Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 9 listopada 2014

Arathon - Nieplanowany uczeń




Księżyc zaszedł krwawą czerwienią, wspinając się powoli na rozgwieżdżony chaotycznie nieboskłon, wyglądający dokładnie tak, jakby ktoś porozrzucał po czarnej płachcie miliardy maleńkich świetlików. Drzewa poruszały się leniwie w rytm chłodnych podmuchów wiatru zrywającego z gałęzi pożółkłe już liście a sucha, pognieciona trawa czekała spokojnie na nadejście zimy, kryjącej jej poszarzałe i wymięte źdźbła pod kocem błyszczących, białych płatków śniegu.
Na głównym trakcie nie było widać żywej duszy - posępna, kręta, brukowana ścieżka prowadziła przez gęsty las o nisko wiszących, chropowatych gałęziach i w istocie odrzucała większość preferujących bezpieczeństwo podróży przejezdnych... Jednakże nie odrzuciła wszystkich.
Przy samej trasie widniał zarys rozbitej karocy, której szczątki walały się po kamieniach niczym kawałki trocin pomiędzy dywanem z zastygłej lawy. Kawałki drewna i metalu leżały porozrzucane zupełnie bezładnie, wskazując krzywą drogę przejazdu. A przy samym pojeździe widać było zaschniętą plamę czerwieni, spływającą od strony ułamanych drzwiczek pasażera po lewej.
W środku nie było jednak nikogo.
Od dawien dawna słyszało się przeróżne plotki mówiące o przekleństwie ciążącym na puszczy, o zmorach zasiedlających knieję i o niewyjaśnionych zniknięciach okolicznych mieszkańców. Prawda była taka, że trakt rzeczywiście nie był bezpieczny, bo przecinał siedlisko czystego zła – potworów zrodzonych z ciemności, żerujących na ludzkiej krwi.
Z gęstwiny wyłoniła się postać w wyświechtanej, poplamionej szacie. Szła prosto do miejsca wypadku, nie rozglądając się na boki. Była wyprostowana, pewna siebie i zdecydowanie czegoś szukała.
Arathon uniósł brew, przyglądając się zniszczonej karocy. Zwabiła go wprawdzie woń krwi, ale samym widowiskiem także nie śmiał pogardzić – puszcza Odaharu słynęła ze złej sławy i rzadko kiedy jakikolwiek śmiertelnik decydował się przez nią przebyć, nie mówiąc już o śmiertelniku wyższej rangi, posiadającego własnego woźnicę i konie.
Zaintrygowany zajrzał do środka, oceniając rozmiar tej czerwonej, zaschniętej plamy. Prawdopodobnie było tu dwóch ludzi, sądząc po bagażach, które tam zostały. I prawdopodobnie ci ludzie już od dawna nie żyli, rozszarpani przez panoszące się tu oszalałe hordy głodnych wampirów.
Westchnął ciężko, nie znajdując upragnionej rozrywki. Już miał skierować się z powrotem do głębi puszczy, gdy natrafił wzrokiem na wątłą, czerwoną smugę na ziemi. Smuga ta ciągnęła się aż do zarośli i niknęła nieopodal w trawie. Poszedł po śladzie, chowając ręce do kieszeni. Nie miał większych nadziei na to, że odnajdzie kogoś, kto będzie jeszcze żył, ale był ciekaw jak daleko ten ktoś zdążył uciec, zanim został zamordowany. Zagłębił się więc w gęstwinę, nucąc pod nosem typową dla siebie, radosną melodię. Przeszedł w ten sposób może z dwieście kroków a potem zobaczył leżące na ziemi ciało.
- Ho ho. Jest nowy rekord. – mruknął Arathon, podchodząc nonszalanckim krokiem – Kogoż my tu mamy? Czyżby jakaś ładna, zakrwawiona pani?...
Z bliska nie była to jednak pani, tylko pan. W dodatku elf. Elf, który jeszcze oddychał. Arathon odskoczył jak oparzony, zupełnie nie w swoim stylu wywracając się o wystający korzeń drzewa.
 - Och, na złotą szkatułę! Nie dość, że facet, to jeszcze ma czelność żyć! - mruknął, niezadowolony. Pozbierał się z ziemi i podszedł do drżącej, poranionej postaci. - Hej, ty! Co cię tu przywiało, panie elfie?
Pochylił się nad nim i zmarszczył brwi. Brązowe włosy elfa spływały na jego ramiona i plecy, zasłaniały twarz i kłębiły się w splotach zaschniętej posoki, przyklejając do poranionego policzka.
 - No, tego jeszcze nie było. Elf, który dał się zaskoczyć w lesie. Panie pechowcu, czy pan mnie słyszy? Masz pan przy sobie coś, co mógłbym sobie wziąć? Nie mam za bardzo ochoty dotykać twojej paskudnej krwi. - mruczał dalej, nie zwracając większej uwagi na jego odpowiedź – Oj dobrze, dobrze, niechaj będzie. Wysilę się i przełamię tą niechęć, ale wynagrodź mi to przynajmniej, jasne?
Elfia krew odrzucała wampiry do tego stopnia, że ich rasy wręcz się nienawidziły.
Przewrócił go na plecy, nie zważając na cichy jęk protestu. A potem zamarł, zrobił wielkie oczy.
Ten elf był... Piękny. Znaczy się – wszystkie elfy były piękne, ale jak na wampirze standardy nie były powalające. Ten zaś był tak przystojny, że po Arathonie przelała się fala podziwu.
 - Oł. - powiedział w końcu, wpatrzony w jego ostre rysy twarzy i pełne, rozchylone w oddechu usta – Nie no, to powinno być zabronione. - zrobił minę sfrustrowanego dzieciaka – Jesteś ładniejszy niż ja! Hej!
Elf zakasłał spazmatycznie, łapiąc się za pierś. Ledwo widzącym wzrokiem omiótł kucającego Arathona, aby zaraz rozkasłać się jeszcze bardziej. Miał na sobie skórzany strój do polowania, kremową koszulę i wysokie, miękkie buty. Jego pas z mieczem leżał gdzieś nieopodal, porzucony między korzeniami.
 - Przestań, robisz sobie większą krzywdę. I tak nie żyjesz. Zamknij oczy i poczekaj. Zaraz przestanie boleć. - powiedział Arathon, wpatrzony w niego jak w obrazek – Aż mi cię szkoda, wiesz? Co cię podkusiło, żeby przejeżdżać przez Odahar powozem? Bez ochrony? Nie ma przecież nic bardziej nierozsądnego. Nic a nic – narzekał za niego, odgarniając mu włosy z twarzy.
Elf jęknął cicho, jego klatka piersiowa unosiła się spazmatycznie, a rana pośrodku nadal sączyła krew wciskającą się w fałdy porozdzieranego ubrania.
 - Proszę... - wydyszał niewyraźnie, patrząc mu w oczy – Pomóż mi.
Mężczyzna podrapał się po brodzie w leniwym zamyśleniu. Dotknął jego rozciętego policzka a potem z widoczną fascynacją przesunął palcem po zarysie jego spiczastego ucha.
 - Wiesz, elfie... - zaczął, dziwnie poważnym tonem głosu – Nawet jakbym chciał ci pomóc, to i tak nie przyjmiesz mojego sposobu pomagania. Gdybyś był człowiekiem, już bym cię przemieniał, bo za bardzo mi się podobasz, żebym dał ci umrzeć. Ale nie zrobię tego, bo umrzesz i tak. Żałuję, naprawdę.
Szatyn wwiercił w niego wzrok swoich ciemnozielonych oczu a Arathon nagle zupełnie zmienił swoje podejście.
- Dooobra, niech będzie, no. – westchnął – Żeby nie było, że nie próbowałem.
Pochylił się nad jego szyją, słysząc rytm zwalniającego serca. Wbił kły poniżej ucha i wpuścił jad, tyle ile tylko zdołał. Pogładził go po karku, sprawdzając ze zdziwieniem gładkość i ciepło jego skóry.
- Już. Widzisz? Po wszystkim. Umierasz i tak. - wampir zrobił smętną minę i usiadł obok niego.

Elf zamknął oczy, odpływając w miękką ciemność. Araton westchnął. Pociągnął nosem dla zwiększenia dramatyczności sceny.
- Ehh, fajnie było cię poznać – mruknął, wstając. - Nie wiem, gdzieś się taki ostał, ale osobiście bardzo chcę odnaleźć to miejsce. No to cześć. - nie chciał na niego patrzeć, poszedł prosto przed siebie. Coś w jego sercu ścisnęło się mocno i wcale nie chciało puścić, gdy zatonął wtedy w spojrzeniu tego nieznajomego elfa. Oprócz tego, że było mu go dziwnie szkoda, było mu też szkoda siebie samego. Po raz pierwszy ktoś prawdziwie mu się spodobał. I ten ktoś zginął chwilę po tym, jak został odnaleziony.
 - Jestem Eltar.
Arathon stanął jak wryty. Obrócił się powoli przez ramię, jakby sądził, że się przesłyszał. Ale nie. Nie przesłyszał się. Elf usiadł, opierając się plecami o drzewo i podciągnął pod siebie nogi, obejmując je ramionami.
 - Zimno mi. - powiedział, wbijając w niego spojrzenie ciemnozielonych oczu. - To normalne?
Wampirowi opadły ręce. Szczęka także. Stał tak, zupełnie jak słup soli. 
 - Ty żyjesz? To znaczy nie żyjesz? - zapytał ponownie, już zupełnie nieswoim głosem – Ale jak?... Dlaczego?... Co?... A, zresztą. - wrócił do niego i usiadł obok, wciągając jego zapach unoszący się w powietrzu – Przemieniłem cię? Naprawdę?? Udało mi się przemienić... elfa? - Eltar oparł brodę o kolana. Nie wyglądał na bardzo nieżywego. - Łał! Jestem świetny! Muszę sobie pogratulować. I ty też powinieneś. - wyszczerzył się do niego w szerokim uśmiechu – Jestem Arathon. - wyciągnął do niego rękę. Kiedy elf ją chwycił, wampir ścisnął jego dłoń tak, że prawie połamał mu palce. - Twój ojciec krwi. Od teraz mi podlegasz. I słuchasz mnie. Bardzo, bardzo dokładnie. - jego głos był zimny jak lód – Spróbuj zrobić coś bez mojej zgody, a odbiorę ci to życie, które ci dałem. A teraz za mną. - puścił go i wstał, czekając na szatyna w mrocznym milczeniu – Idziemy na twoje pierwsze polowanie, nie ma co zwlekać. 
Bogowie... Kto by pomyślał, że będę szkolił... elfa. 
*

3 komentarze:

  1. Elf i wampir hmm ciekawe zestawienie :) Szczególnie że ten drugi jakoś wyjątkowo dowcipny jak na wampira. Ale jak zwykle w Twoich opowiadaniach najbardziej podobają mi się opisy które nadają im taką.. magiczną otoczkę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba :] Lubię niebanalne paringi. Mam nadzieję jeszcze nie raz zaskakiwać w swoich pomysłach, a kolejna część serii (spoiler) będzie odrobinę mniej wesoła ;) Dziękuję, że tak wytrwale śledzisz bloga ;>

      Usuń
  2. Kontynuacja cholernie potrzebna!

    OdpowiedzUsuń