Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

sobota, 27 września 2014

Devil May Cry - Deszcz rozpaczy

Miłośc braterska (2)


Atmosfera zagęściła się jeszcze bardziej. Pomimo deszczu i pomimo zimna, odniósł wrażenie, że wokół nich stało się prawie parno.
To by było na tyle, jeśli chodzi o serdeczne powitanie- pomyślał Vergil, a na jego ustach wykwitał powoli bardzo niepokojący uśmiech. To nie była mina, którą serwował wszystkim na poczęstunek. Nie było to też danie główne. W tym jednym, krótkim momencie Vergil był odrzucająco bestialski. Rok w piekle zrobił swoje. Rok, sam na sam z nienawiścią, myślami i żalem, przetykany niewesołymi spotkaniami z Mefistofelesem, zmienił go o więcej niż odrobinę. Bynajmniej nie na lepsze.
Mężczyzna powstrzymał się całą siłą woli, by nie wyciągnąć natychmiast broni, a potem istnie nonszalancko schował za sobą dłonie i spojrzał chłodno na brata; jego mina na powrót zrobiła się beznamiętna. Znudzony, poirytowany Vergil. Jak zawsze.
- A co to ma za znaczenie?- rzucił od niechcenia, a potem popatrzył na Dantego uważniej i nagle go olśniło - Zależy ci na nim?- w tym momencie jego głos był niemal rozbawiony. Niemal, bo podszyty czystym szyderstwem.- Och, nie martw się aż tak bardzo... - podszedł dwa kroki do przodu skracając dzielący ich dystans tak, aby ponapawać się jego zaniepokojoną miną - Żyje.
Trwał prawie w bezruchu, pogodzony z możliwością przegranej. Dante miał go na wyciągnięcie ostrza, ale bliźniak obiecał sobie, że ten jeden, jedyny raz zrobi wszystko, żeby nie rzucić mu się do gardła. Mogą się rozejść bez rozlewu krwi. Naprawdę mogą. Lecz z każdą chwilą wierzył w to coraz mniej.
Dodatkowo, jego chęć na krew zaczynała niebezpiecznie wykraczać poza dopuszczalne normy. Czy była to kwestia długotrwałej rozłąki, czy zwykłej wściekłości- nie wiedział. Jednak błyski w jego oczach musiały zacząć go zdradzać. Z rozmysłem minął Dantego i wyciągnął broń.
- Powiedz swojej panience, żeby mi nie przerywała. Nie obiecuję, że obejdę się z nią równie łagodnie, co z Nero.- zrobił krótką pauzę, delektując się zaskoczeniem, jakie wyczuł od brata, ale nie kontynuował tematu. Wyciągniętym ostrzem wskazał wschód, na miejsce, gdzie burzowe chmury były najciemniejsze- Tam otworzy się brama pomiędzy wymiarami. Co z robisz z tą informacją, to już twoja sprawa.- chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego głos zniknął w dźwięku uderzającego grzmotu. Błyskawica przecięła powietrze i gruchnęła kilkanaście kroków od nich, a w jej miejscu pojawiła się pokaźna grupa powykręcanych stworów przypominających zmiksowanie kolczastych żab z piłami mechanicznymi. ( Plującymi prawdziwym ogniem na całkiem sporą odległość.) Vergil tylko westchnął.- Aha, byłbym zapomniał...-dodał i przechylił głowę, spoglądając na Dantego - Ktoś na ciebie poluje.
Po tych słowach po prostu rzucił się w wir walki.
Nie wspomniał, że on także jest celem.

— Dzięki za informację — parsknął Dante, uskakując przed ognistym pociskiem - inaczej nazwać tego nie był w stanie. — Trish, biorę to na siebie. Ty znajdź i przyprowadź dzieciaka tutaj... jeśli będzie do czego.
Skrzywił się, unosząc Rebelliona.
  — Lepiej, żeby było — mruknęła kobieta, wpatrując się nieufnie w Vergila.
Przyszedł tu znikąd, razem z nim pojawiły się hordy demonów. Odebrał dzieciakowi Yamato i stwierdził, że wie, gdzie otworzy się portal. Po co mówił o tym Dantemu? Jaki miał plan, co knuł? I kto taki, u diabła, miałby polować na Spardę?
Zniknęła w gęstym deszczu, podczas gdy bracia instynktownie ustawili się plecami do siebie, otoczeni jęczącymi i wyjącymi pokrakami.
  — Kto, oprócz ciebie, legionu demonów i mrowia ślicznotek, na mnie poluje? — zapytał Dante, chowając miecz, a wydobywając swoje pistolety. Oblizał wargi, mierząc przesuwające się wolno w ich stronę demony ognistym spojrzeniem. Jeszcze nie strzelał. One też nie atakowały. Ale to było jak cisza przed burz-
TRZASK!
Następny piorun uderzył bardzo blisko i nie było już ciszy. Wszystko zawirowało... i tylko czerwone, błękitne i srebrne smugi dało się dostrzec w tym chaosie. I wnętrzności, oczywiście, rozrzucane dokoła z każdym cięciem.

Vergil prychnął w odpowiedzi, unikając demonicznego ostrza i przecinając na pół kilka nieostrożnych, pokracznych istot.
- Kolejna cholera, mająca się za boga, rzecz jasna- mężczyzna wybił się do góry, rozpruwając potwora widowiskowym cięciem- Przyszedłem cię ostrzec.- Prawy sierpowy posłał kolejną szkaradę na ścianę budynku, pozostawiając w nim widoczne wgniecenie- Tym razem nie jest to nowość dla piekła, bo sukinsyn siedzi tam od samego początku. Nazywa się Mefistofeles i upatrzył sobie twoją głowę jako przyjemną ozdobę do kominka- Vergil nie wspomniał, że sam się do tego przyczynił a już na pewno nie chciał się z tego tłumaczyć- Jest z nim tylko jeden mały problem. Odradzając się, potrafi przemieszczać się pomiędzy wymiarami, tak samo jak my, bez ograniczeń.- przeskoczył przez strumień ognia i sieknął demona, który znalazł się za Dantem.- Prawdopodobnie przyjdzie tu osobiście, jeśli wyczerpiemy mu armię. O ile to zrobimy.- w jego głosie było powątpiewanie.
Krew bryzgała po murach budynku, łby toczyły się po bruku na podobieństwo wyrzuconych puszek, a Vergil poczuł w końcu, że znalazł się we właściwym czasie i miejscu. Razem z bliźniakiem współpracowali w idealnej synchronizacji, robiąc wokół siebie brutalną czystkę. Nie musieli nic mówić, to się po prostu działo. A demony napływały, dostarczając im zajęcia.
Było zbyt idealnie, za spokojnie jak na taką walkę. Vergil zrobił się podejrzliwy.
- Coś jest nie tak...- powiedział, zanim został dosłownie zalany kolejną hordą demonów.
Mury budynków zatrzęsły się, a po ziemi przebiegła nagle rysa, która powoli zaczęła się rozrastać.

— Chyba trzeba stąd zawijać, bracie! — zawołał Dante, przekrzykując ryk stali, szum deszczu, wrzaski demonów i dudnienie rozsuwającej się ziemi. Uskoczył i odbił się od ziemi drugi raz, mocniej, a potem po ramionach i głowach demonów przedostał się na drugą stronę tej specyficznej, żywej barykady.
  — Veeergil! — wydarł się — Widzimy się na dachu!
Nie mógł krzyczeć dłużej, gdyż ścigający go demon wykąpał go w ogniu, a zaraz potem grzmotnęło kolejny raz i demonów zrobiło się jeszcze więcej. To nie była już horda, to nie było mrowie, z tego zaczynał się robić cały legion i tak, mogli stać tutaj i tłuc je, odcinać kolejne głowy hydry i walczyć z odrastającymi w większej liczbie, licząc na to, że to się kiedyś skończy. Ale mogli też porozmawiać i ustalić co, do cholery, zrobić wobec tej inwazji, jak to zatrzymać, jak sprawić, że...
  — Orzesz ty — sapnął Sparda, podciągając się z trudem na balkon kamienicy, która właśnie się zawalała. To pęknięcie w ziemi było o wiele większe niż z początku założył, że będzie, i cały czas się powiększało. Przeskoczył na latarnię i z dziwną lekkością balansując na śliskiej rurze, rzucił się w stronę sąsiedniego budynku, jeszcze stojącego stabilnie. Z dachu zdjął jeszcze kilka demonów, starając się oczyścić drogę bratu, na którym po zniknięciu Dantego skupiła się uwaga wszystkich tych stworów.
  — Rusz się, Vergil! — ponaglił go. — Od kiedy to ja muszę wyciągać ciebie ze środka sieczki? — dodał pod nosem, kręcąc głową.

Tłum demonów wyleciał w powietrze, razem z masą krwawych odłamków.
Vergil dyszał ciężko. I był wściekły. Wściekły, zachlapany ich juchą i zdecydowanie ledwo powstrzymujący się przed przybraniem demonicznej formy. Spojrzał do góry, na brata.
-Idę- mruknął tylko, chociaż bardziej przypominało to warkot. Rozpędził się, odbił od ściany kamienicy i wylądował na dachu kolejnej, wcale nie tracąc rozpędu.- Nie zatrzymuj się!- ryknął, rzucając się biegiem do nie zawalającego się jeszcze budynku. Kiedy zrównał się z bratem, wskazał mu majaczący na horyzoncie zarys rozpadającego się kościoła- Tam będziemy mieć spokój, jest otoczony podwójną pieczęcią. Powiem ci, co działo się w piekle przez ten rok. Jazda!- ponaglił go- One wszystkie i tak polezą za nami.
Ledwo powstrzymał się od nikłego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Dante był w podobnym stanie co on- mokry, brudny i skołowany. Jego białe włosy kleiły mu się do twarzy przez czerwoną posokę, pokrywającą go niemal w całości. Vergil nie wyglądał lepiej. Musieli odsapnąć, zebrać myśli i stworzyć sensowny plan.
I musieli zrobić to szybko.

To była taka wersja biegu z przeszkodami dla twardzieli. Dla cholernie szybkich i zwinnych twardzieli. Bieganie po zawalających się budynkach, jednoczesne unikanie ognistych wybuchów, rozcinanie demonicznych cielsk, uchylanie się przed przewracającymi się bądź spadającymi obiektami i opracowywanie trasy jednocześnie wymagało maksymalnej koncentracji, więc bracia odpuścili sobie rozmowę. Stale jednak popychali się ramionami, poszturchiwali łokciami i podkładali sobie nogi, bo... to był wyścig. Kolejna konkurencja, która miała pokazać, że jeden z nich jest lepszy, sprawniejszy, bystrzejszy, bardziej przezorny. Tak było zawsze - nie potrafili zrobić niczego razem bez konkurowania ze sobą, bez rywalizowania. W ich interesie było to, by dobiegli do celu obaj, a mimo to utrudniali to sobie wzajemnie, nie licząc się z faktem, że wystarczająco dużo zajęcia mają już ze stworami...
To z reguły Dante był inicjatorem podobnych pojedynków. A Vergil udawał, że jest na to zbyt dojrzały lub zbyt dumny i... robił wszystko, żeby nie przegrać!
  — Oaaach — stęknął Dante, lądując trochę niezgrabnie na twardym bruku. Posłał kilka kul za swoim bratem, który wylądował te kilka metrów dalej, i rzucił się w pościg, atakując naprzemiennie - to Vergila, to ścigające ich potwory.

Gdy po raz trzeci uniknął zwalenia z dachu, prawie przestał zwracać uwagę na wpinające się na górę demony. Przeskakiwał przez nie, uparcie ignorując ich obecność. Jego wzrok skoncentrowany był tylko na jednym- zbliżającym się szybko zarysie kościoła. Wyścig jak zwykle robił się coraz bardziej zacięty i tylko przypadek sprawił, że Vergil zwolnił kroku. Ani deszcz, ani cielska potworów nie pozwalały za bardzo na choć chwilę nieuwagi- dlatego też ledwo zdołał się zatrzymać przy krawędzi budynku, by nie spaść zaraz w czarną, rozciągającą się przed nimi otchłań. Szczelina rozpełzła się już na przynajmniej połowę miasta. W ostatniej chwili chwycił Dantego za płaszcz i pociągnął go w tył, bynajmniej nie pomagając tym w zachowaniu równowagi. Popatrzył w milczeniu w dół, a potem szybko obejrzał się za siebie.
- Huh- odetchnął zziajany, pozwalając sobie na moment przerwy- ...Było blisko.- morze potworów za nimi wcale nie wyglądało bardziej zachęcająco od mrocznej przepaści, której żaden z nich nie mógł przeskoczyć. Znaleźli się w pułapce. Vergil znowu spojrzał za krawędź dachu, a potem z rozmysłem oderwał jedną z czerwonych dachówek i cisnął nią w dół.- To iluzja- syknął niezadowoleniem, gdy płytka odbiła się od rzeczywistego, nienaruszonego chodnika. Spodziewał się czegoś podobnego- Gość sobie z nami pogrywa.- przed dwójką mężczyzn droga była teraz niemal pusta i prowadziła wprost na samotne wzniesienie. Vergil odepchnął Dantego i skoczył w dół, kontynuując rywalizację – Będę pierwszy!- rzucił w biegu, ale jego brat jak zwykle szybko go dogonił. Pędzili ramię w ramię, na złamanie karku, a za nimi darły się tysiące gardeł wygłodniałych i rozsierdzonych potworów. Gdy wpadli za obręb pieczęci, nawałnica czarnych sylwetek została odepchnięta rozbłyskiem niebieskiego światła. Spopielała demony na miejscu, więc armia piekielna szybko zaprzestała ataku. Pokraczne istoty okrążyły całe wzniesienie, drąc się wniebogłosy i poszczękując częściami od metalowych zbroi.
Vergil, już dużo wolniej, dotarł do zalanej wodą głównej nawy budynku, a potem skierował się w bok, do jedynego suchego pomieszczenia, które jeszcze chroniły drzwi. Właściwie poprowadził Dantego, podtrzymując się przy okazji ściany. Musiał odsapnąć, koniecznie. Nawet nie wiedział dlaczego.
Niewielki pokój był zapewne zakrystią, ale ktoś już kiedyś w nim mieszkał- w rogu bowiem stała nadgryziona zębem czasu kanapa, pośrodku walały się porozrzucane krzesła, stół spoczywał zbyt równiutko pod oknem, a wygaszony kominek śmiał się do nich ułamanymi, stalowymi drzwiczkami. Vergil jednak zupełnie to zignorował, kucając w poszukiwaniu szczeliny pomiędzy listwami podłogowymi. W końcu pociągnął deski do siebie, otwierając tym samym zamaskowaną klapę do katakumb.
- Tędy można wyjść na zewnątrz...- powiedział bezosobowo, nagle zaczynając unikać wzroku brata. Ściągnął mokry płaszcz i powiesił go na starym krześle, a sam usiadł na rogu stołu, tyłem do okna.- Pieczęć jest silna, ale nie wieczna. Mamy może z dobę spokoju- rzekł, odgarniając włosy z twarzy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz