Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

wtorek, 24 stycznia 2017

Pamiętna noc

luźny fanfik na podstawie prowadzonego na forum starego opowiadania
ostrzeżenie: wampir & naga (hybryda człowieka z wężem), +18





Ciężko jest żyć, kiedy twoim panem jest wampir.
Ciężko żyć, gdy jest również twym ojcem.
Jeszcze ciężej, gdy połowa twojego ciała to sploty węża, i kiedy twój pan traktuje cię nie lepiej niż dzikie zwierzę, pomimo tego, że pozwala ci ze sobą przebywać.

 Niegdyś nie sądziłem, że nasza relacja nie może być bardziej skomplikowana. Ale potem dorosłem, i zrozumiałem, że ona komplikowała się z każdym kolejnym rokiem, kiedy mnie od siebie odsuwał.
Teraz jest już za późno na półśrodki. Wiem, czego chcę, i wiem, że on nie chce tego z pewnością. Ale skoro sam wychował sobie bestię, ta bestia go w końcu pożre, niezależnie, czy stanie się to teraz, czy później.

 Węże są cierpliwe. Mogłem czekać. Czekałem naprawdę długo na swój dzień.
Z roku na rok okazywało się coraz bardziej, że choć obaj jesteśmy bestiami, pochodzimy z dwóch różnych światów. Ja byłem hybrydą. Pół człowiekiem- pół zwierzęciem. On -  nieumarłym.
 Nasza koegzystencja nie należała do najbardziej udanych. Postanowiłem ją w końcu przerwać.

*

 Sarrawes nie doświadczył w swym życiu wielu szczęśliwych chwil. Odkąd przygarnął go przyszywany ojciec – Arvain Dannar, lord zamku Malazzar, umiejscowionego na szczycie Gór Wschodnich, przez cały okres dorastania znał jedynie mury twierdzy. Wężowy chłopak z rasy, którą zwano vrannami, przejął obowiązek pilnowania budowli i odganiania intruzów, i z biegiem lat dorobił się nawet niechlubnej legendy, w której on, jako ogromny potwór z gór, przybywał do pobliskich wiosek by pożerać, mordować i gwałcić, i porywać jeńców na zamek swojego pana.
 W rzeczywistości rzadko opuszczał mury domu. Na zewnątrz było dla niego za zimno. Zrobiłby sobie trwałą krzywdę, wychodząc na dłuższą wyprawę na śnieg i mróz, który ciągle panował w górach. Pomimo swoich ludzkich cech nadal potrzebował ciepła, i sporą część swojego wolnego czasu spędzał przy kominku, wśród watahy wilków, której Arvain pozwalał przebywać w zamku. Zwierzęta, oswojone przez Arvaina,  pilnowały niewolników, by nie zbiegli z warowni.
 Wampir był jednym z lordów Rady Nieumarłych, miał więc, prócz twierdzy, swoje własne terytoria i ustanowione prawa. Wychodził często na łowy poza swoją siedzibę, ale zdarzało się też tak, że korzystał ze swoich lochów, w których przetrzymywał ludzi na żer, bądź też z haremu złożonego z różnych istot, którego wieża znajdowała się na północnej stronie zamku.

Przez pierwsze pięć lat, odkąd wykluł się Sarrawes, Arvain rzeczywiście miał ojcowskie odruchy. Wyszkolił go do walki, nauczył pisania i mowy, pozwalał spać w swoim pokoju i uważał, by malec nie zamarzł w zimnych korytarzach twierdzy. Czasem nawet sam ogrzewał swe ciało, nim wziął go na ręce, by dzieciak nie wychłodził się na jego rękach.  Wampir był zawsze zimny, wyłączając momenty, gdy przyjął właśnie posiłek – krew rozgrzewała go od środka i nadawała ułudy bycia zwykłym śmiertelnikiem, ale Sarrawes nigdy się na to nie nabrał. Widział, jak jego ojciec nie musi spać i oddychać, a je tylko sporadycznie, raz w miesiącu. Widział, jak nieumarły morduje bez litości, i jak bawi się strachem schwytanych ofiar. A Arvain gdy wypił krew, nawet w odległej przeszłości, unikał kontaktu z vranem. Wampir był wtedy niebezpieczny, pobudzony i zupełnie nieprzewidywalny. Zwykle wyżywał się w haremie, lecz czasem miotał się po zamku i rozrywał mur gołymi rękami, jeśli miał gorszy dzień.
Czasem, gdy Arvain był zbyt zaabsorbowany uciechami w haremie, vran obserwował jego poczynania.

Jako dziecko nie widział w tym nic ciekawego, więc wracał szybko do zabawy bronią albo ganiania szczurów, ale gdy skończył szesnaście lat, robił wszystko, by Arvain nie nakrył go na podglądaniu.
 Nie raz robił sobie dobrze, wsłuchując się w dochodzące zza ściany jęki i wbijając rozpalone spojrzenie w plecy swojego opiekuna, gdy ten zaspokajał jakąś piękną kobietę bądź też mężczyznę.
Przychodził co miesiąc, w noc pełni, i marzył o tym, by to jemu wampir poświęcał swoją uwagę.
 Arvainowi nigdy nie zależało na prywatności. Był tak zdeprawowany, że prawdopodobnie mógłby się pieprzyć nawet i przy dziecku, ale Sarrawes wiedział, że należy zniknąć mu z oczu, kiedy mężczyzna schwytał już sobie ofiarę.
Nigdy nie domyślił się uczuć vrana, ale też nigdy go to nie interesowało. Miał go za zwierzę. Bestię. Aseksualną, z braku możliwości parzenia się z osobnikiem przeciwnej płci. Ich rozmowy ograniczały się do jednostronnych rozkazów wampira, i obojętnej zgody wężowego mężczyzny. Gdy Sarraves skończył dwadzieścia osiem lat, liczył sobie ponad dziesięć metrów długości i posiadał muskulaturę gladiatora, zajmując się walką od najmłodszych lat.

 Wtedy już go nie podglądał. Był w swojej komnacie wyściełanej futrami, i szalał. Każdej pełni. Co miesiąc, gdy jego pan wychodził na żer i wracał do domu, by się rozładować. Sarrawes tracił nad sobą kontrolę, ilekroć słyszał odgłosy, które dobiegały z haremu przez całą noc.
 Nie był już traktowany jak dziecko, ale też nie był zwierzęciem Arvaina. Był inteligentną i odczuwającą istotą, i był mu wierny dużo bardziej, niż były wierne mu jego wilki.
 Kiedy się wyprostował, miał dobre dwa metry wzrostu. Przedramiona, niemal grubości ramion, kończyły się dłońmi o ostrych, czarnych szponach. Czerwone włosy opadały mu w splotach do połowy muskularnych pleców, a czarne oczy miały tęczówki koloru złota, o wężowych, pionowych źrenicach. Łuski, które schodziły mu od pasa w dół, mieniły się czernią i czerwienią. Od dołu brzucha pokrywał go naturalny, płytowy pancerz koloru stygnącej magmy. Nosił na szyi dwa złote, szerokie dyski, które opadały mu na tors i obojczyki niczym chroniąca szyję obroża psów wyszkolonych jedynie do walk.

W porównaniu do Arvaina przypominał bardziej potwora, niż człowieka.

 Wampir świetnie udawał śmiertelników. Był smukłym arystokratą o czarnych włosach i czerwonych tęczówkach, wysokim i barczystym, i tak władczym, jak tylko potrafił być nieumarły. Sarrawes nie mógł być w jego typie. Arvain preferował drobne, uległe, urocze istoty. Vran mógł być dla niego jedynie rywalem, nikim więcej. Lecz vran… W pewnym momencie wolał stać się jego rywalem, niż być dla niego nikim.
Wężowa cierpliwość w końcu się wyczerpała.
Ta pełnia… miała być inna od reszty.
*

 Wampir szarpnął drzwi od swojej komnaty, gotów wychodzić z zamku i szukać sobie kolacji, ale zamarł w pół korku, widząc przed sobą rosłą sylwetkę Sarrawesa.
 - Wychodzisz już, panie? – vran udał zdziwienie, wsuwając się do środka i zamykając ogonem drzwi – Jeszcze jest wcześnie. Chciałem chwilę porozmawiać, za pozwoleniem.
Wcale nie oczekiwał pozwolenia, tylko zbliżył się do ulubionego przez wampira fotela i usiadł w nim bezczelnie, jakby był w swoim własnym pokoju.

 Arvain zrobił zdziwioną minę, był lekko zbity z tropu, nieprzyzwyczajony do takiej bezpośredniości.
 - Porozmawiać? – podchwycił, patrząc na ciężki ogon, który blokował jego drzwi – O czym? To nie może poczekać? Jestem teraz głodny.
 - Och, nie. – mruknął Sarrawes, uśmiechając się leniwie – Nie może.
Przeciągnął się w fotelu, odchylając na nim w tył, i wypinając umięśniony tors w wyraźnie pokazowy sposób. Westchnął rozkosznie, pokazując długie kły.
 - Bo widzisz, mój panie, ja chciałem porozmawiać właśnie o twoim głodzie.
Gdzieś zniknęła jego ciężka obroża, którą miał zawsze na szyi. Vran był tej nocy dużo cieplejszy, niż zwykle. Wygrzał się przy ogniu, wspomógł odwagę alkoholem i pozwolił sobie na szczerość, bez baczenia na konsekwencje.
To była w końcu jego ostatnia noc.
 - Pozwól na moment, usiądź. – zachęcił go, wskazując fotel obok; ten, na którym zwykle zwijał się, gdy był jeszcze dzieckiem. – Zastanawia mnie pewna kwestia. Mówiłeś rano, że masz na jutro sporo obowiązków i odniosłem wrażenie, że nie masz ochoty wychodzić na mróz. Skoro lochy świecą pustkami, a zarzekałeś się, że nie będziesz uszczuplał sobie haremu, może chciałbyś wyjątkowo wziąć krew ode mnie?

 Arvain usiadł. Dość ciężko. Jego zdziwienie tylko się pogłębiło.
 - Dlaczego miałbym?... To chyba nie jest mądre, żebyś mi ją ofiarował. Bo wiesz – uśmiechnął się w udawanym rozbawieniu – Jeśli naprawdę by mi zasmakowała, byłbyś w poważnych tarapatach, Sarri.
Sarrawes skrzywił się na to zdrobnienie. Nie był już dzieckiem, a poczuł się, jakby wampir wcale tego nie dostrzegał!
 - Jeśli by ci zasmakowała, mój panie, z pewnością nie dałbym sobie zrobić krzywdy, gdybym faktycznie na to nie zasłużył – oznajmił twardo – A nie ukrywam, że chciałbym choć raz być twoim dawcą. Zawsze ciekawiło mnie to odczucie. Wiem przecież, jak przyjemne potrafi być gryzienie kogoś. Niestety, co zauważyłeś jakiś czas temu, moja rasa wymiera. Nie mam szans tego doświadczyć, chyba, że byłbyś tak miły… - wbił w niego coraz bardziej jaśniejące spojrzenie – …I zrobił to… osobiście.

 Wampir nawet przez chwilę się wahał, ale potem zacmokał w zniecierpliwieniu.
 - Sarriś, to naprawdę głupi pomysł – oznajmił i powstał – I to ostatnie ostrzeżenie. Możemy porozmawiać o twoich korzeniach kiedy indziej. A ja jestem teraz bardzo głodny i natychmiast muszę iść.
 Ogon Sarrawesa przesunął się po ziemi, a potem oplótł Arvaina i unieruchomił go w miejscu. Vran uniósł się z fotela, nadal patrząc brunetowi w oczy. Zbliżył się, i świadomie, pod jego spojrzeniem, oplótł go jeszcze kilka razy, na samym końcu wspierając się przedramieniem o jego bark.
 - Panie mój, nie zrozumiałeś. – wyjaśnił łagodnie vran, choć jego łagodność była teraz pozorna – Chciałbym, abyś tu ze mną został. I chcę, by było ci ze mną przyjemnie. – dotknął delikatnie jego twarzy, w przeciwieństwie do mocarnego uścisku jego splotów – Poza tym, mam zamiar ci coś powiedzieć. Coś bardzo, bardzo ważnego… - nachylił się do jego ucha, sycząc resztę przeciągłych sylab – Coś, czego nie powiedziałem ci przez całe życie.

 Wampir nie próbował się szarpać w jego uchwycie. Ta sytuacja była zbyt dziwna, by zareagował w jakikolwiek sposób. Nie znał u niego takiej odwagi.
 - Chcę, żebyś wiedział, że pragnę na sobie twoich kłów. Chcę być dziś twoją ofiarą. Twoim sługą, twoim psem. Pragnę dać ci krew i rozkosz, i nie wypuszczę cię stąd, dopóki tak się nie stanie.
Arvain otrzeźwiał w końcu na to oświadczenie.
Był w uścisku, który spokojnie mógł miażdżyć kości, gdyby tylko miał ciało człowieka. Sarrawes trzymał go tak, by uniemożliwić jakikolwiek ruch. Wampir mógł tylko poruszać głową, bo cała reszta znajdowała się w posiadaniu vrana, który owinął się niczym boa dusiciel.

 - Wybacz… - odchrząknął w końcu wampir, próbując ostrożnie rozluźnić jego uścisk – Ale ja chyba nie rozumiem twoich motywacji. Co cię nagle naszło? Wszystko w porządku? Sarrawes. Upiłeś się, czy jak? Wyglądasz… nieswojo.
Vran zbliżył usta do jego szyi i zasyczał mu w skórę, a rozdwojony język połaskotał drażniąco odsłonięte od ubrania miejsce.
 - Nie, nie, słuchaj, to bardzo kiepski pomysł! – wampir spróbował odsunąć od niego głowę, ale oczywiście nie był w stanie, a jedynie odsłonił szyję jeszcze bardziej – Mylisz mnie z kimś, przestań!
 - Tak sądzisz? – wężowy mężczyzna odsłonił kły w uśmiechu pełnym zadowolenia – Myślisz, że byłeś mi obojętny przez te wszystkie lata? Wtedy, gdy odsuwałeś mnie na rzecz dziwek? Wtedy, gdy wolałeś iść na polowanie, zamiast przyjść do mnie? Myślisz, że to mnie odrzuciło? Och, nieee. Wręcz przeciwnie. Twoja niedostępność tylko to wyostrzyła. – wygodnie ułożył usta na jego skórze, zahaczył ją kłami, mruknął przeciągle w dzikiej przyjemności – Zawsze byłem twój, ale ty nigdy tego nie widziałeś. Nie chciałeś zauważać.

Szarpnął. Rozciął mu skórę. Przylgnął wargami do rany.
Wampir chciał wyrwać się mocniej, powiększając niechcący rozcięcie o jeden z wysuniętych kłów.
 - Dość! Przesadziłeś! Puść, bo użyję siły. Użyję jej, żebyś wiedział! – zagroził, próbując być w tym zdecydowany. Ale chyba bawiła go cała sytuacja. Nie miał poważnej miny.
 - Nie widzisz, że ja jej używam od początku tego spotkania?... – spytał pobłażliwie vran, a potem wbił zęby, by wpuścić obezwładniający jad.
Gdyby wampir naprawdę chciał, wyrwałby się już dawno. Ale nie wyrwał się, był daleki od chęci zrobienia mu krzywdy. Parsknął w irytacji na to jego przedstawienie, ale dał się ukąsić, i co więcej, wcale nie wyglądał przy tym na niezadowolonego.
- Mmmh… Kto by pomyślał… - mruknął Arvain, odruchowo bardziej nadstawiając szyję i bardzo spokojnie zaglądając mu w oczy – Dlaczego uciekałeś przede mną tyle lat, skoro chciałeś zostać moim dawcą? Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej? Jak niby miałbym się domyślić, skoro unikałeś mnie, kiedy tylko mogłeś? Odebrałem to jako niechęć. Nie chciałem, żebyś czuł do mnie coś takiego, więc dałem ci spokój, którego potrzebowałeś. Gdybyś powiedział wcześniej… Gdybyś tylko…

 Vran wyjął powoli kły, ale nie puścił go.
 - Gdybym powiedział, to co niby byś zrobił? – odparł hardo pytaniem na pytanie – Potraktowałbyś mnie jak kogoś z haremu? Posilił się, zerżnął i wymienił na coś ciekawszego, prawda? – syknął mu do ucha, obserwując z niepokojem, czy obezwładniający jad w ogóle działał na wampira – Powiedz mi prawdę, chcę ją poznać. Nieważne, co wydarzy się po nadejściu pełni, ja chcę to wiedzieć, Arvain.
Wampir uśmiechnął się w bardzo dziwny sposób.
 - Chcesz uśpić czujność nieumarłego, hmm? – spytał powoli, oblizując dolną wargę – Ale wiesz, Sarriś… Nie tędy droga. Nie uśpisz kogoś, kto nie żyje. Wkurwiłeś mnie. Przekroczyłeś granicę. To ci nie uratuje teraz skóry. Po prostu nie tędy droga. To tak nie działa.

 Sarrawes zagryzł zęby.
Czyli przepadło. Nie udało mu się go uwieść ani odurzyć, ale z pewnością go zdenerwował. Sploty poluzowały się powoli, a vran odwrócił wzrok. Przecież nie mógł przetrzymywać wampira wieczność, nie był nieśmiertelny jak one i wbrew pozorom bardzo szybko się męczył, mając swoje gabaryty. Zresztą, jak mógł być tak naiwny myśląc, że jego straceńczy plan się powiedzie?
 - Rozumiem. – gadzi mężczyzna poczuł smak przegranej i czuł również podświadomy strach narastający gdzieś w trzewiach, bo choć Arvain go przygarnął, od dawien dawna nie miał wobec niego żadnych ojcowskich zapędów, miał za to wiele bestialskich i destrukcyjnych odruchów, które ujawniały się w momentach jego irytacji. – Odpowiesz mi chociaż na pytanie? Tylko o to cię proszę.
 Wampir wyszarpnął w końcu ręce, choć pozostał w jego splotach, wygodnie się o nie wsparłszy. Z zainteresowaniem sięgnął do jego policzka, sprawdzając jego ciepło i pozwalając, by Sarrawes odsunął twarz na bok.

Kiedy Arvain zaczynał bawić się ofiarą w taki sposób, ta kończyła zawsze jako wybebeszona kukła z poderżniętym pazurami gardłem. Jednak Sarrawes wiedział o tym, i wiedział dokładnie, że to go czekało. Był tego świadom zanim jeszcze spił się na tyle, by zejść do komnaty przybranego ojca. Akurat z nim, vranem, wampir będzie miał dużo zabawy, jeśli naprawdę chciałby pozbawić go wnętrzności. Dużo zabawy i bardzo dużo krwi czyli tak, jak lubił.

- Odpowiem ci, czemu nie – zaśmiał się wampir, znowu będąc panem sytuacji, kiedy vran poczuł się w końcu bezradny – Gdybyś powiedział mi wcześniej, że czujesz do mnie coś innego niż obrzydzenie, które można czuć do trupa, o dawna nie potrzebowałbym tego całego haremu, który zebrałem z nudów.
Tej odpowiedzi vran nie spodziewał się ani trochę. Kiedy uniósł na niego zdziwione, niedowierzające  spojrzenie, Arvain chwycił go za szczękę i nakazał mu się nad sobą nachylić.
 - Gdybyś dawniej… powiedział mi to, co dzisiaj… Oooch taak… Z pewnością zrobiłbym sobie z ciebie swoją dziwkę i swojego psa, jak to mi właśnie ładnie zasugerowałeś. Ale nadrobimy to. Mamy czas. – szarpnął go za włosy, ściągając jeszcze niżej, tak, by szyja vrana znalazła się przy jego ustach – Mamy bardzo dużo czasu, skoro postanowiłem stąd nie wychodzić. A teraz… Bądź naprawdę grzecznym pieskiem, bo będzie bolało. – i kiedy to powiedział, wgryzł się w odsłonięte ciało; mocno, brutalnie i zapamiętale.

 Sarrawes zamknął ślepia, kiedy zęby wampira, trzykrotnie grubsze od jego własnych, wbiły mu się w arterię. Jęknął i naprężył się, ściskając go na powrót, i to z dużo większą siłą, niż wcześniej. Ale nie dlatego, że czuł ból. Och, nie. To było dalekie od bólu lub cierpienia. Jęknął - z rozkoszą, przylegając do niego tak ciasno jak mógł i zatapiając w tym, jak te zęby przyjemnie drażniły jego skórę. Właściwie od razu poczuł napływające podniecenie. Teraz, gdy mógł bezkarnie go obejmować, kiedy mógł się o niego ocierać, to było dużo więcej, niż oczekiwał.

 Pocierał kroczem o jego krocze, korzystając z nieświadomości wampira. Może gdyby ten wiedział, że właśnie ociera się o niego genitaliami, zareagowałby w jakiś nieprzyjemny sposób, ale tak, dopóki rosnąca erekcja vrana ukryta byłą bezpiecznie pod pancerzem z łusek, Arvain nie miał szans się domyślić. Choć sam akt stymulowania nie mógł odbić się bez echa. Sarrawes czuł, że wampir powoli się podnieca. Sam zresztą wcale nie ukrywał tego, jak ta bliskość mu się podobała.
Pojękiwał mu w ucho, trzymając jego głowę przy swojej szyi. Nieważne, jak bardzo mogło to być niemęskie, zachowywał się dokładnie tak, jak zapowiedział na początku – jak jego prywatna dziwka, oddana mu, gorąca i głośna. Był jego, niezależnie od tego, jak wampir miałby go traktować.
Po pierwszym ugryzieniu nastąpiło kolejne. I kolejne przeważyło niestety na szali względnego opanowania, jakie miał wężowy mężczyzna.

 Erekcja była już zbyt duża, żeby utrzymywać, że nic się nie dzieje. Przy kolejnym poruszeniu łuski na jego biodrach usunęły się na boki, a gorący, mokry członek wysunął się, najpierw do połowy, a potem w całej okazałości, nadal pocierając o męskość wampira.
Arvain poczuł ją gdzieś na brzuchu i nie oparł się komentarzowi. Wyjął kły, przysunął usta do jego ucha i jedną dłoń skierował w miejsce, w którym u każdego normalnego mężczyzny byłyby pośladki.
 - Tak się zastanawiałem, kiedy w końcu pokażesz mi, co tam chowasz – oznajmił, mając nieco bardziej przyspieszony oddech – Skoro już wiem o twojej dużej zabaweczce, to gdzie jest ta... mniejsza?
Vran zarumienił się odruchowo. Dobrze, sam był bezpośredni, ale bezpośredniość wampira dalej była dla niego obca. Zresztą, nigdy wcześniej nie podzielił się z nikim tą pierwszą informacją, o drugiej już nawet nie wspominając. Wyraźnie był zażenowany, i niemalże się spłoszył.
Poluzował sploty na tyle, by Arvain mógł zrobić pół kroku do tyłu.
- Nie patrz… - poprosił, czerwony na policzkach – Daj rękę… - wziął ją lekko i odwrócił uwagę wampira, znów przyciągając jego głowę do krwawiącej szyi – Szukasz tego. – powiedział, przeciągając jego rękę na przód, z półtorej dłoni poniżej swojego sztywnego penisa, na wrażliwe miejsce pod pancerzem. Wystarczyło lekko ucisnąć, by łuski odsunęły się pod dotykiem – Czujesz?...- Sarrawes ledwo mówił przez ściśnięte gardło – Proszę, uznajmy na dzisiaj, że jestem normalny, i ten jeden raz nie patrz na mnie jak na zwierzę, proszę?... – jego ton zmienił się w wyraźnie błagalny – Możesz sobie wyobrazić, że bierzesz jakiegoś ładnego chłopca, czy kogokolwiek tylko chcesz…

- Nie będę sobie nic wyobrażać – przerwał mu Arvain, bezczelnie sięgając do jego wejścia i na powrót wgryzając się w nadstawioną szyję. Dłoń została pod łuskami, a palce sięgnęły głębiej, z ciekawością, ale też wyczuciem. Podrażnił go, robiąc małe kołeczka, a w odpowiedzi na to Sarrawes targnął się mocno w krótkim spazmie przyjemności. – Wrażliwy tam jesteś, co? Bardzo wrażliwy. Tutaj też? – dopytał, chwytając drugą ręką jego pulsującą erekcję, i oblizując lubieżnie wargi – Przekonamy się?
- Nnnmmmh! – vran aż się zapowietrzył, kiedy zobaczył jego spojrzenie i poczuł tam miarowy ucisk – Nie, nie, nie aż tak… - odetchnął głębiej, i nawet pozwolił sobie na nikły uśmieszek, kiedy dłoń wampira przesuwała się po fiucie niemal wielkości jego przedramienia – Tam możesz mocniej. Naprawdę. Tak mocno, jak zechcesz. Nawet kłami.
 - Aaaaach, naprawdę? – Arvain wyraźnie mu nie uwierzył, choć zdecydowanie wzmocnił ucisk – Mogę użyć zębów? To byłaby nowość. Nikt, kogo poznałem, nie przepadał za zabawami tego typu. Tacy strasznie szybko tracili krew i umierali. – powoli zniżył się, trzymając go za biodra, i oblizał czubek tak erotycznie, by vran nie mógł oderwać wzroku. Chwycił go u podstawy i na próbę przesunął niewysuniętymi kłami po pulsującej żyłce, zaś językiem od dołu, w powolnej pieszczocie.

 Czerwone włosy mężczyzny opadły mu na plecy, kiedy odchylił głowę z przeciągłym westchnieniem rozkoszy. Nadstawił biodra, starając się nimi nie poruszać, choć zafalowały lekko, szukając upragnionej przyjemności. Potem wampir go skaleczył. Nie spodziewał się tak głośnej aprobaty, ale Sarrawes nie próbował się uciszać – westchnienie przerodziło się w kolejny, już dużo dzikszy jęk, przechodzący gdzieś na granicy słyszalności w wężowy syk.
 - Tak, tutaj, proszę… - niewprawnie przyciągnął jego głowę, blokując mu możliwość odsunięcia się – Tutaj, mocniej, błagam… Zrób mi to jeszcze raz… Jeszcze…
I wampir ugryzł. Z wysuniętymi kłami. Palce wcisnęły się między łuski szukając natarczywie znanego już, wrażliwego punktu.
 Erekcja vrana zalśniła w odpowiedzi kilkoma kroplami bieli, a wampir poczuł w końcu, że ma już zdecydowanie za ciasne spodnie. I że chce mu się pieprzyć. Bardzo, bardzo chciał pieprzyć teraz swojego ,,pieska” w jego wrażliwą, małą dziurkę.
- Dobra, dosyć, kładź się! – warknął, decydując, że sytość bądź jej brak jest teraz na ostatnim miejscu i może spokojnie poczekać z dalszym pożywianiem się krwią – Tu, natychmiast. – obalił go bez trudu, posyłając na zwoje zwiniętego, łuskowatego ogona – A teraz cię zerżnę i pogryzę, bo taki mam kaprys.

 Arvain zszarpał z siebie spodnie, a potem chwycił vrana za gardło i wepchnął się w niego jednym brutalnym ruchem. Druga ręka chwyciła twardą, pulsującą erekcję u podstawy, również bez najmniejszego wyczucia. Wampir wycofał się odrobinę i pchnął mocno, równocześnie przesuwając dłonią po całej długości wilgotnego członka wężowego mężczyzny. Wbijał się w niego raz po raz, podduszając go bezlitośnie, by nie wydał z siebie żadnego z jęków, które z pewnością dowodziły o bólu. Skoro był tam tak wrażliwy, wampir wątpił, by nawet pół godziny wcześniejszych przygotowań dały mu wystarczające rozluźnienie. Ale Sarrawes, pomimo urywanych oddechów, nie miał miny, jakby odczuwał jakiś dyskomfort. Bardziej wyglądał tak, jakby właśnie przeżywał marzenie swojego życia.  Przynajmniej to przypominało jego zamglone, gorące spojrzenie. Jednak, przy drugim ruchu, spiął się gwałtownie. Sploty ścisnęły się mocno. Płytki oddech zamarł na moment, nim kolejne wepchnięcie się pomiędzy krąg mięśni wyrwało z niego bezgłośny krzyk.
Tak, poczuł ból. Targnął się ponownie, zupełnie bezwiednie i bezcelowo, trzymany mocno przez wampira. Zagryzł zęby na dolnej wardze, zacisnął oczy i... przyciągnął kochanka mocniej, dociskając jego biodra do swoich.
 Miało boleć. Arvain czerpał z bólu innych swoją chorą satysfakcję, a Sarrawes zamierzał dać mu dziś satysfakcję na każdy możliwy sposób. Gruby penis rozrywał go, sprawiając, że każdy milimetr, z jakim wampir się ruszał, posyłał wgłąb ciała vrana palące poczucie bólu. Z bólu rodził się opór. A wampir nie był delikatny. Rżnął go bez opamiętania, mocno i dziko, i wcale nie zamierzał przestawać.

 - Nie spinaj się - warknął do vrana, poluźniając uchwyt na jego gardle - Nie rób tego, głupku.
Sarrawes zagryzł zęby, starając się nie wydawać zbędnych dźwięków. Otworzył powoli oczy, widząc nad sobą jego twarz. Wampir był zaskakująco poważny.
 - Nie potrafię - wydusił mu w odpowiedzi - Ale... Nie jest ci lepiej, kiedy tak robię?
 - Zaraz dam ci w ryj. Wydałem ci rozkaz i masz go wykonać, psie.

 Ach. Sarrawes zaczął szybciej oddychać. Rozkaz? Dobrze więc...
Zamknął oczy i postarał się zapomnieć o bólu. Zlizał krew z dolej wargi i poddał mu się, poluźniając nieco ucisk. Czuł jego grubość i to, jak twarda główka obija się w środku niego, i wypełnia go w całości, dosięgając punktu, przez który całe jego ciało drżało. Wampir poruszał się teraz wolniej i głębiej, uważnie patrząc na jego twarz. Celował właśnie w ten punkt, stymulując ręką czubek jego penisa. Czekał na coś...
 Sarrawes czuł drżenie wszystkich mięśni, obezwładniające gorąco i podniecenie, które kumulowało się właśnie tam, gdzie wbijał się Arvain, głęboko w środku ciała. Zajęczał, w ostatniej chwili zatykając usta przedramieniem, kiedy nagle ogarnęła go ogromna ulga.  Sperma zalała wampirzą dłoń, obficie i gęsto, zaś mięśnie odbytu zacisnęły się na poruszającym się trzonie, zmuszając bruneta do szczytowania. Arvain doszedł w nim, nie pytając o zgodę. Wgryzł mu się w gardło.  Lepka, biała ciecz strzeliła kilka razy, pomiędzy dźwiękiem uderzających o skórę jąder. Nieumarły westchnął głośno, z zadowoleniem, wysuwając się z niego po części jeszcze kilkakrotnie, i rozkoszując ciasnotą mięśni.  Wyraźnie był usatysfakcjonowany tym zbliżeniem. Uśmiechnął się nawet z lekka, z ustami ociekającymi krwią, zsuwając z niego ręce, ale nic nie powiedział. Zszedł z niego i poszedł do swojego łóżka, padając na nie na wznak i niedbale okrywając się prześcieradłem.

 Sarrawes nadal ciężko dyszał. Końcówka jego ogona drżała na chłodnej ziemi.
Nie chciał tej ciszy. Bał się jej. Mogła oznaczać wszystko. Spełnił jego zachciankę... Ale co dalej? Nie wiedział, co zwykle działo się dalej, Arvain zawsze zabijał swoje ofiary.

 - Panie?... - zagaił, kiedy zapanował nad głosem i zwinął się ciasno, niepewny co robić. Wszystkie łuski wracały powoli na swoje miejsca, choć te dalej były nieznośnie podrażnione - Czy... Czy mam teraz odejść?

Wampir uniósł głowę.
 - Gdzie niby? - prychnął z irytacją - Do twojej zimnej wieży i dzikich zwierząt? Chodź do mnie, długo mam jeszcze czekać? Po to masz tyle swojego wężowego cielska, żeby mnie ogrzać. Teraz i każdej kolejnej nocy. Jak dobry piesek i grzeczna dziwka, czy jak tam to wcześniej mi określiłeś. Chociaż mi bardziej pasuje określenie ,,kochanek" jeśli już o tym mowa. Tak się przyjęło w mojej kulturze, Sarriś, choć nie wiem, czy w twoim słowniku ma to jakieś znaczenie.

Sarrawes uśmiechnął się. W chwilę później wypełnił jego polecenie, prawdziwie szczęśliwy. Ułożył się tak, by owinąć go dookoła, z głową opartą o jego ramię.

- Ma to znaczenie. Zdecydowanie bardziej wolę twoje słowo. Moje były... naprawdę nieprecyzyjne. Z chęcią będą twoim kochankiem. Teraz i każdej kolejnej nocy, Arvain.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz