Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 2 kwietnia 2020

Silmarillion - odwet




Thranduil stał koło fotela i półki z książkami, próbując zatopić się w lekturze, by móc skupić się nad czymś przyjemniejszym niż zamartwianiem się, lecz wtem usłyszał kroki.
Drzwi otworzyły się bez zapowiedzi, a do środka wszedł mężczyzna w długiej szacie.

- Musisz mi pomóc - rzekł na wstępie Melkor, przekraczając próg komnat więźnia - natychmiast, póki jeszcze mam nad nim kontrolę i jestem u zmysłów. Thranduilu, jestem zmuszony cię prosić. Nie dam bez ciebie rady tego zakończyć, nie mam tylu sił, by zwalczyć ciemność.

Elf uniósł na Ainura zdziwione spojrzenie zauważając w końcu, że ten, który przyszedł, bynajmniej nie był Morgothem.
- Czego potrzebujesz? - zapytał czujnie, trzymając smukłe palce na trzymanej przezeń książce - Czego potrzeba... władcy ciemności? Nie pamiętam, byś kiedykolwiek o coś prosił.

Ale ten, który przed nim stał, nie wyglądał jak władca ciemności. Wyglądał tak, jakby nie miał z nim nic wspólnego. Ubrany w szaty koloru szafiru i nocnego, rozgwieżdżonego nieba, bez korony lub choćby diademu, zdawał się lśnić nikłą, jasną mocą. Do ułudy przypominał Melkora - jego dawnego ukochanego - choć wszyscy na tym zamku doskonale wiedzieli, że Melkor zniknął już dawno, pozostawiając jedynie cień siebie, wypaczony twór: Mrogotha.
 - Alasse. - szepnął mężczyzna, patrząc na Króla Lasu tak przejmującym spojrzeniem, że tamten cofnął się nagle o krok - Błagam. Uratuj mnie od tego szaleństwa. W tym zamku mogę zaufać jedynie tobie.

 - Morgoth'cie, twoje sztuczki przestały już na mnie działać - Thranduil zebrał się w sobie i założył obronnie ręce - nie wierzę ci i nie będę wierzył. Twoje gierki zrobiły się męczące - oznajmił elf.
Coś jednak tutaj nie pasowało.
 - To ja. - powiedział Ainur głosem, którego Władca nigdy by nie użył - Ja, Melkor. Tym razem naprawdę. Znasz mnie dobrze. Morgoth tłamsi moją jaźń, ale czasem na chwilę udaje mi się odzyskać kontrolę. Próbuje zniszczyć mój umysł. I przegrywam, alasse; jest silniejszy, ma na kim polegać, zawsze czuje się zwycięzcą. Jednak jeśli naprawdę wygra... zginie. Thranduilu, mam mało czasu, więc posłuchaj mnie uważnie. Niszcząc mnie, zniszczy także siebie - spowoduje kataklizm, którego moc będzie tak silna, jak wybuch supernowej. Zniszczy ten świat i wszystkie gwiazdy, które możesz ujrzeć na niebie. Błagam cię jeszcze raz. Pomóż zakończyć to szaleństwo. Ja umieram.

Przybysz podszedł do kanapy przy której stał Thranduil, a potem padł przed nim na kolana.
Tego Morgoth na pewno by nie zrobił.
-Alasse. - poprosił - Nie mogę zrobić nic, by przekonać cię do prawdziwości swoich słów. Ale tu nie chodzi o mnie. - jego spojrzenie było przejmujące i pełne niemal namacalnego bólu - Chodzi o ciebie i cały wszechświat. Bogowie nie umierają ot tak. Mój czas chyli się ku końcowi. Nie mam sił, by unieszkodliwić Morgotha. Ale jest jeden sposób. Ty. Ty możesz go okiełznać. Możesz go powstrzymać. Proszę cię, jeszcze nie jest za późno.
 - Dlaczego Morgoth jest silniejszy od ciebie? - zapytał podejrzliwie Król Lasu. Bał się zaufać temu, co widział.
 Melkor opuścił głowę, rozgoryczony.
 - Jest silniejszy dzięki wsparciu Saurona i energii, którą pobiera bezprawnie od świata. Ta moc pozwala mu wygrywać. Zaś ja.. Ja wiem, że już dano straciłem twoje uczucia. Nie zasługuję na nic po tym, do czego się dopuściłem. Pozwoliłem, by stworzył się Morgoth, więc to całe zło... To wszystko, co stało się światu... to jest tylko moja wina. - nagle załamał mu się głos. Nie potrafił podnieść wzroku na ukochanego. Przytłoczył go ciężar uczynków, których się dopuścił.
  Elf nie potrafił dłużej nie dostrzegać prawdy. Nie mógł nie poznać prawdziwego Melkora, swojego ukochanego.
 - Alasse - szepnął przez ściśnięte gardło - Ukochany mój... - Opadł przy nim na kolana, mając łzy w oczach. - Sądziłem, że to tylko kolejna zagrywka Morgotha, ale wiem już, wiem, że to nieprawda. Ukochany mój, zrobię wszystko, żeby cię uratować. Zrobię dla ciebie wszystko, o co poprosisz.

Melkor rzucił mu niedowierzające spojrzenie; urwał mu się oddech, a oczy zabłyszczały zdradliwie, gdy dotarło do niego wzruszenie.
 - Alasse. Tyle lat... - przysunął odruchowo twarz do jego twarzy, ułożył dłonie na jego policzkach i ostrożnie ucałował go w czoło - Nie miałem śmiałości marzyć, że będziesz na mnie czekał...
 - Czekałem. - przyznał Thranduil drżącymi wargami - Melkorze... - przymknął oczy na ten drobny pocałunek, wplatając dłonie w jego włosy - Nie pozwolę, by ktokolwiek mi cię znów odebrał. - odjął jedną z jego rąk od twarzy i ucałował jej wnętrze, jakby od tego gestu zależał ratunek jego duszy.
Melkor miał mało czasu. Bał się. 
 - Musisz oswoić żądze Morgotha. - powiedział brunet, przechodząc do sedna - Posłuchaj: to moja druga strona. Pragnie cię. Jeśli następnym razem do ciebie przybędzie, nie odrzucaj go. Nie możesz też, za wszelką cenę, oddać mu się. To bardzo ważne, jeśli ja miałbym zyskać więcej sił. Ułagodź go, bądź dobry, lecz nie pozwól się uwieść. Nie jego pragniesz, obaj to wiemy. Gdy zyskam więcej sił, ponownie przejmę kontrolę nad ciałem. A teraz... Teraz muszę wyprowadzić to ciało z twojej komnaty, zanim znów zmieni postać. Zanim stanie się coś złego. Morgoth nie będzie pamiętał tego spotkania i postaraj się, aby tak pozostało. Alasse... Wybacz. Zbyt szybko tracę siły. Muszę już iść. - powiedział cicho.
 - Poczekaj! - Thranduil przytrzymał go za kark i zaraz mocno go pocałował - Może i Morgoth czerpie siły z uczuć Saurona, ale pamiętaj, że to moja miłość zawsze będzie silniejsza. - powiedział bez zawahania, desperacko próbując w to wierzyć.

Melkor chciałby w to wierzyć, lecz nie mógł. Uśmiechnął się tylko z lekkim smutkiem.
 - Gdyby to miłość miała zwojować świat, nie byłoby żadnych wojen - wyszeptał.
Wycofał się, odksłując kilkakrotnie w rękaw, rzucając niespokojne spojrzenie Thranduilowi.
 - Pamiętaj... - poprosił, a jego głos niósł w sobie cień strachu - Nie daj się... zmanipulować.
 Gdy zniknął za drzwiami, kaszel przybrał na sile, zmienił się w ciężkie łapanie oddechu.

 Morgoth splunął krwią, wściekły i zaniepokojony, nie wiedzący, co się z nim dzieje. Jawa i ułuda mieszały mu się na wskroś, czyniąc jego gorący temperament jeszcze bardziej gwałtownym, niż zwykle.
 - Zwariuję z tymi zanikami pamięci. - wycedził, spoglądając spode łba na drzwi, z których wyszedł, zastanawiając się, co właściwie robił w tymże miejscu - To kompletny nonsens, jawna drwina! Jestem bogiem! To się na pewno nie dzieje naprawdę...
 Władca czuł w sobie jakąś nową, nieznaną emocję. Coś, co bardzo ciążyło mu w klatce piersiowej, rozbudzając w nim naturalną chęć obrony przed nieznanym; chęć ataku w odwecie. Niczym wilk, zagnany widłami pod ścianę, właśnie tak się czuł; zaszczuty, bezradny wobec zmian, które następowały niezależnie od jego woli. Był zaszczuty i coraz bardziej spanikowany, chociaż tego nie przyznałby nawet przed samym sobą; jeszcze nigdy w jego historii nie zdarzyło się, by cokolwiek przejęło nad nim władzę.
 - Zwariuję... - rzekł bardziej ściśniętym głosem, już nie w złości, a bardziej z uświadomieniem.
 Wydźwięk tego, co powiedział, poniósł się echem po pustym korytarzu.
Bóg, który oszalał, nie wróżył dobrze dla świata. Ani dla samego siebie. Morgoth wiedział, jakie to może mieć następstwa. Wiedział, co może się stać, jeśli pójdzie to za daleko.

 Otworzył drzwi do komnat Thranduila. Wszedł; podejrzliwy, niepewien tego, co zastanie. Gdzieś w jego głowie obijała się myśl, że gdyby zrobił elfowie krzywdę, nawet by o tym nie wiedział. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił, był więc zagrożeniem dla wszystkiego, co żywe.
 - Thranduilu. - Morgoth zaczął bez powitań, czy uprzejmości - Mam wrażenie, ze mój czas się kończy.
 Thranduil uniósł głowę i wyprostował się, siedząc na wyszywanej sofie.
 - Kończy? - zapytał, udając zdziwienie - Jesteś nieśmiertelny, czas nie ma na ciebie wpływu, Morgoth'cie.
 Władca Ciemności przeszedł się środkiem pokoju, po okręgu, tak jak zwykle robił, gdy planował jakiś strategiczny ruch w trakcie wojny.
 - Ktoś siedzi mi w głowie, i obaj o tym wiemy. - oświadczył, spoglądając elfowie w oczy - To nie jest sabotaż, to jest stopniowa eliminacja. Dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że robię rzeczy, których nie pamiętam.
 Nastała krótka chwila ciszy, w trakcie której Król Lasu uniósł jedynie brew.
- Nie pamiętam, co robiłem, a co gorsza, zacierają mi się wspomnienia. - powiedział brunet grobowym głosem, próbując przekazać byłemu kochankowi niebezpieczeństwo sytuacji - Jeśli zrobię ci krzywdę, to mogę nawet o tym nie wiedzieć.

 Thranduil wstał, odkładając książkę, którą trzymał, na bok. Podszedł do Morgotha parę kroków, lustrując go zimnym niczym lód spojrzeniem.
 - Ach, tak? - zapytał obojętnym tonem, zupełnie dystansując się do sytuacji - Więc teraz będziesz mi kłamał w żywe oczy, że nie wiesz co robisz, byleby tylko mnie zdobyć?
 Morgoth żachnął się.
 - Nie o to mi teraz chodziło! - syknął, przesuwając dłonią po twarzy w geście zniecierpliwienia - Mogę zniszczyć świat, nawet o tym nie wiedząc, to właśnie ci chciałem powiedzieć. Chciałem powiedzieć, ze... - zrobił krótką pauzę, westchnął, spróbował zebrać myśli - Ja nie chcę niszczyć świata. Tu jest sedno sprawy.
 Thranduil założył ręce.
- Ach? - powtórzył - Więc dlatego wywołałeś wojnę i próbujesz podbić wszystkie istniejące królestwa?
Ainur parsknął w głos.
- Nie chcę go zniszczyć! Nie: "nie chcę posiąść"! - warknął Morgoth, w napadzie złości strącając z komody najbliższą ceramiczną ozdobę - Oczywiście, że to wszystko musi być moje! Nie bądź naiwny; znamy się wystarczająco długo. Nie ma nikogo i niczego, kto mógłby mi tego zabronić. Mam do tego pełne prawo! Jestem jedynym bogiem, którego jakkolwiek interesuje ten świat. Tamci tchórze zostawili was; wycofali się do wygodnych rezydencji, umywając ręce... Nie chcą go - i dobrze! Ja się wszystkim zajmę. - wycedził - Ale najpierw...

Thranduil popatrzył wyczekująco na kolejne roszczenia ze strony byłego kochanka.

Morgoth wyglądał jak wilk zatrzaśnięty w pułapce. Rzucał się w niewidzialnych więzach, kasając wrogów, których nie było.

Morgoth... poczuł strach.

- To przez ciebie. - powiedział nagle do elfa, a w jego ślepiach coś się rozżarzyło - To przez ciebie, przez ciebie pojawiło się coś, co próbuje rzucić mnie na kolana... - bóg ciemności zacisnął dłonie w pięści, konkretyzując swój gniew. - Co chce mnie rozedrzeć na strzępy. Wiem, że to przez ciebie.


Thranduil milczał. Kiedy zabrał głos, był tak obojętny, jak nigdy.

- Z jaką niewysłowioną łatwością przychodzi ci obarczanie innych winą, Morgoth'cie... - powiedział lodowato, wytrzymując jego wzrok - Typowe: dla boskiej rasy. Potraficie się tylko chełpić zwycięstwami, ale porażek już żaden z was nie potrafi zdzierżyć; ty wcale nie różnisz się od tych, którzy nas opuścili, wiesz? Nie ma w tym nic chwalebnego, ta twoja "uwaga" skupiona na świecie. Robisz to tylko dla siebie - i swojej próżności.


Władca Ciemności zagryzł zęby. Furia, którą stopniowo podsycał Thranduil, narastała coraz wyraźniej.

- Nie jesteś odpowiednią osobą do prawienia mi morałów o próżności, Thranduilu. - warknął, wściekły. - Ty, który całe życie wzgardzałeś każdym swoim poddanym i wyśmiewałeś śmiertelnych za ich przyziemność.

Tym razem chłód Króla Lasu zmroził nawet agresję Morgotha.

- Wyjdź. - wycedził Thranduil, wskazując mu drzwi - Ach, a wcześniej, jeszcze jedna sprawa. Pamiętasz, jak pytałem cię, czy byłbyś w stanie odrzucić wszystkie swe plany i całą nienawiść do świata po to, by móc ze mną być?

Morgoth potaknął po chwili milczenia. Czuł, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.

- Więc moje warunki są następujące. Zakończysz wojnę i osobistą zemstę na tym świecie, to raz. - głos elfa był już spokojny, przemyślany. - Dwa zaś, Morgoth"cie... Dwa: przestaniesz siebie nienawidzić i sabotować własne jestestwo, bo to właśnie rozdziera cię od środka. I ja nie mam z tym nic wspólnego. - oświadczył. - W przeciwnym wypadku, możesz tu nie wracać. Już nigdy.

Władca Ciemności opuścił pomieszczenie, przy wtórze trzaśnięcia drzwiami. Nie miał nic więcej do powiedzenia. Warunki Thranduila były niedorzeczne i niewykonalne.


Pozostawało mu już jedynie szaleństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz