Księżyc zaszedł krwawą czerwienią, wspinając się powoli na
rozgwieżdżony chaotycznie nieboskłon, wyglądający dokładnie tak, jakby ktoś porozrzucał po
czarnej płachcie miliardy maleńkich świetlików. Drzewa poruszały
się leniwie w rytm chłodnych podmuchów wiatru zrywającego z
gałęzi pożółkłe już liście a sucha, pognieciona trawa czekała spokojnie na nadejście zimy, kryjącej jej poszarzałe i wymięte źdźbła
pod kocem błyszczących, białych płatków śniegu.
Na
głównym trakcie nie było widać żywej duszy - posępna, kręta,
brukowana ścieżka prowadziła przez gęsty las o nisko wiszących,
chropowatych gałęziach i w istocie odrzucała większość
preferujących bezpieczeństwo podróży przejezdnych... Jednakże
nie odrzuciła wszystkich.
Przy samej trasie widniał zarys rozbitej karocy, której szczątki
walały się po kamieniach niczym kawałki trocin pomiędzy dywanem z
zastygłej lawy. Kawałki drewna i metalu leżały porozrzucane
zupełnie bezładnie, wskazując krzywą drogę przejazdu. A przy
samym pojeździe widać było zaschniętą plamę czerwieni,
spływającą od strony ułamanych drzwiczek pasażera po lewej.
W
środku nie było jednak nikogo.
Od
dawien dawna słyszało się przeróżne plotki mówiące o
przekleństwie ciążącym na puszczy, o zmorach zasiedlających
knieję i o niewyjaśnionych zniknięciach okolicznych mieszkańców.
Prawda była taka, że trakt rzeczywiście nie był bezpieczny, bo
przecinał siedlisko czystego zła – potworów zrodzonych z
ciemności, żerujących na ludzkiej krwi.
Z
gęstwiny wyłoniła się postać w wyświechtanej, poplamionej
szacie. Szła prosto do miejsca wypadku, nie rozglądając się na
boki. Była wyprostowana, pewna siebie i zdecydowanie czegoś
szukała.
Arathon uniósł brew, przyglądając się zniszczonej karocy.
Zwabiła go wprawdzie woń krwi, ale samym widowiskiem także nie
śmiał pogardzić – puszcza Odaharu słynęła ze złej sławy i
rzadko kiedy jakikolwiek śmiertelnik decydował się przez nią
przebyć, nie mówiąc już o śmiertelniku wyższej rangi,
posiadającego własnego woźnicę i konie.
Zaintrygowany
zajrzał do środka, oceniając rozmiar tej czerwonej, zaschniętej plamy.
Prawdopodobnie było tu dwóch ludzi, sądząc po bagażach, które
tam zostały. I prawdopodobnie ci ludzie już od dawna nie żyli,
rozszarpani przez panoszące się tu oszalałe hordy głodnych
wampirów.
Westchnął ciężko, nie znajdując upragnionej rozrywki. Już miał skierować
się z powrotem do głębi puszczy, gdy natrafił wzrokiem na wątłą,
czerwoną smugę na ziemi. Smuga ta ciągnęła się aż do zarośli
i niknęła nieopodal w trawie. Poszedł po śladzie, chowając ręce
do kieszeni. Nie miał większych nadziei na to, że odnajdzie kogoś,
kto będzie jeszcze żył, ale był ciekaw jak daleko ten ktoś zdążył uciec, zanim został zamordowany. Zagłębił się więc w gęstwinę,
nucąc pod nosem typową dla siebie, radosną melodię. Przeszedł w ten sposób może z
dwieście kroków a potem zobaczył leżące na ziemi ciało.
- Ho
ho. Jest nowy rekord. – mruknął Arathon, podchodząc nonszalanckim
krokiem – Kogoż my tu mamy? Czyżby jakaś ładna, zakrwawiona
pani?...
Z
bliska nie była to jednak pani, tylko pan. W dodatku elf. Elf, który
jeszcze oddychał. Arathon odskoczył jak oparzony, zupełnie nie w
swoim stylu wywracając się o wystający korzeń drzewa.
- Och,
na złotą szkatułę! Nie dość, że facet, to jeszcze ma czelność
żyć! - mruknął, niezadowolony. Pozbierał się z ziemi i
podszedł do drżącej, poranionej postaci. - Hej, ty! Co cię tu
przywiało, panie elfie?
Pochylił się nad nim i zmarszczył brwi. Brązowe włosy elfa
spływały na jego ramiona i plecy, zasłaniały twarz i kłębiły
się w splotach zaschniętej posoki, przyklejając do poranionego
policzka.
- No,
tego jeszcze nie było. Elf, który dał się zaskoczyć w lesie.
Panie pechowcu, czy pan mnie słyszy? Masz pan przy sobie coś, co
mógłbym sobie wziąć? Nie mam za bardzo ochoty dotykać twojej
paskudnej krwi. - mruczał dalej, nie zwracając większej uwagi na
jego odpowiedź – Oj dobrze, dobrze, niechaj będzie. Wysilę się
i przełamię tą niechęć, ale wynagrodź mi to przynajmniej,
jasne?
Elfia krew odrzucała wampiry do tego stopnia, że ich rasy wręcz się nienawidziły.
Przewrócił go na plecy, nie zważając na cichy jęk protestu. A
potem zamarł, zrobił wielkie oczy.
Ten
elf był... Piękny. Znaczy się – wszystkie elfy były piękne, ale jak
na wampirze standardy nie były powalające. Ten zaś był tak
przystojny, że po Arathonie przelała się fala podziwu.
- Oł.
- powiedział w końcu, wpatrzony w jego ostre rysy twarzy i pełne,
rozchylone w oddechu usta – Nie no, to powinno być zabronione. -
zrobił minę sfrustrowanego dzieciaka – Jesteś ładniejszy niż
ja! Hej!
Elf
zakasłał spazmatycznie, łapiąc się za pierś. Ledwo widzącym
wzrokiem omiótł kucającego Arathona, aby zaraz rozkasłać się
jeszcze bardziej. Miał na sobie skórzany strój do polowania,
kremową koszulę i wysokie, miękkie buty. Jego pas z mieczem leżał
gdzieś nieopodal, porzucony między korzeniami.
- Przestań,
robisz sobie większą krzywdę. I tak nie żyjesz. Zamknij oczy i
poczekaj. Zaraz przestanie boleć. - powiedział Arathon, wpatrzony
w niego jak w obrazek – Aż mi cię szkoda, wiesz? Co cię
podkusiło, żeby przejeżdżać przez Odahar powozem? Bez ochrony?
Nie ma przecież nic bardziej nierozsądnego. Nic a nic – narzekał
za niego, odgarniając mu włosy z twarzy.
Elf
jęknął cicho, jego klatka piersiowa unosiła się spazmatycznie, a
rana pośrodku nadal sączyła krew wciskającą się w fałdy
porozdzieranego ubrania.
- Proszę...
- wydyszał niewyraźnie, patrząc mu w oczy – Pomóż mi.
Mężczyzna podrapał się po brodzie w leniwym zamyśleniu. Dotknął
jego rozciętego policzka a potem z widoczną fascynacją przesunął
palcem po zarysie jego spiczastego ucha.
- Wiesz,
elfie... - zaczął, dziwnie poważnym tonem głosu – Nawet jakbym
chciał ci pomóc, to i tak nie przyjmiesz mojego sposobu pomagania.
Gdybyś był człowiekiem, już bym cię przemieniał, bo za bardzo
mi się podobasz, żebym dał ci umrzeć. Ale nie zrobię tego, bo
umrzesz i tak. Żałuję, naprawdę.
Szatyn
wwiercił w niego wzrok swoich ciemnozielonych oczu a Arathon nagle
zupełnie zmienił swoje podejście.
-
Dooobra, niech będzie, no. – westchnął – Żeby nie było, że
nie próbowałem.
Pochylił się nad jego szyją, słysząc rytm zwalniającego serca.
Wbił kły poniżej ucha i wpuścił jad, tyle ile tylko zdołał.
Pogładził go po karku, sprawdzając ze zdziwieniem gładkość i
ciepło jego skóry.
- Już.
Widzisz? Po wszystkim. Umierasz i tak. - wampir zrobił smętną minę
i usiadł obok niego.
Elf
zamknął oczy, odpływając w miękką ciemność. Araton westchnął.
Pociągnął nosem dla zwiększenia dramatyczności sceny.
- Ehh,
fajnie było cię poznać – mruknął, wstając. - Nie wiem, gdzieś
się taki ostał, ale osobiście bardzo chcę odnaleźć to miejsce.
No to cześć. - nie chciał na niego patrzeć, poszedł prosto przed
siebie. Coś w jego sercu ścisnęło się mocno i wcale nie chciało
puścić, gdy zatonął wtedy w spojrzeniu tego nieznajomego elfa.
Oprócz tego, że było mu go dziwnie szkoda, było mu też szkoda
siebie samego. Po raz pierwszy ktoś prawdziwie mu się spodobał. I
ten ktoś zginął chwilę po tym, jak został odnaleziony.
- Jestem
Eltar.
Arathon stanął jak wryty. Obrócił się powoli przez ramię, jakby
sądził, że się przesłyszał. Ale nie. Nie przesłyszał się.
Elf usiadł, opierając się plecami o drzewo i podciągnął pod
siebie nogi, obejmując je ramionami.
- Zimno
mi. - powiedział, wbijając w niego spojrzenie ciemnozielonych
oczu. - To normalne?
Wampirowi opadły ręce. Szczęka także. Stał tak, zupełnie jak słup soli.
- Ty
żyjesz? To znaczy nie żyjesz? - zapytał ponownie, już zupełnie nieswoim głosem –
Ale jak?... Dlaczego?... Co?... A, zresztą. - wrócił do niego i
usiadł obok, wciągając jego zapach unoszący się w powietrzu –
Przemieniłem cię? Naprawdę?? Udało mi się przemienić... elfa? -
Eltar oparł brodę o kolana. Nie wyglądał na bardzo nieżywego. -
Łał! Jestem świetny! Muszę sobie pogratulować. I ty też powinieneś. - wyszczerzył
się do niego w szerokim uśmiechu – Jestem Arathon. - wyciągnął
do niego rękę. Kiedy elf ją chwycił, wampir ścisnął jego dłoń
tak, że prawie połamał mu palce. - Twój ojciec krwi. Od teraz mi
podlegasz. I słuchasz mnie. Bardzo, bardzo dokładnie. - jego głos
był zimny jak lód – Spróbuj zrobić coś bez mojej zgody, a
odbiorę ci to życie, które ci dałem. A teraz za mną. - puścił
go i wstał, czekając na szatyna w mrocznym milczeniu – Idziemy
na twoje pierwsze polowanie, nie ma co zwlekać.
Bogowie... Kto by pomyślał, że będę szkolił... elfa.
*
Elf i wampir hmm ciekawe zestawienie :) Szczególnie że ten drugi jakoś wyjątkowo dowcipny jak na wampira. Ale jak zwykle w Twoich opowiadaniach najbardziej podobają mi się opisy które nadają im taką.. magiczną otoczkę
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba :] Lubię niebanalne paringi. Mam nadzieję jeszcze nie raz zaskakiwać w swoich pomysłach, a kolejna część serii (spoiler) będzie odrobinę mniej wesoła ;) Dziękuję, że tak wytrwale śledzisz bloga ;>
UsuńKontynuacja cholernie potrzebna!
OdpowiedzUsuń