Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 15 stycznia 2015

Pamiętnik Mordreda (8)







Chciałem odejść, zanim to wszystko zajdzie za daleko, zanim do reszty stracę rozum i zacznę się kajać o jego uwagę, zanim do końca stracę godność, której niegdyś miałem więcej niż wielcy królowie i możni tego świata.
Bo godność była jedynym, co mi jeszcze pozostało. Nie miałem nic. Moje dokonania odeszły w niepamięć razem z ostatnią wojną, wszyscy byli przekonani, że ja – zdrajca – zginąłem słuszną śmiercią z ręki mojego ojca. Przeczesałem palcami czarne, splątane włosy i odgarnąłem je do tyłu, by nie opadały mi na twarz.
Nie miałem nic, czym mógłbym go zachwycić, czym mógłbym go przy sobie zatrzymać. Musiałem to zakończyć. Natychmiast.


Nie miało teraz znaczenia to, jak na mnie spoglądał lub co robił, zupełnie traciłem wiarę w to, że kiedykolwiek będzie mój. Powróciły do mnie wspomnienia mojego świata, w którym musiałem walczyć o wszystko: o szacunek, posłuch, o swoją wartość. Musiałem wywalczyć to mieczem i okrasić każdy kolejny krok własną krwią, żeby cokolwiek tam znaczyć. Zabiłem własnego ojca. Zdradziłem swój kraj. Sprzymierzyłem się z armią barbarzyńców, żeby tylko zdobyć tron. Nie było mi pisane siedzieć w jakimś cudownym zagajniku, w którym zwierzęta żyły w zgodzie i gdzie zawsze świeciło słońce.
Nie.
Moim przeznaczeniem od zawsze był mrok. Od dziecka, odkąd pamiętam, uczyłem się zabijać. Lubiłem to. Co więcej, byłem w tym świetny. Gdy miałem szesnaście lat, potrafiłem już pokonać pięciu wrogów, mając przy sobie jedynie miecz.
Nie potrzebowałem Samandriela ani jego łaski, ani tym bardziej jego opieki.
Dość już tego.


Chciałem się tylko pożegnać. Wstałem z łóżka, ubrałem się i wyszedłem na zewnątrz, wprost na zalaną słońcem polanę.
Odruchowo zmrużyłem oczy, szukając jednocześnie sylwetki elfa, lecz wszystko wyglądało na to, że po prostu poszedł po składniki do zrobienia śniadania, o którym mi wcześniej wspomniał. Poczułem się naprawdę bezużyteczny. Może mógłbym mu się jakoś zrehabilitować, pilnując mu domu, ale przecież tutaj nie było nikogo, kto mógłby chcieć go okraść – tu nie było żadnego zagrożenia, nic, z czym wypadałoby walczyć. Pozostało mi tylko przysiąść w cieniu drzewa i poczekać na jego powrót, zastanawiając się jednocześnie, co mógłbym mu powiedzieć, bym nie wyszedł na niewdzięcznika.
Wiatr zaszemrał pomiędzy koronami drzew, wprawiając mnie w melancholijny nastrój. W sumie nie byłem nawet głodny, było mi po prostu... smutno. To był ten rodzaj smutku, w którym odechciewa się dosłownie wszystkiego, a samoocena leci na łeb i na szyję w dół.


Nigdy, absolutnie nigdy nie miałem problemów z z zainteresowaniem sobą wybranej osoby. Ludzie lgnęli do mnie, podziwiali mój talent, kobiety mnie uwielbiały. A ja lubiłem ich zainteresowanie, schlebiało mi to, kiedy już udało mi się dowieść, że nawet jako bękart Artura, mogę się z nim równać a nawet go przebić. Gdy wymogłem na nim członkostwo w jego radzie, w Okrągłym Stole, jego poddani patrzyli na mnie wręcz z nabożnym podziwem, tak, jak powinno się patrzeć na króla...
Żałowałem, że nie poprowadziłem swojej gry inaczej. Może gdybym zabił jego żonę a potem otruł jego samego, mógłbym zająć ten tron... Choć nie miałem wtedy tyle cierpliwości, co mam teraz. Rozumiałem swoje stare zachowanie. Po prostu... Teraz dostrzegłem tamten błąd, i bardzo mnie to ubodło.
Nagle w krzakach naprzeciwko mnie coś lekko zaszeleściło, a potem zauważyłem przy trawie małe, wybiegające stamtąd... pisklę. Uniosłem brew. Wyglądało na to, że ta jaskółka, którą ostatnio ratował Samandriel, wypadła znowu z gniazda. Podniosłem się cicho i kucnąłem przy szarej kulce, i wyciągnąłem do niej dłoń. Byłem zdziwiony, że tak ufnie wskoczyła mi na rękę. Ptak wyglądał na dziwnie przestraszonego, zupełnie inaczej, niż widziałem go ostatnio. A potem w zaroślach zaszeleściło coś znowu.
Zobaczyłem ogromne, żółte ślepia i zmarłem.

To był Ghaard.


3 komentarze:

  1. Jak ja się nie mogłam doczekać kontynuacji tego Mordreda! Ale nie dość, że fragment kończy się w takim momencie to jest tak króciutki, że tylko zaostrzył mój apetyt. Mam nadzieję, że ilość wstawionych kolejnych części będzie większa nić DMC. Zdecydowanie do tego ciągnie mnie bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się sposób, w jaki piszesz. Widać, że jest to przemyślana narracja, dopracowana, pozwala zagłębić się w świat, o jakim opowiada.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za miłe słowa, pomagają mi wziąć się w garść, kiedy mam twórczy kryzys :]

    OdpowiedzUsuń