Miłość braterska (3)
— Hej, Vergil — odezwał się Dante, zdejmując przemoczony płaszcz. Rzucił go gdzieś w stronę krzesła, nie dbając o to, czy odzienie rzeczywiście na nim zawiśnie, czy nie. — Co ty knujesz? Dlaczego przybyłeś mnie ostrzec? Myślałem, że...
Podszedł powoli, wahając się w doborze słów. Niewiele było sytuacji, w których Dante Sparda się wahał, ale jego bliźniak zawsze silnie na niego działał i krzyżował mu szyki. Czy to w zdaniu, czy to w życiu.
— No wiesz — podjął ponownie, przystając tuż przed nim. Nie mógł odnaleźć jego spojrzenia - Vergil ciągle patrzył gdzieś w bok. — Nigdy się za dobrze nie dogadywaliśmy. Dlaczego dbasz o to, by mnie ostrzec, że ktoś na mnie poluje? I dlaczego ten gość miałby... Musiałeś maczać w tym palce.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, wsłuchując się w jego oddech. Czy jego bliźniak też był na skraju wytrzymania? Też czuł to niewyobrażalne, rozrywające pragnienie bliskości? Nie, z pewnością nie. Może znalazł sobie jakiś substytut, stabilizację? Przecież zawsze był duszą towarzystwa, zawsze potrafił się odnaleźć. Nie byłoby zaskoczeniem, gdyby ułożył sobie życie bez niego. Przeszłość pozostawała przeszłością, nieważne jak bardzo chciało się do niej wrócić. A Vergil nie zamierzał błagać o uwagę. Nie zamierzał błagać o cokolwiek.
- Zrobiłem coś, czego nie powinienem - zaczął z trudem, bo przyznanie się do pomyłki było równe z wgnieceniem swojego ego w posadzkę - I przez przypadek odbije się to na tobie. Pamiętasz Temen- ni- gru? Ten moment, w którym zdecydowałem zostać? - w końcu podniósł wzrok, zatapiając go w błękitnych tęczówkach brata i przez moment dając odczuć mu swoje emocje - To był pierwszy błąd.
Szybko skupił się na czymś innym, zauważając w swoim prawym boku błysk starej stali. Z pewną niechęcią chwycił kawałek ułamanego ostrza i wyjął je z ciała, rzucając na posadzkę. Kontynuował, wpatrzony w czerwoną smugę na ziemi.
- Miesiąc później dotarłem do ostatniego kręgu piekła, gotów zniszczyć wszystkich i wszystko, co stanie mi na drodze. Tyle o nim słyszałem, że spodziewałem się tam co najmniej wybuchów i przeobrażonego Sanctusa, ale wiesz co? Dotarłem do pustki. - pochylił głowę, a włosy znów opadły mu na twarz i tym razem już ich nie odgarnął- Ale nie takiej zwykłej, pustynnej, jak można by było przypuszczać. Ostatnie piekło jest zimne. Cholernie, wściekle zimne. Sama esencja kręgu jest jednocześnie bytem, który tam zamieszkuje. Gdy przybiera ludzką formę, każe nazywać się Mefisto. Nie jest to jednak demon. To istota, którą nierozważnie rozwścieczyłem, a przez którą przelewają się esencje miliardów piekielnych pomiotów - jego głos cichł wraz z narastającym poczuciem winy - Spędziłem tam niemal rok, nie znajdując wyjścia. Jeśli wyobrazisz sobie ogromne, zamarznięte, ciągnące się w nieskończoność jezioro zawieszone w pustce, to właśnie jest ostatnie piekło.
Vergil patrzył na swoje dłonie, ale bliskość brata dziwnym trafem przyniosła mu otuchę.
- Nie chciałem cię w to wciągać, Dante.
— Rozumiem. Rozwścieczyłeś go i, nie potrafiąc go pokonać, postanowiłeś sprowadzić go tutaj, na Ziemię, narażając ludzkość dlatego, że wiedziałeś, że będę chciał ich chronić — powiedział. — A to oznacza, że powinienem był cię zabić już wtedy, na Temen-ni-Gru.
Nie potrafiłem.
— Darowałem ci życie tylko po to, żebyś w rok później ściągnął na Ziemię legiony demonów. Po to, żebyś zniszczył to, co budowałem przez tak długi czas.
Uśmiechnął się gorzko, ściskając rękojeść swojego miecza tak mocno, że nie czuł już prawie swoich palców.
— Masz mnie za takiego kretyna, Vergil, naprawdę? Ostrzec mnie, oczywiście... Zawsze pragnąłeś tylko jednego. Czym go tak rozwścieczyłeś, próbą odebrania mu korony? — zadrwił, czując, jak wściekłość i adrenalina krążą w jego żyłach, jak z każdym biciem serca trawią jego duszę coraz mocniej swoim płomieniem. — Chwytaj miecz... Zaniosę mu twoją głowę, może to go udobrucha.
- Głupcze. Gdyby to było takie proste, jak sądzisz, wyszedłbym stamtąd żywy? - wycedził, z uporem trzymając się z dala od broni- W ogóle bym stamtąd wyszedł? Siadaj, jeszcze nie skończyłem. Nie jestem tchórzem, bracie. Jeżeli w piekle byłaby jakakolwiek korona do odebrania, już bym ją miał.- jego dłonie zacisnęły się w pięści i to była jego jedyna reakcja, gdy zdecydował się kontynuować- Moim jedynym błędem było to, że tam wszedłem. Obudziłem go, to wszystko. I nagle okazało się, że jego największym marzeniem jest wypuszczenie wszystkich demonów na wolność, a do tego celu potrzebuje... - Vergil wskazał na naszyjnik Dantego - ...tego.
Vergil miał swój, nie rozstawał się z nim nigdy. Utrzymanie go w posiadaniu było przez ten rok nie lada wyzwaniem.
- Potrzeba mu obu kryształów, by otworzyć i zlikwidować wrota. Zrobiłby to wcześniej czy później niezależnie od tego, czy żyjemy, czy nie. To jest też nasza jedyna szansa, żeby mu to uniemożliwić. Możemy zamknąć główny portal i zniszczyć go na zawsze, a wtedy już żaden z silniejszych demonów nigdy nie dostanie się do tego świata.
Mężczyzna był zmęczony, zniechęcony i niemal zrezygnowany.
- Nie skłamałem mówiąc, że przychodzę z ostrzeżeniem. Według moich informacji atak powinien nastąpić dużo później. Zresztą, teraz to i tak bez znaczenia. - oparł się plecami o okno, patrząc beznamiętnie na brata.
— W takim razie co według ciebie powinniśmy teraz zrobić? — zapytał ostrożnie, w spokojniejszym, ale nadal konfrontacyjnym tonie. Wiedział, że musi być bardzo ostrożny i traktować wszystkie jego pomysły z należytym dystansem. Znał Vergila wystarczająco dobrze by wiedzieć, że jest podstępny i że bez zawahania poświęciłby każde życie na tym świecie, by wynieść się, by zyskać większą potęgę. Poświęciłby także jego, swojego brata. I swojego...
Nie, dosyć - to zamknięty motyw. On nic nie czuje. Jego spojrzenie jest zupełnie puste, jak tunel bez kresu. Nie czuje, nigdy nie czuł. Chce tylko władzy.
Nie chciał tak o nim myśleć, nie chciał mieć go za potwora, ale gdy tak patrzył w te jego oczy, nie potrafił inaczej.
Mężczyzna zmrużył oczy, wpatrując się w brata, próbując przejrzeć, co faktycznie kryje się za tą nagłą zmianą w podejściu. Nie potrafił go rozgryźć, więc szybko zajął myśli czymś innym.
- Przede wszystkim musimy stwierdzić, co jest iluzją, a co nią nie jest - zaczął równie ostrożnie, czując się, jakby stąpał po niezmiernie kruchym lodzie- Widziałeś jego pokaz. Mefistofeles potrafi na odległość postawić przed nami zarówno iluzoryczną górę, co nas samych, dokładnie identycznych. To nie jest partacz, choć jego moc nie działa na Ziemi dłużej niż godzinę. Potem musi zbudować iluzję ponownie. Zakładam, że przynajmniej połowa z naszego pościgu nie jest rzeczywista. Równie jasnym jest fakt, że ta część, która może nas dorwać, z pewnością posiada materialną formę.
Sparda zeskoczył ze stołu, zaczynając krążyć po pokoju niczym pantera zamknięta w klatce. Nie wspomniał Dantemu o tym, że pieczęć postawiona wokół kościoła ściąga z niego część energii za każdym razem, gdy jakiś demon nieopacznie na nią wpadnie. Miał nadzieję opuścić schronienie zanim nie będzie już w stanie walczyć. Blokada była zrobiona na góra pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt demonów naraz. Nie na kilka setek. To tłumaczyło jego dziwne zmęczenie.
- Kiedy dotrzemy do Temen -Ni- Gru, musimy dla odmiany zejść do podziemi. Znajduje się tam brama, którą uaktywniają kryształy.- Vergil odrobinę się skrzywił, dochodząc do najważniejszej kwestii - Kiedy przejście się otworzy wystarczy zniszczyć je oba, by wybuchło do wewnątrz i rozsypało się prawie na proch... Ty to zrobisz. - mężczyzna zatrzymał się przed bratem, patrząc mu prosto w oczy. W głębi jego źrenic czaił się teraz niewypowiedziany ból. I strach. Strach przed odrzuceniem ostatniej namiastki człowieczeństwa, która była więzią łączącą go z bliźniakiem. I było tam też coś jeszcze, dużo bardziej złożonego; zimnego i gorącego jednocześnie- Bo ja będę w środku. Twoje wielkie marzenie w końcu się spełni, Dante. Więcej mnie nie zobaczysz. Zostanę w piekle i z pomocą Yamato przywrócę tam porządek tak, jak chciałby tego nasz ojciec. W przeciwnym wypadku naprawdę się kiedyś pozabijamy.
Dlaczego to tak cholernie bolało? Wypowiedział zaledwie parę słów a czuł, jakby sam wbił sobie miecz w brzuch. Czemu Dante nie zaatakował go, gdy miał ku temu okazję? To byłoby takie proste. Nie musiałby przeżywać tego rozstania na nowo, miałby w końcu spokój od tego pieprzonego ciernia pod sercem i przynajmniej wiedziałby, że było to słuszne.
Na Ziemi zapanowałby spokój, ale oni najpewniej nigdy by się już nie spotkali. Vergil pozostałby w swoim domu, w Piekle, tam realizowałby siebie. Zostałby tym, kim zawsze chciał, królem, panem, władcą. Nie szkodziłby ludzkości, przynajmniej dopóki nie postanowiłby znowu stamtąd, jakimś cudem, wyjść... To jednak zdawało się być w tej chwili nieosiągalne. Ani on, ani Dante nie byli na tyle potężni, by samodzielnie otwierać i zamykać portale. Potrzebowali innych źródeł potęgi, takich jak te amulety, a one miały zostać bezpowrotnie zniszczone. Mieli się zatem rozdzielić, na zawsze i dzień dłużej.
Dante nie był wcale pewien tego, czy właśnie o tym marzył. Vergil mógł go nienawidzić, ale on nigdy nie czuł do niego tych negatywnych, silnych uczuć. Najchętniej zamknąłby go w klatce, związał i chronił przed robieniem krzywdy światu i sobie. I jemu...
— Zastanowię się nad tym — mruknął, ostrożnie odstawiając miecz pod ścianę. Złość gdzieś odeszła. Teraz Dante czuł coś innego, coś do tego stopnia nieprzyjemnego, że wręcz bolesnego. — Posłuchaj — wydusił, jakby walczył z gęstniejącym powietrzem. Może faktycznie zgęstniało wokół nich. — Nie marzę o tym.
Mężczyzna zrobił już wszystko, by ich relacja zakończyła się możliwie najbardziej ugodowo. Nie chciał, by przez koleje setki lat męczyła go wizja tego, co jeszcze mógłby zrobić, żeby jego brat przestał go tak nienawidzić. Nie chciał jego nienawiści. Czuł się z nią źle, zawsze, niezależnie od tego, w czym właśnie mu przeszkadzał. Nawet wtedy, w Temen- Ni- Gru wolał przyjąć na siebie jego złość, niż odrzucenie. Odrzucenia by nie ścierpiał, dlatego odszedł pierwszy. I teraz musiało być dokładnie tak samo.
Ale zaraz... Czy mu się przewidziało, czy Dante właśnie rozstał się z Rebellionem? Co, u diaska?... Przed chwilą mieli się pozabijać! Sparda wyczuł szybko zmianę nastroju, ale zupełnie wybiło go to z rytmu. Powinien jakoś zareagować? Rzucić kąśliwą uwagę? Co i dlaczego jego brat właśnie odwalał?
Vergil przez moment znowu poczuł w sercu mały, nieśmiały płomyk nadziei. A może Dante wcale go teraz nie zwodził? Może faktycznie ta nagła powaga i wyciszenie miały nieść ze sobą coś ważnego? Bał się zacząć w to wierzyć, bo wiedział, że nie zniesie jego odmowy.
No cóż, byli po długiej rozłące. Nie potrafili się już dotrzeć, nie potrafili ze sobą rozmawiać, współgrać, współżyć... Nie znali swoich myśli, zamiarów, intencji. Telepatia zniknęła. I Dante wiedział, że to powinno być odbierane przez niego jako dobry znak, bo nie był już bezradny. Brat nie mógł go zaatakować, bo nie znał słabych punktów. Tylko że to wszystko nie było takie proste...
Wiele by oddał za to, aby było.
Długo się zastanawiał nad tym, co powiedzieć. Dawniej by o tym nie myślał. Ale dziś... nauczony doświadczeniem był bardzo ostrożny.
A jednak pozostało w nim trochę z dawnego Dantego Spardy. Powoli wykrzywił wargi w bladym uśmiechu. Już wiedział, jak odpowie.
— Pamiętasz tamtą noc pod namiotami?
Jeśli dobrze ogarniam... Dante chce walki i seksu, a sądząc po tym, że są uwięzieni... to raczej tego drugiego?
OdpowiedzUsuń