- Velen, dzień później -
*
Bard gadał o czymś już trzecią pełną godzinę, ale po kwadransie słuchania, straciłem wątek, o czym właściwie mi prawił.
-
I wiesz co, Geralt? I wiesz co? - ciągnął swój monolog trubadur,
zadając mi w końcu jakieś pytanie, na które i tak nie pragnął żadnej
odpowiedzi. - I powiedziała, że nigdy więcej! Okropne babsko! Ja tam
prawie wychodziłem z siebie, a ona do mnie...
Znowu przestałem słuchać. Płotka targnęła łbem.
Rozejrzałem
się nagle; ta cisza wokół nas wydała mi się mocno niepokojąca.
Szelest liści, traw, odgłosy ptactwa... To wszystko umilkło momentalnie,
niczym za sprawą jakiegoś czaru; albo może to były tylko tylko moje
przewidzenia, wywołane doszczętnym zmęczeniem umysłu.
- A wtedy ten
zdziadziały kasztelan śmiał stwierdzić, że... - Jaskier był nie do
powstrzymania, jeśli chodziło o przypowieści z życia; choć nie
zapytałem go o to ani razu, raczył mnie każdym, najdrobniejszym
szczegółem tych zupełnie nieinteresujących mnie sytuacji. Jego gadanie
okropnie mnie męczyło. Robił to chyba specjalnie, może próbował w ten
sposób przekrzykiwać ciszę... Jednak na mój gust, jedyne co faktycznie
robił, to ściągał na nas coraz to nowe potwory. I rozpraszał moją
uwagę, z pełną skutecznością.
Płotka parsknęła, również popatrzyła na boki.
Zmrużyłem
oczy w poszukiwaniu zagrożenia, próbując ignorować wysoki i w pełni
przejęty opowiadaną historią głos Jaskra, który wwiercał mi się w uszy i
sprawiał, że niemal krwawiły — chciałem wymierzyć w niego prawy
sierpowy, byleby tylko choć na chwilę się przymknął.
I w końcu, przymknął
się. Poczułem nagle błogi spokój. Westchnąłem w uldze, nieco na pokaz.
Przejechałem tak parę metrów, nim nienaturalność tej sytuacji podniosła
mi włosy na karku.
Jaskier, który nie spał i się nie odzywał... To było niemożliwe.
Obróciłem się, spojrzałem za siebie.
Nie było tam nic, oprócz pustej drogi.
- JASKIER! - warknąłem,
cofając konia. Sądziłem, że zechciał wyciąć mi numer. Że schował się
gdzieś. Może znów sprawdzał, czy go słuchałem. Czy zwracałem na niego
odpowiednią uwagę. - Jaskier, to nie jest zabawne, wyłaź, do cholery!
Odpowiedziała mi cisza.
- Zaraza.
Wysiliłem wszystkie zmysły, próbując odnaleźć go po zapachu lub słuchu. Bez skutku. To już mnie mocniej zaniepokoiło.
-
Jaskier, jeśli to kolejny dowcip, wyrwę ci nogi z dupy, jasne? -
spiąłem konia, szukając jego śladów. Zamiast odcisków butów barda, były
ślady bosych, kobiecych stóp.
Może to bruxa lub alp.
Byłem
niemal pewien, że porwał go jakiś wampir. Ta nienaturalna cisza... Jak
mogłem to przegapić? Pogoniłem konia, zmierzając za śladami. Jedno było
pewne. Trubadur nie miał zdolności wyparowywania w powietrze. Jeśli
nikt nie wepchnął go w teleport, nie mógł być daleko ode mnie.
Ale kto i
po co miałby go porywać?
*
Wiedźmin zauważył barda
pośrodku polany, rozgadanego, całego i zdrowego — mówiącego coś do
rudowłosej kobiety, która przycupnęła przy korzeniach.
Więc bruxa albo alp, wedle poprzednich przewidywań Geralta.
- Cofnij się! - warknął do poety białowłosy, wyciągając od razu broń.
-
Geralcie, uspokój żesz się! - Obruszył się Jaskier, stając pomiędzy nim
a rudowłosą dziewoją. - Nie widzisz, że ta dama potrzebuje pomocy?
Wiedźmin, nie słuchając go zupełnie, zepchnął go ze swojej z drogi.
- Geralt! Na Melitele, co ty wyprawiasz! - przeraził się trubadur.
Geralt nie wytrzymał. Obrócił się do niego na pięcie.
- To jest wampir,
idioto - warknął wściekły Geralt. - Co ci niby powiedziała? Że jest
sama w lesie i potrzebuje pomocy? I może jeszcze powiedziała ci to w
myślach?
- No... Tak... Właśnie. - Bąknął Jaskier, pocierając twarz. - Może jest czarodziejką, niemową?
-
Jesteś skończonym durniem. - warknął wiedźmin i obrócił się ku
wampirzycy, żeby skrócić ją o głowę... Jednak dziewczyny już tam nie
było. Zniknęła, jak za sprawą czaru, jakby była jedynie ułudą.
Biały Wilk przybrał
pozycję obronną i począł wycofywać w kierunku Jaskra, na nieco zgiętych
nogach. Chodził lekko, kocim krokiem, przygotowany na każdy atak. A
bard, który nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, nawet nie zaczął
się niepokoić.
- Geralcie, przestraszyłeś ją... - mruknął poeta,
marszcząc brwi. - Mówiła, że potrzebuje pilnie pomocy. Że chce mnie
gdzieś zaprowadzić. Miałem iść sam...
- Chciała pozbawić cię krwi,
Jaskier! - Wiedźmin był rozsierdzony jak nigdy. - Naprawdę jesteś tak
naiwnym głupcem, czy tylko robisz wszystko, żebym cię za takiego uważał?
Bard zrobił duże oczy i potem, po chwili, zasępił się.
- Naprawdę prosiła o pomoc... - westchnął. - Jak mogłem odmówić damie w potrzebie?
-
Szkoda, że jakiś trupojad nie poprosił cię o pomoc - syknął wiedźmin.
- Mógłby na przykład od razu poprosić, żebyś sam się zabił. Jaskier,
do cholery. Czy rozum ci odjęło do reszty? - pieklił się dalej Geralt. -
Musisz lecieć w krzaki za każdą dzierlatką, jaką napotkasz? Czy non
stop musisz myśleć chujem, nie możesz choć raz spróbować głową?
- Uhh, przepraszam, Geralt - mruknął nadąsany trubadur. Był naprawdę zafrasowany. - Nie wiedziałem, że to jest pułapka...
Wiedźmin pokręcił
głową, zagryzł zęby. Nadal był czujny, ale ponieważ śpiew ptaków
powrócił do normy, a przyroda zdawała ożywić, chwycił Jaskra za ramię i
poprowadził przed sobą ku drodze. Jak dziecko. I to wyjątkowo niesforne
dziecko.
- Jeszcze raz wleziesz
gdzieś w krzaki bez mojej wiedzy, a nie obejrzę się za siebie, jasne? -
Wymruczał z irytacją zabójca potworów. - Zostawię cię z twoją głupotą
sam na sam. I wcale nie będę żałował. Żebyś to wiedział.
Jaskier bąknął coś pod nosem.
- Coś powiedział? - Geralt przystanął, zmarszczył brwi. Obrócił go ku sobie, rozdrażniony.
Poeta westchnął teatralnie.
- Myślę, że byś jednak
żałował, Geralt. - oznajmił bard, posyłając mu niepewny uśmiech. - Nie
jesteś wcale taki zły, jakiego próbujesz udawać. Więc myślę, ze byś
żałował. Bo w końcu... - zawahał się, podrapał po karku. - Przyjaźnimy
się, prawda?
Wiedźmin żachnął się. Pociągnął go dalej za ramię.
- Musiałbym upaść na głowę - parsknął z irytacją białowłosy mężczyzna. - Z bardzo, bardzo wysoka.
I uśmiechnął się kątem warg wiedząc, że trubadur tego nie widzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz