Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Pamiętnik Mordreda (11)



Kiedy podniosłem głowę, w pokoju panowała zupełna cisza. Otworzyłem oczy, a właściwie to minimalnie uchyliłem powieki – tylko po to, żeby w razie czego szybko je zamknąć.
Spodziewałem się dostrzec krew. Prawdopodobnie dużo krwi. Ale nic takiego nie zauważyłem.
Pokój był chyba pusty... To znaczy... No nie, nie do końca. Nie mogłem się ruszyć. Coś skutecznie uniemożliwiało mi powstanie na nogi.
Czułem smród futra i ciężar, który dosłownie przygniatał mnie do ziemi.
Zadarłem głowę, a potem rozkasłałem się gwałtownie, choć może nie była to najmądrzejsza reakcja, na jaką mogłem teraz wpaść.
Siedział na mnie niedźwiedź. Dosłownie.

 - Och... - usilnie próbowałem zaczerpnąć świeżego powietrza, zmagając się z z jego łapą, żeby zsunąć ją sobie z karku – Fidr?...
Szarpnąłem się mocniej, i usłyszałem nad swoją głową głuchy, przejmujący warkot.
 - Co ty... CO ty robisz? Udusisz mnie! Złaź!
Kłapnęły nade mną szczęki.
 - Uspokój się, psie.
Zdębiałem. Kto to niby powiedział? Że on?
Że ,,psie”?
Hę?

 - Tata zabronił mi cię gryźć. Leż spokojnie.
Zadarłem głowę, gapiąc się prosto na jego pysk.
 - Gorzej ci, miśku? Zabieraj tą ciężką dupę, bo mi kości połamiesz! Jaki tata? To miejsce należy do Samandriela. Gdzie on...? Oooł...
Poczułem jego zapach. Siedział gdzieś za mną.
 - Tata – powiedział dobitnie Fidr – Zabronił mi cię zabijać. Więc leż i się nie ruszaj.
Zgłupiałem kompletnie. Zdawało się, że właśnie gadam z niedźwiedziem, że jestem psem, i że Samandriel nie ma pojęcia, że coś tutaj nie gra.
Nadal miałem skrzydła. Dodatkowo, miałem też ogon. A zezując gdzieś przed siebie, widziałem także czarny, psi nos. Może wilczy. Na jedno wychodziło.

 - Aee... Słuchaj. Nic mu nie jest? Temu twojemu tacie?
Parsknął, przygniótł mnie łapą jeszcze mocniej. Jedno z moich bezużytecznych skrzydeł leżało teraz pod bardzo dziwnym kątem.
 - Zdążyłem tu wejść, zanim go zabiłeś – obwieścił krótko, zerkając przy tym na Samandriela – Gdybyś go chociaż tknął, wywlókłbym twoje flaki aż do strumienia.
To wcale nie zabrzmiało pokrzepiająco. Fakt, że chciał je gdziekolwiek wywlekać.
 - Samandrielu! Możesz już powiedzieć swojemu miśkowi, żeby ze mnie zlazł? - zapytałem błagalnie, wiedząc przecież, że mnie słyszał – Panuję nad sobą, jasne?
 - Głupiś – warknął niedźwiedź – Przecież on cię nie rozumie. Nie ma swojego niebieskiego kamienia. Nie pomówi z tobą.
Niebieski kamień. Szafir! On używał takiego samego kamienia, który kiedyś mi przekazał!

Nagle usłyszałem za sobą ruch. Lekkie kroki. Elf stanął przede mną przy ścianie i kucnął powoli, wyciągając do mnie dłoń.
Zagryzał wargę i wyraźnie drżały mu przy tym ręce, ale przynajmniej nic mu nie dolegało. Bardzo powoli opadł na kolana, zbliżając ostrożnie rękę.
 - Szzzzz... - szepnął miękko – Jestem tutaj uzdrowicielem – dodał łagodnie, tak, jak mówi się do spłoszonego zwierzęcia – Nie musisz się mnie bać. Pomagam innym. Nikt tu nikomu nie robi krzywdy. Nadal jesteś zły? Spokojnie... Nie bój się. Ten niedźwiedź jest tu tylko dlatego, że się o mnie martwi. Nie jestem twoją ofiarą, rozumiesz? Jestem przyjacielem...
Mówił tak do mnie bite pięć minut, zanim zbliżył dłoń na tyle, żeby dotknąć mojego pyska.
Oczywiście, nie ruszyłem się ani o cal. Skoro był przekonany, że jestem teraz niebezpiecznym potworem, musiałem wyprowadzić go z błędu.

 - Tak dobrze... Jesteś bardzo grzeczny. Zaraz cię stąd wyprowadzę, na wolność. Poczujesz się lepiej. Z pewnością jest ci źle w zamkniętej przestrzeni.
 - Co ty wyprawiasz? - nie wytrzymałem – To przecież ja! Wiem, kim jestem, tak?
Elf natychmiast cofnął się z powrotem pod ścianę.
 - Spokojnie, tylko spokojnie... - powiedział zduszonym głosem – Proszę, daj mi sobie pomóc.
Zacisnąłem zęby. On miał mnie za głupiego zwierzaka! NO NIE.
Westchnąłem ciężko, i, jak zwierzak, złożyłem uszy po sobie. Przechyliłem łeb na bok, tak, jak robiły to zwykle uległe psy. Miałem nadzieję, że to pomoże.
 - Już w porządku? Mogę podejść?...
Wywróciłem jedynie oczami, ale chyba tego nie zauważył. Znów się przysunął, położył położył mi dłoń przy uchu i zaczął nucić jakąś spokojną, elfią melodyjkę.
Bogowie, on naprawdę myślał, że jestem wściekłym psem. Podniosłem więc głowę i polizałem go po ręce, nie wiedząc, jak inaczej mógłbym teraz pokazać, że nie mam złych zamiarów.
Samandriel uśmiechnął się słabo.

 - Przepraszam... - powiedział, bardziej do siebie, niż do mnie – Przepraszam, że musisz przez to przechodzić – dotknął mnie lekko, choć nieco śmielej, w okolicy szczęki.
Naprawdę nie miałem do tego siły. Podkuliłem ogon, jak pies, znów złożyłem uszy po sobie i zrobiłem tak uległą pozycję, na jaką tylko było mnie teraz stać, nie narażając się na połamanie żeber.
 - Fidr, odsuń się. Uważaj na jego zęby. Nie atakuj. - powiedział elf, zsuwając dłoń na mój kark i zaciskając tam palce – Uśpię go w razie potrzeby. Nie denerwuj się.
W końcu mogłem wziąć głębszy oddech. Leżałem tak dłuższą chwilę, łapiąc powietrze, a potem podniosłem głowę i polizałem go po policzku, teraz już przewracając się na plecy i pokazując elfowi gardło. Zamajtałem tym swoim śmiesznym ogonem, podwinąłem skrzydła, żeby nie zajmowały całego pokoju, i popatrzyłem na niego, mam nadzieję, z choć odrobiną inteligencji.
Potem udało mi się wywęszyć swoje podarte ubranie, dobrnąć tam i wyszukać drobny, niebieski kamyk, który nadal miałem w kieszeni. Nie wiem jakim cudem udało mi się chwycić go w zęby i nie połknąć, ale zaniosłem go do Samandriela i tknąłem go nosem w rękę.
Nadal nie wiedziałem, jak posługiwać się tym czymś, ale on wiedział z pewnością.
Elf sięgnął niepewnie po kamień, zacisnął na nim palce i szepnął coś w końcu, co było chyba niedowierzaniem.

 - Rozumiesz mnie w końcu? - spytałem, zdając sobie sprawę z tego, że po pokoju poniósł się odgłos kilku niesprecyzowanych burknięć.
 - Mordred?... - zapytał niepewnie, nadal zupełnie nieprzekonanym głosem – Pamiętasz mnie?
Wypuściłem głośno powietrze i położyłem mu głowę na kolanach, poczułem, jakby kamień spadł mi z serca.
 - Jak miałbym cię nie pamiętać? Zmieniłem tylko formę, tak? Nie zrobię ci już krzywdy. Nie zamierzam.
Popatrzyłem na niego z dołu, tknąłem pyskiem jego dłoń.
Wiedziałem już, że bycie psem nie jest wcale łatwe.
 - Ale... - Samadriel zawahał się, gładząc mnie po głowie – To niemożliwe... Powinieneś stracić świadomość. Ghaardy... One trzeźwieją dopiero po latach. Lata zajmuje im powrót do siebie.
 - Widzisz? Kiepski ze mnie Ghaard – zaśmiałem się.
Podsunąłem się bliżej, próbując zapanować nad skrzydłami, których nie potrafiłem nijak kontrolować. Tłukłem nimi o ziemię chyba tak samo bezwładnie, jak ogonem.
To było głupie. Czułem się jak dziecko, które nie potrafi zapanować nad kończynami.
 - Wygonisz mnie teraz? - zapytałem, choć miałem wrażenie, że on bardziej odczytuje moje myśli, niż słowa – Mam odejść?
Nie odpowiedział. Znów czułem łzy. Zupełnie zbiło mnie to z tropu, więc już miałem go pytać dalej, ale wtulił się we mnie gwałtownie, i rozpłakał na dobre. Zacisnął swoje drobne ręce wokół mojej szyi i opadł na mnie całym ciężarem, szlochając mi w futro tak bezradnie, jakbym co najmniej był martwy.

 - O co chodzi?
Jego ciało spinało się w drżących spazmach.
 - Hej! Powiedz, o co ci chodzi!
Wsunąłem nos pod jego pachę i spróbowałem objąć go skrzydłem, co udało mi się tylko częściowo. Lotki, rzecz jasna, wygięły się na podłodze w zupełnie przeciwną stronę niż chciałem.
 - Ja... Przepraszam – wymamrotał w końcu, zaciskając dłoń na mojej sierści – Myślałem, że cię straciłem. Przepraszam. Nie wierzyłem, że... Że możesz być tak silny. Teraz... Teraz wszystko się ułoży. Wystarczy kilka lat i nauczysz się panować nad przemianą. Damy razem radę – pociągnął nosem, przytulając twarz do mojego karku – Tak się cieszę, że nadal ze mną jesteś...
Parsknąłem, teraz nieco sfrustrowany.
 - Lat? Ale ja chcę już! Mam dość bycia wilkiem. Chcę być sobą!
 - Wszystko będzie dobrze... Ja poczekam. Mamy czas. Dużo czasu...

Odczekałem, aż się uspokoi. Kiedy oddychał w miarę regularnie, poruszyłem się pod nim i ściągnąłem w dół skrzydło. Zmierzyłem go spojrzeniem, a w końcu podniosłem mu nosem głowę.
 - Powinieneś odpocząć. Odwołaj swojego miśka i idź spać, a ja popilnuję drzwi. Wyłamał je.
 - Nieważne... I tak nikogo tu nie ma, a noce są na razie ciepłe – pogłaskał mnie po policzkach i z lekkim zaciekawieniem uniósł mi wargę, patrząc na ostre kły – Jeśli położysz się przy mnie, będę wystarczająco bezpieczny. Pamiętaj tylko o tym, żeby się nie denerwować.
Odwołał niedźwiedzia. Misiek wyszedł z wyraźnym niezadowoleniem, rzucając mi na odchodne spojrzenie, które bardzo przypominało ,,mam cię na oku”. Dopilnowałem, żeby Samandriel położył się na łóżku, a potem ległem na ziemi tuż obok niego. Nie było mowy o tym, żebym zmieścił się tam razem z nim - byłem w końcu dużo większy od wilka. Ba. Dużo większy nawet od ogarów i wilczarzy, z którymi kiedyś polowałem. No i miałem też skrzydła. Łóżko by tego nie wytrzymało.

 - Och nie. Nie będziesz spać na ziemi. - Samandriel był teraz absolutnie poważny – Na pewno nie 
sam.
Ściągnął pościel z łóżka i bez ceregieli zaciągnął mnie na nią za uszy. Kiedy już leżałem tak, jak sobie zażyczył – czyli na boku, ze skrzydłami nad głową – położył się przy mnie i zakrył jednym z nich jak kołdrą.
 - Dobranoc, Modredzie – wyszeptał, skulony i wciśnięty w moją czarną sierść – Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to wszystko.
Wstawał już świt.
Nie wiedziałem, ile minęło czasu, ale czułem, jakbym nie spał od bardzo dawna. A Samadriel był tak zmęczony, że usnął niemal natychmiast.
Prawdopodobnie cała moja przemiana trwała kilkanaście dobrych godzin. W sumie, cieszyłem się, że jej nie pamiętałem.

Ale bardziej cieszyłem się z tego, że nie wyrządziłem mu przy tym krzywdy.




1 komentarz:

  1. Witam.
    W związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń