Miłość braterska (5)
Czy lubił na nim siedzieć? Hm. W tym momencie bardzo. Brak wściekłości, którą zwykle odczuwali będąc blisko siebie, przestał mu nagle przeszkadzać.
Obaj byli upaprani krwią, sadzą, błotem i pyłem, ale chyba żaden nie zwrócił na to większej uwagi. Liczyło się tylko jedno... To, co działo się między nimi. To dziwne zaangażowanie, które nie prowadziło jednak do chęci mordu.
- Hmmh - mruknął cicho, gdy Dante znów pocałował go z tym cholernym spokojem. Właściwie teraz nawet chciał tego więcej. Było mu dobrze, podejrzanie dobrze.
I wtedy usłyszeli na zewnątrz trzask, jakby jakaś ogromna, szklana kopuła rozsypywała się na drobny mak. Pierwsza pieczęć pękła, co Vergil odczuł jako nagłe rwanie gdzieś w trzewiach. Przez moment nie ruszał się, a potem bardzo powoli uniósł dłoń do twarzy, ścierając krew cieknącą z nosa. Wyładowanie było silne. Nawet nie chciał się zastanawiać, co je spowodowało.
- Kurwa, Dante... Mamy poważny problem.
— Vergil? — położył dłoń na jego policzku. To nie był Vergil, którego znał i pamiętał. To nie był niepokonany Vergil, który spuszczał mu wpierdol raz po razie. Coś się z nim działo, coś złego. — Co ty zrobiłeś?
Podnieśli się. Dante podciągnął spodnie, poprawił ucisk pasa i sięgnął po swój miecz.
— Jesteś chory? Vergil?
Zaciskał palce na rękojeści Rebelliona, patrząc na brata z niepokojem.
Nie powinien się o niego martwić, nie powinien przejmować się jego losem, ale...
Coś huknęło, aż się wszystko zatrzęsło. Vergil upadł na podłogę, a Dante z trudem zachował równowagę.
— Co do -
Było wręcz martwo.
Vergil zaś leżał na posadzce, oddychając płytko. Regeneracja wewnętrznych obrażeń musiała mu nieco zająć.
Stracił świadomość.
Drzwi do pokoju otworzyły się uderzając z łomotem o ścianę , chociaż nikt ich nawet nie dotknął.
W przejściu pojawił się zarys ludzkiej sylwetki - ale dopiero wtedy, gdy na niebie huknęło i powietrze rozcięła błyskawica, Dante zobaczył tam mężczyznę o czarnych, splątanych włosach, który palił sobie niefrasobliwie skręta.
Był bez broni, ubrany w podarte bojówki i znoszoną ramoneskę i stał tam zupełnie rozluźniony. Kilkudniowy zarost jasno wskazywał, że niespodziewany gość jest dokładnie taki, jakie sprawiał wrażenie- swobodny i lekceważący. Jednak, gdy popatrzyło się na niego w innym spektrum, bynajmniej nie był to człowiek.
Ogarniała go chmura czarnego, smolistego dymu, który kłębił się i wił na podobieństwo łbów setek rozjuszonych smoków, albo skłębionych, ogromnych wężowych cielsk. Zmieniały kształt, przelewając się ciągle w inne postacie, jakby nie mogły się zdecydować, który koszmar przybrać.
- Dante? - w jego chropowatym głosie odbiło się zaskoczenie, gdy wydmuchiwał dym - Widzę, że byłeś pierwszy - wskazał ruchem głowy na leżącego bezwładnie Vergila- Skąd wiedziałeś, że to tu będzie najłatwiej załatwić tego bydlaka? - wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie i nic nie robiąc sobie z tego, że bliźniak wymierzył w niego broń - Ach. - zatrzymał się, patrząc na niego od góry, gdyż przerastał go o głowę - Nie wiedziałeś.
Przysunął sobie krzesło i usiadł na nim okrakiem, opierając się przedramionami o oparcie. Zaciągnął się ponownie, nadal ignorując ostrze.
- A zdążył ci się przynajmniej pochwalić co nam zmalował, hmm? To było nawet gorsze, niż pomysły waszego ojca. - nie zachowywał się jak ktoś, kto ma się za boga. Na króla też nie wyglądał. - Och, faktycznie. Gdzie moje maniery? - wypuścił dym, uśmiechając się kącikiem ust w sposób, który był Dantemu jakoś dziwnie znany i wyciągnął do niego rękę - Jestem Mefisto. Namiestnik piekła. Dobrze, że udało ci się zapobiec otwarciu portalu, jak chciał tego twój brat. Nie muszę już wysyłać swoich, żeby go zatrzymali.
Zaśmiał się z własnego żartu, powoli przesuwając się tak, aby leżący na posadzce Vergil znajdował się za jego plecami. Przechylił głowę, mierząc sylwetkę tego... stworzenia. Ni to demon, ni człowiek... Wielkie bydle. Prawdopodobnie utalentowane. Vergil nie dał mu rady - ale Dante nie był przecież Vergilem.
— Hej, młody, mamy gościa — rzucił przez ramię, ale Vergil nawet się nie poruszył. Był sam na sam z Mefisto i musiał go zabawić. — Nie zgonuj, braciszku. Gospodarzowi nie wypada, eh?
Westchnął ciężko i ponownie wbił wzrok w ślepia tej zatrważająco rozumnej istoty.
— No nic, wygląda na to, że to ja muszę się tobą zająć. Proponuję... mały taniec, na rozgrzewkę. — Zwinnie zakreślił ostrzem miecza ósemkę w powietrzu. — Zapraszam na parkiet, panie namiestniku.
Vergil nadal nie wstawał.
— W rodzinie? — powtórzył. — Coś musiało ci się pomylić, Mephie. Spardowie to przystojniacy.
Uśmiechnął się z rozbawieniem. Pomimo tego, co działo się dokoła, pomimo obecności tego niepokojącego dymu, Dante nie odrywał wzroku od swojego przeciwnika. Może to też było iluzją? Bez względu na wszystko, wolał na razie tego nie sprawdzać. I chyba poczułby się trochę lepiej, gdyby Vergil raczył się w końcu obudzić. On znał możliwości tego gościa, a przynajmniej gadał, jakby je znał. Dante natomiast widział go pierwszy raz w życiu i choć nigdy by się do tego nie przyznał, obawiał się tego, czym mógł zostać zaskoczony.
— No dobra — mruknął, mrużąc oczy. — Zdaje się, że to będzie chooolernie ostra impreza.
Ostrze Rebelliona wycelowało dokładnie w okolice, w których ten stwór powinien mieć serce, i Sparda rozpoczął swoją błyskawiczną szarżę. Nie było na co czekać - tego dymu było coraz więcej. Jeżeli Mephistoteles używał do jego tworzenia umysłu, należało go... zdekoncentrować.
Czerń ogarnęła całe pomieszczenie.
- Przez ostatni rok robiłem wszystko, by nie wypuścić Vergila na wolność- powiedział nagle niskim, chrapliwym głosem. - Ale jego żądza władzy jest dużo silniejsza, niż moje wpływy. Nie dość, że próbował zbuntować piekło, on chciał sprawić, żeby wszystkie wymiary splotły się ze sobą! Uznał, że łatwiej mu będzie nad tym zapanować - chrapliwy ton przeszedł w niski warkot, gdy druga ręka mężczyzny też zamieniała się w żywą broń. Z jego pleców wyrosły jeszcze dwie pary psychodelicznych skrzydeł i wyglądał teraz jak upadły serafin. - Nie stawaj w jego obronie... To durne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz