Kiedy
podniosłem głowę, w pokoju panowała zupełna cisza. Otworzyłem oczy, a
właściwie to minimalnie uchyliłem powieki – tylko po to, żeby w
razie czego szybko je zamknąć.
Spodziewałem się
dostrzec krew. Prawdopodobnie dużo krwi. Ale nic takiego nie
zauważyłem.
Pokój
był chyba pusty... To znaczy... No nie, nie do końca. Nie mogłem
się ruszyć. Coś skutecznie uniemożliwiało mi powstanie na nogi.
Czułem smród futra
i ciężar, który dosłownie przygniatał mnie do ziemi.
Zadarłem głowę, a
potem rozkasłałem się gwałtownie, choć może nie była to
najmądrzejsza reakcja, na jaką mogłem teraz wpaść.
Siedział
na mnie niedźwiedź. Dosłownie.
- Och...
- usilnie próbowałem zaczerpnąć świeżego powietrza, zmagając
się z z jego łapą, żeby zsunąć ją sobie z karku – Fidr?...
Szarpnąłem się
mocniej, i usłyszałem nad swoją głową głuchy, przejmujący
warkot.
- Co
ty... CO ty robisz? Udusisz mnie! Złaź!
Kłapnęły nade mną
szczęki.
Zdębiałem. Kto to
niby powiedział? Że on?
- Tata
zabronił mi cię gryźć. Leż spokojnie.
Zadarłem głowę,
gapiąc się prosto na jego pysk.
- Gorzej
ci, miśku? Zabieraj tą ciężką dupę, bo mi kości połamiesz!
Jaki tata? To miejsce należy do Samandriela. Gdzie on...? Oooł...
Poczułem jego
zapach. Siedział gdzieś za mną.
- Tata
– powiedział dobitnie Fidr – Zabronił mi cię zabijać. Więc
leż i się nie ruszaj.
Zgłupiałem
kompletnie. Zdawało się, że właśnie gadam z niedźwiedziem, że
jestem psem, i że Samandriel nie ma pojęcia, że coś tutaj nie
gra.
Nadal
miałem skrzydła. Dodatkowo, miałem też ogon. A zezując gdzieś
przed siebie, widziałem także czarny, psi nos. Może wilczy. Na
jedno wychodziło.
- Aee...
Słuchaj. Nic mu nie jest? Temu twojemu tacie?
Parsknął,
przygniótł mnie łapą jeszcze mocniej. Jedno z moich
bezużytecznych skrzydeł leżało teraz pod bardzo dziwnym kątem.
- Zdążyłem
tu wejść, zanim go zabiłeś – obwieścił krótko, zerkając
przy tym na Samandriela – Gdybyś go chociaż tknął, wywlókłbym
twoje flaki aż do strumienia.
To
wcale nie zabrzmiało pokrzepiająco. Fakt, że chciał je
gdziekolwiek wywlekać.
- Samandrielu!
Możesz już powiedzieć swojemu miśkowi, żeby ze mnie zlazł? -
zapytałem błagalnie, wiedząc przecież, że mnie słyszał –
Panuję nad sobą, jasne?
- Głupiś
– warknął niedźwiedź – Przecież on cię nie rozumie. Nie ma
swojego niebieskiego kamienia. Nie pomówi z tobą.
Niebieski kamień.
Szafir! On używał takiego samego kamienia, który kiedyś mi
przekazał!
Nagle
usłyszałem za sobą ruch. Lekkie kroki. Elf stanął przede mną przy
ścianie i kucnął powoli, wyciągając do mnie dłoń.
Zagryzał wargę i
wyraźnie drżały mu przy tym ręce, ale przynajmniej nic mu nie
dolegało. Bardzo powoli opadł na kolana, zbliżając ostrożnie
rękę.
- Szzzzz...
- szepnął miękko – Jestem tutaj uzdrowicielem – dodał
łagodnie, tak, jak mówi się do spłoszonego zwierzęcia – Nie
musisz się mnie bać. Pomagam innym. Nikt tu nikomu nie robi
krzywdy. Nadal jesteś zły? Spokojnie... Nie bój się. Ten
niedźwiedź jest tu tylko dlatego, że się o mnie martwi. Nie
jestem twoją ofiarą, rozumiesz? Jestem przyjacielem...
Mówił
tak do mnie bite pięć minut, zanim zbliżył dłoń na tyle, żeby
dotknąć mojego pyska.
Oczywiście,
nie ruszyłem się ani o cal. Skoro był przekonany, że jestem teraz
niebezpiecznym potworem, musiałem wyprowadzić go z błędu.
- Tak
dobrze... Jesteś bardzo grzeczny. Zaraz cię stąd wyprowadzę, na
wolność. Poczujesz się lepiej. Z pewnością jest ci źle w
zamkniętej przestrzeni.
- Co
ty wyprawiasz? - nie wytrzymałem – To przecież ja! Wiem, kim
jestem, tak?
Elf
natychmiast cofnął się z powrotem pod ścianę.
- Spokojnie,
tylko spokojnie... - powiedział zduszonym głosem – Proszę, daj
mi sobie pomóc.
Zacisnąłem zęby.
On miał mnie za głupiego zwierzaka! NO NIE.
Westchnąłem
ciężko, i, jak zwierzak, złożyłem uszy po sobie. Przechyliłem
łeb na bok, tak, jak robiły to zwykle uległe psy. Miałem
nadzieję, że to pomoże.
- Już
w porządku? Mogę podejść?...
Wywróciłem jedynie
oczami, ale chyba tego nie zauważył. Znów się przysunął,
położył położył mi dłoń przy uchu i zaczął nucić jakąś
spokojną, elfią melodyjkę.
Bogowie, on naprawdę
myślał, że jestem wściekłym psem. Podniosłem więc głowę i
polizałem go po ręce, nie wiedząc, jak inaczej mógłbym teraz
pokazać, że nie mam złych zamiarów.
Samandriel
uśmiechnął się słabo.
- Przepraszam...
- powiedział, bardziej do siebie, niż do mnie – Przepraszam, że
musisz przez to przechodzić – dotknął mnie lekko, choć nieco
śmielej, w okolicy szczęki.
Naprawdę nie miałem
do tego siły. Podkuliłem ogon, jak pies, znów złożyłem uszy po
sobie i zrobiłem tak uległą pozycję, na jaką tylko było mnie
teraz stać, nie narażając się na połamanie żeber.
- Fidr,
odsuń się. Uważaj na jego zęby. Nie atakuj. - powiedział elf,
zsuwając dłoń na mój kark i zaciskając tam palce – Uśpię go
w razie potrzeby. Nie denerwuj się.
W
końcu mogłem wziąć głębszy oddech. Leżałem tak dłuższą
chwilę, łapiąc powietrze, a potem podniosłem głowę i polizałem
go po policzku, teraz już przewracając się na plecy i pokazując
elfowi gardło. Zamajtałem tym swoim śmiesznym ogonem, podwinąłem
skrzydła, żeby nie zajmowały całego pokoju, i popatrzyłem na
niego, mam nadzieję, z choć odrobiną inteligencji.
Potem
udało mi się wywęszyć swoje podarte ubranie, dobrnąć tam i
wyszukać drobny, niebieski kamyk, który nadal miałem w kieszeni.
Nie wiem jakim cudem udało mi się chwycić go w zęby i nie
połknąć, ale zaniosłem go do Samandriela i tknąłem go nosem w
rękę.
Nadal
nie wiedziałem, jak posługiwać się tym czymś, ale on wiedział z
pewnością.
Elf
sięgnął niepewnie po kamień, zacisnął na nim palce i szepnął
coś w końcu, co było chyba niedowierzaniem.
- Rozumiesz
mnie w końcu? - spytałem, zdając sobie sprawę z tego, że po
pokoju poniósł się odgłos kilku niesprecyzowanych burknięć.
- Mordred?...
- zapytał niepewnie, nadal zupełnie nieprzekonanym głosem –
Pamiętasz mnie?
Wypuściłem głośno
powietrze i położyłem mu głowę na kolanach, poczułem, jakby
kamień spadł mi z serca.
- Jak
miałbym cię nie pamiętać? Zmieniłem tylko formę, tak? Nie
zrobię ci już krzywdy. Nie zamierzam.
Popatrzyłem na
niego z dołu, tknąłem pyskiem jego dłoń.
Wiedziałem
już, że bycie psem nie jest wcale łatwe.
- Ale...
- Samadriel zawahał się, gładząc mnie po głowie – To
niemożliwe... Powinieneś stracić świadomość. Ghaardy... One
trzeźwieją dopiero po latach. Lata zajmuje im powrót do
siebie.
- Widzisz?
Kiepski ze mnie Ghaard – zaśmiałem się.
Podsunąłem się
bliżej, próbując zapanować nad skrzydłami, których nie
potrafiłem nijak kontrolować. Tłukłem nimi o ziemię chyba tak
samo bezwładnie, jak ogonem.
To
było głupie. Czułem się jak dziecko, które nie potrafi zapanować
nad kończynami.
- Wygonisz
mnie teraz? - zapytałem, choć miałem wrażenie, że on bardziej
odczytuje moje myśli, niż słowa – Mam odejść?
Nie
odpowiedział. Znów czułem łzy. Zupełnie zbiło mnie to z tropu,
więc już miałem go pytać dalej, ale wtulił się we mnie
gwałtownie, i rozpłakał na dobre. Zacisnął swoje drobne ręce
wokół mojej szyi i opadł na mnie całym ciężarem, szlochając mi
w futro tak bezradnie, jakbym co najmniej był martwy.
Jego
ciało spinało się w drżących spazmach.
- Hej!
Powiedz, o co ci chodzi!
Wsunąłem nos pod
jego pachę i spróbowałem objąć go skrzydłem, co udało mi się
tylko częściowo. Lotki, rzecz jasna, wygięły się na podłodze w
zupełnie przeciwną stronę niż chciałem.
- Ja...
Przepraszam – wymamrotał w końcu, zaciskając dłoń na mojej
sierści – Myślałem, że cię straciłem. Przepraszam. Nie
wierzyłem, że... Że możesz być tak silny. Teraz... Teraz
wszystko się ułoży. Wystarczy kilka lat i nauczysz się panować
nad przemianą. Damy razem radę – pociągnął nosem, przytulając
twarz do mojego karku – Tak się cieszę, że nadal ze mną
jesteś...
Parsknąłem, teraz
nieco sfrustrowany.
- Lat?
Ale ja chcę już! Mam dość bycia wilkiem. Chcę być sobą!
- Wszystko
będzie dobrze... Ja poczekam. Mamy czas. Dużo czasu...
Odczekałem, aż się
uspokoi. Kiedy oddychał w miarę regularnie, poruszyłem się pod
nim i ściągnąłem w dół skrzydło. Zmierzyłem go spojrzeniem, a
w końcu podniosłem mu nosem głowę.
- Powinieneś
odpocząć. Odwołaj swojego miśka i idź spać, a ja popilnuję
drzwi. Wyłamał je.
- Nieważne...
I tak nikogo tu nie ma, a noce są na razie ciepłe – pogłaskał
mnie po policzkach i z lekkim zaciekawieniem uniósł mi wargę,
patrząc na ostre kły – Jeśli położysz się przy mnie, będę
wystarczająco bezpieczny. Pamiętaj tylko o tym, żeby się nie
denerwować.
Odwołał
niedźwiedzia. Misiek wyszedł z wyraźnym niezadowoleniem, rzucając
mi na odchodne spojrzenie, które bardzo przypominało ,,mam cię na
oku”. Dopilnowałem, żeby Samandriel położył się na łóżku,
a potem ległem na ziemi tuż obok niego. Nie było mowy o tym, żebym
zmieścił się tam razem z nim - byłem w końcu dużo większy od
wilka. Ba. Dużo większy nawet od ogarów i wilczarzy, z którymi
kiedyś polowałem. No i miałem też skrzydła. Łóżko by tego nie
wytrzymało.
- Och
nie. Nie będziesz spać na ziemi. - Samandriel był teraz
absolutnie poważny – Na pewno nie
Ściągnął pościel
z łóżka i bez ceregieli zaciągnął mnie na nią za uszy. Kiedy
już leżałem tak, jak sobie zażyczył – czyli na boku, ze
skrzydłami nad głową – położył się przy mnie i zakrył
jednym z nich jak kołdrą.
- Dobranoc,
Modredzie – wyszeptał, skulony i wciśnięty w moją czarną
sierść – Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi to wszystko.
Nie
wiedziałem, ile minęło czasu, ale czułem, jakbym nie spał od
bardzo dawna. A Samadriel był tak zmęczony, że usnął niemal
natychmiast.
Prawdopodobnie
cała moja przemiana trwała kilkanaście dobrych godzin. W sumie,
cieszyłem się, że jej nie pamiętałem.
Ale
bardziej cieszyłem się z tego, że nie wyrządziłem mu przy tym
krzywdy.
Witam.
OdpowiedzUsuńW związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
Pozdrawiam