Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

piątek, 10 października 2014

Dracula & Alucard - Cienie Przeszłości

Slash. Luźna interpretacja, niewielkie odnośniki do fabuły. Część pierwsza.
+18 (przemoc, kazirodztwo!)




 Ulewa zalała całe miasto dudniącym, napastliwym atakiem. Ciężkie, mokre krople spływały po dachach budynków, zlewały się w strugi pomiędzy gotyckimi wieżami i łączyły w gardłach kamiennych gargulców w wodne gejzery wybuchające na zabrukowane, kręte uliczki oraz zdobione, stare balustrady. Noc była ciemna i posępna, przeszywana błyskawicami i grzmotami nadciągającej nawałnicy. Spiczaste minarety sięgały nieba, bezsilnie próbując przebić się przez zasłonę skotłowanych chmur. Burza nie zamierzała nas prędko opuścić, trzaskając basowymi gromami i rycząc spazmami porywistego wiatru. Woda wlewała się w rozpadliny, siekła powierzchnię otaczającego warownię jeziora i srebrzyła czarne mury monumentalnej, granitowej budowli nadając jej migotliwego poblasku, błyszczącego w świetle rozbłyskających piorunów.

Deszcz wpadał przez rozbite witraże, zacinał wściekle, jakby chciał zmyć całą nienawiść i wszystkie niewypowiedziane, tłumione dotąd oskarżenia. Tak jakby chciał zniszczyć to, co powstało między nami przez lata.
Ale nie potrafił. I ja także tego nie potrafiłem.
Nienawiść mojego syna, Alucarda, była silniejsza niż wszystkie huragany świata, silniejsza niż moja moc i znacząco przewyższająca moją nadzieję na to, że kiedykolwiek odnajdę przebaczenie w jego oczach.
Stał przede mną jak zwykle drwiący, jak zawsze pełen wyższości. Trzymał broń luźno, jakby miał zaraz zamiar jedynie się nią podeprzeć – wiedziałem jednak, że czeka na jakikolwiek moment mojej odsłony, aby zatopić ją w moim sercu.
Sercu, które według niego było martwe i całkowicie przesiąknięte złem.

Nikt nigdy nie zranił mnie bardziej, niż mój syn.

 Nie byłem taki. Od samego początku odkąd tylko pamiętam, starałem się zmienić świat. Chciałem go zbawić nawet za cenę swojego życia. Próbowałem oczyścić go z wszelkiego zła, jakie kiedykolwiek się w nim zagnieździło - i nie potrafiłem wtedy tego zrobić. Przegrałem sam ze sobą; przegrałem, bo tylko przegrywając, mogłem spełnić swój cel. Stałem się wampirem, jednym z tych stworzeń, na które niegdyś zażarcie polowałem. Dało mi to moc a dzięki niej mogłem potem ochronić swój zamek i swoich poddanych - i mogłem to robić przez całą wieczność.
Był to dar, ale także przekleństwo. Teraz, w jego oczach, widziałem jedynie to drugie.
 Stał dumny i wyprostowany, a smugi światła z pochodni przesuwały się leniwie po jego zdobionej, niebieskiej zbroi, rzucając długi cień na gładką, marmurową posadzkę. Długie, białe włosy opadły mu na twarz, zakrywając oczy wypełnione nieodgadnioną czernią, zaś ciemnoczerwone tęczówki wbite były dokładnie we mnie, jak gdyby próbował przewiercić mnie wzrokiem.
 Chociaż przekazałem mu to samo nieśmiertelne dziedzictwo, nigdy nie potrafił go docenić. I znienawidził mnie za to jeszcze bardziej - jakby to w ogóle było możliwe.
Zastawiłem się mieczem, bez większych nadziei na szybkie skończenie pojedynku. Tym razem Alucard dobrze się przygotował. Zdobył nade mną przewagę, pomimo tego, że był mniej postawny, niż ja. Krwawiłem z sześciu ran, w tym jedna byłaby śmiertelna - gdyby nie to, że już nie żyłem. Nie nosiłem zbroi, bo nie była mi potrzebna. I tak nie potrafiłem umrzeć.
Taka egzystencja była żałosna. Po wielu latach panowania miałem jej powoli dość. Ale nie było już dla mnie ratunku. Wybawienie śmierci leżało poza moim zasięgiem.
    - To twój koniec, potworze! – krzyknął Alucard, uśmiechając się krzywo – Koniec, słyszysz?! - i zaśmiał szaleńczo, unosząc miecz na wysokości mostka – Obiecałem ci zemstę za śmierć mojej matki i dotrzymam słowa, choćby była to ostatnia rzecz, jaką zrobię! Klękaj przede mną! Klękaj, to może zakończę to szybko... Ale nie mogę ci tego przyrzec. Nie zasługujesz na to... Draculo, pomiocie ciemności.
    Nie poruszyłem się. Nie odpowiedziałem na jego zaczepkę. Odsłoniłem kły w posępnym uśmiechu. Byłem w istocie zdruzgotany, rozdarty wewnętrznie i przepełniony nieopisanym smutkiem. W moich żyłach krążyła narastająca ciągle frustracja.
    Już raz go zabiłem... Dobrze pamiętam to uczucie. Przypominało wbicie noża w serce, przekręcenie go i przypalenie rany rozżarzonym żelazem. Za nic w świecie nie chciałbym tego powtórzyć. Ale Alucard nie dawał mi wyboru.
    - Alucard... - zacząłem, powoli opuszczając miecz – To nie ma sensu. Nie chcę zabić cię ponownie. Nie każ mi tego zrobić – warknąłem niskim głosem, zaciskając dłoń na rękojeści – Nie bądź aż tak ślepy.
Podszedłem o krok. A potem drugi. Jego zbroja błysnęła ostro w świetle wiszących wokół nas pochodni. - Nie wygrasz tej walki.
Zaśmiał się jak opętany, wyszczerzył zęby w parodii ludzkiego uśmiechu. Wyglądał szaleńczo z tymi białymi włosami i kłami wampira, ale i tak go kochałem. Mogłem zrobić naprawdę wszystko, byle tylko nie musieć z nim więcej walczyć, lecz nikt nie dał mi takiego wyboru. Tylko dlatego ciągnąłem to dalej, w rosnącej bezradności. Los nie pozwolił mi ani na chwilę zapomnieć o klątwie, ciążącej na mojej rodzinie.
- Zobaczymy, wampirze. Zobaczymy... - powiedział, a przez ułamek sekundy był taki, jak przed przemianą; przepełniony wewnętrznym spokojem i wolą słusznego zwycięstwa – Tym razem nie zawiodę. Ziszczę przepowiednię, zaś twój parszywy zamek zniknie w gruzach! Żegnaj się z egzystencją... Ojcze.
    Podszedłem do niego, gdy zaczął się wycofywać. Moje rany goiły się z każdym kolejnym krokiem.
    - Mówiłem ci, synu... - powiedziałem cicho, nie odrywając wzroku od jego smukłej sylwetki – Nie... wygrasz... tej... walki.
 Alucard szukał w panice czegokolwiek, co mogłoby mu posłużyć za broń, ale otaczały nas tylko puste, kamienne ściany. Cofał się do drzwi, lecz obaj wiedzieliśmy, że były zamknięte. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy za moją sprawą dzielący nas dystans bardzo szybko zaczął zanikać.
- Potworze!... - jego plecy uderzyły w końcu o wrota – Nie zbliżaj się!...Nie podchodź do mnie!...- syn ewidentnie był coraz bardziej przerażony.
    Stanąłem przy nim na odległość wyciągniętej ręki. I patrzyłem. W całkowitej ciszy.
    Pomimo, że mnie nienawidził, ja pałałem do niego dokładnie odmiennym uczuciem, niezależnie od tego, jak bardzo próbował mnie zranić. Opuściłem broń, schowałem ją do pochwy. Lekkim gestem sięgnąłem w jego stronę i dotknąłem jego policzka. Wiedziałem, że gdyby mógł, rozszarpałby mnie żywcem, zabił, spalił, rozrzucił moje prochy, żebym nigdy więcej nie mógł się już odrodzić.
    - Alucard... - podjąłem ponownie, wzdychając ciężko – Przestań. Przestań w końcu to ciągnąć. Zostaw mnie w spokoju, odejdź z mojego życia i zajmij się w końcu swoim własnym.
    - TY jesteś moim życiem! - syknął, mrużąc oczy we wściekłości – Dopóki żyjesz, nie zaznam spokoju. Jesteś moim przekleństwem! Słyszysz, Draculo? NIGDY nie dam chwili wytchnienia. Będę cię śledził, gnębił, męczył aż do twojej kapitulacji! Gdziekolwiek się udasz, odnajdę cię... Znajdę cię i cię zniszczę. - mówił to już z większym spokojem, a jego głos wręcz ociekał jadem.
    Przesunąłem palcem po zarysie jego szczęki i wtedy gdzieś wewnątrz mnie pojawił się palący cierń, który owinął mi serce spiralnym, wygłodniałym pędem. Pojawił się także głód innego rodzaju. Byłem ranny, więc potrzebowałem krwi. A jego krew – Alucarda, mojego jedynego syna – od zawsze była dla mnie najbardziej nęcącą krwią na świecie.
    Żałowałem, że nie było mi dane patrzeć, jak dorasta. Żałowałem każdej straconej chwili, bo może teraz nasza relacja byłaby choć odrobinę bardziej normalna. Ale nie byłem tego całkowicie pewien. Może nigdy nie byłaby normalna.
I wtedy usłyszałem zgrzyt stali o kości. Bólu prawie nie poczułem, ale skłamałbym mówiąc, że nie czułem go wcale.
    - Ha! - krzyknął, wbijając swój sztylet głębiej, dokładnie między moje żebra – Giń! Gińże, w końcu! - w jego oczach błyszczało czyste szaleństwo.
Zacisnąłem zęby, gdy przekręcał ostrze. Zdusiłem bolesny jęk. Z trudem.
Złapałem go za drugi nadgarstek, pozwalając rozchlastać sobie wnętrzności. A potem dobiłem go swoim ciałem do drzwi, dysząc tuż przy jego uchu.
    - Przyjmijmy, że właśnie mnie zabiłeś... – powiedziałem łagodnie, zaciskając mocniej palce, żeby wyraźnie to poczuł. - Co więc zrobisz dalej?
    Był uwięziony pomiędzy mną i swoją bronią. Już nie mógł wbić jej ponownie. Napierałem na niego tak, że gdyby nie posiadał zbroi, połamałbym mu kości.
    W jego oczach pojawiło się zdziwienie. A potem niedowierzanie. I lęk. Uśmiechnął się, ale zupełnie nieszczerze.
    - Wtedy zaznam spokoju, oczywiście. - jego zęby były ostre tak samo jak moje, chociaż nie był wampirem a wyjątkowo silnym dampirem – Odbiorę sobie to wypaczone życie, które mi przekazałeś. Pójdę tam, gdzie ty nigdy już nie trafisz. Do nieba, do mojej matki! Z daleka od ciebie. - ostatnie słowo wypluł z siebie jak przekleństwo.
    Podejrzewałem, że powie coś takiego. Odwzajemniłem ten nieszczery uśmiech. Chyba był u nas rodzinny.
    Cierpieliśmy obaj; z nieporozumienia, strachu i dawnych, emocjonalnych ran a także przez to, że nie potrafiliśmy ze sobą normalnie porozmawiać. Żaden z nas nigdy o tym nie wspomniał, ale taka właśnie była prawda.
    - Mam lepszą propozycję. - powiedziałem cicho, zaciskając palce na jego brodzie – Zaznasz spokoju teraz, nie zabijając mnie. Zaznasz spokoju, bo ci go pokażę. Dam ci go. Tak samo, jak dałem ci życie.
    To był decydujący moment. Wiedziałem, że jeżeli teraz tego nie zrobię, zaprzepaszczę jedyną szansę na zakończenie naszej wspólnej wojny.
    Pocałowałem go i zacząłem napierać na jego usta. Stanowczo, lecz nie gwałtownie dotykałem jego warg starając się przelać na niego choć odrobinę tego żaru, który nosiłem w sobie od lat. Alucard nagle zaprzestał walki, nieprzygotowany na taki obrót sprawy. Właściwie to nie zrobił nic, nawet nie spróbował mnie odepchnąć. Wsunąłem język pomiędzy jego usta, domagając się uwagi. Chciałem, żeby dobrze zrozumiał, co zamierzałem osiągnąć. Miał być tego świadom.
     Przekręcił sztylet po raz kolejny. Przygryzłem na krótko jego wargę.
    - Co ty ro?!...- syknął, rozeźlony, próbując mnie odepchnąć.
    Przerwałem mu zdanie, całując go ponownie. Nie miał się odzywać, tylko uczyć - spokoju i uległości.
    Szarpnąłem go za włosy, odchylając jego głowę do tyłu, po czym szybko wbiłem kły w jego szyję. Kiedy moje gardło zalała jego gorąca krew, w jednym momencie straciłem nad sobą kontrolę.
    Jęknął cicho, odrobinę głucho, jakby tym samym stracił wszelkie chęci do dalszej walki. I słusznie, bo nie zamierzałem dać mu już takiej okazji. Rozerwałem zaczepy jego zbroi; stalowe segmenty opadły na ziemię z dźwięcznymi odgłosami uginającej się blachy – kolczuga spłynęła mu z ramion za jednym pociągnięciem moich pazurów, a paski od nagolenników oraz naramienników zszarpałem na samym końcu, odsłaniając jego płaski, smukły tors i bladą skórę.
    - Dracula! - wydarł się, chyba rozumiejąc do czego zmierzam – Ty... Ty diable! Zostaw mnie!!!
    - Nie. - zasłoniłem mu usta dłonią, powaliłem go na ziemię i brutalnie na niej unieruchomiłem – Tym razem zrobimy po mojemu.
     Wierzgał, wyrywał się, próbował kląć. Nie zdało się to na nic. Nie potrafiłem nad tym zapanować, zbyt długo już się powstrzymywałem. Alucard od wielu długich lat był obiektem mojego pożądania... Pożądania i miłości, której nie potrafił zrozumieć ani zaakceptować. Tym razem zamierzałem wyjaśnić mu ją bardzo, bardzo dokładnie.
    - Dracula... - wymamrotał przez moje palce – Proszę! Błagam!...
    Czyżbyśmy zmienili ton rozmowy? Odsunąłem rękę, nadal trzymając go pod sobą.
    - O co mnie błagasz, Alucard? O litość? Zmiłowanie? Puszczenie cię wolno? O to właśnie mnie błagasz? - wykręciłem mu ręce tak, żeby go to zabolało. Miał czuć to, co robiłem. – Jeszcze przed chwilą nie dałeś mi takiej możliwości, więc dlaczego ja, potwór, miałbym dać ją tobie?
    - Błagam, nie tak...- w jego oczach już nie było już samej paniki, to była czysta histeria. Dygotał pode mną ze strachu. Czułem w powietrzu jego zapach. Osiadał wokół nas, powoli mieszając się z moim pożądaniem. - Nie rób mi tego!... Nie chcę tak umrzeć. Może być każda inna śmierć, byle nie taka. Nie chcę!... - jego głos drżał równie mocno, co ciało – Nie chcę zostać zajebany przez własnego ojca. Proszę...
    - Nie? - warknąłem, siadając na jego biodrach całym ciężarem ciała a potem pochyliłem się nad nim lekko – Jestem przecież potworem, pamiętasz?
 Niemal zakwilił, bardziej w histerycznym płaczu, niż w przerażeniu. Nie wiedziałem, że obudzę w nim coś takiego, ale nie zamierzałem odpuścić. Nie teraz, gdy zapach jego odkrytej skóry unosił się w powietrzu a słodka, jasna krew zastygała mu na szyi niczym mistrzowska mozaika smaku.
Zdarłem z niego ostatnią barierę, która dzieliła mnie od jego skóry. Koszulę. Ściągnąłem ją pasami i rzuciłem za siebie, żeby niepotrzebny materiał nie zasłonił mi jego widoku.
Alucard był piękny. Był tak inny ode mnie, tak cudownie intensywny w swojej urodzie, że przez chwilę nawet się nie poruszyłem; miał wyraźnie zarysowane mięśnie, ale nie był masywny, lecz smukły. Podziwiałem to ciało, walcząc z niemałą pokusą, by od razu je posiąść, jednak nie zrobiłem tego.
    - Proszę... - wymamrotał, z twarzą przyciśniętą do ziemi. W jego głosie było już tylko błaganie – Zrób to w jakikolwiek inny sposób. Wiem, że mnie nienawidzisz! Ale błagam cię, pozostaw mi choć resztki godności.
    Wezbrał we mnie gniew.
    - Głupcze... - warknąłem, łapiąc go za kark – Nigdy nie zamierzałem cię zabić.
    Podniosłem go z ziemi i zaciągnąłem przez całą salę i korytarz, aż do sąsiedniego pokoju. Alucard już się nie wyrywał. Wisiał mi bezładnie w rękach, jakby stracił całą swoją wolę walki. Był sponiewierany, rozgoryczony i nawet na mnie nie patrzył.
    I bardzo dobrze. Popatrzy sobie później, kiedy już zdecyduję, że powinien.
    Rzuciłem go na łóżko.
    - Leż. - mój głos był władczy i teraz już zupełnie do mnie niepasujący, bo przesycony furią zmieszaną z pożądaniem – Leż, albo naprawdę zrobię ci krzywdę. To akurat mogę ci obiecać.
    Ściągnąłem płaszcz, pozwoliłem, aby spadł na ziemię. Alucard niepewnie skupił na tym swoją uwagę. Sięgnąłem do rękojeści tkwiącego we mnie sztyletu i wyjąłem go w całkowitej ciszy. Brzęk stali oznajmił mojemu byłemu rywalowi, że jednak na nic mu się nie przydała - lecz widok mojej krwi wyraźnie wzbudził w nim głód. Wyprostowałem się, pozwalając mu na prześledzenie czerwonej strugi, która spłynęła mi po żebrach, boku i skórzanych spodniach. Może i się bał, ale był też mną zafascynowany.
    - A teraz nie rób żadnych gwałtownych ruchów... – powiedziałem w końcu, wchodząc na łóżko i łapiąc go za nadgarstki – Jeśli choć na tą jedną, krótką chwilę obdarzysz mnie zaufaniem, to dowiesz się, że są inne sposoby na osiągnięcie wewnętrznego spokoju. Nie musimy ze sobą walczyć. Nigdy nie musieliśmy.
    - Nie? - zapytał szyderczo na pokaz, bo nadal dygotał ze strachu. Ścierpła mu skóra. – To dlaczego mnie trzymasz? Dlaczego nie pozwolisz mi odejść?
    Pochyliłem się nad nim, siadając na jego biodrach.
    - Owszem, pozwolę... - mruknąłem mu cicho w usta – Ale nie w tym momencie.
    - Jesteś potworem – powiedział, kręcąc głową, jakby nie zgadzał się na mój pomysł– Potworem, zmorą w ludzkiej skórze, szaleńcem! Jesteś trupem. To ohydne. Jesteś ohydny, słyszysz?! - pomimo jego słów, nie wzbraniał się jednak przed moim dotykiem. Jego ciało przyjmowało mnie ulegle, jakby czekał na to od dawna. Kiedy przesuwałem dłonią po jego skórze, niespokojnie się pode mną wygiął; zrobił to wręcz niecierpliwie. Choć trzymałem go mocno za nadgarstki, praktycznie przestał zwracać na to uwagę. Bardziej interesowała go moja wolna dłoń - ta, która...
     – Nie dotykaj mnie!... Mówię, nie dotykaj! - zapierał się, i chociaż jego wzrok ciskał błyskawice, Alucard już nie próbował mi się wyrywać.
     Jego jasna, miękka skóra uginała się elastycznie pod moimi palcami, gdy badałem strukturę jego torsu. Był piękny. Niezaprzeczalnie piękny i pociągający. A jego wcześniejszy opór podniecał mnie jeszcze bardziej.
    - Cicho...- tym razem mój głos był mrukliwy i uspokajający – Nie zrobię ci krzywdy, jeżeli mnie do tego nie zmusisz. Przysięgam.
    - Kanalio! Zostaw!...- nie pozwoliłem mu dokończyć, zakryłem mu usta dłonią i ponownie wgryzłem się w jego szyję. Znowu jęknął, lecz tym razem odczułem to tylko na swoich palcach. Jęk był długi i Alucard z pewnością nie wydał go z bólu. Moja ręka powędrowała wzdłuż jego ciała, pomiędzy nogi. Nie zamierzałem trzymać go w niepewności.
     Gdybym miał choć krztynę wątpliwości czy mnie pragnie, zakończyłbym to w tym momencie. Ale ja wiedziałem, że mnie chce. Kiedy dotknąłem jego męskości, był już twardy.
    Droczył się ze mną na swój własny, dziwny sposób.
    Może nawet mnie nie nienawidził? Może to wszystko były tylko pozory. A może naprawdę chcę zgwałcić własnego syna i próbuję się jakoś usprawiedliwić? Tego nie wiedziałem. Wiedziałem zaś, że jeżeli obaj to przeżyjemy, już nic nie będzie takie samo.
    - Alucard... Nigdy nie chciałem cię zabić. - mój głos zrobił się nagle dziwnie łagodny – I nigdy nie chciałem, żebyś cierpiał. Nigdy, rozumiesz? - wsunąłem dłoń pod jego spodnie, by zacząć robić mu dobrze – Jeśli myślisz, że chcę cię zgwałcić, źle mnie oceniasz. Nie wiesz, jaki naprawdę jestem.
    Wzmocniłem ruch ręki, czując jego gorąco - był śliski i sztywny, i całkowicie mi poddany.
    I chętny, co ciekawe.
    - Jedyne, czego rzeczywiście pragnę... - szepnąłem, z ustami na jego torsie – To twojej rozkoszy.
 Nie wiem, dlaczego się nie wyrywał. Miał wolne ręce, a mimo to wolał posłusznie leżeć pode mną, jakby nie posiadał własnej woli. A może po prostu było mu dobrze? Kiedy odsunąłem dłoń od jego ust, dając mu drugą szansę, milczał zawzięcie – jakby pokazując mi, że nie dostanę od niego żadnej satysfakcji. Przygryzłem jego sutek, zassałem go na chwilę i zacząłem obcałowywać jasną skórę, schodząc ustami coraz bardziej w dół.
    - Głupiec. - prychnął Alucard, patrząc na mnie z mieszanymi uczuciami – Zboczony głupiec. - powiedział w końcu, gdy jego oddech znacząco przyspieszył, a skóra na policzkach delikatnie zarumieniła – Nienawidzę cię, słyszysz? Nie -na- wi- dzę!
    Rozpiąłem mu spodnie i ściągnąłem je krótkim ruchem.
    Och tak, słyszałem go bardzo dobrze. Kiedy wziąłem go do ust, słyszałem także coś innego. To, jak gwałtownie wciąga powietrze, a potem próbuje zdusić odgłosy przyjemności. Chwycił mnie za włosy, chcąc narzucić własne tempo – ale ja złapałem go za nadgarstki i ponownie przytrzymałem je przy pościeli.
    - A... Aaach...- jęknął w końcu, wypychając w moim kierunku swoje wąskie, kształtne biodra – ... Proszę... Draculo...- wydusił, kiedy zacząłem się z nim droczyć, zwalniając tempo do drażniących, pobudzających ruchów. Poddał się mojemu prowadzeniu. W końcu pozwolił sobie na rozluźnienie.
    Wiedziałem, o co prosił tym razem, czułem, o co prosiło jego ciało. W kilku mocniejszych ruchach dałem mu spełnienie. Nie odsunąłem się, gdy dochodził. Zassałem go mocniej, aż jego drżący, ekstatyczny jęk wypełnił całą komnatę i wlał się do mojego serca niczym żar tańczących na wietrze płomieni.

    - Dla ciebie Gabriel. - powiedziałem,wspierając się na rękach i zatapiając wzrok w jego odrobinę roztrzęsionym spojrzeniu. - Ten jeden, jedyny raz.
    Jego czarne oczy wyrażały teraz coś więcej niż nienawiść. Alucard był zmieszany, zawstydzony i zdecydowanie podniecony całą zaistniałą sytuacją. Nie wiedział, co ma zrobić. Bał się mnie, ale bał się też samego siebie. Też się siebie bałem. W tym jednym wypadku mieliśmy całkowitą słuszność.
    - Gabriel? - zapytał, jakby sprawdzał nowe słowo – To do ciebie już nie pasuje.
    Przesunąłem palcem po jego wargach, a zaraz potem przesunąłem po nich także swoim językiem. Wbrew własnym słowom, wcale nie zachowywał się, jakby mnie nienawidził. Nie w tym momencie. Pozwolił mi na pogłębienie pocałunku, robił się coraz cieplejszy i coraz bardziej namiętny.
    - Tak nazywałem się kiedyś. - w moim głosie zabrzmiała przez chwilę gorycz – Zanim stałem się potworem.

2 komentarze:

  1. Dracula? Podoba mi się pomysł ^-^. Ale czemu postanowiłaś zmniejszyć czcionkę?? To ledwo da się przeczytać :c

    OdpowiedzUsuń
  2. Popracuję nad tym formatowaniem - na razie mam wrażenie, że czcionka działa mi na przekór, całkowicie nieprzewidywalne bo ciągle zmienia się jej rozmiar ^^"

    OdpowiedzUsuń