Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

środa, 8 kwietnia 2020

Różne oblicza przyjaźni // Wiedźmin (Jaskier x Geralt)/ 1) Ballada

Geralt poznaje Jaskra, zaś jego życie przewraca się do góry nogami. Czy i ile czasu wiedźmin będzie w stanie podróżować z hałaśliwym bardem? Nikt nie przypuszczał, że całkiem długo...  - Witcher Netflix -






- Velen - 

Las wcale nie był tak pusty, jak wszyscy sądzili. Wieśniacy nie mieli pojęcia, że trakt nie jest już równie bezpieczny, jak był jeszcze tydzień temu. Coś poruszyło się w pobliskich zaroślach. Blisko nas. W powietrzu rozniósł się kwaśny, gryzący odór.

- Zaraza. - warknąłem, wyciągając srebrny miecz.

"Coś" brzmiało zwodniczo podobnie do odgłosu, które wydawały odnóża krabopająka, przy zetknięciu z twardą ziemią. Charakterystyczny smród znacznie przybrał na sile.
- Jaskier, do tyłu! W tył, już! - zarządziłem.
Bard poszarzał nagle na twarzy i wykonał szybko polecenie, przyciskając do piersi ukochaną lutnię, w sposób, jak gdyby był to największy skarb świata. Nie miałem czasu się żachnąć; jego priorytety nadal były dla mnie niezrozumiałe.

Zeskoczyłem z Płotki i gwizdnąłem komendę, by wycofała się poza zasięg wzroku. Oczywiście, nie zdążyła się wycofać. I Jaskier również nie, ku obopólnemu nieszczęściu.
Potwór wyskoczył na trakt; nie był wyrośnięty, przez co był szybki, osiągał niebezpieczną wręcz prędkość - biegł prosto na bezbronnego barda. Poczułem przypływ adrenaliny. Oraz niepokój. Bardzo dużo niepokoju.

Ułamki sekund przesądziły wszystko; ja kontra on. Puściłem znak Aard. Szczękoczułki stworzenia chybiły celu - odsłoniętej szyi Jaskra - zaś potwór przekoziołkował z metr dalej, nim osiem par odnóży uniosło go na powrót do walki.
- Ostrzegałem cię, Jaskier. - syknąłem przez zęby - Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz? - był to pusty wyrzut, bo nie miałem prawa oczekiwać po nim wiedźmińskiego refleksu, ale byłem zły, że znowu zachowywał się zbyt głośno.

Zamachnąłem się. Ciąłem pod kątem. Chitynowy pancerz stworzenia rozpękł się na dwoje, zaś brunatna posoka trysnęła mi na karwasze. Odór kwasu werżnął się w moje nozdrza i rozkasłałem się gwałtownie. Jeden krabopająk nie był dużym zagrożeniem, każdy wiedźmin by sobie z takim poradził, to jasne. Gorzej, że krabopająki nigdy nie zjawiały się samotnie...
- Uciekaj. Bierz Płotkę i uciekaj, mówię!

Bard, przerażony, dopadł do konia. Stał tak, struchlały, wyraźnie nie potrafiąc podjąć decyzji.
- Geralt, a ty?
- To jest zasadzka, durniu!

Oczywiście, że była. Dwa kolejne stworzenia wyszły mi naprzeciw. Jedno, jak słyszałem, próbowało nas okrążyć. Nie byłem pewien, czy to już wszystkie.
Splunąłem na ziemię.

Jaskier nie miał prawa zdążyć im się wymknąć. Zanim podjął jakąś własną decyzję, dopadłem do niego i mojego konia, i wyrwałem mu lejce z rąk. Byłem naprawdę wściekły.
- Schowaj się za mną. - powiedziałem krótko, klepiąc konia w zad; Płotka zarżała niespokojnie i cofnęła się, kopiąc do tyłu, dezorientując tym samym jednego potwora. Odciągnęła jego uwagę, a ja miałem tylko nadzieję, że nic jej nie będzie.

 Jaskier wykonał w końcu moje polecenie, oczywiście dopiero wtedy, gdy zrozumiał, jak bardzo zagrożone jest jego życie. Posłusznie trzymał się moich pleców i nie popadł nawet w panikę. Gdyby zawsze był taki rozsądny i cichy, mógłbym nawet polubić te wspólne podróże.
Przeklinałem dzień, w którym mi się napatoczył, w którym los złączył nasze ścieżki. Świat byłby niemal piękny, gdybym podróżował znów sam. A tak, on narażał swoją śliczną buźkę i głos, zaś ja, swoje zdrowie psychiczne, na szwank.

 Durny bard. Tak bardzo mnie drażnił. To nie był najlepszy czas na przemyślenia, ale w takich chwilach, jak ta - wszystko działo się dużo szybciej.
W końcu, gdy krabopająk - matka roju - zaatakował, rozpłatałem go w czterech  krótkich ruchach. Kiedy trzy mniejsze potwory nie miały już wsparcia w postaci twardego pancerza największej z kreatur, dogoniłem je i po kolei, systematycznie, powybijałem.
Durny bard. - krążyło mi w głowie - Ciągle przyciągał jakieś problemy. Nie pamiętałem już jak to jest, kiedy mogłem swe podróże nazwać spokojnymi.

- Geralt? - usłyszałem jego głos. Spojrzałem z niechęcią w tamtą stronę. Obawiałem się, że uduszę go teraz gołymi rękoma.
Jaskier, rozpromieniony, patrzył na mnie tymi swoimi szczenięcymi oczyma, z zachwytem wymalowanym na twarzy. Z lutnią na plecach, w tym śmiesznym, niewygodnym wdzianku opinającym jego wąskie biodra. Z tym wyrazem twarzy, drażnił mnie nieco mniej.

- To było fenomenalne! - oświadczył - Muszę ułożyć o tym balladę! Niesamowite, z jaką gracją rozpruwasz te wszystkie pająki, przecież...
- Krabopająki. - westchnąłem, wycierając miecz w leżące truchło. Przerwałem mu, mając nadzieję na ciszę.
- Krabopająki - poprawił się zaraz, ściągając lutnię z pleców - Niewątpliwie masz rację. Ballada będzie w typie biesiadnym, co o tym sądzisz? Zatytułuję ją... "Mocarz z Rivii!" Albo... "Szybki niczym wicher!"... - zaczął planować, ale przerwałem mu to momentalnie.
- Jaskier, daruj.

 Skrzywiłem się. To nie był pierwszy raz, w którym widział mnie przy pracy. Dokładniej, ósmy, wedle moich wyliczeń. Mimo to, za każdym razem, reagował z tym samym, dziecięcym podziwem.
Podszedł do mnie, zaaferowany. Oparł dłoń o moje ramię. Jakbyśmy przynajmniej byli przyjaciółmi. Nie byliśmy, rzecz jasna. Uroił coś sobie.

- Będziemy sławni! - powiedział radośnie - Nie rób tej swojej kwaśnej miny. Ty i ja! Jaskier, bóg poezji, nieodzowny gość wszelkich królewskich przyjęć, oraz Biały Wilk, najsławniejszy wiedźmin świata! Będą cię zapraszali nawet czarodzieje!
- Litości. - parsknąłem, wywracając oczami - Tylko nie czarodzieje.
Ściągnąłem z siebie jego dłoń. Co za durny bard był z niego. Irytujący i głośny, w dodatku. Same utrapienia.
- Geralt. Zasługujesz na to. Może w to nie wierzysz, ale ja to wiem! - obwieścił przy akompaniamencie pierwszego akordu na lutni - Biały Wilk! Chodząca legenda! "Mocarz z Rivii..."
- Wymyśl coś innego, Jaskier. - westchnąłem ciężko, unosząc się znad kolejnego truchła, z którego pobrałem do fiolki odrobinę zabójczego jadu, który mógł mi się przydać do mikstur. - I najlepiej wymyśl to w ciszy.

 Jak zwykle zignorował moją prośbę.
Jak zwykle, był jedyną osobą, której nie potrafiłem zmusić do milczenia.
Paradoksalnie, chyba właśnie dlatego pozwoliłem mu zostać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz