Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

piątek, 14 listopada 2014

Dziewięć żywotów Kota

Opowiadanie osadzone w klimatach Wiedźmina, brak odnośników do pierwotnej fabuły, fanfiction. Uwaga: przemoc i wulgaryzmy. +18






Rozdział 1


 Targ wrzał od podniesionych głosów, przekleństw i stukotu kół wozów wypełnionych po same brzegi, przejeżdżających z turkotem przez kocie łby. Mieścina zwana Cittorią urządzała go co pół roku - a wtedy z mało znanego miasteczka zmieniała się na tydzień w prawdziwy raj dla miłośników zakupów, bo można tam było znaleźć wszystko; od tkanin począwszy, przez jadła i trunki godne samych królów, aż po specjalistyczną broń do zabijania potworów oraz magiczne laski dla początkujących adeptów owej trudnej i żmudnej sztuki. Słowem, nie brakło tam niczego. Właśnie dlatego pomiędzy kolorowymi kramami i niepozornymi stoiskami kręciło się wiele podejrzanych osób. To również było normą.
Samym środkiem ruchliwej, zatłoczonej ulicy jechał zakapturzony, rosły mężczyzna. Siedział na karym koniu o rudej grzywie – przemieszczał się powoli, wręcz leniwie, rzucając na boki krótkie, uważne spojrzenia. Szukał czegoś, co wyraźnie nie było tutaj powszechne. Spod ciężkiej, czarnej wełny kaptura wystawały jego białe, związane włosy.
 - Wiedźmin! - powiedział nagle otyły przedsiębiorca, spierający się dotychczas o cenę worków zboża – Toż to wiedźmin jedzie!
Na szczęście nikt go nie usłyszał, bo w powszechnym hałasie niknęły nawet myśli, jednak wojownik w czerni uśmiechnął się krzywo w bezgłośnej odpowiedzi.
Wiedźmin? Biedny człowieczek nawet nie wiedział, jak bardzo był w błędzie.
Mężczyzna zeskoczył z konia i poprowadził go za uzdę do jednego z kramów gdzie sprzedawano miecze, w którym łysy, lecz potężny sprzedawca zachwalał ich jakość i przystępną cenę. Na ladzie leżało po dwie sztuki każdego wyrobu; broń biała, paradna, groty strzał i włóczni, kolczugi, naramienniki, lance... Znalazły się nawet łuki, chociaż ich jakość pozostawiała wiele do życzenia.
Przybysz chwycił rękojeść jednego z mieczy, uniósł go do góry i spojrzał na odbicie słońca na ostrzu. Refleks przesunął się po jego białych włosach, błysnął w brązowych, ponurych oczach i padł w końcu na medalion, który wojownik nosił na szyi. Był to łeb kota wykonany w srebrze.
Kot. Wiedźmin, który zdradził. Odszczepieniec, łajdak i mutant, który utracił swój fach. Niepełnowartościowy zabójca potworów, któremu nie warto było zaufać. Chodząca kanalia.
 - Ile chcesz za to? - odezwał się niskim, chrapliwym głosem. Wyraz jego twarzy oznajmiał wszystkim ogromne znudzenie i nawet przy najmniejszych chęciach nie można tam było dostrzec śladu zaangażowania w rozmowę.
Sprzedawca spojrzał najpierw na klingę, a potem na niego. Zacmokał.
 - To będzie jakieś dwieście pięćdziesiąt złotych denarów.
Usta obcego wykrzywił grymas pogardy. Zacisnął mocniej palce i bardzo delikatnym ruchem obrócił miecz tak, by ostrze skierowało się do dołu.
 - Doprawdy, jesteś zabawny.
Podrzucił broń, złapał za ostrze. Podsunął ją sprzedawcy tuż pod nos.
 - Sądzisz, że coś takiego zasługuje na niemal trzysta denarów? - zapytał cicho, a jego głos dziwnym sposobem idealnie przebił się przez wrzawę i umiejętnie wwiercił w uszy rzemieślnika - Zbrocze jest zbyt szerokie, głowica za lekka, a okładzina na rękojeści nierówna. Naprawdę nazywasz to bronią na potwory? Powinieneś się wstydzić.
Tamten tylko prychnął, wycierając ręce o szmatę. Nie patrzył mu w oczy, wyglądając jak zganiony uczniak. Mruczał coś do siebie, co przy bliższym poznaniu nie było zbytnio sensowne.
 - Nie to nie. - powiedział w końcu obrażonym głosem, próbując odebrać miecz – Jaśnie panu nie pasuje, może nie kupować.
 - Istotnie. Mogę. - mężczyzna przechylił się przez ladę, zrzucając z siebie kaptur. - Mogę też dać ci za niego trzysta, jeżeli odpowiesz mi na jedno pytanie.
Sprzedawca zrobił wielkie oczy i wypuścił szmatę, starając się nie okazywać zbytniego podniecenia.
 - Tak? A jakie to pytanie? - rzucił bez namysłu, także przechylając się ku obcemu. - Odpowiem, jeśli będę wiedział. Powiem wszystko, co tylko trzeba.
Kot odsłonił zęby w dziwnym, drapieżnym uśmiechu. Przesunął palcem po ostrzu klingi, tak jakby pieścił skórę swej ulubionej kochanki.
 - Gdzie jest pierwowzór tego miecza? Jego replika... kiepsko ci poszła – powiedział pogardliwie, po czym bezceremonialnie chwycił go za gardło, dłonią uzbrojoną w stalową rękawicę.
***
Vidhar wyjechał z miasta z zadowolonym uśmiechem, równie ciężką sakiewką co wcześniej oraz informacją, której szukał od ponad tygodnia. Trafił na trop broni, jakiej odnalezienia podjął się dokładnie w tym samym miesiącu. Mag z Akademii o bliżej nieokreślonym wieku i zbyt dużej jak na niego szacie, zaproponował mu niemałe wynagrodzenie za odnalezienie swojej zguby. Dla Kota była bez wartości, ale czarodziej był w stanie zapłacić za nią wystarczająco dużo, żeby znudzony degenerat zechciał podjąć się tego czasochłonnego zadania. Jedyną cechą charakterystyczną broni okazał się wyryty na płazie znak, przypominający trochę splątane gałązki bluszczu.
Mijał lasy, przecinał drogi. Od czasu do czasu wdał się w bójkę w przydrożnej gospodzie albo opędzał się od wieśniaków w potrzebie, ale pomijając te niedogodności, jego podróż można było nazwać spokojną. I była taka do chwili, w której usłyszał...
 - Brać odmieńca! Bij, zabij psubrata, niech bestie zeżrą to ścierwo!
 - Bez litości dla złodziei!
 - Jeszcze się wyrywa, elfi pomiot! Patrzcie go, jaki krewki! A dobrze tak kraść, co?
Kot zatrzymał się, przystanął na środku drogi. Przechylił głowę, przyglądając się jak rozwścieczony tłum przywiązuje samotnego elfa za nadgarstki do potężnego konaru drzewa, wieszając go tam zupełnie nieludzko, niczym kawał mięsa do ususzenia. A potem zaczęli okładać go kijami i tym, co akurat mieli pod ręką. Ktoś miał nawet widły.
Samowolna kara, wyrok ludu. Vidhar spiął konia, nie patrząc na to, jak spętana ofiara wije się pod ciosami, jak krzyczy z bólu i błaga o ich litość. Nie chciał słuchać trzasku łamanych kości i zadowolonych okrzyków tłukących go wieśniaków. Katowali go - i zdecydowanie robili to z rosnącą przyjemnością.
 - Błagam!... Nie...- jęknął elf, kiedy głos już odmawiał mu posłuszeństwa – Irra yaire, to nie ja!...
Vidhar już prawie ich minął. Prawie, bo znów zatrzymał konia, gdy usłyszał te dwa słowa.
Irra yaire. W języku elfów było to zarówno poddanie się, jak i wezwanie jednego z rodów – klanu, który miał w herbie bluszcz.
Co?
 - Hej, wy! - Kot podjechał do zbiorowiska, brutalnie rozpychając ich na boki – Co tu się dzieje?!
Jego podniesiony głos i harda postawa wprawiły co po niektórych wieśniaków w zakłopotanie. Kilku nawet obleciał strach, reszta jednak patrzyła na niego nienawistnym wzrokiem.
 - Dokonujemy sądu na złodzieju, szanowny... - przywódca samozwańczego sądu popatrzył na niego bojaźliwie – Szanowny jaśnie panie.
Vidhar mógł sprawiać takie wrażenie. To jak mówił, jak siedział, jak się zachowywał – każdy jego ruch wskazywał na nieudawaną grację, wyćwiczenie i całkowitą perfekcję w tym, co robił. Nie wyglądał jak wyszkolony żołnierz, bardziej jak taki możnowładca, co dowodził, ale nie podlegał.
Kaptur zasłaniał mu twarz, nie dając rozpoznać jego profesji. Mówiły o niej jedynie miecze, sztylety i łańcuch, który wystawał z przepełnionych juków. No i, rzecz jasna, skórzana zbroja ze stalowymi naramiennikami.
 - Jakie jest jego przewinienie? - zapytał Vidhar, mrużąc oczy jak polujący lampart.
Jakie by nie było, i tak nie mieli prawa go zakatować.
 - To złodziej, panie. Złodziej i odmieniec, tfu!- wieśniak splunął na ziemię dla odpędzenia złych mocy – Ukradł i zjadł kurę szanownej uzdrowicielki Arianny!
Kot zrobił kwaśną minę. Spodziewał się podobnej odpowiedzi.
 - Ktoś go na tym nakrył? - dopytywał dalej, spokojnym tonem głosu. Przeciągał to przedstawienie, dając młodemu elfowi chwilę wytchnienia i obmyślając przy okazji plan. Niezależnie od odpowiedzi, musiał go z tego wyciągnąć, od tego zależało przecież powodzenie jego misji.
 - Karif. Ten tu – wieśniak wskazał palcem rozradowanego, obdrapanego młokosa, patrzącego na elfa nienawistnym wzrokiem – Mój syn.
Tak, to komplikowało sprawę.
 - Elfie, zrobiłeś to? - Vidhar wyprostował się na siodle, dalej odgrywając postać znudzonego wielmoży. Jego miecze błysnęły w słońcu niby milczące ostrzeżenie.
 - Nie. Nie jadam mięsa. - wyszeptał elf w przerażeniu.
Tego też się spodziewał.
 - Dobrze, nieważne. Oddam wam za niego z nawiązką, tylko go wypuście.
Tłum zaszemrał. Oni wcale nie chcieli tak kończyć zabawy, oj nie. To zaszło już za daleko.
 - Obawiam się, jaśnie panie, że nie możemy. - wieśniak zacisnął ręce na kiju, który trzymał – To nie człowiek, tylko złodziej i odmieniec. Należy wymierzyć mu słuszną karę, żeby już więcej nie gnębił swoimi uczynkami biednych, prostych ludzi. Z całym szacunkiem, panie, ale musisz stąd odejść.
To była jawna groźba. Tłum z powrotem zainteresował się wiszącym na sznurze chłopakiem, ale Vidhar nie zamierzał odpuścić.
Ściągnął kaptur a na jego ustach pojawił się uśmiech, który można by nazwać niemal krwiożerczym.
 - Mi też będziecie wymierzać karę za to, że jestem odmieńcem? - zapytał warkotliwie, zaciskając palce na mieczu i wyciągając broń do połowy. Zgrzyt stali przemknął w powietrzu, na powrót uciszając niespokojny tłum oprawców.
 - Wiedźmin! - rozległ się zaskoczony okrzyk.
Mężczyzna wyciągnął broń, stal błysnęła złowieszczo w słońcu.
 - Prawie. - warknął, spinając konia. Był gotów stratować teraz każdego, kto zechce mu przeszkodzić – Były wiedźmin. Z drogi!
Dotarł do elfa, odciął go od drzewa i zrobił wokół niego kółko, nie pozwalając podejść wieśniakom. Było ich z piętnastu - a on był jeden. To, że było ich więcej, bynajmniej nie znaczyło, że mieli przewagę.
 - Wsiadaj – zarządził, zatrzymując konia.
Chłopak rzucił mu spłoszone spojrzenie. Był poobijany i miał rozciętą wargę, ale chyba nie zdążyli połamać mu kości – Wsiadaj, albo cię tu zostawię! – syknął zniecierpliwiony Vidhar, trzymając tłum z daleka jedynie dzięki wyciągniętemu ostrzu.
Elf wsunął się za nim, podtrzymując podstawionego mu przedramienia. Oplótł Kota w pasie, pozwalając się zabrać z wioski, gdziekolwiek by to nie było.
 - Znajdziecie sobie innego odmieńca do sądzenia – warknął Vidhar, roztrącając ich na boki – Jest ich wielu, więc z pewnością nie zdążycie się tutaj zanudzić. Wara od konia, bo zabiję! - zagroził, gdy wieśniak z widłami próbował podejść bliżej – Z drogi, szumowiny!
Wyjechał na drogę, żegnany gwizdami i rzucanymi w ich stronę kamieniami. I to przelało czarę jego opanowania.
Wziął głęboki oddech i wyciągnął w ich stronę dłoń, składając palce w Znak.
Huknęło, błysnęło i roztrąciło ich jak za podmuchem silnego wiatru, posyłając z rozpędem na ziemię. Zanim zdążyli się pozbierać, Kot już zniknął - razem z ich niedoszłą ofiarą.
***

 - Kim jesteś? - zapytał zaledwie siedemnastoletni elf, ścierając krew z twarzy – Dlaczego mi pomogłeś?
 - Nie pomogłem, tylko uratowałem, smarkaczu.
Vidhar zsiadł z konia i poprowadził go za uzdę na pobliską polanę, pozwalając chłopakowi regenerować siły.
 - Uratowałem, bo miałem taki kaprys.
Kłamał, ale dzieciak nie musiał o tym wiedzieć. Do rzeczy przejdą później, jak elf przestanie pluć krwią. O ile przestanie.
 - W takim razie jak mam ci mówić? Mój wybawco?
Dobrze, że w jego głosie nie było szyderstwa. Dobrze, bo bardzo by tego potem żałował. Vidhar nigdy nie miał cierpliwości do pyskatych niedorostków.
 - Vidhar z Sorien, Kot, morderca i nieokrzesany furiat. Wybierz cokolwiek, jest mi to obojętne – odparł głosem bez wyrazu, przywiązując konia do drzewa – A teraz złaź, zobaczę, co ci zrobili.
Vidhar z Sorien, nieudacznik, morderca i krzywoprzysięzca, inaczej zwany jako Vidhar Dziewięć Żywotów.
 - Nienawidzisz się, prawda? - usłyszał nagle cichy głos.
Kot podniósł na niego spojrzenie.
Nienawidzisz?
 - Nie lubię wścibskich dzieciaków – syknął, ściągając go z konia – A jeszcze bardziej nie lubię się powtarzać. Podciągaj koszulę, elfie. Już. Jak masz wylew wewnętrzny, niepotrzebnie dla ciebie ryzykowałem.
Elf podciągnął koszulę, ukazując rozległe, fioletowe sińce, ślady po razach zadanych kijami. Chyba miał złamane żebro, bo oddychał nieregularnie i ciągle wypluwał krew. To wcale nie zapowiadało się dobrze.
 - Kładź się. - rozkazał Kot, podchodząc do juków w poszukiwaniu odpowiedniego eliksiru – Dam ci coś, po czym poczujesz się lepiej. A jeśli nie, to już nic ci nie pomoże.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie. Dopiero, gdy mężczyzna przy nim kucnął, zwrócił też uwagę na to, że elf - nawet jak na elfa - był zaskakująco ładny.
Miał migdałowe zielone oczy, kształtne, niemal kobiece wargi, mocno zarysowane kości policzkowe i skośne, regularne brwi. Jego skóra - tam, gdzie nie znaczyły jej zniekształcenia, sprawiała wrażenie miękkiej i alabastrowej, jasnej jak u dziecka. Dłonie o smukłych palcach, wyglądające na bardzo zręczne, z pewnością należały do artysty. Vidhar zawiesił wzrok na jego ustach, zapominając na chwilę o świecie.
 - Vidhar? - usłyszał jego niepewny głos – Wszystko w porządku?
Kot zdał sobie sprawę, że gapił się teraz na gładki tors tego nieznośnie ładnego dzieciaka. I zdenerwował się sam na siebie, na tą własną słabość.
 - Oczywiście. Zajmij się sobą, smarkaczu. - warknął nieprzyjemnie, podając mu fiolkę z eliksirem – I wypij do dna, bo jak uronisz chociaż kropelkę, to wpakuję ci to siłą do gardła.
Wstał, otrzepując się z zeschłych już liści. Dni robiły się coraz krótsze a słońce zaczynało różowić horyzont, oznajmiając stadom ptactwa, że czas powrócić do starszej i większej części puszczy w celu bezpiecznego noclegu wśród koron drzew.
Dzieciak miał na sobie za dużą, kremową koszulę, ciemne skórzane spodnie i miękkie, wysokie, brązowe buty. Oprócz tego nie posiadał niczego i z pewnością już niedługo zacznie mu być zimno.
Vidhar odwiązał płaszcz spod szyi i rzucił go elfowi.
 - Zakładaj to. - mruknął, kręcąc się przy rozbijaniu obozowiska. Nie poświęcał mu zbyt wiele uwagi, odkąd chłopak wypił leczniczy eliksir. Właściwie to można by powiedzieć, że nawet go unikał.
Rozpostarł skóry na prowizorycznym materacu z liści, nazbierał drew na ognisko, zbudował nawet szałas na wypadek deszczu. Potem podpalił gałęzie, usiadł przy rosnących powoli płomieniach.
 - Vidhar? - usłyszał znowu, a głos dzieciaka jak zwykle był przepełniony łagodną troską, która skutecznie wytrącała go ciągle z równowagi.
 - Tak?
 - Jestem Enael.
Kot wpatrzył się w ogień.
 - Świetnie.
Wstał, przysunął do niego derkę, okrył go szczelniej swoim płaszczem.
 - Śpij, Enael.
Śpij.
Odszedł, zanim ktokolwiek mógł go posądzić o coś takiego jak opiekuńczość. Bo przecież był odmieńcem, prawda? Zabójcą bez uczuć, tak o nim mówiono.
***
Elf był przy nim, zanim nastał świt. Wstał ze swojego miejsca, zakradł się do mężczyzny i kucnął tuż obok niego, przyglądając się jego twarzy.
Wiedźmin. Ów mężczyzna był kiedyś wiedźminem, zabijał odmieńców, będąc odmieńcem - może nawet uczestniczył w pogromie elfów, który odbył się zaledwie sześć lat temu?... Może to on zabił mu brata, jedyną osobę z rodziny, która postanowiła postać w rodzimym mieście? Może.
A może stał się Kotem, bo tego nie zrobił? Enael niewiele wiedział o wiedźminach, już o odłamach wiedźmińskich nawet nie wspominając. Lekkim, niemal niedostrzegalnym ruchem odgarnął mu z twarzy długie kosmyki. Vidhar był sprzecznością, nawet we własnym wyglądzie. Miał białe, zmierzwione włosy ale ciemny zarost, czarne brwi i brązowe, wchodzące w rudawy odcień oczy. Jego ciało, na wskutek wielu lat żmudnych ćwiczeń, zmieniło się w masę mięśni, ucieleśnioną siłę i machinę do pozbawiania życia - a jednak potrafił być ostrożny i stąpać tak cicho, jak polujący kot. Raz sprawiał wrażenie znudzonego, raz wściekłego a innym razem znów piekielnie z czegoś zadowolonego. Chyba właśnie przez to stanowił dla elfa zagadkę.
 - Co... Ty ...Robisz? - wycedził mężczyzna, otwierając powoli oczy – Nudzi ci się, dzieciaku?
Enael odskoczył od niego jak oparzony, po czym szybko wycofał się do tyłu.
 - Ja... Ja nie wiedziałem... - zawahał się – Chciałem ci powiedzieć, że gdybyś miał łuk, to mógłbym coś upolować. Czuję się już dobrze.
Vidhar podniósł się do siadu i przeczesał włosy palcami. Powoli odszukał na ziemi rzemień i związał je ciasno na karku.
 - Aehh... - westchnął ze znużeniem, nawet nie próbując ukrywać niezadowolenia – Czy ty widzisz gdzieś tutaj jakikolwiek łuk? Ponoć elfy mają dobry wzrok. Czy ja ci wyglądam na łucznika? Naprawdę, jak już musisz mnie budzić przed wschodem słońca, znajdź sobie coś bardziej naglącego. - potarł twarz dłonią i zwlekł się z posłania, podchodząc do juków. - Zapamiętaj, że nie lubię kiedy ktoś bez powodu zawraca mi głowę. Szybko tracę nad sobą panowanie, smarkaczu.
Wyjął zapasy prowiantu i rozdzielił go po połowie, podsuwając część elfowi. Nie bacząc na to, jaka była jego reakcja, sam przykładnie rozpoczął konsumpcję śniadania.
Powoli zaczynało świtać. Ptaki odzywały się coraz śmielej, ćwierkały między gałęziami drzew i przekomarzały się w locie, goniąc za owadami. Dzień zaczynał się zupełnie zwykle i nie byłoby w nim nic szczególnego, gdyby nie fakt, że tym razem Kot nie spędzał go sam.
Był z elfem, młodym, niewinnym dzieciakiem, kluczem do rozwiązania zagadki. Spojrzał na niego, kiedy ten pałaszował swoją część.
Uroczy – przemknęło mu przez głowę – Ten dzieciak naprawdę jest uroczy.
I zganił się za tą myśl. Była niegodna Kota.
 - Chodź no tu. - zarządził, kiedy najedzony i zadowolony elf usiadł pod drzewem, doceniając chwilę, w której nie cierpiał już głodu – Sprawdzimy, czy rzeczywiście czujesz się tak dobrze, jak wyglądasz.
Enael wstał lekko i sam, z własnej woli rozpiął sobie wymiętą koszulę. Sińce z wczoraj zaczynały się goić i – co najważniejsze – nie pluł już krwią. Vidhar zacisnął zęby, zdając sobie sprawę, że nie powinien patrzeć na niego w sposób, w jaki właśnie to robił. Takie uczucia zarezerwowane były dla ludzi, nie dla mutantów. Kot potrząsnął głową i krótkim gestem kazał mu się ubrać.
 - Dobrze. To teraz odpowiesz mi na kilka pytań.
***


2 komentarze:

  1. Powiem Ci szczerze, że mnie zaskoczyłaś :D Wiedźmin <3 Jakoś nie spodziewałam się, że napiszesz coś w tych klimatach. Mam teraz przez to ochotę zagrać w drugą część wiedźmina. Planujesz dopisać jeszcze jakiś ciąg dalszy? Na prawdę mi się spodobało

    OdpowiedzUsuń
  2. W założeniu miała być to trylogia, więc tak, zamierzam :) Odgrażałam się wcześniej, że to zrobię i wynik tego padł dzisiaj z rana, tuż po przebudzeniu. Im więcej zaskoczeń, tym lepiej, to moja pisarska dewiza. Pokornie proszę jeszcze o dodawanie ocen pod postami, bo dzięki temu wiem, co poprawić i jak je ulepszyć, aby czytało się wygodniej :>

    OdpowiedzUsuń