Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 15 stycznia 2015

Devil May Cry - Kocie sprawy


 miłość braterska (10)


 Pieczęć pod chłopakiem znikła, a on sam błyskawicznie zmienił się w kota i czmychnął na zewnątrz, dobrze czując, co się święci. Vergil chyba tylko na to czekał, bo momentalnie wstał i wyciągnął broń, wskazując ostrzem na brata. Cóż, było po dwunastej. Tamten dzień się skończył. Teraz bez przeszkód można było zaczynać zabawę od nowa. 
- Tak, bo ty jesteś teraz bardzo ludzki, Dante... - warknął Vergil pozwalając, by owładnęła nim wściekłość - Bo ty zawsze wiesz wszystko najlepiej, ty jesteś tym dobrym, co chroni świat... I wychodzi ci to wyjątkowo żałośnie. - przeskoczył biurko, nadal celując w niego bronią - Myślałem, że nie jesteś aż takim idiotą, żebyś nie zrozumiał powagi sytuacji... niestety, myliłem się. Więc trudno - przybrał demoniczną formę - Dam sobie radę sam. - i zaatakował go.

Zabrakło mu słów, więc wrzasnął tylko wściekle i odpowiedział na atak. Okładali się z zaciekłością najgorszych wrogów. Walczyli tak, jakby chcieli odebrać sobie życia, wydrzeć je sobie z największą brutalnością. Byli w tej chwili jak zwierzęta, nie jak ludzie. Na zranienie reagowali zawsze dokładnie tak samo - agresją...
Chyba każdy demon tak miał. To leżało po prostu w ich naturze.
    — Jesteś chujem, kompletnym skurwysynem! — wykrzyczał, okładając go na ślepo. Płonął złością, nienawiścią i cierpiał. Tak kurewsko cierpiał przez tego imbecyla, dla którego jedyną miłością była potęga. Przez tego chuja, który potrafił dla władzy poświęcić wszystko, wykorzystać każdą istotę, czy z piekła, czy z Ziemi... — Zabiję cię, zapierdolę cię i nigdy, NIGDY JUŻ nie wrócisz, nigdy nie namieszasz! Nie pozwolę ci sobą... RZĄDZIĆ!
Tarzali się po ziemi, przewracali meble, zrzucali przedmioty, ale nic dokoła dla nich w tej chwili nie istniało. Byli tylko oni i ta potworna, demoniczna żądza mordu.

- To jest właśnie twój najgorszy problem! - warknął Vergil, mocując się z nim z całych sił - Nie potrafisz wytrzymać sam ze sobą, narcystyczna kanalio! Ciągle włazisz mi w drogę, jakbyś nie miał własnej, do cholery! - władował w niego kopniaka, odrzucając go na moment, ale już po chwili starli się ponownie, rozrzucając sprzęty i obijając się o ściany - Nie rozumiesz, że świat nie jest czarny i biały? Naprawdę jesteś tak tępy?! - Dante przygniótł go do posadzki, na co Vergil wsadził mu łokieć pod żebra. Był tak wciekły, jak jeszcze nigdy. Nie pomogły rozmowy, nie pomógł spokój. Oni po prostu musieli się nienawidzić, nie mogli inaczej. Nie będzie chrzanionej idylli, nigdy. Nawet kiedy próbował być szczery, brat i tak doszukiwał się jakiś pierdolonych pułapek. Vergil miał dość.
Tłukli się bez broni, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby po nią sięgnęli.
Bliźniacy tarzali się po posadzce przy wtórze warkotów, przekleństw i krzyków. I żaden z nich nie chciał przyznać, że ten spór był bezcelowy. Żaden nie chciał przegrać.

 — Byłem tępy, ufając tobie! Na tyle, żeby złożyć w twoich rękach wiele żyć... Ale nie złożę kolejnego. Nie pozwolę ci zrobić z Trish jebanej przynęty, skurwysy-
Musiał przerwać, bo Vergil uderzył go w sam środek twarzy. Oczywiście zaraz bez najmniejszego zawahania odpłacił mu się tym samym.
    — Aaawh!
Krzyczał, wrzeszczał, okładał. Nie potrafił zyskać przewagi nad bratem (nawet pomimo jego osłabienia - a może i ono było kłamstwem?), ale i Vergil nie był w stanie jej zdobyć. Walka była wyrównana. Jak zawsze. Nie popełniali błędów. Nie odpuszczali sobie. Lali się do utraty sił - i dłużej.
W końcu padli bez cienia życia. W ludzkich formach, z dala od siebie. Dyszeli ciężko i nic nie mówili przez długi, długi czas.
Gdy Dante przemówił, był już spokojny. Nie czuł wściekłości - nie było po niej śladu. Zastąpił ją gorzki żal. Zwyczajny, ludzki smutek.
    — Gdybym mógł, cofnąłbym czas — powiedział cicho, słabo. Nie poruszył się. — Zrobiłbym coś, żebyś nie stał się taki.

 - Gdybym mógł, zmusiłbym cię, żebyś przynajmniej raz w życiu był ze mną szczery - powiedział Vergil, patrząc pustym wzrokiem w sufit- Gdybyś nie pierdolił o tym, że ci mnie brakowało, a zaraz potem leciał na pierwszą lepszą dupę w zasięgu wzroku- w jego głosie była prawdziwa gorycz. Coś w środku niego łkało niczym zranione dziecko. Z niechęcią zwrócił uwagę na to, że na skórze pojawia mu się identyczny symbol, jaki miał Sahiel. Mężczyzna stracił za dużo sił, by go zamaskować. I aż dziwił się, że Mefisto przez tyle czasu nie ponowił ataku. Zagryzł zęby, czując w końcu rwące palenie w ramieniu. Niech to wszystko szlag!
- ...Wtedy mógłbym ci powiedzieć to samo. - rzucił pustym, zniechęconym głosem. Miał już dość tego wszystkiego. Może byłoby nawet lepiej, gdyby Dante go pokonał. Może wtedy świat byłby bezpieczny. Zrobiło mu się nagle smutno.

   — Jestem szczery. Zawsze byłem z tobą szczery, idioto. Odkręcasz kota ogonem. I wiesz dobrze, że... Wiesz dobrze, że byłeś jedyną osobą, do której coś w życiu czułem. — Zamilkł i z trudem podniósł się do siadu. Odgarnął sobie włosy z czoła i sapnął w bezradności. — Czułem, bo to jest już przeszłość. Po tysiąckroć wolałbym związać się z tym inkubem niż z tobą. Wydawał się bardziej szczery.
Spojrzał na Vergila, modląc się, by zobaczyć w jego oczach coś więcej niż pustkę, ale jak zwykle te oczy pozostawały nieprzeniknionymi zwierciadłami, blokując mu drogę do środka.
    — Nie próbuj wzbudzać mojego poczucia winy... Nie próbuj mną manipulować. Dość tego. Mam tego po prostu dosyć. Przez całe życie ci na to pozwalałem... Robiłem to stanowczo zbyt długo. Rozumiesz?

  - Pozwalałeś mi? - w jego głosie pojawiła się jakaś dziwna nuta - Niby na co mi pozwalałeś, Dante? Zawsze robiłeś mi na przekór. I nigdy, przenigdy nie spróbowałeś mnie zrozumieć. Po twojemu albo wcale... Tak bardzo w stylu ojca.- zasłonił oczy przedramieniem, jakby nie chciał już niczego widzieć. Zacisnął zęby, ale coś w środku niego drżało, kwiliło i nie chciało przestać. - Wieczorem stąd odejdę. Mówiłem ci już, że to nie jest mój świat. Znajdź sobie tą miłość, której tak bardzo potrzebujesz i rządź się jak chcesz. Przynajmniej jeden z nas będzie zadowolony.- Vergil odsunął rękę i szybkim ruchem otarł mokre oczy, zły na samego siebie. Nienawidził się. Tak bardzo się nienawidził, że nie mógł już wytrzymać. Był gotów nawet zostawić Yamato i wrócić do piekła bez broni, klękając przed Mefistofelesem. Ale to dopiero wtedy, gdy upewni się, że portal został zniszczony. Vergil się po prostu załamał. Wstał, przytrzymując się połamanego biurka i powoli powlókł się w kierunku łazienki. Mefistofeles znowu naruszał barierę, ale tym razem Vergil nie zamierzał robić z tego widowiska. Był słaby po walce, cholernie słaby. Kiedy dostał pierwsze uderzenie, prawie się uśmiechnął. Należało mu się. Należało mu się za bycie pizdą. Do samego końca nie potrafił powiedzieć bratu prawdy. Wolał skłamać, że jest mu obojętny niż spróbować się przed nim odkryć.

   Z ciężkim Rebellionem na plecach, w rzęsistym deszczu Dante Sparda przemierzał ciche miasto, co rusz stękając i wycierając przywierające do butów błoto. Jego desanty ważyły przez nie dwa razy tyle, co normalnie. Ciężko było iść, ale musiał dotrzeć do wschodniej dzielnicy i odnaleźć swoją przyjaciółkę. Opowiedzieć jej o tym, co wiedział. Obmyślić plan, jak powstrzymać i Mephisto, i Vergiliusa.
    — Aeech... — sapnął, przystając na wzgórzu i opierając się na Rebellionie. — To naprawdę podły dzień.
Powoli ruszył dalej, zostawiając za sobą ruiny, Temen-Ni-Gru, inkuba i swoją miłość. Był słaby. Wykończyła go nie tylko walka z bratem, ale i sztuczki inkuba, których ten używał, by absorbować jego energię. Teraz czuł się wyzuty z sił. Potrzebował odpoczynku i zapewnienia, że dobrze zrobił, porzucając bliźniaka. Bardzo tego potrzebował.
Trochę to zajęło, zanim ich znalazł. Musiał nawoływać, ryzykując, że ściągnie jakieś stwory - ale wyglądało na to, że w otoczeniu nie było już ani żywej duszy. Poza Trish i Nero...
Prawie się uśmiechnął na widok dzieciaka, który wyjrzał przez jedno z okien opuszczonego przydrożnego motelu.
    — Co ty tu robisz, starcze? Nie miałeś czegoś załatwiać?
    — Chyba nie — odpowiedział słabo. — Jest tam Trish?
    — Rozgląda się. Właź, bo zmokniesz.
    — Dzięki — mruknął Dante, spoglądając na swoje przemoczone ubrania. A potem wszedł do budynku i podążył schodami na piętro.

  Kot zajrzał do pomieszczenia, a potem przemknął pomiędzy połamanymi sprzętami i dotarł do siedzącego w kącie mężczyzny. W końcu, po dłuższej chwili wahania otarł się o jego nogi i usiadł obok niego, przybierając swoją właściwą postać. 
- Hej, Vergil... - chłopak nie wiedział czy powinien, ale był zbyt ciekawski- Dlaczego po prostu nie powiedziałeś mu prawdy? Po co właściwie się tłukliście?
Vergil nie poruszył się, nie skomentował. Jego wzrok był pusty, jakby nie została w nim nawet najmniejsza iskierka życia.
- No przecież na siebie lecicie. Kochacie się. Na cholerę robić z tego problem? - Sahiel nie potrafił ich zrozumieć. I wbrew pozorom, było mu ich szkoda.- Mogłeś mu powiedzieć, że jedynym, o czym nie wspomniałeś było to, że chcesz rozwalić się przez tą implozję razem z częścią piekła. Może wybiłby ci to z głowy.- inkub przechylił głowę jak ciekawski szczeniak, zdziwiony całkowitym brakiem reakcji.
Mężczyzna bez słowa podniósł się i poszedł do zrujnowanego pokoju, zaczynając czegoś szukać. Pootwierał kilka szafek, po czym wyjął z dolnej półki dwie zakorkowane butelki. Ponownie usiadł pod ścianą i poczekał aż chłopak się tym zainteresuje. Bez słowa wręczył mu jedną z nich.
Wyciągnął korek zębami i wziął kilka łyków trunku, i widać było, że nie zamierza się tłumaczyć.
Sahiel wzruszył ramionami i pokręcił głową, odstawiając butelkę.
- Jesteś dziwny, Vergil. Serio.- chłopak wywrócił oczami, kucnął przy nim i kontynuował. - Wiesz, że mamy mało czasu, że mój ojciec wyrwie się lada moment. A mimo to dałeś Dantemu odejść. To strach czy pycha, hm? - Vergil najwyraźniej próbował się upić, wykorzystując swoje osłabienie. Chyba nawet mogło mu się to udać. Zapas butelek w szafce tylko to potwierdzał. - O rany, no nie mogę. Jak ty mi kipniesz, to kto mnie będzie karmił? Dante? Weź się w garść, chłopie...
Vergil nawet na niego nie spojrzał.
- No dobra, jak chcesz. W takim razie ja do niego pójdę. - zmienił postać i popędził na dwór, mając nadzieję, że jednak obaj bracia ogarną się, zanim nadejdzie armagedon.

Dante spał, korzystając z tego, że Nero najwyraźniej nie odczuwał senności. W międzyczasie wróciła Trish, ale mężczyzna już o tym nie wiedział. Był pogrążony w głębokim śnie, który jednak ustał, gdy Nero krzyknął.
    — Raany... — mruknął sennie, podnosząc się powoli do siadu. Dostrzegł zarys chłopaka i coś ciemnego, co pierzchało właśnie pod ścianę.
To był kot...
    — Dzieciaku... Kota się wystraszyłeś? — wychrypiał i opadł z powrotem na pościel.
    — Jego oczy! Trish! Trish!
Trish pojawiła się po chwili w drzwiach - spała w sąsiednim pokoju. Była rozczochrana i zdezorientowana, ale nadal niewypowiedzianie piękna.
    — Co się dzieje? — zapytała.
    — Myślałem, że to kot! Siedział na parapecie i... Jego oczy — powiedział Nero, kończąc już spokojniej. Chyba zrobiło mu się głupio z powodu tego ataku paniki, w dodatku spowodowanego widokiem czegoś tak małego.
    — Łowca demonów boi się kociaka — mruknął Dante, od niechcenia wyciągając do Sahiela dłoń. — Chodź tu, mały.
    — To nie jest kot — syknął Nero, wyszarpując swój pistolet. — Spójrz na jego oczy. Trzeba to zabić, zanim...!
    — Niczego nie trzeba zabijać — powiedział stanowczo Dante. — Znam tego kota.

Sahiel popatrzył odrobinę spłoszony na Nero, ale do Dantego podszedł bez zbędnych wątpliwości. Tyknął go nosem, jakby chciał sprawdzić jego prawdziwość, zeskoczył na ziemię i zmienił się w chłopaka. Tym razem oprócz spodni z leistego materiału miał na sobie jeszcze czarnego t-shirta, spod którego wychodził wzór, oplatający mu już pół ręki.
- Emm... - powiódł dość niespokojnym spojrzeniem po wszystkich obecnych, wyraźnie nie potrafiąc odnaleźć się w grupie- ...Cześć? Jestem Sahiel. I muszę wam powiedzieć coś bardzo ważnego. - skupił wzrok na Spardzie, starając się nie rozpraszać i nie używać żadnej mocy - Atak z piekła nastąpi za godzinę, jeśli zaraz nie znajdę kogokolwiek do pomocy. Vergil odpuścił. To znaczy... - zawahał się, nie wiedząc, jak ująć to w słowa - Nie pilnuje już Mefistofelesa. Nie bardzo może. - wycofał się trochę bardziej pod ścianę, jakby bał się, że zaraz mu coś zrobią - Trzymam tą głupią pieczęć i wiem, że ona pęka. Pęka tam, w piekle. - odruchowo ściszył głos, jakby nie wiedział, czy ktoś ich nie podsłuchuje - A jego starszy syn jest już na ziemi. U nas. Bardzo blisko.

Dante uśmiechnął się lekko, bo ciężko było nie uśmiechnąć się na widok kogoś tak pięknego. Tak, nadal doceniał wdzięk tego ciała, ale nie czuł już w głowie takiego mętliku. Nie czuł się bezradny wobec tego piękna; nie był jak zahipnotyzowany.
Jego uśmiech zniknął jednak bezpowrotnie, gdy usłyszał wieści.
    — Poczekaj. A wcześniej go pilnował? W jaki sposób i dlaczego nagle przestał? — zapytał natychmiast i uniósł rękę, bo widział, że Trish już otwiera usta. Zamknęła je i zmarszczyła brwi. Chyba jej także momentalnie odechciało się spać.

- Noo... Tak. Pilnował. - Sahiel zmarszczył brwi w pewnym zdziwieniu - Nie mówił ci, że przejął na siebie ciężar trzymania Mefisto w klatce? W przeciwnym wypadku byłoby już po nas. Ja w tym tylko trochę pomagam. To on znosi te wszystkie wybuchy mocy i próby wyrwania się na zewnątrz, i...- zawiesił głos, naprawdę zdumiony- I odwala brudną robotę, żebyś mógł dać ten głupi amulet i zamknąć na zawsze bramy piekieł. Przecież to jest zabawa z czasem. Człowiek nie przeżyłby z tego nawet minuty. Nawet ja, chociaż jestem w większości odporny na moc ojca, zwijam się z bólu przy atakach na pieczęć. - chłopak był szczery i coraz bardziej zdezorientowany- No i wiesz, teraz przestał bo znów jest nieprzytomny. A ja sam tego nie utrzymam. Przydałby się ktoś z szybką regeneracją. Ktokolwiek, bo powiązanie z piekłem zniknie razem ze zniszczeniem portalu. Wystarczy ta chwila, co by dotrzeć do wieży, nie pozwolić Mefistofelesowi wyleźć i rozwalić kryształy. I wsio.

 — Nie. Nie mówił — odparł Dante, marszcząc brwi. — Mówił, że chce odebrać mu moc. Co oznaczało pewnie przejąć. Nie mówił, że chce go uwięzić w piekle. I sądzę, że nie chciał. Znam go. Wiem, że nie odmówiłby sobie szansy na stanie się potężniejszym, choćby miał ryzykować życie.
    — Zaraz — wtrącił Nero. — O co chodzi? Jaka pieczęć? Co to wszystko znaczy?
    — Niektóre demony potrafią wytworzyć pieczęć, a potem podtrzymywać ją za pomocą swojej życiowej energii. Pieczęć, zależnie od potęgi osoby, która ją utrzymuje, może utrudnić bądź nawet uniemożliwić żywym istotom przekroczenie granicy przezeń wyznaczonej — wyjaśniła Trish, wyręczając Spardę.
    — Vergil wytworzył pieczęć, żeby go powstrzymać przed opuszczeniem piekła, a teraz on twierdzi, że ją utrzymuje — Dante wskazał podbródkiem Sahiela. — Co mam zrobić, żeby zablokować na dobre drogę temu skurwysynowi? Potrzebuję obu amuletów... I co?
    — Amuletów? — podchwycił Nero, ale tym razem został zignorowany.

 - Odebrać mu moc? - Sahiel zdębiał - Odebrać moc Mefisto? Powiedział ci coś takiego? Przecież to fizycznie niemożliwe! - inkub otrząsnął się, jakby próbował zebrać myśli - To nieosiągalne. Mefistofeles manipuluje energią piekła, jest swoistą równowagą przepuszczającą dokładnie tyle mocy, ile trzeba by je utrzymać. To może brzmi dziwnie ale... Piekło to wymiar, integralna całość. On tam nie rządzi. On... Stanowi jego część. Nie można tak po prostu mu jej zabrać. Twój bliźniak mógłby ją unieszkodliwić, niszcząc część piekła, ale nie ją zabrać... Ahh, kurde, nie wytrzymam! - Sahiel na moment schował twarz w dłoniach, ale pogodził się z faktem, że oberwie mu się za wyjawienie tej informacji - Słuchaj, Dante. Vergil właśnie to chce zrobić. Miałem nie mówić, ale on struga bohatera i zamierza wysadzić się razem z trzema wymiarami, żeby ziemia została bezpieczna. To próbował ukryć... Laliście się bez potrzeby. A amulety wystarczy zniszczyć pod odpowiednią pieczęcią tuż ponad portalem. Pieczęć zaś ma on. 
Gdzieś ponad Temen- Ni- Gru niebo rozdarł grom. Huknęło, błysnęło i rąbnęło prosto w wieżę. 
Sahiel dał nura pod parapet i był wyraźnie przerażony. 
- ...No to po zabawie. Mój brat właśnie go znalazł.- powiedział cicho, kuląc się jak dzieciak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz