Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 21 września 2014

Devil May Cry - Zagubione wspomnienia


Miłość braterska (1)



To trochę trudne, gdy ktoś, kogo kochasz nad życie, nad życie cię nienawidzi.
Trudne, gdy musisz patrzeć, jak odchodzi, chociaż wiesz, że być może w innym uniwersum byłoby... inaczej, lepiej. Może bylibyście w lepszych stosunkach. Może byłoby tak, jak było kiedyś.
Przecież kiedyś byli nierozłączni. Tam, gdzie był Dante, był zawsze Vergil - i na odwrót. Razem jedli, razem się bawili, razem chodzili na dziewczyny, razem spali... co się stało później? Dojrzewanie? Bunt? Co sprawiło, że tak się poróżnili? Dlaczego ich poglądy okazały się tak skrajnie różne, dlaczego to doprowadziło do śmiertelnej scysji?
Wtedy, w portalu przy Temen- Ni- Gru, gdy widzieli się po raz ostatni, Dante miał myśl, że nie zobaczy go już nigdy więcej. Tak prawdopodobnie byłoby najlepiej. Niestety, mylił się. I dziś, w tę ulewną noc, podobną do tej sprzed roku, miał po raz kolejny ujrzeć swojego bliźniaczego brata. Już od rana miał dziwne przeczucia, że coś nie tak. Demonów w okolicy było trochę więcej niż zazwyczaj i...
To było zupełnie tak, jakby nieopodal ktoś jakimś cudem otworzył sobie portal do piekieł.
Ale w jaki sposób, jeżeli Yamato spoczywał bezpiecznie w rękach tego dzieciaka, Nero?


Po strzelistych minaretach spływały strugi zimnej wody. Zachmurzone, czarne niebo co jakiś czas przeszywała nagła, oślepiająca błyskawica, by powrócić zaraz do ponurej, monotonnej ciemności. Pobliski kościół stojący na wzgórzu już od lat był opuszczony, zbliżał się do swego zmierzchu. Po połamanych okiennicach i balkonach piął się bluszcz, dach głównej nawy pozapadał się w wielu miejscach, tworząc na starej i podrapanej posadzce niebezpieczne, osuwające się gruzowisko, a samotna dzwonnica ziała niezapełnioną dziurą, w której hulał wiatr.
Tym razem budowla nie była całkiem pusta. Na samym szczycie wieżyczki pozbawionej mosiężnego dzwonu stał mężczyzna ubrany w granatowy płaszcz, opierając się plecami o połamane drzwi. Siekący deszcz najwyraźniej nie robił na nim wrażenia.
Vergil popatrzył na uśpione miasto w dolinie i po raz wtóry zastanowił się, czy jego decyzja o powrocie była słuszna. Nie powinien był tego robić z wielu przyczyn, ale głównym i najważniejszym powodem był fakt, że mieszkał tam jego brat, Dante.
Brat, którego równie mocno kochał, co nienawidził.
Mężczyzna przeniósł wzrok na utworzoną na posadzce kałużę, obrzucając swoje odbicie niechętnym spojrzeniem i ponownie zobaczył w nim nie siebie, a Dantego. Białe włosy opadły mu na twarz, okalając ją jakby w prześmiewczym geście. Ze złością odwrócił głowę, ledwo powstrzymując się od rzucenia w noc soczystego przekleństwa.
Wszystko było nie takie, jak powinno.
Vergil przez długi czas nie potrafił wybaczyć sobie, że rok temu, przy Temen-Ni-Gru, kompletnie spartaczył sprawę. To nie tak miało wyglądać, zupełnie nie tak. Co niby chciał mu udowodnić? Nadal nie wiedział.
Teraz zaś, kiedy udało mu się wydostać, wolność wcale go nie bawiła. Fakt, że przy jego małym buncie uciekło też kilka setek demonów, nie miał żadnego znaczenia. Bardziej martwiło go, iż pieczęć główna została naruszona w trzech strategicznych miejscach, a to nie wróżyło dobrze na przyszłość.
Dante nie był jedynym powodem, dla którego Vergil odszedł z piekła. Syn Spardy musiał się stamtąd zabierać- i to w podskokach. A jeżeli jego brat nie słyszał jeszcze imienia Mefistofeles, z pewnością usłyszy je szybciej, niż mógłby tego pragnąć.
W oddali huknął grom, wyrywając Vergila z zamyślenia. Mężczyzna otrząsnął się i przeczesał palcami włosy, odgarniając je do tyłu. Zeskoczył z dzwonnicy, zmierzając bezpośrednio do miasta.
Miał wrażenie, że nie podąża tam sam.

Rebellion ze świstem przecinał powietrze - tak jak krople deszczu, ale poprzecznie. Krew bryzgała we wszystkie strony, brukając swoją czerwienią płyty murów i chodników, a wreszcie jasną skórę mężczyzny będącego w epicentrum całego tego zamieszania.
  — Heaah, który jeszcze? — wysapał Dante Sparda, odwracając się gwałtownie i wykonując ostry zamach swoją dwuręczną bronią, by przeciąć dwa demony, których twarze zastygły w obrzydliwym wyrazie. Gdy wydając z siebie okropne dla uszu dźwięki poupadały na podłoże, Rebellion wzleciał w górę, a w dłoniach mężczyzny pojawiły się bliźniacze pistolety, Ebony i Ivory. Próżne byłyby próby nadążenia za nimi wzrokiem. Można było jedynie dostrzec błysk stali i kolejne krwawe eksplozje, a wszystko to w czasie, gdy miecz wznosił się jeszcze w powietrzu. Zaraz na powrót znalazł się we wprawnej dłoni i tym razem to pistolety wzleciały ku górze; to był najdziwniejszy pokaz żonglerki, jaki można zobaczyć w życiu.  — Kyaaaaaaaa!Przeciągły, ochrypły wrzask rozdarł ciszę przerywaną jedynie jednostajnym szumem deszczu, a w chórze z nim rozbrzmiał metaliczny szczęk uderzającego z ogromną siłą o beton ostrza.Dante Sparda oddychał ciężko, spomiędzy mokrych, przyklejonych do twarzy, białych włosów obserwując otoczenie. Znów było spokojnie. Znów było tak, jakby nic się tutaj nie wydarzyło... Czy może raczej byłoby tak, gdyby nie horda demonicznych trupów porozrzucanych dokoła.  — Znowu ktoś zmienił poziom trudności na niedzielnego gracza? — rzucił Dante w przestrzeń, powoli się prostując. Pochwycił spadające pistolety, upchnął je w kaburach i zdążył złapać swój miecz, zanim ten się przewrócił.  — Zdaje się, że najgorsze dopiero przed tobą — rozległ się znany mężczyźnie dobrze głos. Jasnowłosa kobieta wykroczyła zza rogu za plecami Dantego, a jej ściśnięte gorsetem piersi podskakiwały bajecznie przy każdym jej kroku.  — Huh... wiesz coś o tym? — zapytał Sparda, odwracając się przez ramię.  — To twój brat.
Vergil przecinał wąskie uliczki, nie napotykając większych trudności. Z Yamato przy boku nigdy nie miał trudności, a już na pewno nie w postaci kilku pałętających się w pobliżu demonów strachu. Odebranie katany chłopakowi nie było trudne. Vergil potrafił być przekonujący, w szczególności wtedy, gdy był zły. Wypatrzył sensowny gzyms przy jednej z kamienic, podskoczył i wszedł na dach, balansując przez chwilę na jego kalenicy. Z góry wszytko wyglądało inaczej i kochał to uczucie nawet, gdy sprowadzało się do błahego obserwowania pełnego widnokręgu. Dawało mu to namiastkę poczucia władzy, bez której nie potrafił żyć- a przy okazji skrócił sobie drogę, kierując się wrzaskami ginących demonów. Wyczuwał już obecność brata niemal tak namacalnie, jak krople deszczu na twarzy. Przyspieszył kroku, przeskakując z dachu na dach, a gdy był już prawie dostrzegalny, wyhamował pęd i przykucnął, pozwalając sobie na moment wzmożonej koncentracji.
Tak, Dante był dokładnie tam, gdzie się go spodziewał- w środku demonicznej kipieli. Trupy wylatywały w powietrze wraz z fontannami lepkiej, rozpryskującej się krwi. Nie minął moment, gdy mały plac ucichł na powrót, oblewany strugami zimnego deszczu. Gdy Vergil usłyszał bystre spostrzeżenie jasnowłosej kobiety, uśmiechnął się drwiąco. Zeskoczył z dachu, lądując w bliskiej odległości od swojego bliźniaka, za jego plecami.
- Istotnie - potwierdził, a maska wymuszonej uprzejmości znikła bez śladu. Teraz jego twarz nie wyrażała zupełnie żadnych emocji. Prawa dłoń powędrowała odruchowo do rękojeści katany, ale mężczyzna nie przyjął postawy do walki. Wyprostował się dumnie i zmrużył odrobinę oczy, patrząc na brata. - Witaj, Dante - rzekł cicho. 


— Ten ulizany kretyn? Taa, jeszcze tylko jego by tu brakowało. Co miałby tutaj robić? Czego miałby szukać w-
Ciche pacnięcie... Kropelki wody rozprysły się dokoła, a Dante zamarł w bezruchu, patrząc tylko i wyłącznie w oczy Trish. A Trish wbijała wzrok w źródło tego dźwięku i na jej twarzy z wolna zaczynały się malować skrywane głęboko emocje. Ona naprawdę nie była typem kobiety, która zwykła okazywać po sobie jakiekolwiek odczucia, ale teraz nawet ona nie potrafiła ich ukryć. Dobrze wiedziała, że pojawienie się Vergila nie jest dobrym zwiastunem. Vergil zawsze sprawiał, że Dante zachowywał się... okropnie. Źle. I cierpiał.
Obaj cierpieli.
  — Niech zgadnę... Obgadywałem go, więc stoi za mną? — mruknął Sparda, unosząc leciutko białą brew.
Nie Trish mu odpowiedziała, lecz głos, który znał bardzo dobrze. Niby podobny, jednak tak bardzo różny, tak przesycony jadem, niechęcią i... Czymś więcej. Czymś, co Dante znał tak samo dobrze, jak ton tego głosu. Sam to czuł. To było zimno. Nie takie zwykłe zimno... To było zimno, które mieszkało w duszy. Zimno, które obejmowało cały umysł i sprawiało, że przestawał się on nadawać do czegokolwiek innego niż wspominania tego, co już dawno minęło. Tęsknota - czy tak nazywają to ludzie?
  — Vergil. Co za spotkanie.
Metaliczny chrobot sunącego po ziemi ostrza rozległ się, gdy Dante powoli się odwracał.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio serce łomotało mu tak, jak teraz. Deszcz był prawie niesłyszalny przez krew, która szumiała mu w uszach. Setki tysięcy myśli krążyły mu po głowie - setki tysięcy potencjalnych reakcji. Nie wiedział, czy unieść broń, czy otworzyć ramiona.
To trwało najwyżej dwie sekundy - ten moment, w którym Dante przenosił spojrzenie z Trish na Vergila - a jednak wydawało się, że minęła wieczność, nim wreszcie popatrzył w stalowoszare, pochmurne oczy swojego bliźniaczego brata.
  — Zmieniłeś fryzurę... — zauważył błyskotliwie, humorem jak zwykle starając się skryć to, co tak naprawdę miał ochotę powiedzieć. — Wreszcie wyglądasz całkiem... nieźle. Może teraz znajdziesz sobie laseczkę? 


Mężczyzna odruchowo odgarnął włosy do tyłu, chociaż wiedział, że to bezcelowe. Ulewa i tak uczesze go wedle swego uznania.
- To naprawdę jest twoje największe zmartwienie? - Vergil jak zwykle zamaskował radość ze spotkania idealną oschłością, robiąc wszystko, aby Dantemu nie przeszło nawet przez myśl, że mógłby być z czegoś takiego zadowolony - Wydawało mi się, że przed chwilą zajmowało cię coś zgoła odmiennego... I przyznaję, przynajmniej raz w życiu było to pożyteczne - zdjął dłoń z broni, nadal nie wiedząc, jak ma się zachować. Przebył tyle mil, zaszlachtował tysiące demonów, poniósł z setkę ran i to wszystko tylko po to, żeby po prostu zobaczyć, jak ma się jego brat bliźniak. Bo w tym miejscu jego plan się kończył. Definitywnie. - ...Biorąc pod uwagę bagno, w jakim teraz jesteście. - dodał mimochodem.
Za wszelką cenę starał się nie zwracać uwagi na ucisk w klatce piersiowej, którego tak bardzo nienawidził, gdy był blisko Dantego. Kojarzył to z domeną śmiertelników, ze zwykłym, błahym uczuciem, niezasługującym na jego uwagę - a przez to bezsprzecznie nim gardził, uważając za swoją największą słabość. Nie przyznawał się do niego przed sobą samym, a zwykła myśl, że jego bliźniak mógłby się o tym dowiedzieć, napawała go rozgoryczeniem. Nie był z tego dumny, o nie. I bardzo dobrze wiedział, że tego w sobie nie zmieni. Nie potrafił.
Kiedy ich wzrok się spotkał, Vergil skapitulował. Mógł udawać, mógł kłamać, ale nigdy, przenigdy, gdy patrzył mu w oczy.
Ostentacyjnie spojrzał w bok, jakby pojedyncza, złamana latarnia była teraz wyjątkowym widowiskiem.
- Powinniście się stąd wynieść - powiedział po chwili - Właściwie wszyscy powinni. Piekło nie jest już zamknięte. A przynajmniej nie na długo. - zaryzykował krótkie spojrzenie na brata, mając nadzieję, że wcześniej czy później uda mu się zdusić maleńki płomyk, który zagościł mu w sercu na jego widok - Byłoby dobrze, gdybyś... - zrobił krótki wdech, obserwując jego reakcje - Wziął to na poważnie. Choć raz.  

Trish przyglądała się to jednemu, to drugiemu z synów Spardy, nie wypowiadając ani słowa. Była gotowa w każdej chwili wyszarpnąć swoją broń i wspomóc Dantego w walce z tym potworem (to był potwór, tak? Omotany żądzą władzy potwór...), ale... póki co nic nie wskazywało na to, aby istniała taka potrzeba. Vergil nie wyglądał, jakby przyszedł tutaj po to, by walczyć. Był bardzo spokojny. Zdjął nawet dłoń z rękojeści swojej...
  — Yamato — powiedziała, gdy tylko dotarło do niej, na co patrzy. — Przecież zostawiłeś go temu twojemu dzieciakowi, Dante...
Myślała bardziej trzeźwo niż syn Spardy. Nic dziwnego - z pewnością nie czuła tego, co on. Z pewnością nie atakowały jej w tej chwili hordy sprzecznych myśli, dylematów. Z pewnością nie było jej tak ciężko, tak dziwnie patrzeć na mężczyznę w błękicie, który stał tutaj, jak gdyby nigdy nic, z najpotężniejszą bronią, jaką kiedykolwiek Dante widział, w ręku.
Miała rację. Jeżeli Vergil stał tu z Yamato, to musiało znaczyć, że...
  — Yamato — powtórzył powoli Dante, zaciskając mocniej palce na rękojeści swego miecza. — Co zrobiłeś chłopakowi, żeby go odzyskać?
Deszcz zacinał wściekle, zmuszając go do ciągłego odgarniania włosów z twarzy. Vergil miał to samo. Mało widzieli, bo wody było tak wiele, jakby ktoś nad nimi wylewał ją całymi wiadrami.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz