miłość braterska (10)
Pieczęć pod
chłopakiem znikła, a on sam błyskawicznie zmienił się w kota i
czmychnął na zewnątrz, dobrze czując, co się święci. Vergil
chyba tylko na to czekał, bo momentalnie wstał i wyciągnął broń,
wskazując ostrzem na brata. Cóż, było po dwunastej. Tamten dzień
się skończył. Teraz bez przeszkód można było zaczynać zabawę
od nowa.
- Tak, bo ty jesteś teraz bardzo ludzki, Dante... -
warknął Vergil pozwalając, by owładnęła nim wściekłość - Bo
ty zawsze wiesz wszystko najlepiej, ty jesteś tym dobrym, co chroni
świat... I wychodzi ci to wyjątkowo żałośnie. - przeskoczył
biurko, nadal celując w niego bronią - Myślałem, że nie jesteś
aż takim idiotą, żebyś nie zrozumiał powagi sytuacji...
niestety, myliłem się. Więc trudno - przybrał demoniczną formę -
Dam sobie radę sam. - i zaatakował go.
Zabrakło mu słów,
więc wrzasnął tylko wściekle i odpowiedział na atak. Okładali
się z zaciekłością najgorszych wrogów. Walczyli tak, jakby
chcieli odebrać sobie życia, wydrzeć je sobie z największą
brutalnością. Byli w tej chwili jak zwierzęta, nie jak ludzie. Na
zranienie reagowali zawsze dokładnie tak samo - agresją...
Chyba
każdy demon tak miał. To leżało po prostu w ich naturze.
—
Jesteś chujem, kompletnym skurwysynem! — wykrzyczał, okładając
go na ślepo. Płonął złością, nienawiścią i cierpiał. Tak
kurewsko cierpiał przez tego imbecyla, dla którego jedyną miłością
była potęga. Przez tego chuja, który potrafił dla władzy
poświęcić wszystko, wykorzystać każdą istotę, czy z piekła,
czy z Ziemi... — Zabiję cię, zapierdolę cię i nigdy, NIGDY JUŻ
nie wrócisz, nigdy nie namieszasz! Nie pozwolę ci sobą... RZĄDZIĆ!
Tarzali się po ziemi, przewracali meble, zrzucali przedmioty,
ale nic dokoła dla nich w tej chwili nie istniało. Byli tylko oni i
ta potworna, demoniczna żądza mordu.
- To jest właśnie
twój najgorszy problem! - warknął Vergil, mocując się z nim z
całych sił - Nie potrafisz wytrzymać sam ze sobą, narcystyczna
kanalio! Ciągle włazisz mi w drogę, jakbyś nie miał własnej, do
cholery! - władował w niego kopniaka, odrzucając go na moment, ale
już po chwili starli się ponownie, rozrzucając sprzęty i obijając
się o ściany - Nie rozumiesz, że świat nie jest czarny i biały?
Naprawdę jesteś tak tępy?! - Dante przygniótł go do posadzki, na
co Vergil wsadził mu łokieć pod żebra. Był tak wciekły, jak
jeszcze nigdy. Nie pomogły rozmowy, nie pomógł spokój. Oni po
prostu musieli się nienawidzić, nie mogli inaczej. Nie będzie
chrzanionej idylli, nigdy. Nawet kiedy próbował być szczery, brat
i tak doszukiwał się jakiś pierdolonych pułapek. Vergil miał
dość.
Tłukli się bez broni, ale nic nie stało na
przeszkodzie, żeby po nią sięgnęli.
Bliźniacy tarzali się
po posadzce przy wtórze warkotów, przekleństw i krzyków. I żaden
z nich nie chciał przyznać, że ten spór był bezcelowy. Żaden
nie chciał przegrać.
— Byłem tępy,
ufając tobie! Na tyle, żeby złożyć w twoich rękach wiele żyć...
Ale nie złożę kolejnego. Nie pozwolę ci zrobić z Trish jebanej
przynęty, skurwysy-
Musiał przerwać, bo Vergil uderzył go w
sam środek twarzy. Oczywiście zaraz bez najmniejszego zawahania
odpłacił mu się tym samym.
— Aaawh!
Krzyczał,
wrzeszczał, okładał. Nie potrafił zyskać przewagi nad bratem
(nawet pomimo jego osłabienia - a może i ono było kłamstwem?),
ale i Vergil nie był w stanie jej zdobyć. Walka była wyrównana.
Jak zawsze. Nie popełniali błędów. Nie odpuszczali sobie. Lali
się do utraty sił - i dłużej.
W końcu padli bez cienia
życia. W ludzkich formach, z dala od siebie. Dyszeli ciężko i nic
nie mówili przez długi, długi czas.
Gdy Dante przemówił, był
już spokojny. Nie czuł wściekłości - nie było po niej śladu.
Zastąpił ją gorzki żal. Zwyczajny, ludzki smutek.
—
Gdybym mógł, cofnąłbym czas — powiedział cicho, słabo. Nie
poruszył się. — Zrobiłbym coś, żebyś nie stał się taki.
- Gdybym mógł,
zmusiłbym cię, żebyś przynajmniej raz w życiu był ze mną
szczery - powiedział Vergil, patrząc pustym wzrokiem w sufit- Gdybyś
nie pierdolił o tym, że ci mnie brakowało, a zaraz potem leciał
na pierwszą lepszą dupę w zasięgu wzroku- w jego głosie była
prawdziwa gorycz. Coś w środku niego łkało niczym zranione
dziecko. Z niechęcią zwrócił uwagę na to, że na skórze pojawia
mu się identyczny symbol, jaki miał Sahiel. Mężczyzna stracił za
dużo sił, by go zamaskować. I aż dziwił się, że Mefisto przez
tyle czasu nie ponowił ataku. Zagryzł zęby, czując w końcu rwące
palenie w ramieniu. Niech to wszystko szlag!
- ...Wtedy mógłbym
ci powiedzieć to samo. - rzucił pustym, zniechęconym głosem. Miał
już dość tego wszystkiego. Może byłoby nawet lepiej, gdyby Dante
go pokonał. Może wtedy świat byłby bezpieczny. Zrobiło mu się
nagle smutno.
— Jestem
szczery. Zawsze byłem z tobą szczery, idioto. Odkręcasz kota
ogonem. I wiesz dobrze, że... Wiesz dobrze, że byłeś jedyną
osobą, do której coś w życiu czułem. — Zamilkł i z trudem
podniósł się do siadu. Odgarnął sobie włosy z czoła i sapnął
w bezradności. — Czułem, bo to jest już przeszłość. Po
tysiąckroć wolałbym związać się z tym inkubem niż z tobą.
Wydawał się bardziej szczery.
Spojrzał na Vergila, modląc
się, by zobaczyć w jego oczach coś więcej niż pustkę, ale jak
zwykle te oczy pozostawały nieprzeniknionymi zwierciadłami,
blokując mu drogę do środka.
— Nie próbuj
wzbudzać mojego poczucia winy... Nie próbuj mną manipulować. Dość
tego. Mam tego po prostu dosyć. Przez całe życie ci na to
pozwalałem... Robiłem to stanowczo zbyt długo. Rozumiesz?
- Pozwalałeś mi? - w
jego głosie pojawiła się jakaś dziwna nuta - Niby na co mi
pozwalałeś, Dante? Zawsze robiłeś mi na przekór. I nigdy,
przenigdy nie spróbowałeś mnie zrozumieć. Po twojemu albo
wcale... Tak bardzo w stylu ojca.- zasłonił oczy przedramieniem,
jakby nie chciał już niczego widzieć. Zacisnął zęby, ale coś w
środku niego drżało, kwiliło i nie chciało przestać. -
Wieczorem stąd odejdę. Mówiłem ci już, że to nie jest mój
świat. Znajdź sobie tą miłość, której tak bardzo potrzebujesz
i rządź się jak chcesz. Przynajmniej jeden z nas będzie
zadowolony.- Vergil odsunął rękę i szybkim ruchem otarł mokre
oczy, zły na samego siebie. Nienawidził się. Tak bardzo się
nienawidził, że nie mógł już wytrzymać. Był gotów nawet
zostawić Yamato i wrócić do piekła bez broni, klękając przed
Mefistofelesem. Ale to dopiero wtedy, gdy upewni się, że portal
został zniszczony. Vergil się po prostu załamał. Wstał,
przytrzymując się połamanego biurka i powoli powlókł się w
kierunku łazienki. Mefistofeles znowu naruszał barierę, ale tym
razem Vergil nie zamierzał robić z tego widowiska. Był słaby po
walce, cholernie słaby. Kiedy dostał pierwsze uderzenie, prawie się
uśmiechnął. Należało mu się. Należało mu się za bycie pizdą.
Do samego końca nie potrafił powiedzieć bratu prawdy. Wolał
skłamać, że jest mu obojętny niż spróbować się przed nim
odkryć.
Z ciężkim
Rebellionem na plecach, w rzęsistym deszczu Dante Sparda przemierzał
ciche miasto, co rusz stękając i wycierając przywierające do
butów błoto. Jego desanty ważyły przez nie dwa razy tyle, co
normalnie. Ciężko było iść, ale musiał dotrzeć do wschodniej
dzielnicy i odnaleźć swoją przyjaciółkę. Opowiedzieć jej o
tym, co wiedział. Obmyślić plan, jak powstrzymać i Mephisto, i
Vergiliusa.
— Aeech... — sapnął, przystając na
wzgórzu i opierając się na Rebellionie. — To naprawdę podły
dzień.
Powoli ruszył dalej, zostawiając za sobą ruiny,
Temen-Ni-Gru, inkuba i swoją miłość. Był słaby. Wykończyła go
nie tylko walka z bratem, ale i sztuczki inkuba, których ten używał,
by absorbować jego energię. Teraz czuł się wyzuty z sił.
Potrzebował odpoczynku i zapewnienia, że dobrze zrobił, porzucając
bliźniaka. Bardzo tego potrzebował.
Trochę to zajęło, zanim
ich znalazł. Musiał nawoływać, ryzykując, że ściągnie jakieś
stwory - ale wyglądało na to, że w otoczeniu nie było już ani
żywej duszy. Poza Trish i Nero...
Prawie się uśmiechnął na
widok dzieciaka, który wyjrzał przez jedno z okien opuszczonego
przydrożnego motelu.
— Co ty tu robisz, starcze?
Nie miałeś czegoś załatwiać?
— Chyba nie —
odpowiedział słabo. — Jest tam Trish?
—
Rozgląda się. Właź, bo zmokniesz.
— Dzięki —
mruknął Dante, spoglądając na swoje przemoczone ubrania. A potem
wszedł do budynku i podążył schodami na piętro.
Kot zajrzał do
pomieszczenia, a potem przemknął pomiędzy połamanymi sprzętami i
dotarł do siedzącego w kącie mężczyzny. W końcu, po dłuższej
chwili wahania otarł się o jego nogi i usiadł obok niego,
przybierając swoją właściwą postać.
- Hej, Vergil... -
chłopak nie wiedział czy powinien, ale był zbyt ciekawski-
Dlaczego po prostu nie powiedziałeś mu prawdy? Po co właściwie
się tłukliście?
Vergil nie poruszył się, nie skomentował.
Jego wzrok był pusty, jakby nie została w nim nawet najmniejsza
iskierka życia.
- No przecież na siebie lecicie. Kochacie się.
Na cholerę robić z tego problem? - Sahiel nie potrafił ich
zrozumieć. I wbrew pozorom, było mu ich szkoda.- Mogłeś mu
powiedzieć, że jedynym, o czym nie wspomniałeś było to, że
chcesz rozwalić się przez tą implozję razem z częścią piekła.
Może wybiłby ci to z głowy.- inkub przechylił głowę jak
ciekawski szczeniak, zdziwiony całkowitym brakiem reakcji.
Mężczyzna bez słowa podniósł się i poszedł do zrujnowanego
pokoju, zaczynając czegoś szukać. Pootwierał kilka szafek, po
czym wyjął z dolnej półki dwie zakorkowane butelki. Ponownie
usiadł pod ścianą i poczekał aż chłopak się tym zainteresuje.
Bez słowa wręczył mu jedną z nich.
Wyciągnął korek zębami
i wziął kilka łyków trunku, i widać było, że nie zamierza się
tłumaczyć.
Sahiel wzruszył ramionami i pokręcił głową,
odstawiając butelkę.
- Jesteś dziwny, Vergil. Serio.- chłopak
wywrócił oczami, kucnął przy nim i kontynuował. - Wiesz, że mamy
mało czasu, że mój ojciec wyrwie się lada moment. A mimo to dałeś
Dantemu odejść. To strach czy pycha, hm? - Vergil najwyraźniej
próbował się upić, wykorzystując swoje osłabienie. Chyba nawet
mogło mu się to udać. Zapas butelek w szafce tylko to
potwierdzał. - O rany, no nie mogę. Jak ty mi kipniesz, to kto mnie
będzie karmił? Dante? Weź się w garść, chłopie...
Vergil
nawet na niego nie spojrzał.
- No dobra, jak chcesz. W takim
razie ja do niego pójdę. - zmienił postać i popędził na dwór,
mając nadzieję, że jednak obaj bracia ogarną się, zanim
nadejdzie armagedon.
Dante spał,
korzystając z tego, że Nero najwyraźniej nie odczuwał senności.
W międzyczasie wróciła Trish, ale mężczyzna już o tym nie
wiedział. Był pogrążony w głębokim śnie, który jednak ustał,
gdy Nero krzyknął.
— Raany... — mruknął
sennie, podnosząc się powoli do siadu. Dostrzegł zarys chłopaka i
coś ciemnego, co pierzchało właśnie pod ścianę.
To był
kot...
— Dzieciaku... Kota się wystraszyłeś? —
wychrypiał i opadł z powrotem na pościel.
— Jego
oczy! Trish! Trish!
Trish pojawiła się po chwili w drzwiach -
spała w sąsiednim pokoju. Była rozczochrana i zdezorientowana, ale
nadal niewypowiedzianie piękna.
— Co się dzieje?
— zapytała.
— Myślałem, że to kot! Siedział
na parapecie i... Jego oczy — powiedział Nero, kończąc już
spokojniej. Chyba zrobiło mu się głupio z powodu tego ataku
paniki, w dodatku spowodowanego widokiem czegoś tak małego.
—
Łowca demonów boi się kociaka — mruknął Dante, od niechcenia
wyciągając do Sahiela dłoń. — Chodź tu, mały.
—
To nie jest kot — syknął Nero, wyszarpując swój pistolet. —
Spójrz na jego oczy. Trzeba to zabić, zanim...!
—
Niczego nie trzeba zabijać — powiedział stanowczo Dante. — Znam
tego kota.
Sahiel popatrzył
odrobinę spłoszony na Nero, ale do Dantego podszedł bez zbędnych
wątpliwości. Tyknął go nosem, jakby chciał sprawdzić jego
prawdziwość, zeskoczył na ziemię i zmienił się w chłopaka. Tym
razem oprócz spodni z leistego materiału miał na sobie jeszcze
czarnego t-shirta, spod którego wychodził wzór, oplatający mu już
pół ręki.
- Emm... - powiódł dość niespokojnym spojrzeniem
po wszystkich obecnych, wyraźnie nie potrafiąc odnaleźć się w
grupie- ...Cześć? Jestem Sahiel. I muszę wam powiedzieć coś
bardzo ważnego. - skupił wzrok na Spardzie, starając się nie
rozpraszać i nie używać żadnej mocy - Atak z piekła nastąpi za
godzinę, jeśli zaraz nie znajdę kogokolwiek do pomocy. Vergil
odpuścił. To znaczy... - zawahał się, nie wiedząc, jak ująć to w
słowa - Nie pilnuje już Mefistofelesa. Nie bardzo może. - wycofał
się trochę bardziej pod ścianę, jakby bał się, że zaraz mu coś
zrobią - Trzymam tą głupią pieczęć i wiem, że ona pęka. Pęka
tam, w piekle. - odruchowo ściszył głos, jakby nie wiedział, czy
ktoś ich nie podsłuchuje - A jego starszy syn jest już na ziemi. U
nas. Bardzo blisko.
Dante uśmiechnął
się lekko, bo ciężko było nie uśmiechnąć się na widok kogoś
tak pięknego. Tak, nadal doceniał wdzięk tego ciała, ale nie czuł
już w głowie takiego mętliku. Nie czuł się bezradny wobec tego
piękna; nie był jak zahipnotyzowany.
Jego uśmiech zniknął
jednak bezpowrotnie, gdy usłyszał wieści.
—
Poczekaj. A wcześniej go pilnował? W jaki sposób i dlaczego nagle
przestał? — zapytał natychmiast i uniósł rękę, bo widział,
że Trish już otwiera usta. Zamknęła je i zmarszczyła brwi. Chyba
jej także momentalnie odechciało się spać.
- Noo... Tak.
Pilnował. - Sahiel zmarszczył brwi w pewnym zdziwieniu - Nie mówił
ci, że przejął na siebie ciężar trzymania Mefisto w klatce? W
przeciwnym wypadku byłoby już po nas. Ja w tym tylko trochę
pomagam. To on znosi te wszystkie wybuchy mocy i próby wyrwania się
na zewnątrz, i...- zawiesił głos, naprawdę zdumiony- I odwala
brudną robotę, żebyś mógł dać ten głupi amulet i zamknąć na
zawsze bramy piekieł. Przecież to jest zabawa z czasem. Człowiek
nie przeżyłby z tego nawet minuty. Nawet ja, chociaż jestem w
większości odporny na moc ojca, zwijam się z bólu przy atakach na
pieczęć. - chłopak był szczery i coraz bardziej zdezorientowany-
No i wiesz, teraz przestał bo znów jest nieprzytomny. A ja sam tego
nie utrzymam. Przydałby się ktoś z szybką regeneracją.
Ktokolwiek, bo powiązanie z piekłem zniknie razem ze zniszczeniem
portalu. Wystarczy ta chwila, co by dotrzeć do wieży, nie pozwolić
Mefistofelesowi wyleźć i rozwalić kryształy. I wsio.
— Nie. Nie
mówił — odparł Dante, marszcząc brwi. — Mówił, że chce
odebrać mu moc. Co oznaczało pewnie przejąć. Nie mówił, że
chce go uwięzić w piekle. I sądzę, że nie chciał. Znam go.
Wiem, że nie odmówiłby sobie szansy na stanie się potężniejszym,
choćby miał ryzykować życie.
— Zaraz —
wtrącił Nero. — O co chodzi? Jaka pieczęć? Co to wszystko
znaczy?
— Niektóre demony potrafią wytworzyć
pieczęć, a potem podtrzymywać ją za pomocą swojej życiowej
energii. Pieczęć, zależnie od potęgi osoby, która ją utrzymuje,
może utrudnić bądź nawet uniemożliwić żywym istotom
przekroczenie granicy przezeń wyznaczonej — wyjaśniła Trish,
wyręczając Spardę.
— Vergil wytworzył pieczęć,
żeby go powstrzymać przed opuszczeniem piekła, a teraz on
twierdzi, że ją utrzymuje — Dante wskazał podbródkiem Sahiela.
— Co mam zrobić, żeby zablokować na dobre drogę temu
skurwysynowi? Potrzebuję obu amuletów... I co?
—
Amuletów? — podchwycił Nero, ale tym razem został zignorowany.
- Odebrać mu
moc? - Sahiel zdębiał - Odebrać moc Mefisto? Powiedział ci coś
takiego? Przecież to fizycznie niemożliwe! - inkub otrząsnął
się, jakby próbował zebrać myśli - To nieosiągalne.
Mefistofeles manipuluje energią piekła, jest swoistą równowagą
przepuszczającą dokładnie tyle mocy, ile trzeba by je utrzymać.
To może brzmi dziwnie ale... Piekło to wymiar, integralna całość.
On tam nie rządzi. On... Stanowi jego część. Nie można tak po
prostu mu jej zabrać. Twój bliźniak mógłby ją unieszkodliwić,
niszcząc część piekła, ale nie ją zabrać... Ahh, kurde, nie
wytrzymam! - Sahiel na moment schował twarz w dłoniach, ale
pogodził się z faktem, że oberwie mu się za wyjawienie tej
informacji - Słuchaj, Dante. Vergil właśnie to chce zrobić.
Miałem nie mówić, ale on struga bohatera i zamierza wysadzić się
razem z trzema wymiarami, żeby ziemia została bezpieczna. To
próbował ukryć... Laliście się bez potrzeby. A amulety
wystarczy zniszczyć pod odpowiednią pieczęcią tuż ponad
portalem. Pieczęć zaś ma on.
Gdzieś ponad Temen- Ni- Gru
niebo rozdarł grom. Huknęło, błysnęło i rąbnęło prosto w
wieżę.
Sahiel dał nura pod parapet i był wyraźnie
przerażony.
- ...No to po zabawie. Mój brat właśnie go
znalazł.- powiedział cicho, kuląc się jak dzieciak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz