Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

wtorek, 24 lutego 2015

Devil May Cry - Ostatnia impreza


miłość braterska (11)


— Co?! — wykrzyknął Dante w tym samym momencie, w którym rozległ się grzmot. A potem Sahiel powiedział, że jakiś gnój, jakiś skurwysyn postanowił położyć łapy na życiu Vergila, który...
Czy on naprawdę musiał ukrywać coś takiego?! Do chuja psa - czy przez cały czas nie chodziło o potęgę, tylko o... uratowanie wszystkich? Z Dantem na czele?
A jego przy nim teraz nie było - bo go zostawił, porzucił, nie próbując zrozumieć...
To było kompletne nieporozumienie, za które Vergil mógł teraz zapłacić najwyższą cenę. I w imię czego?!
    — Nero!
    — Co? Co mam robić, Dante?
    — Zostaniesz tutaj na wypadek, gdyby otworzył się portal i zatrzymasz Mephistotelesa najdłużej, jak tylko zdołasz. Trish ci pomoże. Trish, on kocha Evę. Wykorzystaj to, jeśli będziesz musiała.
    — Aye aye, sir — mruknęła Trish, zarzucając włosami. Jej piersi prawie wyskoczyły z gorsetu przy tym ruchu.
    — Poradzicie sobie. Ja spróbuję zrobić coś, żeby ten portal zamknął się na dobre — powiedział. Kurwa, żałował w tej chwili każdej przespanej minuty, każdej sekundy, którą stracił. Jakim był głupcem...
Wybiegł z budynku z czarnym kotem depczącym mu po piętach.

Czarne skrzydła złożyły się z suchym szelestem piór, gdy syn Mefistofelesa przestąpił próg ośmiobocznej komnaty przeznaczonej do rytuałów. W podziemiach Temen- Ni- Gru, pośrodku rzeźbionego podwyższenia na którym znajdował się nieaktywny portal, leżał Vergil, z rękami założonymi za głowę.
- Spodziewałem się ciebie wcześniej. - powiedział cicho, otwierając oczy - Jakieś korki w piekle?
Sonnellion uśmiechnął się krzywo.
- Tak, zrobiły się specjalnie dla ratowania białowłosych sierot. - słychać było pobrzękiwanie zbroi, gdy się poruszył- Ty jesteś Vergil? - upewnił się demon.
- Ojciec chyba ci za wiele o mnie nie mówił, co? - Vergil odwzajemnił się podobnym uśmiechem i zlustrował wroga od stóp do głów.
Miał przed sobą gościa przerastającego go o dwie głowy, opancerzonego, uskrzydlonego i uzbrojonego w dwa zakrzywione miecze oraz coś, co bardzo przypominało ulepszonego shotguna, albo zmutowaną wyrzutnię rakiet. Koleś chyba cenił sobie technikę, bo i pancerz, który nosił, tylko z pozoru przypominał średniowieczny. Segmenty nachodziły na siebie jak pióra albo łuski, hełm zakrywał całą twarz, zostawiając szczeliny na oczy( w których rzecz jasna gościła magma) a rękawice kończyły się na łokciach paskudnymi kolcami.
- Masz coś, co należy do mnie. Pieczęć. - warknął Sonnellion, kładąc dłoń na rękojeści miecza ze smoliście czarnej stali- Jeśli ją zwrócisz, być może zostawię to miasto w spokoju.
- Obawiam się, że się nie dogadamy. - syknął Vergil, wyciągając Yamato. - Ten portal zostanie zniszczony, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię. - zachwiał się, ale zaraz przybrał szybko pozycję do walki, gotując się do ataku.
Demon wyciągnął drugi miecz i od niechcenia zaczął iść w jego stronę.
- Wiesz, młody. Nie, żebym coś do ciebie miał, ale w tym wypadku... Rozumiesz, rozkaz to rozkaz. Postaram się załatwić to szybko, bo trochę mi głupio dobijać leżących.
- Och, nie martw się... - Vergil z całych sił zacisnął dłoń na Yamato- ...To akurat moja rola. Hyeeea!! - ryknął, rzucając się się na niego z rozbiegu.

Dante nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek w swoim życiu biegł tak szybko. Kot go prowadził, najwyraźniej dobrze wiedząc, gdzie go znajdą - i był mu za to wdzięczny. Pomagał im. Pewnie miał swoje powody, dla Dantego one nadal pozostawały tajemnicą, ale nie nad tym chciał się teraz zastanawiać. Musiał dotrzeć do Vergila, pomóc mu. I wybić mu z głowy ten pojebany samobójczy plan, jeśli on rzeczywiście zamierzał to zrobić.
Kurwa - nadal nie pasowało mu to do niego. Vergil? Oddanie życia dla dobra ludzkości? On i szlachetne czyny? To nigdy nie szło ze sobą w parze! Oddałby wszystko za to, by choć raz mogli być ze sobą szczerzy. Żeby on powiedział mu, o co tak naprawdę chodzi. Co tak naprawdę tu robi...
    — Tutaj? — sapnął, dopadając do wielkich wrót. Już raz tutaj był - na krótko przed tym, jak stracił Vergila, wówczas sądząc, że na zawsze. Na krótko przed tym, jak Arkham otworzył portal. Na krótko przed tym, jak zapanował chaos. Wtedy walka zdawała się przegrana. Wszystko zdawało się beznadziejne. A teraz?
Czy historia miała zatoczyć koło?
Zawahał się, chwytając za swój amulet. Nie powinien był przychodzić tutaj z nim. Jaką miał gwarancję, że chodzi o zniszczenie, a nie o otwarcie portalu?
Znów brakowało mu zaufania. Popatrzył na kota, a potem budowlą wstrząsnęło tak mocno, że Sparda prawie stracił równowagę. Z sufitu posypały się kamienie, mury zadrżały, a epicentrum tego znajdowało się ewidentnie za wrotami.
Nie było już odwrotu. Tam toczyła się walka. Albo wkroczy tam teraz, by przechylić zwycięstwo na szalę Vergila, albo odejdzie, pozwalając, by Temen-Ni-Gru stało się grobem jego brata...
  — Co zrobisz? — rzucił do kota, ale... jego już nie było. Rozejrzał się zdezorientowany. Byłby przysiągł, że on jeszcze chwilę temu był tuż obok. Teraz nie został po nim ślad. Dante był tu sam, sam ze swoimi myślami, z tragicznym konfliktem toczącym się w jego głowie. Budowlą wstrząsnęło ponownie...
Teraz albo nigdy. Nie miał na co czekać.
Naparł na wrota i wpadł do sali z portalem.
    — Imprezka beze mnie?! — zawołał, wyszarpując Rebelliona. — Pożałujesz tego, braciszku, jak tylko skopiemy mu dupę!

Sonnelion ledwo zdążył się odwrócić, gdy Dante wpadł na niego z miażdżącym atakiem. Wciekły, szybki i zdecydowany. Demon momentalnie przeszedł do defensywy.
- Dante? - Vergil uskoczył przed ostrzem, wyraźnie zaskoczony obecnością brata. Wręcz... Zbity z tropu. Przecież widział, jak odchodzi. Patrzył na to, jak sylwetka łowcy demonów oddala się od wieży, by zniknąć w mętliku szarych kamienic. Nawet nie brał pod uwagę, że...
- Co tak długo? - warknął, nacierając na pseudo rycerza z nową siłą. Przyszpilili go razem do ściany, zasypując miażdżącymi atakami. Sonnellion chyba powoli miał dość, zranili go niejednokrotnie. I wtedy, gdy wyraźnie zaczął coś kombinować, prawdopodobnie próbując przybrać silniejszą formę, ściana za nim załamała się. Zwały gruzu wpadły do środka, a wokół uskrzydlonego mężczyzny zacisnęły się czarne, ogromne szczęki. W ciemności nowo powstałej dziury błysnęły kły i słychać był charkot- bo warkot był za delikatnym określeniem- który wydobywał się z gardła monstrualnej, czarnej pantery o płonących, magmowych ślepiach.
Vergil pogapił się na to, jak Sahiel ciągnie gdzieś w czeluści wieży wyrywającego się Sonneliona. Pantera miała płonące futro na grzbiecie i ogonie oraz typowo smocze kolce grzbietowe, nadające mu jej wyglądu rodem z piekła.
- Przypomnij mi, żebym za dużo mu nie groził, co? - mruknął, kiedy już się otrząsnął i wziął w garść. A potem ściągnął swój naszyjnik, podszedł do podwyższenia i wsadził kryształ w kamienną mozaikę wyrzeźbioną wokół niego na kształt półkręgu, niczym psychodelicznej tęczy. Dopiero potem się zachwiał i opadł na kamienny podest. Teraz dobrze było widać, jaki jest słaby. Bez kamuflażu i zimnego spojrzenia, bez ostentacyjnego, władczego dystansu. Miał cienie pod oczami, był chorobliwie blady i wręcz słaniał się z przemęczenia.
I coś się w nim zmieniło. W jego oczach nie było drwiącej wyższości.
Jego wzrok był pusty. Pozbawiony chęci życia, jakiejkolwiek emocjonalnej iskry.
Wstał z trudem, schował broń i wyciągnął do brata rękę.
- Amulet, Dante. - powiedział cicho, głosem bez wyrazu.

Padł na kolana, a potem osiadł na swoich łydkach. Był wyczerpany. Wsparł się na Rebellionie i zamknął oczy, oddychając ciężko.
    — Posłuchaj — podjął po chwili. Otworzył oczy i podniósł głowę. Popatrzył na niego. Na człowieka (demona...), z którego uszło życie, jakim zwykł tętnić. Zgnębionego, pozbawionego napędu. Pozbawionego maski. — Wiem, co chcesz zrobić...
Zmusił się. Ostatnimi resztkami swojej woli zmusił się, aby się przemienić. Demoniczna forma zaczęła dodawać mu energii, ale nie miał na tyle siły, aby ją utrzymać. Kiedy jednak wrócił do formy ludzkiej, był już w stanie podnieść się i podejść do ukochanego.
    — Jeśli sądzisz, że pozwolę ci umrzeć...
Zacisnął wargi i pokręcił zdecydowanie głową.
    — Jesteś na mnie wściekły, wiem. Wiem... — roześmiał się trochę histerycznie. — Ale nigdy, Vergil, nigdy. Nigdy nie kochałem nikogo poza tobą. Jeśli musisz zginąć... nie myślisz chyba, że zostanę tu sam. Chcę być z tobą, nawet tam, gdziekolwiek to jest.

W Vergilu coś drgnęło. To coś, co paliło go żywym ogniem, co zżerało mu serce niczym kwas, nagle ustąpiło. Chciał wierzyć w słowa brata. Chciał tego ze wszystkich sił ale... Nie potrafił.
Wtedy, gdy Dante odszedł, bliźniak obiecał sobie, że nie pozwoli już nigdy więcej grac mu na swoich uczuciach. Nigdy, przenigdy się przed nim nie odkryje.
Ale przecież... To była już meta. Koniec tego wszystkiego. Rozstanie na dobre. Dante nie mógł zrobić już nic, żeby zranić go bardziej. A skoro nie mógł...
- Wiesz?...- na jego usta wkradł się ponury uśmiech, gdy do niego podchodził - Więc wiesz także, że muszę to zrobić. - jego głos był łagodny, miękki... Jakby Vergil odnalazł w sobie jakąś ostatnią namiastkę czułości - Już dawno temu doszliśmy do wniosku, że ten świat jest za mały na nas dwóch. To ciągnęłoby się w nieskończoność, braciszku. Ja próbowałbym zagarnąć dla siebie coraz więcej władzy jako kiepski zamiennik twojej miłości, a ty dalej stawałbyś mi na drodze, bo przecież to ty...
Westchnął.
- Chciałem to zakończyć, Dante. Nie potrafię tak dłużej. Nie wytrzymam dłużej... Bez ciebie, rozumiesz?- chciał go dotknąć, cholernie tego pragnął.- Przecież my nigdy nie będziemy razem. To nie przejdzie.
Nie wiedział dlaczego go pocałował. Chyba nawet nie wiedział, że to robi. Ale kiedy to zrobił, przyciągnął go do siebie zupełnie bezradnym gestem.

A Dante się nie opierał. Pozwolił się przyciągnąć, ujął jego twarz - ponurą, wymęczoną - za policzki i odgarnął opadające na jego twarz włosy. Całował go długo, lizał jego język, badał krzywizny zębów, ściany ust i podniebienie. Kochał go, kochał całowanie go i chciał uprawiać z nim seks. Chciał zrobić coś więcej niż dotąd, chciał być najbliżej niego, jak się tylko dało. I ani myślał pozwolić mu odejść.
    — Hej — wychrypiał. — Jeśli nie będziesz dążył do tej władzy... Jeśli pomożesz mi chronić ludzkość, nikt nie musi ginąć. Musisz tylko wybrać inną drogę. Tę drugą. Tę dobrą. Władza ci nie potrzebna. I tak będziesz ją miał. Z twoją inteligencją nie musisz nosić korony. Każdy i tak cię posłucha, zwłaszcza, jeśli ludzie będą wiedzieli, że im służysz. Dziś masz okazję to pokazać. Możemy zamknąć ten portal na zawsze, prawda? Możemy to zrobić, zamieszkać razem i... hej. Naprawdę chciałbym, żeby znów tak było. Zróbmy to, kotku.

Ten pocałunek był wszystkim, czego teraz pragnął. Chciał tego uczucia, tej bliskości, zapewnienia, że jest mu potrzebny... Smakował jego wargi, pieścił je, nie chcąc uronić ani chwili z tej intymności która powstała między nimi. To nie trwało jednak wystarczająco długo, zdaniem Vergila. Ukoiło go, ale nie dało zaspokojenia.
- I właśnie tym się różnimy, Dante - powiedział cicho, chociaż naprawdę chciał sprawdzić, czy wizja ich razem, we wspólnym domu, naprawdę byłaby możliwa do realizacji - Ja nie będę nikomu służył. Nie będę się przed nimi kajał, nie mają dla mnie żadnej wartości. Chciałem zamknąć piekło jedynie dla ciebie. Nie możesz też iść ze mną... Musisz zniszczyć kryształy tutaj, na zewnątrz - zanim demony zorientują się, że portal jest aktywny - żeby uratować tą swoją ludzkość. A ja nie mogę tu zostać. - zamilkł na moment, patrząc na niego uważnie. To oczywiste, jak zareaguje jego brat. Nie oczekiwał niczego innego. - O ile przeżyję wybuch, jestem potrzebny w piekle. Muszę zaprowadzić tam ład, jeśli uda mi się zabić tego sukinkota.
Kurwa, nie chciał tego mówić, nie chciał tego kończyć. Wręcz pragnął, aby Dante zdzielił go przez łeb i zatrzymał przy sobie. Wplótł palce w jego włosy, nie mogąc zmusić się do cofnięcia.
- Wiecie co, jest jeszcze inna opcja... - rozległ się za nimi głos Sahiela. Chłopak wszedł do komnaty, ocierając twarz z krwi Sonnelliona. Trzymał w ręku czarny przedmiot na srebrnym łańcuszku.- Nie mogę patrzeć na to, jak znowu będziecie się tłuc. Mam aktywator od brata, zostawił mi własnie w spadku.- podszedł do podestu, wyciągnął amulet Vergila i rzucił go w jego stronę- Łap!- mruknął, po czym wsunął tam czarny, wyprofilowany medalion niczym klucz.- A teraz rozwalcie to cudo, zanim mój ojciec się zorientuje, że was nie powstrzymał. Dzięki temu unikniemy armagedonu i jednocześnie ten tutaj, nazywający się królem piekła, będzie mógł tam wrócić za pomocą Yamato. Kiedyś. Jak się tego nauczy. Vergil rzucaj pieczęć, później się pomiziacie.

 — A jebać to pierdolone piekło! — obruszył się Dante. Chwycił swój amulet i zerwał go z szyi. Potem złapał Vergila za ramiona. — Słyszałeś, co powiedział kot? Nie umrzesz dzisiaj. Zamkniemy to gówno, a potem wrócisz tam, jeśli będziesz chciał. Ale nie będziesz, bo jestem za dobry w łóżku. Rozumiesz?
Uśmiechnął się lekko i ostatni raz pocałował usta brata - bardzo krótko.
    — Nie mamy czasu. Nie wiem, jak to zrobić. Ty wiesz? No to do roboty. Ale spróbuj tylko mi zniknąć... Spróbuj tylko, a obiecuję, wyrwę cię ze szponów śmierci i sam zapierdolę. Tego twoja duma by nie zniosła.

Ta, Dante miał rację. Jego duma faktycznie by tego nie chciała. On zresztą też nie, widząc, że ma dużo lepszą opcję do wyboru.
- Dobra. Spróbujmy. - Vergil z nowymi siłami podszedł do podestu. Przypatrzył się kluczowi i z pewnym zadowoleniem przymknął oczy, przypominając sobie tekst formuły.
Wyciągnął ręce nad portalem, skandując mocnym głosem zaklęcie. Kamienne półkole zaczynało jarzyć się czerwoną poświatą, a ziemia pod nimi na moment zadrżała. Wokół podestu pojawiła się pieczęć- rzędy kolistych znaków, okalające cały postument- zaczynająca kręcić wokół własnej osi i wydająca przy tym warczący dźwięk przypominający pracę silnika spalinowego.
W półkolu zaistniała się wyrwa, niematerialny tunel prowadzący do...
- Brama do piekieł jest otwarta - oznajmił Vergil, odsuwając się o krok i przyglądając bratu- Teraz wystarczy ją rozwalić. Strzaskać ten durny łuk.- wyjął broń i poczekał, aż Dante zrobi to samo. Gdy podszedł, uśmiechnęli się do siebie krótko, porozumiewawczo. Pod uderzeniami ich mieczy kamienny łuk pękł na części, a w środku portalu rozległ się narastający ryk mocy, który wybuchł w końcu kaskadą płomieni, odrzucając ich od wylotu bramy potężną siłą uderzeniową. Implozja przebiegła pomyślnie.
Wstali, obsypani pyłem, ale zadowoleni.
- To chyba wszystko- podsumował Sahiel, po czym zmienił się w kota i odmaszerował w ciemność.

He. Naprawdę chodziło tylko o to? — zdziwił się Dante i rozejrzał się dokoła, powoli obchodząc to, co pozostało z portalu. Zatrzymał się przy bracie, spoglądając na zniszczone obręcze i uśmiechnął się z zadowoleniem. Zaraz jednak jego uśmiech zbladł, bo wieża zaczęła się walić. Implozja wywołała wstrząs, który wstrząsnął starymi murami na tyle potężnie, że jakieś podtrzymujące tę monstrualną konstrukcję pieczęcie musiały pęknąć. W tej chwili wysokie sklepienie pękało na ich oczach.
    — W nogi! — ryknął Dante i wymusił przemianę, by przemieszczać się szybciej i aby obrażenia nie były tak poważne. Odwrócił się krótko przez ramię, upewniając się, że błękitny demon jest zaraz za nim, i biegli do wrót, do schodów. Problem w tym, że zniszczenie obręczy nie spowodowało jedynie zachwiania wieży. Wybudziło także żyjące tutaj, a dotąd uśpione byty. Byli w poważnych tarapatach. Oprócz unikania gruzu, musieli unikać także demonów. Chociaż i one biegły do wyjścia, nie zamierzały ułatwić im wydostania się z Temen-Ni-Gru. Atakowały ich, a oni, choć wyczerpani, siekli ich cielska swoimi ostrzami.
Walczyli o przeżycie.

To nie była łatwa droga. Pod nimi rozstępowała się ziemia, tworząc głębokie wyrwy, spadały na nich kamienie, sypał się sufit i jeszcze do tego atakowały ich demony, przywołane do wieży w celu jej ochrony. Było piekielnie trudno. I wtedy, gdy horda żądna krwi prawie ich doganiała, nad czarnymi, zniekształconymi sylwetkami zamajaczył spory kształt. Sahiel wylądował za bliźniakami, odgradzając ich od kłębowiska pokrak, które za chwilę zaczął rozszarpywać na strzępy.
Bracia ledwo wybiegli z budynku, kiedy wieża runęła pod własnym ciężarem, zapadając się jak zamek z piasku. Ogromna budowla osunęła się i z rykiem lawiny padła w dół, roztrzaskując na kawałki.
Vergil opadł na kolana, nie mogąc już ustać na nogach. Odwrócił się powoli i usiadł na ziemi, przyglądając w milczeniu całemu dziedzictwu, jakie znikało w jego oczach. Kiedy wstrząsy ustały i pył zaczął opadać, z gruzowiska wymknął się czarny kociak, ocierający z pomrukiem o nogę Dantego. I zaraz dał dyla. W pustą, zaciemnioną ulicę. Sam.
Niemalże nastawał świt.
Deszcz ustał, a czarne chmury powoli przeganiał wiatr. Zrobiło się spokojnie i cicho, jakby na świat powróciła nagle nadzieja. Ale Vergil siedział bez słowa. Nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w gruzowisko. Jego nadzieja minęła wraz z Temen- Ni- Gru, ostatnim portalem, prowadzącym do miejsca, które mógł nazwać domem. Z ostatnimi dwoma portalami, jakie jeszcze istniały. Oparł czoło o przedramiona, słuchając z obojętnością ćwierkania budzących się ptaków.
Mefistofeles nie całkiem przegrał. Sponiewierał go, upodlił i pewnie wyszedł z tego bez żadnych konsekwencji. Vergil nawet nie miał jak sprawdzić, czy implozja podziałała tak, jak trzeba. Jedyną pocieszającą wieścią był fakt, że palące tatuaże znikły z jego ciała i znów mógł normalnie zacząć się regenerować.
Ale nie był to fakt wystarczająco pocieszający.

— Hej.
Przystanął przy nim. Schował Rebelliona, ale Ebony i Ivory trzymał w pogotowiu. Teren dokoła nich nie był czysty, czuł to, choć nie widział ani jednego demona. Coś złego nadal wisiało w powietrzu. Zniszczenie tak potężnego obiektu nie mogło nie poruszyć niczego. Takie zachwiania w polu magnetycznym zawsze przyciągały zło.
    — Nie bądź przygnębiony — powiedział, patrząc na brata z góry. — Jeśli będziesz tego chciał, kiedyś tam wrócisz. Ale zrobię wszystko, żebyś tego nie chciał. Mówiłeś przecież, że chciałbyś ze mną być. Słuchaj, odnieśliśmy dziś zwycięstwo. Może nie o to ci chodziło, ale uratowałeś dupy mieszkańcom tego miasta, a kto wie, może i całemu światu. Jesteś bohaterem, Vergil. No już, wstawaj, ikono stylu.
Podał mu rękę, uśmiechnął się krzywo i zacisnął palce na jego dłoni.
    — No dalej. Musimy obwieścić wszystkim tę nowinę, skarbie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz