci się odezwać - i mam
nadzieję, że nie zrobisz niczego głupiego, zmuszając mnie do
ponownego rzucenia zaklęcia... - zrobił krótki ruch ręką a
knebel znikł.
- Nie jestem zainteresowany, ty podły, parszywy, zdeprawowany
popleczniku Voldemorta! Jeżeli masz choć trochę odwagi, to mnie
rozwiąż, lecz jeśli nie... Zrobię wszystko, by cię zabić,
niezależnie od ceny! Za nic nie będę układał się ze
śmierciożercą!
Malfoy westchnął z rezygnacją i ponownie założył mu knebel.
- Takiej odpowiedzi właśnie się spodziewałem. Cóż, nie pozostaje
mi nic innego, jak wymusić na tobie posłuszeństwo, może wtedy
zmienisz zdanie... - podszedł do niego i złapał go za ramię, a
wtedy obaj znikli w kłębie dymu.
*
Rezydencja
Malfoyów była rozległa, widowiskowa i pełna przepychu, za każdym
razem uświadamiając gościom o potędze ich rodu - a salon był
chyba najwytworniejszy ze wszystkich innych pomieszczeń. Lucjusz
zabarykadował się w nim razem z Blackiem rzucając ochronne
zaklęcia na pokój, po czym - usilnie zastanawiając, co tak
naprawdę ma zamiar zrobić - rozsiadł się na fotelu, uprzednio
przywiązując do drugiego fotela swojego tymczasowego więźnia.
- W porządku Black, teraz nie pozostało ci nic innego jak mnie
wysłuchać, więc nie rzucaj się, bo i tak nic tym nie osiągniesz.
Sam wiesz, co może się stać, gdy straci się za dużo sił przy
wrogu, prawda? Poza tym nie oszukujmy się, nie jesteś w stanie
teraz ze mną walczyć. Zacznę od najprostszej a jednocześnie
najważniejszej rzeczy. Ktoś taki jak ty przydałby się w naszych
szeregach... Zauważyłem u ciebie pewną zmianę, nie wiem, co ją
spowodowało, ale jestem pewien, że Dumbledor też ją wyczuł...
Nie ufa ci już tak jak kiedyś, nieprawdaż? Odnosi się do ciebie
z dystansem? Z pewnością... Ach, wybacz za ten dzisiejszy wybryk,
chyba trochę przesadziłem...Nie chciałem cię zabić, jedynie się
broniłem... Wiesz przecież, jak to jest...
Black patrzył na niego z niepewnością, próbował myśleć
logicznie, ale ból głowy skutecznie mu to uniemożliwiał.
Krwawiąca rana w poprzek klatki piersiowej pulsował tępym,
nieznośnym rwaniem i tym bardziej utrudniała skupienie się na
słowach śmierciożercy. Nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego
Malfoy zostawił go przy życiu.
- Musisz zdać sobie sprawę z tego, że cobyś nie zrobił nie
uciekniesz stąd, ponieważ jestem jedyną osobą, która może w
tym domu zdjąć wiążące zaklęcia. A teraz do rzeczy... Wina?
Najlepszy gatunek, sprowadzany prosto z Włoch, rocznik 32... Nie?
Cóż, może później się skusisz - zaklaskał w ręce, a dwójka
domowych skrzatów pojawiła się znikąd i wykonała bezgłośne
polecenie, po czym znikła bez śladu - Co ci się stało? - machnął
dłonią z różdżką, więzy opadły.
Syriusz roztarł sobie obolałe po wrzynających się w skórę
magicznych linach miejsca, po czym zatamował ręką ranę.
- Czego chcesz? - zapytał z jawną niechęcią - Skoro nie zamierzasz
mnie zabić, przejdźmy do rzeczy i miejmy to już z głowy. Mam
robotę do wykonania.
- W tym stanie?- Malfoy prychnął - To nawet moje skrzaty czują się
lepiej od ciebie. Wypada abym coś z tym zrobił, w końcu jesteś
moim gościem, prawda? Ach, ale przedtem.. Accio różdżka -
Malfoy rozbroił go - To tak na wszelki wypadek, żeby nam się
lepiej rozmawiało. Gdyby rozpraszały cię jakieś niemądre
myśli... No, dobrze. Rozluźnij się - mężczyzna mruknął coś
pod nosem, a rana na ciele animaga zarosła się bez śladu. -
Proponuję napić się jednak tego wina, poczujesz się lepiej -
Czarnoksiężnik uniósł w toaście kryształowy kieliszek i upił
z niego mały łyk - Nie jest zatrute. Spokojnie.
Black powąchał je z powątpiewaniem a potem wypił zawartość
duszkiem i z głośnym brzękiem odstawił naczynie na stół.
- Świetnie. To możemy przejść do rzeczy. - Blondyn westchnął,
usiadł wygodniej, poprawił koszulę - Czego pragniesz? Co byś
chciał, by w zamian za to przystać do Czarnego Pana? Możesz
dostać wszystko. Wszystko. - podkreślił ostatnie słowo.
- Teraz? Teraz mam ochotę zaciągnąć cię wprost do Azkabanu –
warknął Black - Nie ma możliwości abym do was przystał. Nie
sprzedam wierności za pieniądze, tak jak ty.
- Jak ja? - arystokrata zmrużył oczy - Cóż ty o mnie możesz
wiedzieć? To, co słyszałeś z plotek i być może to, co
widziałeś w kilku momentach swojego marnego życia... To jest nic.
Malfoyowie mają swój honor. I zawsze aspirują do zwycięzców a
nie zwyciężonych. Poświęcenie nie ma sensu, Black. To z góry
przegrana bitwa. Zaś co do zaciągania... Wiesz, też chętnie bym
cię gdzieś zaciągnął i uwierz, że byłoby to po stokroć
przyjemniejsze miejsce od więzienia...
- Do czego ty zmierzasz, Malfoy? - Black założył ręce - Co to niby
miało znaczyć?
Lucjusz uśmiechnął się, a był to uśmiech wielce niepokojący.
- Napij się, Syriuszu. Nie ma sensu się tak denerwować. -
arystokrata dopił wino a kieliszki same się napełniły -
Zastanawiałeś się, co by było, gdyby nasze losy potoczyły się
inaczej? Pamiętasz, jak się kiedyś nie cierpieliśmy?... Zawsze
zazdrościłem ci jednego...
- Przyjaciół - dogryzł mu od razu Syriusz- I popularności. I...
- Ależ nie... Bynajmniej. Zazdrościłem ci tego, że tylu facetów
robi na twój widok maślane oczy, a ty potrafisz tego nie zauważać.
- Lucjusz uśmiechnął się niemal łagodnie.
- Co takiego? - Black zachłysnął się nagle nową porcją wina -
Lecieli na mnie faceci?
- Mhm. Niejeden. - potwierdził arystokrata, przeciągając się w
fotelu. Popatrzył na bruneta z wyraźną fascynacją.
- Niby kto?
- Pięciu z nich znałem osobiście, dwóch próbowało mi się
zwierzać...- blondyn wykrzywił wargi w grymasie rozbawienia –
Osobiście nigdy nie miałem takiego problemu, Malfoyowie zawsze
otrzymują to, czego chcą.
- Do czego ty zmierzasz? - Black próbował wstać, ale zakręciło mu
się w głowie - Zaprosiłeś mnie na pogaduszki i powspominanie
dawnych czasów? Zrobiłeś się sentymentalny na starość, czy
zakładasz właśnie jakąś pułapkę?
Lucjusz wstał, podszedł powoli parę kroków, po czym pochylił się
w jego stronę opierając o poręcze fotela.
- Właśnie zmierzam do sedna sprawy, Black... Nie słuchasz mnie
uważnie. To niedobrze.- mężczyzna założył swe długie włosy
za uszy, bo kilka jasnych kosmyków opadło mu na twarz - Nie
skupiasz się na tym, co próbuję ci powiedzieć.
- Bo mówisz zagadkami i przytaczasz sceny dawnych dziejów, które
jeszcze bardziej komplikują sprawę. Czego ode mnie chcesz, Malfoy?
- ostatnie pytanie wypowiedział bardzo niepewnym, przytłumionym
głosem, wciskając się głębiej w fotel, bo czarnoksiężnik
zbliżył się nagle bardziej.
- Chcę... Czegoś, co możesz mi dać tylko ty. - blondyn przesunął
językiem po dolnej wardze bardzo zmysłowym gestem - Rozkoszy.
Black zamarł. Spodziewał się wszystkiego tylko nie tego - choć
jego umysł był zaćmiony, a ruchy zrobiły się dziwnie powolne...
Czuł, jak coś zaczyna się rozpalać wewnątrz jego samego i ze
zgrozą stwierdził, że jego spodnie robią się za ciasne. Chciał
to natychmiast ukryć, ale ręce odmówiły mu posłuszeństwa, zaś
dziwne gorąco ogarnęło go w całości. Na jego twarzy pojawił się
słaby rumieniec, gdy zdał sobie sprawę z beznadziejności
sytuacji. Był ranny, nie miał różdżki, a w dodatku został
złapany przez napalonego Malfoya i umieszczony w jego własnym domu,
zabezpieczonym zaklęciami. Blondyn patrzył na niego bez krępacji,
z rosnącym zadowoleniem.
- No nie. O to cię nie podejrzewałem. Malfoy gejem? To przecież
szczyt hańby. Dobrze, postraszyłeś mnie już i powiedzmy, że
rozpatrzę tą twoją wcześniejszą ofertę, ale teraz mnie wypuść
– powiedział animag, coraz mniej pewnym siebie głosem, lecz
kiedy arystokrata zdjął z siebie koszulę i zaczął rozpinać
jego, miarka się już przebrała - Wypuść mnie, do cholery! To
wcale nie jest zabawne!
- Nie... Zabawnie będzie dopiero później... - blondyn musnął
przez spodnie opuszkiem palca jego męskość, na co Black wydał z
siebie zduszony jęk - Nie panikuj. Sprawię, że będzie ci tak
dobrze, jak jeszcze nigdy...
- Opanuj się, Malfoy! Masz żonę! I dziecko! Czyś ty na łeb
upadł?! - pieklił się Syriusz, z ciężkim sercem uświadamiając
sobie, że jest tak podniecony, że zaraz sam będzie musiał zrobić
sobie dobrze, żeby nie zwariować.
- Pozory, tylko pozory... Tak, Narcyza to dobra żona i piękna
kobieta, synowi też nic nie można zarzucić, jednakże...Czasem
potrzebuję trochę... innej rozrywki - arystokrata powiódł
językiem po jego szyi - I nie próbuj się opierać, ty też tego
chcesz.
- Ty gadzie! Dodałeś coś do tego wina!- krzyknął brunet, usilnie
próbując się od niego oddalić - Nie waż się mnie dotknąć,
bo... - przerwał, bo Lucjusz pocałował go namiętnie, skutecznie
uciszając jakiekolwiek dalsze protesty.
Arystokrata usiadł na nim okrakiem ocierając się o niego, a potem
ujął jego twarz w dłonie i wymruczał mu do ucha mrukliwym głosem:
- Nie przeczę... Ale, dla twojej wiadomości, piłem dokładnie to
samo... Tylko w mniejszej ilości.
Black próbował go od siebie odepchnąć, ale był zbyt słaby.
Niedorzeczność tej sytuacji wytrąciła go z równowagi i wiedział,
że nie ma szans. Ze spokojem przyjął kolejnego długiego całusa,
po czym zdenerwował się sam na siebie, bo ten pocałunek go
podniecił - a jeszcze bardziej podniecała go dłoń Lucjusza na
swoim kroczu.
- Zabierz stamtąd te łapy – stęknął cicho Syriusz - Jesteś
ohydny.
Arystokrata uśmiechnął się szeroko, schodząc z niego i całując
go po szyi.
- Jak sobie życzysz... - odpowiedział melodyjnie, z pełnym
zadowoleniem zajmując się badaniem struktury jego brzucha i klatki
piersiowej. Narastające w Syriuszu pragnienie stawało się nie do
zniesienia. Czarnoksiężnik bawił się nim całkiem perfidnie,
podniecając go do granic możliwości i nie dając mu ani odrobiny
wytchnienia.
Black był mocno zarumieniony, ale nie zamierzał prosić go o to,
czego chciało jego ciało. Jego męskość pulsowała tępym bólem,
miał ochotę zacząć ocierać się o cokolwiek - jednak, jak na
złość, Malfoy wstał z jego kolan. Po brunecie przechodziły
dreszcze, lecz nie wydał z siebie ani jednego jęku przyjemności.
- Dalej jesteś pewien, że nie chcesz mojej pomocy? - Malfoy
przygryzł lekko płatek jego ucha, chuchnął na nie ciepłym
powietrzem i zamruczał przy tym zmysłowo. Black nie wytrzymał.
- Chcę - udało mu się z siebie wydusić, przeklinając w duchu
swoją słabość. Zamknął oczy, bo nie chciał uświadamiać
sobie, że właśnie dobiera się do niego facet, a on na to
pozwalał.
Blondyn znów na nim usiadł, pocałował głęboko i rozpiął mu
spodnie. Wsadził dłoń pod materiał i zacisnął na nim palce.
Syriusz jęknął, po czym odchylił się w tył. Gdy arystokrata
zaczął miarowo poruszać dłonią, czarnowłosy z przerażeniem
stwierdził, że mu się to podoba - że pociąga go facet i że to
facet się nim zajmuje. To było coś innego niż to, do czego był
przyzwyczajony; teraz musiał się poddać, dać dominować innemu
mężczyźnie. Ale, na wszystkie galeony świata, ten człowiek potrafiłby rozpalić nawet kamień!
Lucjusz otarł się o niego niczym kot, znowu zamruczał i wzmocnił
ruch dłoni. Czuł, że Black długo nie wytrzyma a pierwszy raz w
życiu chciał, żeby to komuś innemu było dobrze, nie zwracał
większej uwagi na swoje potrzeby. Samo dawanie mu rozkoszy było dla
niego wystarczająco przyjemne, lubił patrzeć na jego dobrze
zbudowane ciało i chciał, by mężczyzna osiągnął szczyt właśnie
dzięki niemu.
Jak
na złość, ktoś próbował przerwać mu zabawę. Wyczuł na
zewnątrz niezapowiedzianego gościa, który chwilę później wysłał
mu do głowy swój obraz.
Severus
Snape czekał na dziedzińcu, a widać było, że się niecierpliwi.
Malfoy westchnął.
- Obaj nie mamy dzisiaj szczęścia. - mruknął pod nosem,
niezadowolony - Muszę cię na chwilę zostawić samego, ale
obiecuję, że wrócę tak szybko, jak tylko się da. Nie zrób nic
głupiego.- przesunął nosem po jego policzku, zaciągając się
jego zapachem.
- Cholerny gad. - warknął Syriusz, patrząc na niego spode
łba - Możesz być pewien, że nie będę grzeczny, ty
gnido! Ty potworze!
Malfoy wstał z niego, ubrał się i doprowadził do porządku,
obrzucając Blacka przeciągłym, zamyślonym spojrzeniem. Zdjął
kilka blokad i otworzył drzwi, chcąc wyjść.
- Nie ty jeden mi to zarzucasz- po czym wyszedł, zakładając blokady
z powrotem. Syriusz bluznął przekleństwami, których arystokrata
już nie usłyszał.
*
Snape warknął na powitanie dość mało przyjaźnie.
- Co tak długo? Zaczynałem się niecierpliwić. Sądziłem, że
zeżarły cię smoki, ale nie, jednak nie. W sumie wcale im się nie
dziwię, też nie chciałbym mieć z tobą nic wspólnego po tym,
jak zawiodłeś Czarnego Pana...
- Snape, jak zawsze tryskający epatią. O co chodzi? Nie mam dziś
czasu na bezowocne pogawędki, spręż się z tą informacją.
Snape założył ręce i wykrzywił wargi w pogardliwym grymasie.
- Wybacz Lucjuszu, ale czyżbyś miał jakieś zadanie, o którym nic
nie wiem, a które tak zaprząta twą uwagę? Wydaje mi się, że
nie powinno być dla ciebie nic ważniejszego od spełnienia
rozkazów Czarnego Pana...
Malfoy
przez chwilę miał ochotę się odgryźć, ale przybrał na twarzy
wyraz uprzejmego zainteresowania i zapytał:
- Z czym zatem przychodzisz?
- Nie tutaj - syknął Snape - Zapominasz się, szpiedzy mogą być
wszędzie - pociągnął go za łokieć w stronę rezydencji, na co
blondyn z początku się zaparł, ale potem podążył za nim z
westchnieniem. Snape był bardzo irytujący od czasu, gdy stał się
pupilkiem Voldemorta, pokazywał wszystkim wyższość, co
doprowadzało Lucjusza do ukrywanej wściekłej furii.
Weszli do środka, Malfoy zaprowadził gościa do drugiego co do
wielkości pokoju, na co tamten wyraźnie się zdziwił. Snape
rozglądał się uważnie, szukając czegoś bliżej nieokreślonego,
aż w końcu po prostu zapytał:
- Wydaje mi się, czy wyczuwam silne zaklęcia antywłamaniowe?
Spodziewasz się ataku, Lucjuszu? Czyżbyś na starość popadał w
paranoję?
- Faktycznie, wydaje ci się. Widać próbujesz doszukać się u mnie
czegoś, czego nigdy nie znajdziesz... A wiesz, że bezpodstawne
oskarżenie drugiego śmierciożercy grozi... - nie dokończył,
zawieszając głos.
Snape prychnął i usiadł w rzeźbionym fotelu, zakładając nogę
na nogę i uśmiechając się irytująco.
- Miałem wrażenie, że po spotkaniu z Czarnym Panem poszedłeś
spotkać się z... Syriuszem Blackiem. Po co?
Malfoy zakrztusił się łykiem wina. Dłuższą chwilę zajęło mu
dojście do siebie, gdy ścierał idealnie białą chusteczką kilka
czerwonych kropelek ze swojej szaty.
- Zaiste interesująca wieść, jednakże nic mi o tym nie wiadomo. -
rzekł w końcu, rzucając niespokojne spojrzenie w głąb
posiadłości.
- Widziałem to - oczy czarnowłosego maga przeszywały go teraz na
wylot - Więc teraz pytam... Po co?
Arystokrata sięgnął powoli po różdżkę, gotów wyjąć ją w
każdym momencie, przy czym uśmiechnął się do Snape'a w
szczególny, morderczo uprzejmy sposób.
- Nie wydaje mi się, abyś przybył tu w celu wypytywania mnie o
Blacka. Mów, co rozkazał Czarny Pan i opuść mój dom. W
przeciwnym razie trochę się pogniewamy.
- Czyżbym zwęszył tu jakąś zdradę? Podłoża rebelii? - Snape
bawił się w najlepsze, zupełnie nie przejmując groźbą. -
Lucjusz Malfoy buntownikiem? Znudziło ci się jarzmo mistrza, co?
Blondyn wstał z godnością, po czym wskazał mu dłonią wyjście,
mając kamienną twarz.
- Nic ci do tego, co mam do Blacka, lizusie - warknął, gdy zdziwiony
czarodziej wstał i podszedł do drzwi. - Wynoś się, zanim
zostaniesz wyniesiony nogami do przodu. Wiesz, mój dom skrywa wiele
tajemnic. Wiele kryjących się w nim istnień nie lubi
przyjezdnych....
- Uspokój się Malfoy, ja tylko żartowałem. Nie miałem pojęcia,
że przetrzymujesz Blacka we własnym salonie - mruknął Mistrz
Eliksirów.
Napięcie między nimi stało się widoczne, Snape zbliżył się o
krok do arystokraty.
- Czy on żyje? - zapytał cicho
Odpowiedział
mu lodowaty wzrok Lucjusza, który zaraz jakby się ocieplił.
- Tak, żyje. - rzekł ostrożne, mrużąc oczy.
- W takim razie chcę go zobaczyć. Chcę widzieć, jak będziesz go
zabijał - czarnowłosemu zalśniły wrednie oczy - Sam chciałem
zrobić to już dawno, ale nie miałem ku temu sposobności...
Malfoy zmieszał się.
- Obawiam się, że zawiodę twoje oczekiwania. Chcę go przeciągnąć
na naszą stronę, Snape. Bardziej przyda się żywy.
- Żywy? Na mózg ci padło? Black żywy? U nas?
- Tak. Żywy. Po naszej stronie. - wycedził zimno - I to będzie
moja zasługa.
- W takim razie chcę widzieć, jak będziesz go torturował -
westchnął Snape - To też może być zabawne.
- A ja chcę widzieć cie za moimi drzwiami, natychmiast. Jestem w
swoim domu i nie będę wysłuchiwał zachcianek od takich śmieci
jak ty.
Severus zmarszczył brwi.
- Pan kazał ci przekazać, że masz stawić się jutro, tam gdzie
ostatnio - zmierzył go podejrzliwym wzrokiem - A tak naprawdę, to
dlaczego go kryjesz?
- Nie twój interes, nietoperzu. Zjeżdżaj z mojego domu,
natychmiast.- syknął Malfoy.
Snape uniósł ręce w geście poddania. Cofnął się do drzwi
czując, że Lucjusz zaraz wybuchnie z wściekłości. Wyszedł,
pozostawiając po sobie odgłos trzaśnięcia. Malfoy poprawił
włosy.
Na czym to stanęło?
A,
tak. Na rozgrzewce.
Powrócił do Blacka.
Dlatego właśnie nigdy nie lubiłam Snape'a. Zawsze pojawiał się w nieodpowiednim momencie i psuł całą zabawę :D. Nie pogniewałabym się gdybyś wstawiała odrobinkę dłuższe kawałki :)
OdpowiedzUsuń