Opowiadanie jest zainspirowane Silmarillion'em J.R.R Tolkiena. Fanfiction, shōnen-ai
część 1
,,Czy ty kiedykolwiek
kogoś pokochałeś? Czy znasz to uczucie, wiesz jak to jest, gdy
chcesz poświęcić dla kogoś wszystko, co masz? Nie, oczywiście,
że nie!"
Thranduil zacisnął usta
w wąską linię, jego spojrzenie stało się lodowato zimne, jakby
jego syn poruszył w nim właśnie najczulszą możliwą
strunę.
- Miłość... To
jedynie inny rodzaj szaleństwa. - odpowiedział oschle, po czym
zebrał fałdy swej szaty i wyszedł z komnaty w tłumionej, źle
ukrywanej złości.
Czy kochał?... Co to za
pytanie! Każdy kiedyś kochał, ale miłość zawsze miała swoje
granice. Władca powrócił myślami do przeszłości, do odległych
lat, kiedy według aktualnej rachuby czasu były dopiero początki
Pierwszej Ery, gdy świat wyglądał zupełnie inaczej, niż teraz;
gdy Śródziemie nawet jeszcze nie istniało, była już za to
pierwotna Arda.
Wszedł do swojego
pokoju, zatrzasnął za sobą drzwi i rozsupłał wiązanie swej
szaty, pozwalając jej opaść na podłogę srebrzystym strumieniem
pofałdowanej satyny. Zdjął koronę, po czym odstawił ją na
zdobiony postument.
Czy kiedyś kochał?...
Tak... Ale miłość była dla niego jedynie przekleństwem.
Położył się na łożu,
zasłonił nadgarstkiem oczy... i zapadł w zamierzchłe historie, w
dzień, w którym po raz pierwszy zobaczył Melkora.
W najszczęśliwszy dzień
swojego życia.
Mężczyzna przypłynął
zza morza wraz z innymi Ainurami, pełen chwały, dostojeństwa i
niespożytej mocy. Przybył, w glorii i przepychu, samym swoim
majestatem wymuszając na wyczekujących na przystani elfach pokorę
i prawdziwy zachwyt. Choć Arda nie była jeszcze w pełni stworzona
wszyscy, którzy ją zamieszkiwali mieli nadzieję na lata pokoju i
dostatku, i nikt nie przypuszczał, że stanie się dokładnie na
odwrót.
Melkor stał na łodzi,
podpierając się hebanowym kosturem, po którym pełzły diamentowe
błyski łagodnego, ciepłego światła. Był w szatach barwy szafiru
i patrzył na zgromadzonych elfów z iście królewską troską,
jakby jego jedynym marzeniem było niesienie im zawsze pomocy.
Thranduil przełożył
się na bok i zacisnął mocno powieki, nie chcąc widzieć tego, co
tworzył mu jego umysł; nie pragnął powracać do tamtej historii,
ale to było silniejsze od niego.
Ciemność wypełniła
się tysiącami krzyków, błaganiami o litość, wrzaskami bólu i
przerażonymi nawoływaniami. Ziemia rozstąpiła się, ukazując
czerwone pokłady magmy i wyłaniając z cienia potężną sylwetkę
Morgotha; Ainur stał w pełnej płytowej zbroi, ściskając w garści
czarny, hebanowy kostur i spalając na swojej drodze wszystko, co
uznawał za bezwartościowe. Mężczyzna był tak wielki, że nawet
góry niknęły przy jego majestacie. Niebo zasnuwały czarne chmury
popiołu, utrudniając oddech i wdzierając się ludziom do oczu a
drobne, ogniste iskry pięły się uporczywie po szatach elfów,
wgryzały się w ciało i pozostawiały po sobie bardzo bolesne
poparzenia.
- Jam jest Władca
Ciemności, Król Świata i Czarna Moc Północy! Jam jest Morgoth,
Wróg Valarów i jedyny słuszny spadkobierca Silmarili! Klęknijcie przede mną i dołączcie do mnie - a pokażę wam istotę
prawdziwej, namacalnej siły! Wszyscy, którzy pójdą za mną,
osiągną nieśmiertelność! Wszyscy będą Panami! Kto zaś
odrzuci mą szczodrość, spłonie w moim ogniu!
Odgłos wiatru zastąpił
syk pożaru a narastający trzask płomieni zagłuszył spanikowane, ludzkie
głosy.
Był tylko on, Morgoth,
najpotężniejszy z Ainurów – on i jego żądza władzy. Ziemią
wstrząsnęły dźwięki nadchodzących Balrogów - demonów grozy - niebo przeszywały wstęgi ognia wydobywające się z gardeł rozjuszonych
smoków a ogromna armia orków przybywała już z północy, by
zniszczyć wszystkich sojuszników dzieci Iluvatara, jedynego
prawdziwego Stwórcy.
Chaos ogarnął Ardę,
zatapiając ją w mroku nienawiści i w latach niewysłowionego bólu;
Morgoth, Czarny Nieprzyjaciel Świata, nie pragnął już niczego
innego, prócz widowiskowej klęski całego życia na ziemi.
*
czterysta lat wcześniej
- Śpisz, Thranduilu? -
rozległ się miękki, męski szept tuż za jego nagimi plecami – Mam
wrażenie, że coś cię trapi, alassë
mego życia.
Thranduil znieruchomiał,
zdjęty nagłym przerażeniem. Odwrócił się, bardzo powoli, by napotkać zaraz badawcze spojrzenie zaniepokojonego Melkora, który
posłał mu uspokajający uśmiech i pogładził go czule po policzku.
- Wszystko w porządku?
- ponowił pytanie Melkor, zsuwając dłoń na jego jasne włosy i
zawijając wokół swego palca jeden z jego lśniących kosmyków.
Był taki, jak niegdyś.
Mądry, łagodny i pełen dostojeństwa. Nie miał jeszcze żadnej
skazy, albo też umiejętnie je ukrywał; jego serce nie było
przepełnione nienawiścią, a miłością. Do niego. Tharnduila.
- Wszystko... w
porządku. - wyszeptał władca Leśnego Królestwa z gardłem
ściśniętym tak mocno, że myślał, iż nie wypowie nawet słowa
– Śpij dalej, Melkorze, mój harma.
To tylko sen, tylko
iluzja, która zaraz się zakończy. Nie musiał wpadać w panikę.
Nie musiał... Prawda?
- Chyba nie do końca.
Jesteś niespokojny, coś się stało? - nie ustępował Melkor,
dotykając lekko jego ust – Proszę, powiedz mi. Będzie mnie to
nurtowało. Dobrze wiesz, że mogę ścierpieć, kiedy jesteś przy mnie ponury.
Był jak zwykle
stanowczy, dążył do celu, który sobie obrał. Thranuil mógł się
tylko poddać. Nie musiał patrzeć na jego idealnie wyrzeźbiony
tors, na alabastrową skórę i długie, czarne włosy, by i
tak nie potrafił sprzeciwić się jego woli.
- Boję się o ciebie,
Melkorze.
'Boję się' –
rozbrzmiało mu narastającym echem w jego głowie - ' Boję się,
bo wiem, że niedługo cię stracę. Nie jest nam pisane być razem.'
Thranduil
podniósł się gwałtownie z łóżka, zakrył usta dłonią i
powiódł po swoim pustym pokoju niemal spanikowanym spojrzeniem.
Zasnął,
tak. Ale ten sen był taki realistyczny... Tak bardzo, boleśnie
prawdziwy... Przecież jego miłość do Morgotha wygasła już dawno
temu, zanim jeszcze Valarowie wygnali go do Pustki... Tuż po tym,
jak zdradził, zanim wykradł Silmarile. To było dobre dwa tysiące
lat temu. Dlaczego przypomniał mu się akurat teraz?
'Boję
się' - dudniło mu w głowie a
po plecach przebiegły mu ciarki prawdziwego strachu.- 'Boję
się... ciebie.'
Morgoth,
Czarny Władca miał przybyć na ziemię ponownie, na samym końcu
świata. Według legendy miał również ponieść ostateczną
klęskę, zabity w bitwie Dagor Dagorath, z rąk ainura Tulkasa i
człowieka Turinema.
Czy
koniec świata był już bliski? Przecież to jakiś nonsens!
Thranduil położył się na powrót i nakrył się puchową kołdrą,
jakby chciał uciec przed wszelkimi wpływami nieprzyjemnych
wspomnień.
To
tylko przejściowy kryzys, nic więcej. Tylko drobny kryzys. Kiedy
jutro wstanie słońce, nie będzie już niczego pamiętał, jak
zwykle, gdy miał koszmary. Nieco uspokojony elf oddał się
ponownie, choć dość niechętnie - w objęcia oczekującego go snu.
Melkor
i Morgoth, jedna i ta sama osoba, wniosła do jego życia tyle samo
cierpienia, co szczęścia.
Patrzył
teraz na niego - spętanego, zdanego na łaskę Valarów...
Pozbawionego
swojej godności i dumy, kajającego się przed nimi i obiecującego
poprawę.
Lecz
tym razem już go nie słuchali. Wojna Gniewu zakończyła się ich
pełnym zwycięstwem.
- Jesteś
winny zdrady, bratobójczych wojen, kradzieży Silmarili i
zniszczenia obu Drzew Valinoru! Zostaniesz ukarany wiecznym
wygnaniem do Pustki, gdzie pozostaniesz aż do końca świata! Wyrok
nasz jest prawomocny i ostateczny. Poniosłeś słuszną
klęskę!
- Nie...
Błagam! Ja chciałem tylko pokoju! Nie możecie...- jego głos
utonął w kneblu, który założyli mu na usta by już nikt,
nigdy, nie usłyszał jego łgarstw.
Morgoth
popełnił najcięższą zbrodnię, stawiając się na równi ze
Stwórcą i niszcząc jego dzieło; zabierając światu światło,
które było też życiem, nieśmiertelnością. Nazwano go Mistrzem
Kłamstw i Wrogiem Valarów, i już nic nie dawało mu nadziei na
ułaskawienie.
Tharnduil
widział to na własne oczy. Patrzył na to, jak jego były kochanek
wije się w więzach, rzuca we wściekłości i bezskutecznie próbuje
się uwolnić. Chociaż gardził ciemnością i nie potrafił
zrozumieć dlaczego Melkor stał się zły, nie mógł też być
zupełnie obojętny, kiedy widział go w stanie godnym takiego
pożałowania.
Chciał
go uwolnić, chciał dać mu możliwość poprawy, pragnął tego
nade wszystko – lecz wystarczyło jedno spojrzenie brata Melkora,
Manwe'go, by schylił głowę i posłusznie wycofał się do szeregu.
Nie
mógł się równać z Valarami, materialnymi synami Stwórcy. Mógł
tylko pokornie czekać, aż wydrą mu serce do reszty i wyrzucą je w
Pustkę razem z jego jedyną miłością.
Morgoth
szarpał się bezsilnie w łańcuchach.
,,Odrąbano
mu stopy, więc runął na twarz, wtedy spętano go tym samym, co
przed wiekami, łańcuchem Angainorem, żelazną koronę przekuto na
obrożę, którą opasano mu szyję, głowę mu przygięto aż do
kolan."*
A
potem odepchnęli go w Pustkę, do miejsca, w którym nie istniał
czas.
Thranudil
czuł łzy spływające mu po policzkach. To był jedyny raz, gdy
naprawdę płakał. Jedyny, w całym swoim długim życiu.
Elfi
władca uniósł powieki i wpatrzył się w ciemną czerwień
wiszącego nad nim baldachimu.
Sen
nie był tej nocy dobrym pomysłem. Thranduil miał zły nastrój, a
dodatkowo nachodziły go ponure wspomnienia z zamierzchłej
przeszłości, na którą i tak nie mógł już przecież nic
poradzić. Wyglądało na to, że ani monotonne cykanie świerszczy,
ani miękki blask gwiazd nie ukoi jego niespokojnych myśli.
Zanim
zdołał wstać, owładnęła nim dziwna niemoc a to uczucie strachu,
które towarzyszyło mu od początku nocy, pogłębiło się zaraz jeszcze
bardziej. Zapadał w coraz silniejsze odrętwienie, aż w końcu...
stracił świadomość.
Stał
sam pośrodku mgły. Opary unosiły się wokół niego i wiły się
na podobieństwo węży, otaczając jego włosy perłowymi kroplami
osadzającej się wody. Postąpił krok naprzód, krzyknął, chcąc
zwrócić na siebie uwagę. Odpowiedziała mu cisza.
Już
nie czuł strachu, tylko lekki, nieracjonalny niepokój. Wiedział
przecież, że nie zjawił się tam przez przypadek.
Mgła
rozstąpiła się na boki, ukazując to, czego wcześniej tak bardzo
się obawiał.
Melkor
stał tuż przed nim, wsparty na swoim czarnym wilku, Carcharoth'cie.
Elf był słaby, niemal bezbronny... i nadal okaleczony. Carcharoth
opadł powoli na przednie łapy, pozwalając swemu panu zsunąć się
na ziemię.
- Gniewasz
się na mnie, Thranduilu? - zapytał Morgoth, zaciskając dłoń na
ciemnej sierści swego ulubionego zwierzęcia – Czy nadal jesteś
zły, po tylu latach mojej nieustannej pokuty?
Thranduil
nie odpowiedział. Pamiętał, żeby nie wdawać się z nim w
dyskusje, żeby nie wierzyć w ani jedno jego słowo... Lecz jego
głos, niemal zapomniany po tylu latach, nadal niósł to samo
ciepło, które Ainur miał w sobie od samego początku.
- Nie
tęskniłeś za mną? Ani trochę, alassë
mego życia?
Chciał
mu odpowiedzieć, że tak, że przez lata nie mógł o nim zapomnieć
i ciągle wierzył w jego powrót, ale... Ale bał się teraz zarówno
jego, jak i następstw takiego wydarzenia. Świat znowu spowiłby
mrok, a Morgoth znowu chciałby go zniszczyć, tym razem całkowicie.
- Jesteś
złudzeniem, Morgoth'cie. - powiedział chłodno, splatając ręce
na piersi. Widział zarówno jego wygnanie, jak i śmierć jego wilka – Nie ma cię tutaj, i nigdy już nie będzie.
Władca
Ciemności wyciągnął do niego dłoń.
- Jeśli
sądzisz, że odepchniesz mnie w ten sposób, to jesteś w błędzie.
- usta Melkora, jego dawnego Melkora, rozciągnęły się w
zachęcającym uśmiechu – Podejdź. Chodź do mnie. Razem
zmienimy świat, razem poślemy go na kolana. Byłem głupcem, że
cię nie doceniłem. Zaślepiła mnie żądza władzy. Wybacz mi,
moja miłości. Teraz ofiaruję ci wszystko, co tylko zdobędę.
Teraz możemy osiągnąć więcej, niż ktokolwiek wcześniej!
Zawsze chciałeś władać światem, przecież jedynie ty jesteś
tak doskonały, żeby potrafić nim rozporządzać... - głos elfa
zrobił się zwodniczo miły, obiecujący, nęcący... - Dołącz do
mnie... Obiecuję, że tego nie pożałujesz.
Thranduil
zawahał się. Melkor od zawsze czytał mu w myślach, znał jego
największe słabości... I wykorzystywał je teraz przeciwko niemu!
- Nie!
Odstąp, siło ciemności. Nie oszukasz mnie więcej, twój czas już
przeminął!
Monarcha
Leśnego Królestwa wyciągnął ostrzegawczo dłonie,
które rozjarzyły się nagle białym, drażniącym blaskiem.
- Nie
jesteś tym, za kogo cię miałem. Nawet nie istniejesz! Zostałeś
wygnany na zawsze, jesteś marą i ułudą, niczym więcej. Jesteś
tylko cieniem przeszłości, Morgoth'cie!
Morgoth,
Czarna Moc Północy, uśmiechnął się z goryczą.
- Znów
jesteś w błędzie, Thranduilu.
Wyciągnął
zza siebie czarny, lśniący kostur.
I
cała mgła, która kłębiła się wokół nich, zamieniła się w smugi dymu.
Elfi
władca zerwał się z łóżka, oddychając tak szybko, jak po właśnie przebytym, wyczerpującym biegu.
Ten
sen... Był zapowiedzią nadchodzącego zła.
Tylko
dlaczego podświadomie nie potrafił się tego doczekać?
* ,,Odrąbano mu stopy, więc runął na twarz, wtedy spętano go tym samym, co przed wiekami, łańcuchem Angainorem, żelazną koronę przekuto na obrożę, którą opasano mu szyję, głowę mu przygięto aż do kolan" - J.R.R Tolkien, Silmarillion, Wojna Gniewu
To najbardziej przygnębiające i straszne ze wszystkich Twoich opowiadań jakie przeczytałam. Ale piękne. Zamierzasz coś jeszcze dopisać? Hmm, momentami odnoszę wrażenie że w klimatach śródziemia odnajdujesz się najbardziej :)
OdpowiedzUsuńHej... Przyznam szczerze, że liczę na kontynuację.. Kończy się zbyt kusząco... Jakbyś chciała do niego wrócić to byłabym naprawdę wdzięczna...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pierożek
Wznawiam opowiadanie, niedługo powinna powstać kolejna część. Pozdrawiam!
UsuńZapraszam do ocenienia kolejnej części, jest już na blogu, pozdrawiam :)
UsuńKurcze, zdecydowanie preferuję Merlok/Sauron, e ten tekst mnie zaciekawił, więc przeczytam resztę ;3;
OdpowiedzUsuńW końcu wrzuciłem kolejną część! ^^
Usuń