luźny fanfik na podstawie prowadzonego na forum starego opowiadania
ostrzeżenie: wampir & naga (hybryda człowieka z wężem), +18
Ciężko jest żyć, kiedy twoim panem jest wampir.
Ciężko żyć, gdy jest również twym ojcem.
Jeszcze ciężej, gdy połowa twojego ciała to sploty węża, i
kiedy twój pan traktuje cię nie lepiej niż dzikie zwierzę, pomimo tego, że
pozwala ci ze sobą przebywać.
Niegdyś nie sądziłem, że nasza relacja nie może być bardziej
skomplikowana. Ale potem dorosłem, i zrozumiałem, że ona komplikowała się z
każdym kolejnym rokiem, kiedy mnie od siebie odsuwał.
Teraz jest już za późno na półśrodki. Wiem, czego chcę, i
wiem, że on nie chce tego z pewnością. Ale skoro sam wychował sobie bestię, ta
bestia go w końcu pożre, niezależnie, czy stanie się to teraz, czy później.
Węże są cierpliwe. Mogłem czekać. Czekałem naprawdę długo na
swój dzień.
Z roku na rok okazywało się coraz bardziej, że choć obaj
jesteśmy bestiami, pochodzimy z dwóch różnych światów. Ja byłem hybrydą. Pół
człowiekiem- pół zwierzęciem. On - nieumarłym.
Nasza koegzystencja nie należała do najbardziej udanych. Postanowiłem ją w końcu przerwać.
*
Sarrawes nie doświadczył w swym życiu wielu szczęśliwych
chwil. Odkąd przygarnął go przyszywany ojciec – Arvain Dannar, lord zamku
Malazzar, umiejscowionego na szczycie Gór Wschodnich, przez cały okres
dorastania znał jedynie mury twierdzy. Wężowy chłopak z rasy, którą zwano
vrannami, przejął obowiązek pilnowania budowli i odganiania intruzów, i z
biegiem lat dorobił się nawet niechlubnej legendy, w której on, jako ogromny potwór
z gór, przybywał do pobliskich wiosek by pożerać, mordować i gwałcić, i porywać
jeńców na zamek swojego pana.
W rzeczywistości rzadko opuszczał mury domu. Na zewnątrz
było dla niego za zimno. Zrobiłby sobie trwałą krzywdę, wychodząc na dłuższą
wyprawę na śnieg i mróz, który ciągle panował w górach. Pomimo swoich ludzkich
cech nadal potrzebował ciepła, i sporą część swojego wolnego czasu spędzał przy
kominku, wśród watahy wilków, której Arvain pozwalał przebywać w zamku. Zwierzęta,
oswojone przez Arvaina, pilnowały
niewolników, by nie zbiegli z warowni.
Wampir był jednym z lordów Rady Nieumarłych, miał więc,
prócz twierdzy, swoje własne terytoria i ustanowione prawa. Wychodził często na łowy poza
swoją siedzibę, ale zdarzało się też tak, że korzystał ze swoich lochów, w
których przetrzymywał ludzi na żer, bądź też z haremu złożonego z różnych
istot, którego wieża znajdowała się na północnej stronie zamku.
Przez pierwsze pięć lat, odkąd wykluł się Sarrawes, Arvain
rzeczywiście miał ojcowskie odruchy. Wyszkolił go do walki, nauczył pisania i
mowy, pozwalał spać w swoim pokoju i uważał, by malec nie zamarzł w zimnych
korytarzach twierdzy. Czasem nawet sam ogrzewał swe ciało, nim wziął go na
ręce, by dzieciak nie wychłodził się na jego rękach. Wampir był zawsze zimny,
wyłączając momenty, gdy przyjął właśnie posiłek – krew rozgrzewała go od środka
i nadawała ułudy bycia zwykłym śmiertelnikiem, ale Sarrawes nigdy się na to nie
nabrał. Widział, jak jego ojciec nie musi spać i oddychać, a je tylko
sporadycznie, raz w miesiącu. Widział, jak nieumarły morduje bez litości, i jak
bawi się strachem schwytanych ofiar. A Arvain gdy wypił krew, nawet w odległej
przeszłości, unikał kontaktu z vranem. Wampir był wtedy niebezpieczny,
pobudzony i zupełnie nieprzewidywalny. Zwykle wyżywał się w haremie, lecz
czasem miotał się po zamku i rozrywał mur gołymi rękami, jeśli miał gorszy
dzień.
Czasem, gdy Arvain był zbyt zaabsorbowany uciechami w
haremie, vran obserwował jego poczynania.
Jako dziecko nie widział w tym nic ciekawego, więc wracał
szybko do zabawy bronią albo ganiania szczurów, ale gdy skończył szesnaście
lat, robił wszystko, by Arvain nie nakrył go na podglądaniu.
Nie raz robił sobie dobrze, wsłuchując się w dochodzące zza
ściany jęki i wbijając rozpalone spojrzenie w plecy swojego opiekuna, gdy ten
zaspokajał jakąś piękną kobietę bądź też mężczyznę.
Przychodził co miesiąc, w noc pełni, i marzył o tym, by to
jemu wampir poświęcał swoją uwagę.
Arvainowi nigdy nie zależało na prywatności. Był tak
zdeprawowany, że prawdopodobnie mógłby się pieprzyć nawet i przy dziecku, ale
Sarrawes wiedział, że należy zniknąć mu z oczu, kiedy mężczyzna schwytał już
sobie ofiarę.
Nigdy nie domyślił się uczuć vrana, ale też nigdy go to nie
interesowało. Miał go za zwierzę. Bestię. Aseksualną, z braku możliwości
parzenia się z osobnikiem przeciwnej płci. Ich rozmowy ograniczały się do jednostronnych
rozkazów wampira, i obojętnej zgody wężowego mężczyzny. Gdy Sarraves skończył
dwadzieścia osiem lat, liczył sobie ponad dziesięć metrów długości i posiadał
muskulaturę gladiatora, zajmując się walką od najmłodszych lat.
Wtedy już go nie podglądał. Był w swojej komnacie
wyściełanej futrami, i szalał. Każdej pełni. Co miesiąc, gdy jego pan wychodził
na żer i wracał do domu, by się rozładować. Sarrawes tracił nad sobą kontrolę,
ilekroć słyszał odgłosy, które dobiegały z haremu przez całą noc.
Nie był już traktowany jak dziecko, ale też nie był
zwierzęciem Arvaina. Był inteligentną i odczuwającą istotą, i był mu wierny
dużo bardziej, niż były wierne mu jego wilki.
Kiedy się wyprostował, miał dobre dwa metry wzrostu.
Przedramiona, niemal grubości ramion, kończyły się dłońmi o ostrych, czarnych
szponach. Czerwone włosy opadały mu w splotach do połowy muskularnych pleców, a
czarne oczy miały tęczówki koloru złota, o wężowych, pionowych źrenicach.
Łuski, które schodziły mu od pasa w dół, mieniły się czernią i czerwienią. Od
dołu brzucha pokrywał go naturalny, płytowy pancerz koloru stygnącej magmy.
Nosił na szyi dwa złote, szerokie dyski, które opadały mu na tors i obojczyki
niczym chroniąca szyję obroża psów wyszkolonych jedynie do walk.
W porównaniu do Arvaina przypominał bardziej potwora, niż
człowieka.
Wampir świetnie udawał śmiertelników. Był smukłym
arystokratą o czarnych włosach i czerwonych tęczówkach, wysokim i barczystym, i
tak władczym, jak tylko potrafił być nieumarły. Sarrawes nie mógł być w jego
typie. Arvain preferował drobne, uległe, urocze istoty. Vran mógł być dla niego
jedynie rywalem, nikim więcej. Lecz vran… W pewnym momencie wolał stać się jego
rywalem, niż być dla niego nikim.
Wężowa cierpliwość w końcu się wyczerpała.
Ta pełnia… miała być inna od reszty.
*
Wampir szarpnął drzwi od swojej komnaty, gotów wychodzić z
zamku i szukać sobie kolacji, ale zamarł w pół korku, widząc przed sobą rosłą
sylwetkę Sarrawesa.
- Wychodzisz już,
panie? – vran udał zdziwienie, wsuwając się do środka i zamykając ogonem drzwi
– Jeszcze jest wcześnie. Chciałem chwilę porozmawiać, za pozwoleniem.
Wcale nie oczekiwał pozwolenia, tylko zbliżył się do
ulubionego przez wampira fotela i usiadł w nim bezczelnie, jakby był w swoim własnym
pokoju.
Arvain zrobił zdziwioną minę, był lekko zbity z tropu,
nieprzyzwyczajony do takiej bezpośredniości.
- Porozmawiać? –
podchwycił, patrząc na ciężki ogon, który blokował jego drzwi – O czym? To nie
może poczekać? Jestem teraz głodny.
- Och, nie. – mruknął
Sarrawes, uśmiechając się leniwie – Nie może.
Przeciągnął się w fotelu, odchylając na nim w tył, i
wypinając umięśniony tors w wyraźnie pokazowy sposób. Westchnął rozkosznie,
pokazując długie kły.
- Bo widzisz, mój
panie, ja chciałem porozmawiać właśnie o twoim głodzie.
Gdzieś zniknęła jego ciężka obroża, którą miał zawsze na
szyi. Vran był tej nocy dużo cieplejszy, niż zwykle. Wygrzał się przy ogniu,
wspomógł odwagę alkoholem i pozwolił sobie na szczerość, bez baczenia na
konsekwencje.
To była w końcu jego ostatnia noc.
- Pozwól na moment,
usiądź. – zachęcił go, wskazując fotel obok; ten, na którym zwykle zwijał się,
gdy był jeszcze dzieckiem. – Zastanawia mnie pewna kwestia. Mówiłeś rano, że
masz na jutro sporo obowiązków i odniosłem wrażenie, że nie masz ochoty
wychodzić na mróz. Skoro lochy świecą pustkami, a zarzekałeś się, że nie
będziesz uszczuplał sobie haremu, może chciałbyś wyjątkowo wziąć krew ode mnie?
Arvain usiadł. Dość ciężko. Jego zdziwienie tylko się
pogłębiło.
- Dlaczego
miałbym?... To chyba nie jest mądre, żebyś mi ją ofiarował. Bo wiesz –
uśmiechnął się w udawanym rozbawieniu – Jeśli naprawdę by mi zasmakowała,
byłbyś w poważnych tarapatach, Sarri.
Sarrawes skrzywił się na to zdrobnienie. Nie był już
dzieckiem, a poczuł się, jakby wampir wcale tego nie dostrzegał!
- Jeśli by ci
zasmakowała, mój panie, z pewnością nie dałbym sobie zrobić krzywdy, gdybym
faktycznie na to nie zasłużył – oznajmił twardo – A nie ukrywam, że chciałbym
choć raz być twoim dawcą. Zawsze ciekawiło mnie to odczucie. Wiem przecież, jak
przyjemne potrafi być gryzienie kogoś. Niestety, co zauważyłeś jakiś czas temu,
moja rasa wymiera. Nie mam szans tego doświadczyć, chyba, że byłbyś tak miły… -
wbił w niego coraz bardziej jaśniejące spojrzenie – …I zrobił to… osobiście.
Wampir nawet przez chwilę się wahał, ale potem zacmokał w
zniecierpliwieniu.
- Sarriś, to naprawdę
głupi pomysł – oznajmił i powstał – I to ostatnie ostrzeżenie. Możemy
porozmawiać o twoich korzeniach kiedy indziej. A ja jestem teraz bardzo głodny
i natychmiast muszę iść.
Ogon Sarrawesa przesunął się po ziemi, a potem oplótł
Arvaina i unieruchomił go w miejscu. Vran uniósł się z fotela, nadal patrząc
brunetowi w oczy. Zbliżył się, i świadomie, pod jego spojrzeniem, oplótł go
jeszcze kilka razy, na samym końcu wspierając się przedramieniem o jego bark.
- Panie mój, nie
zrozumiałeś. – wyjaśnił łagodnie vran, choć jego łagodność była teraz pozorna –
Chciałbym, abyś tu ze mną został. I chcę, by było ci ze mną przyjemnie. –
dotknął delikatnie jego twarzy, w przeciwieństwie do mocarnego uścisku jego
splotów – Poza tym, mam zamiar ci coś powiedzieć. Coś bardzo, bardzo ważnego… -
nachylił się do jego ucha, sycząc resztę przeciągłych sylab – Coś, czego nie
powiedziałem ci przez całe życie.
Wampir nie próbował się szarpać w jego uchwycie. Ta sytuacja
była zbyt dziwna, by zareagował w jakikolwiek sposób. Nie znał u niego takiej
odwagi.
- Chcę, żebyś
wiedział, że pragnę na sobie twoich kłów. Chcę być dziś twoją ofiarą.
Twoim sługą, twoim psem. Pragnę dać ci krew i rozkosz, i nie wypuszczę cię
stąd, dopóki tak się nie stanie.
Arvain otrzeźwiał w końcu na to oświadczenie.
Był w uścisku, który spokojnie mógł miażdżyć kości, gdyby
tylko miał ciało człowieka. Sarrawes trzymał go tak, by uniemożliwić jakikolwiek
ruch. Wampir mógł tylko poruszać głową, bo cała reszta znajdowała się w posiadaniu
vrana, który owinął się niczym boa dusiciel.
- Wybacz… -
odchrząknął w końcu wampir, próbując ostrożnie rozluźnić jego uścisk – Ale ja
chyba nie rozumiem twoich motywacji. Co cię nagle naszło? Wszystko w porządku?
Sarrawes. Upiłeś się, czy jak? Wyglądasz… nieswojo.
Vran zbliżył usta do jego szyi i zasyczał mu w skórę, a
rozdwojony język połaskotał drażniąco odsłonięte od ubrania miejsce.
- Nie, nie, słuchaj,
to bardzo kiepski pomysł! – wampir spróbował odsunąć od niego głowę, ale
oczywiście nie był w stanie, a jedynie odsłonił szyję jeszcze bardziej – Mylisz
mnie z kimś, przestań!
- Tak sądzisz? –
wężowy mężczyzna odsłonił kły w uśmiechu pełnym zadowolenia – Myślisz, że byłeś
mi obojętny przez te wszystkie lata? Wtedy, gdy odsuwałeś mnie na rzecz dziwek?
Wtedy, gdy wolałeś iść na polowanie, zamiast przyjść do mnie? Myślisz, że to
mnie odrzuciło? Och, nieee. Wręcz przeciwnie. Twoja niedostępność tylko to
wyostrzyła. – wygodnie ułożył usta na jego skórze, zahaczył ją kłami, mruknął
przeciągle w dzikiej przyjemności – Zawsze byłem twój, ale ty nigdy tego nie
widziałeś. Nie chciałeś zauważać.
Szarpnął. Rozciął mu skórę. Przylgnął wargami do rany.
Wampir chciał wyrwać się mocniej, powiększając niechcący
rozcięcie o jeden z wysuniętych kłów.
- Dość! Przesadziłeś!
Puść, bo użyję siły. Użyję jej, żebyś wiedział! – zagroził, próbując być w tym
zdecydowany. Ale chyba bawiła go cała sytuacja. Nie miał poważnej miny.
- Nie widzisz, że ja
jej używam od początku tego spotkania?... – spytał pobłażliwie vran, a potem
wbił zęby, by wpuścić obezwładniający jad.
Gdyby wampir naprawdę chciał, wyrwałby się już dawno. Ale
nie wyrwał się, był daleki od chęci zrobienia mu krzywdy. Parsknął w irytacji
na to jego przedstawienie, ale dał się ukąsić, i co więcej, wcale nie wyglądał
przy tym na niezadowolonego.
- Mmmh… Kto by pomyślał… - mruknął Arvain, odruchowo
bardziej nadstawiając szyję i bardzo spokojnie zaglądając mu w oczy – Dlaczego
uciekałeś przede mną tyle lat, skoro chciałeś zostać moim dawcą? Dlaczego nie
powiedziałeś wcześniej? Jak niby miałbym się domyślić, skoro unikałeś mnie,
kiedy tylko mogłeś? Odebrałem to jako niechęć. Nie chciałem, żebyś czuł do mnie
coś takiego, więc dałem ci spokój, którego potrzebowałeś. Gdybyś powiedział
wcześniej… Gdybyś tylko…
Vran wyjął powoli kły, ale nie puścił go.
- Gdybym powiedział,
to co niby byś zrobił? – odparł hardo pytaniem na pytanie – Potraktowałbyś mnie
jak kogoś z haremu? Posilił się, zerżnął i wymienił na coś ciekawszego, prawda?
– syknął mu do ucha, obserwując z niepokojem, czy obezwładniający jad w ogóle
działał na wampira – Powiedz mi prawdę, chcę ją poznać. Nieważne, co wydarzy
się po nadejściu pełni, ja chcę to wiedzieć, Arvain.
Wampir uśmiechnął się w bardzo dziwny sposób.
- Chcesz uśpić
czujność nieumarłego, hmm? – spytał powoli, oblizując dolną wargę – Ale wiesz,
Sarriś… Nie tędy droga. Nie uśpisz kogoś, kto nie żyje. Wkurwiłeś mnie. Przekroczyłeś
granicę. To ci nie uratuje teraz skóry. Po prostu nie tędy droga. To tak nie
działa.
Sarrawes zagryzł zęby.
Czyli przepadło. Nie udało mu się go uwieść ani odurzyć, ale
z pewnością go zdenerwował. Sploty poluzowały się powoli, a vran odwrócił
wzrok. Przecież nie mógł przetrzymywać wampira wieczność, nie był nieśmiertelny
jak one i wbrew pozorom bardzo szybko się męczył, mając swoje gabaryty. Zresztą,
jak mógł być tak naiwny myśląc, że jego straceńczy plan się powiedzie?
- Rozumiem. – gadzi
mężczyzna poczuł smak przegranej i czuł również podświadomy strach narastający
gdzieś w trzewiach, bo choć Arvain go przygarnął, od dawien dawna nie miał
wobec niego żadnych ojcowskich zapędów, miał za to wiele bestialskich i
destrukcyjnych odruchów, które ujawniały się w momentach jego irytacji. –
Odpowiesz mi chociaż na pytanie? Tylko o to cię proszę.
Wampir wyszarpnął w końcu ręce, choć pozostał w jego
splotach, wygodnie się o nie wsparłszy. Z zainteresowaniem sięgnął do jego
policzka, sprawdzając jego ciepło i pozwalając, by Sarrawes odsunął twarz na
bok.
Kiedy Arvain zaczynał bawić się ofiarą w taki sposób, ta
kończyła zawsze jako wybebeszona kukła z poderżniętym pazurami gardłem. Jednak
Sarrawes wiedział o tym, i wiedział dokładnie, że to go czekało. Był tego
świadom zanim jeszcze spił się na tyle, by zejść do komnaty przybranego ojca.
Akurat z nim, vranem, wampir będzie miał dużo zabawy, jeśli naprawdę chciałby
pozbawić go wnętrzności. Dużo zabawy i bardzo dużo krwi czyli tak, jak lubił.
- Odpowiem ci, czemu nie – zaśmiał się wampir, znowu będąc
panem sytuacji, kiedy vran poczuł się w końcu bezradny – Gdybyś powiedział mi
wcześniej, że czujesz do mnie coś innego niż obrzydzenie, które można czuć do
trupa, o dawna nie potrzebowałbym tego całego haremu, który zebrałem z nudów.
Tej odpowiedzi vran nie spodziewał się ani trochę. Kiedy
uniósł na niego zdziwione, niedowierzające
spojrzenie, Arvain chwycił go za szczękę i nakazał mu się nad sobą
nachylić.
- Gdybyś dawniej…
powiedział mi to, co dzisiaj… Oooch taak… Z pewnością zrobiłbym sobie z ciebie
swoją dziwkę i swojego psa, jak to mi właśnie ładnie zasugerowałeś. Ale
nadrobimy to. Mamy czas. – szarpnął go za włosy, ściągając jeszcze niżej, tak,
by szyja vrana znalazła się przy jego ustach – Mamy bardzo dużo czasu, skoro
postanowiłem stąd nie wychodzić. A teraz… Bądź naprawdę grzecznym pieskiem, bo
będzie bolało. – i kiedy to powiedział, wgryzł się w odsłonięte ciało; mocno,
brutalnie i zapamiętale.
Sarrawes zamknął ślepia, kiedy zęby wampira, trzykrotnie
grubsze od jego własnych, wbiły mu się w arterię. Jęknął i naprężył się,
ściskając go na powrót, i to z dużo większą siłą, niż wcześniej. Ale nie
dlatego, że czuł ból. Och, nie. To było dalekie od bólu lub cierpienia. Jęknął -
z rozkoszą, przylegając do niego tak ciasno jak mógł i zatapiając w tym, jak te
zęby przyjemnie drażniły jego skórę. Właściwie od razu poczuł napływające
podniecenie. Teraz, gdy mógł bezkarnie go obejmować, kiedy mógł się o niego
ocierać, to było dużo więcej, niż oczekiwał.
Pocierał kroczem o jego krocze, korzystając z nieświadomości
wampira. Może gdyby ten wiedział, że właśnie ociera się o niego genitaliami,
zareagowałby w jakiś nieprzyjemny sposób, ale tak, dopóki rosnąca erekcja vrana
ukryta byłą bezpiecznie pod pancerzem z łusek, Arvain nie miał szans się
domyślić. Choć sam akt stymulowania nie mógł odbić się bez echa. Sarrawes czuł,
że wampir powoli się podnieca. Sam zresztą wcale nie ukrywał tego, jak ta
bliskość mu się podobała.
Pojękiwał mu w ucho, trzymając jego głowę przy swojej szyi.
Nieważne, jak bardzo mogło to być niemęskie, zachowywał się dokładnie tak, jak zapowiedział
na początku – jak jego prywatna dziwka, oddana mu, gorąca i głośna. Był jego,
niezależnie od tego, jak wampir miałby go traktować.
Po pierwszym ugryzieniu nastąpiło kolejne. I kolejne
przeważyło niestety na szali względnego opanowania, jakie miał wężowy
mężczyzna.
Erekcja była już zbyt duża, żeby utrzymywać, że nic się nie
dzieje. Przy kolejnym poruszeniu łuski na jego biodrach usunęły się na boki, a
gorący, mokry członek wysunął się, najpierw do połowy, a potem w całej
okazałości, nadal pocierając o męskość wampira.
Arvain poczuł ją gdzieś na brzuchu i nie oparł się
komentarzowi. Wyjął kły, przysunął usta do jego ucha i jedną dłoń skierował w
miejsce, w którym u każdego normalnego mężczyzny byłyby pośladki.
- Tak się
zastanawiałem, kiedy w końcu pokażesz mi, co tam chowasz – oznajmił, mając
nieco bardziej przyspieszony oddech – Skoro już wiem o twojej dużej zabaweczce,
to gdzie jest ta... mniejsza?
Vran zarumienił się odruchowo. Dobrze, sam był bezpośredni,
ale bezpośredniość wampira dalej była dla niego obca. Zresztą, nigdy wcześniej
nie podzielił się z nikim tą pierwszą informacją, o drugiej już nawet nie
wspominając. Wyraźnie był zażenowany, i niemalże się spłoszył.
Poluzował sploty na tyle, by Arvain mógł zrobić pół kroku do
tyłu.
- Nie patrz… - poprosił, czerwony na policzkach – Daj rękę…
- wziął ją lekko i odwrócił uwagę wampira, znów przyciągając jego głowę do
krwawiącej szyi – Szukasz tego. – powiedział, przeciągając jego rękę na
przód, z półtorej dłoni poniżej swojego sztywnego penisa, na wrażliwe miejsce
pod pancerzem. Wystarczyło lekko ucisnąć, by łuski odsunęły się pod dotykiem –
Czujesz?...- Sarrawes ledwo mówił przez ściśnięte gardło – Proszę, uznajmy na
dzisiaj, że jestem normalny, i ten jeden raz nie patrz na mnie jak na zwierzę,
proszę?... – jego ton zmienił się w wyraźnie błagalny – Możesz sobie wyobrazić,
że bierzesz jakiegoś ładnego chłopca, czy kogokolwiek tylko chcesz…
- Nie będę sobie nic wyobrażać – przerwał mu Arvain,
bezczelnie sięgając do jego wejścia i na powrót wgryzając się w nadstawioną
szyję. Dłoń została pod łuskami, a palce sięgnęły głębiej, z ciekawością, ale
też wyczuciem. Podrażnił go, robiąc małe kołeczka, a w odpowiedzi na to
Sarrawes targnął się mocno w krótkim spazmie przyjemności. – Wrażliwy tam jesteś,
co? Bardzo wrażliwy. Tutaj też? – dopytał, chwytając drugą ręką jego pulsującą
erekcję, i oblizując lubieżnie wargi – Przekonamy się?
- Nnnmmmh! – vran aż się zapowietrzył, kiedy zobaczył jego
spojrzenie i poczuł tam miarowy ucisk – Nie, nie, nie aż tak… - odetchnął
głębiej, i nawet pozwolił sobie na nikły uśmieszek, kiedy dłoń wampira
przesuwała się po fiucie niemal wielkości jego przedramienia – Tam możesz
mocniej. Naprawdę. Tak mocno, jak zechcesz. Nawet kłami.
- Aaaaach, naprawdę?
– Arvain wyraźnie mu nie uwierzył, choć zdecydowanie wzmocnił ucisk – Mogę użyć
zębów? To byłaby nowość. Nikt, kogo poznałem, nie przepadał za zabawami tego
typu. Tacy strasznie szybko tracili krew i umierali. – powoli zniżył się,
trzymając go za biodra, i oblizał czubek tak erotycznie, by vran nie mógł
oderwać wzroku. Chwycił go u podstawy i na próbę przesunął niewysuniętymi kłami
po pulsującej żyłce, zaś językiem od dołu, w powolnej pieszczocie.
Czerwone włosy mężczyzny opadły mu na plecy, kiedy odchylił
głowę z przeciągłym westchnieniem rozkoszy. Nadstawił biodra, starając się nimi
nie poruszać, choć zafalowały lekko, szukając upragnionej przyjemności. Potem
wampir go skaleczył. Nie spodziewał się tak głośnej aprobaty, ale Sarrawes nie
próbował się uciszać – westchnienie przerodziło się w kolejny, już dużo dzikszy
jęk, przechodzący gdzieś na granicy słyszalności w wężowy syk.
- Tak, tutaj, proszę…
- niewprawnie przyciągnął jego głowę, blokując mu możliwość odsunięcia się –
Tutaj, mocniej, błagam… Zrób mi to jeszcze raz… Jeszcze…
I wampir ugryzł. Z wysuniętymi kłami. Palce wcisnęły się
między łuski szukając natarczywie znanego już, wrażliwego punktu.
Erekcja vrana zalśniła w odpowiedzi kilkoma kroplami bieli,
a wampir poczuł w końcu, że ma już zdecydowanie za ciasne spodnie. I że chce mu
się pieprzyć. Bardzo, bardzo chciał pieprzyć teraz swojego ,,pieska” w jego
wrażliwą, małą dziurkę.
- Dobra, dosyć, kładź się! – warknął, decydując, że sytość
bądź jej brak jest teraz na ostatnim miejscu i może spokojnie poczekać z
dalszym pożywianiem się krwią – Tu, natychmiast. – obalił go bez trudu,
posyłając na zwoje zwiniętego, łuskowatego ogona – A teraz cię zerżnę i
pogryzę, bo taki mam kaprys.
Arvain zszarpał z siebie spodnie, a potem chwycił vrana za gardło i wepchnął się w niego jednym brutalnym ruchem. Druga ręka chwyciła twardą, pulsującą erekcję u podstawy, również bez najmniejszego wyczucia. Wampir wycofał się odrobinę i pchnął mocno, równocześnie przesuwając dłonią po całej długości wilgotnego członka wężowego mężczyzny. Wbijał się w niego raz po raz, podduszając go bezlitośnie, by nie wydał z siebie żadnego z jęków, które z pewnością dowodziły o bólu. Skoro był tam tak wrażliwy, wampir wątpił, by nawet pół godziny wcześniejszych przygotowań dały mu wystarczające rozluźnienie. Ale Sarrawes, pomimo urywanych oddechów, nie miał miny, jakby odczuwał jakiś dyskomfort. Bardziej wyglądał tak, jakby właśnie przeżywał marzenie swojego życia. Przynajmniej to przypominało jego zamglone, gorące spojrzenie. Jednak, przy drugim ruchu, spiął się gwałtownie. Sploty ścisnęły się mocno. Płytki oddech zamarł na moment, nim kolejne wepchnięcie się pomiędzy krąg mięśni wyrwało z niego bezgłośny krzyk.
Tak, poczuł ból. Targnął się ponownie, zupełnie bezwiednie i bezcelowo, trzymany mocno przez wampira. Zagryzł zęby na dolnej wardze, zacisnął oczy i... przyciągnął kochanka mocniej, dociskając jego biodra do swoich.
Miało boleć. Arvain czerpał z bólu innych swoją chorą satysfakcję, a Sarrawes zamierzał dać mu dziś satysfakcję na każdy możliwy sposób. Gruby penis rozrywał go, sprawiając, że każdy milimetr, z jakim wampir się ruszał, posyłał wgłąb ciała vrana palące poczucie bólu. Z bólu rodził się opór. A wampir nie był delikatny. Rżnął go bez opamiętania, mocno i dziko, i wcale nie zamierzał przestawać.
- Nie spinaj się - warknął do vrana, poluźniając uchwyt na jego gardle - Nie rób tego, głupku.
Sarrawes zagryzł zęby, starając się nie wydawać zbędnych dźwięków. Otworzył powoli oczy, widząc nad sobą jego twarz. Wampir był zaskakująco poważny.
- Nie potrafię - wydusił mu w odpowiedzi - Ale... Nie jest ci lepiej, kiedy tak robię?
- Zaraz dam ci w ryj. Wydałem ci rozkaz i masz go wykonać, psie.
Ach. Sarrawes zaczął szybciej oddychać. Rozkaz? Dobrze więc...
Zamknął oczy i postarał się zapomnieć o bólu. Zlizał krew z dolej wargi i poddał mu się, poluźniając nieco ucisk. Czuł jego grubość i to, jak twarda główka obija się w środku niego, i wypełnia go w całości, dosięgając punktu, przez który całe jego ciało drżało. Wampir poruszał się teraz wolniej i głębiej, uważnie patrząc na jego twarz. Celował właśnie w ten punkt, stymulując ręką czubek jego penisa. Czekał na coś...
Sarrawes czuł drżenie wszystkich mięśni, obezwładniające gorąco i podniecenie, które kumulowało się właśnie tam, gdzie wbijał się Arvain, głęboko w środku ciała. Zajęczał, w ostatniej chwili zatykając usta przedramieniem, kiedy nagle ogarnęła go ogromna ulga. Sperma zalała wampirzą dłoń, obficie i gęsto, zaś mięśnie odbytu zacisnęły się na poruszającym się trzonie, zmuszając bruneta do szczytowania. Arvain doszedł w nim, nie pytając o zgodę. Wgryzł mu się w gardło. Lepka, biała ciecz strzeliła kilka razy, pomiędzy dźwiękiem uderzających o skórę jąder. Nieumarły westchnął głośno, z zadowoleniem, wysuwając się z niego po części jeszcze kilkakrotnie, i rozkoszując ciasnotą mięśni. Wyraźnie był usatysfakcjonowany tym zbliżeniem. Uśmiechnął się nawet z lekka, z ustami ociekającymi krwią, zsuwając z niego ręce, ale nic nie powiedział. Zszedł z niego i poszedł do swojego łóżka, padając na nie na wznak i niedbale okrywając się prześcieradłem.
Sarrawes nadal ciężko dyszał. Końcówka jego ogona drżała na chłodnej ziemi.
Nie chciał tej ciszy. Bał się jej. Mogła oznaczać wszystko. Spełnił jego zachciankę... Ale co dalej? Nie wiedział, co zwykle działo się dalej, Arvain zawsze zabijał swoje ofiary.
- Panie?... - zagaił, kiedy zapanował nad głosem i zwinął się ciasno, niepewny co robić. Wszystkie łuski wracały powoli na swoje miejsca, choć te dalej były nieznośnie podrażnione - Czy... Czy mam teraz odejść?
Wampir uniósł głowę.
- Gdzie niby? - prychnął z irytacją - Do twojej zimnej wieży i dzikich zwierząt? Chodź do mnie, długo mam jeszcze czekać? Po to masz tyle swojego wężowego cielska, żeby mnie ogrzać. Teraz i każdej kolejnej nocy. Jak dobry piesek i grzeczna dziwka, czy jak tam to wcześniej mi określiłeś. Chociaż mi bardziej pasuje określenie ,,kochanek" jeśli już o tym mowa. Tak się przyjęło w mojej kulturze, Sarriś, choć nie wiem, czy w twoim słowniku ma to jakieś znaczenie.
Sarrawes uśmiechnął się. W chwilę później wypełnił jego polecenie, prawdziwie szczęśliwy. Ułożył się tak, by owinąć go dookoła, z głową opartą o jego ramię.
- Ma to znaczenie. Zdecydowanie bardziej wolę twoje słowo. Moje były... naprawdę nieprecyzyjne. Z chęcią będą twoim kochankiem. Teraz i każdej kolejnej nocy, Arvain.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz