Ulewa
zalała całe miasto dudniącym, napastliwym atakiem. Ciężkie,
mokre krople spływały po dachach budynków, zlewały się w strugi
pomiędzy gotyckimi wieżami i łączyły w gardłach kamiennych
gargulców w wodne gejzery wybuchające na zabrukowane, kręte
uliczki oraz zdobione, stare balustrady. Noc była ciemna i posępna,
przeszywana błyskawicami i grzmotami nadciągającej nawałnicy.
Spiczaste minarety sięgały nieba, bezsilnie próbując przebić się
przez zasłonę skotłowanych chmur. Burza nie zamierzała nas prędko
opuścić, trzaskając basowymi gromami i rycząc spazmami
porywistego wiatru. Woda wlewała się w rozpadliny, siekła
powierzchnię otaczającego warownię jeziora i srebrzyła czarne
mury monumentalnej, granitowej budowli nadając jej migotliwego
poblasku, błyszczącego w świetle rozbłyskających piorunów.
Deszcz
wpadał przez rozbite witraże, zacinał wściekle, jakby chciał
zmyć całą nienawiść i wszystkie niewypowiedziane, tłumione
dotąd oskarżenia. Tak jakby chciał zniszczyć to, co powstało
między nami przez lata.
Ale
nie potrafił. I ja także tego nie potrafiłem.
Nienawiść
mojego syna, Alucarda, była silniejsza niż wszystkie huragany
świata, silniejsza niż moja moc i znacząco przewyższająca moją
nadzieję na to, że kiedykolwiek odnajdę przebaczenie w jego
oczach.
Stał
przede mną jak zwykle drwiący, jak zawsze pełen wyższości.
Trzymał broń luźno, jakby miał zaraz zamiar jedynie się nią
podeprzeć – wiedziałem jednak, że czeka na jakikolwiek moment
mojej odsłony, aby zatopić ją w moim sercu.
Sercu,
które według niego było martwe i całkowicie przesiąknięte złem.
Nikt
nigdy nie zranił mnie bardziej, niż mój syn.
Nie
byłem taki. Od samego początku odkąd tylko pamiętam, starałem
się zmienić świat. Chciałem go zbawić nawet za cenę swojego
życia. Próbowałem oczyścić go z wszelkiego zła, jakie
kiedykolwiek się w nim zagnieździło - i nie potrafiłem
wtedy tego zrobić. Przegrałem sam ze sobą; przegrałem, bo tylko
przegrywając, mogłem spełnić swój cel. Stałem się wampirem,
jednym z tych stworzeń, na które niegdyś zażarcie polowałem.
Dało mi to moc a dzięki niej mogłem potem ochronić swój
zamek i swoich poddanych - i mogłem to robić przez całą wieczność.
Był
to dar, ale także przekleństwo. Teraz, w jego oczach, widziałem
jedynie to drugie.
Stał
dumny i wyprostowany, a smugi światła z pochodni przesuwały się
leniwie po jego zdobionej, niebieskiej zbroi, rzucając długi cień
na gładką, marmurową posadzkę. Długie, białe włosy opadły mu
na twarz, zakrywając oczy wypełnione nieodgadnioną czernią, zaś
ciemnoczerwone tęczówki wbite były dokładnie we mnie, jak gdyby
próbował przewiercić mnie wzrokiem.
Chociaż
przekazałem mu to samo nieśmiertelne dziedzictwo, nigdy nie
potrafił go docenić. I znienawidził mnie za to jeszcze bardziej -
jakby to w ogóle było możliwe.
Zastawiłem
się mieczem, bez większych nadziei na szybkie skończenie
pojedynku. Tym razem Alucard dobrze się przygotował. Zdobył nade
mną przewagę, pomimo tego, że był mniej postawny, niż ja.
Krwawiłem z sześciu ran, w tym jedna byłaby śmiertelna - gdyby
nie to, że już nie żyłem. Nie nosiłem zbroi, bo nie była mi
potrzebna. I tak nie potrafiłem
umrzeć.
Taka
egzystencja była żałosna. Po wielu latach panowania miałem jej powoli dość. Ale nie było już dla mnie ratunku. Wybawienie
śmierci leżało poza moim zasięgiem.
-
To twój koniec, potworze! – krzyknął Alucard,
uśmiechając się krzywo – Koniec, słyszysz?! - i zaśmiał
szaleńczo, unosząc miecz na wysokości mostka – Obiecałem ci
zemstę za śmierć mojej matki i dotrzymam słowa, choćby była to
ostatnia rzecz, jaką zrobię! Klękaj przede mną! Klękaj, to może
zakończę to szybko... Ale nie mogę ci tego przyrzec. Nie zasługujesz na to... Draculo,
pomiocie ciemności.
Nie
poruszyłem się. Nie odpowiedziałem na jego zaczepkę. Odsłoniłem
kły w posępnym uśmiechu. Byłem w istocie zdruzgotany, rozdarty
wewnętrznie i przepełniony nieopisanym smutkiem. W
moich żyłach krążyła narastająca ciągle frustracja.
Już
raz go zabiłem... Dobrze pamiętam to uczucie. Przypominało wbicie
noża w serce, przekręcenie go i przypalenie rany rozżarzonym
żelazem. Za nic w świecie nie chciałbym tego powtórzyć. Ale
Alucard nie dawał mi wyboru.
-
Alucard... - zacząłem, powoli opuszczając miecz – To nie ma
sensu. Nie chcę zabić cię ponownie. Nie każ mi tego
zrobić – warknąłem niskim głosem, zaciskając dłoń na
rękojeści – Nie bądź aż tak ślepy.
Podszedłem
o krok. A potem drugi. Jego zbroja błysnęła ostro w świetle
wiszących wokół nas pochodni. - Nie wygrasz tej walki.
Zaśmiał
się jak opętany, wyszczerzył zęby w parodii ludzkiego uśmiechu.
Wyglądał szaleńczo z tymi białymi włosami i kłami wampira, ale
i tak go kochałem. Mogłem zrobić naprawdę wszystko, byle tylko
nie musieć z nim więcej walczyć, lecz nikt nie dał mi takiego
wyboru. Tylko dlatego ciągnąłem to dalej, w rosnącej bezradności. Los
nie pozwolił mi ani na chwilę zapomnieć o klątwie, ciążącej na mojej rodzinie.
-
Zobaczymy, wampirze. Zobaczymy... - powiedział, a przez ułamek
sekundy był taki, jak przed przemianą; przepełniony wewnętrznym
spokojem i wolą słusznego zwycięstwa – Tym razem nie zawiodę.
Ziszczę przepowiednię, zaś twój parszywy zamek zniknie w gruzach!
Żegnaj się z egzystencją... Ojcze.
Podszedłem
do niego, gdy zaczął się wycofywać. Moje rany goiły się z
każdym kolejnym krokiem.
-
Mówiłem ci, synu... - powiedziałem cicho, nie odrywając
wzroku od jego smukłej sylwetki – Nie... wygrasz... tej... walki.
Alucard
szukał w panice czegokolwiek, co mogłoby mu posłużyć za broń,
ale otaczały nas tylko puste, kamienne ściany. Cofał się do
drzwi, lecz obaj wiedzieliśmy, że były zamknięte. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy za moją sprawą dzielący nas dystans bardzo szybko zaczął zanikać.
-
Potworze!... - jego plecy uderzyły w końcu o wrota – Nie zbliżaj
się!...Nie podchodź do mnie!...- syn ewidentnie był coraz
bardziej przerażony.
Stanąłem
przy nim na odległość wyciągniętej ręki. I patrzyłem. W całkowitej ciszy.
Pomimo,
że mnie nienawidził, ja pałałem do niego dokładnie odmiennym
uczuciem, niezależnie od tego, jak bardzo próbował mnie zranić.
Opuściłem broń, schowałem ją do pochwy. Lekkim gestem sięgnąłem
w jego stronę i dotknąłem jego policzka. Wiedziałem, że gdyby
mógł, rozszarpałby mnie żywcem, zabił, spalił, rozrzucił
moje prochy, żebym nigdy więcej nie mógł się już odrodzić.
-
Alucard... - podjąłem ponownie, wzdychając ciężko – Przestań.
Przestań w końcu to ciągnąć. Zostaw mnie w spokoju, odejdź z
mojego życia i zajmij się w końcu swoim własnym.
-
TY jesteś moim życiem! - syknął, mrużąc oczy we wściekłości
– Dopóki żyjesz, nie zaznam spokoju. Jesteś moim przekleństwem!
Słyszysz, Draculo? NIGDY nie dam chwili wytchnienia. Będę cię
śledził, gnębił, męczył aż do twojej kapitulacji!
Gdziekolwiek się udasz, odnajdę cię... Znajdę cię i cię zniszczę. -
mówił to już z większym spokojem, a jego głos wręcz ociekał jadem.
Przesunąłem
palcem po zarysie jego szczęki i wtedy gdzieś wewnątrz mnie
pojawił się palący cierń, który owinął mi serce spiralnym,
wygłodniałym pędem. Pojawił się także głód innego rodzaju.
Byłem ranny, więc potrzebowałem krwi. A jego krew – Alucarda,
mojego jedynego syna – od zawsze była dla mnie najbardziej nęcącą
krwią na świecie.
Żałowałem,
że nie było mi dane patrzeć, jak dorasta. Żałowałem każdej
straconej chwili, bo może teraz nasza relacja byłaby choć
odrobinę bardziej normalna. Ale nie byłem tego całkowicie pewien. Może nigdy nie byłaby normalna.
I
wtedy usłyszałem zgrzyt stali o kości. Bólu prawie nie poczułem,
ale skłamałbym mówiąc, że nie czułem go wcale.
-
Ha! - krzyknął, wbijając swój sztylet głębiej, dokładnie
między moje żebra – Giń! Gińże, w końcu! - w jego oczach
błyszczało czyste szaleństwo.
Zacisnąłem
zęby, gdy przekręcał ostrze. Zdusiłem bolesny jęk. Z trudem.
Złapałem
go za drugi nadgarstek, pozwalając rozchlastać sobie wnętrzności.
A potem dobiłem go swoim ciałem do drzwi, dysząc tuż przy jego
uchu.
-
Przyjmijmy, że właśnie mnie zabiłeś... – powiedziałem
łagodnie, zaciskając mocniej palce, żeby wyraźnie to poczuł. -
Co więc zrobisz dalej?
Był
uwięziony pomiędzy mną i swoją bronią. Już nie mógł wbić
jej ponownie. Napierałem na niego tak, że gdyby nie posiadał
zbroi, połamałbym mu kości.
W
jego oczach pojawiło się zdziwienie. A potem niedowierzanie. I
lęk. Uśmiechnął się, ale zupełnie nieszczerze.
-
Wtedy zaznam spokoju, oczywiście. - jego zęby były ostre
tak samo jak moje, chociaż nie był wampirem a wyjątkowo silnym
dampirem – Odbiorę sobie to wypaczone życie, które mi
przekazałeś. Pójdę tam, gdzie ty nigdy już nie trafisz. Do
nieba, do mojej matki! Z daleka od ciebie. - ostatnie słowo
wypluł z siebie jak przekleństwo.
Podejrzewałem,
że powie coś takiego. Odwzajemniłem ten nieszczery uśmiech.
Chyba był u nas rodzinny.
Cierpieliśmy
obaj; z nieporozumienia, strachu i dawnych, emocjonalnych ran a
także przez to, że nie potrafiliśmy ze sobą normalnie
porozmawiać. Żaden z nas nigdy o tym nie wspomniał, ale taka
właśnie była prawda.
-
Mam lepszą propozycję. - powiedziałem cicho, zaciskając palce na
jego brodzie – Zaznasz spokoju teraz, nie zabijając mnie.
Zaznasz spokoju, bo ci go pokażę. Dam ci go. Tak samo, jak dałem
ci życie.
To
był decydujący moment. Wiedziałem, że jeżeli teraz tego nie
zrobię, zaprzepaszczę jedyną szansę na zakończenie naszej
wspólnej wojny.
Pocałowałem
go i zacząłem napierać na jego usta. Stanowczo, lecz nie
gwałtownie dotykałem jego warg starając się przelać na niego
choć odrobinę tego żaru, który nosiłem w sobie od lat. Alucard
nagle zaprzestał walki, nieprzygotowany na taki obrót sprawy.
Właściwie to nie zrobił nic, nawet nie spróbował mnie
odepchnąć. Wsunąłem język pomiędzy jego usta, domagając się
uwagi. Chciałem, żeby dobrze zrozumiał, co zamierzałem osiągnąć.
Miał być tego świadom.
Przekręcił
sztylet po raz kolejny. Przygryzłem na krótko jego wargę.
-
Co ty ro?!...- syknął, rozeźlony, próbując mnie odepchnąć.
Przerwałem
mu zdanie, całując go ponownie. Nie miał się odzywać, tylko
uczyć - spokoju i uległości.
Szarpnąłem
go za włosy, odchylając jego głowę do tyłu, po czym szybko
wbiłem kły w jego szyję. Kiedy moje gardło zalała jego gorąca
krew, w jednym momencie straciłem nad sobą kontrolę.
Jęknął
cicho, odrobinę głucho, jakby tym samym stracił wszelkie chęci do
dalszej walki. I słusznie, bo nie zamierzałem dać mu już takiej
okazji. Rozerwałem zaczepy jego zbroi; stalowe segmenty opadły na
ziemię z dźwięcznymi odgłosami uginającej się blachy –
kolczuga spłynęła mu z ramion za jednym pociągnięciem moich
pazurów, a paski od nagolenników oraz naramienników zszarpałem
na samym końcu, odsłaniając jego płaski, smukły tors i bladą
skórę.
-
Dracula! - wydarł się, chyba rozumiejąc do czego zmierzam –
Ty... Ty diable! Zostaw mnie!!!
-
Nie. - zasłoniłem mu usta dłonią, powaliłem go na ziemię i
brutalnie na niej unieruchomiłem – Tym razem zrobimy po mojemu.
Wierzgał,
wyrywał się, próbował kląć. Nie zdało się to na nic. Nie
potrafiłem nad tym zapanować, zbyt długo już się
powstrzymywałem. Alucard od wielu długich lat był obiektem mojego
pożądania... Pożądania i miłości, której nie potrafił
zrozumieć ani zaakceptować. Tym razem zamierzałem wyjaśnić mu
ją bardzo, bardzo dokładnie.
-
Dracula... - wymamrotał przez moje palce – Proszę! Błagam!...
Czyżbyśmy
zmienili ton rozmowy? Odsunąłem rękę, nadal trzymając go pod
sobą.
-
O co mnie błagasz, Alucard? O litość? Zmiłowanie? Puszczenie cię
wolno? O to właśnie mnie błagasz? - wykręciłem mu ręce tak,
żeby go to zabolało. Miał czuć to, co robiłem. – Jeszcze
przed chwilą nie dałeś mi takiej możliwości, więc dlaczego ja,
potwór, miałbym dać ją tobie?
-
Błagam, nie tak...- w jego oczach już nie było już samej paniki,
to była czysta histeria. Dygotał pode mną ze strachu. Czułem w
powietrzu jego zapach. Osiadał wokół nas, powoli mieszając się
z moim pożądaniem. - Nie rób mi tego!... Nie chcę tak umrzeć.
Może być każda inna śmierć, byle nie taka. Nie chcę!... - jego
głos drżał równie mocno, co ciało – Nie chcę zostać
zajebany przez własnego ojca. Proszę...
-
Nie? - warknąłem, siadając na jego biodrach całym ciężarem
ciała a potem pochyliłem się nad nim lekko – Jestem przecież
potworem, pamiętasz?
Niemal
zakwilił, bardziej w histerycznym płaczu, niż w przerażeniu. Nie wiedziałem, że obudzę w nim coś takiego, ale
nie zamierzałem odpuścić. Nie teraz, gdy zapach jego odkrytej
skóry unosił się w powietrzu a słodka, jasna krew zastygała mu
na szyi niczym mistrzowska mozaika smaku.
Zdarłem
z niego ostatnią barierę, która dzieliła mnie od jego skóry.
Koszulę. Ściągnąłem ją pasami i rzuciłem za siebie, żeby niepotrzebny materiał nie zasłonił mi jego widoku.
Alucard
był piękny. Był tak inny ode mnie, tak cudownie intensywny w
swojej urodzie, że przez chwilę nawet się nie poruszyłem; miał
wyraźnie zarysowane mięśnie, ale nie był masywny, lecz smukły.
Podziwiałem to ciało, walcząc z niemałą pokusą, by od razu je
posiąść, jednak nie zrobiłem tego.
-
Proszę... - wymamrotał, z twarzą przyciśniętą do ziemi. W jego
głosie było już tylko błaganie – Zrób to w jakikolwiek inny
sposób. Wiem, że mnie nienawidzisz! Ale błagam cię, pozostaw mi
choć resztki godności.
-
Głupcze... - warknąłem, łapiąc go za kark – Nigdy nie
zamierzałem cię zabić.
Podniosłem
go z ziemi i zaciągnąłem przez całą salę i korytarz, aż do
sąsiedniego pokoju. Alucard już się nie wyrywał. Wisiał mi
bezładnie w rękach, jakby stracił całą swoją wolę walki. Był
sponiewierany, rozgoryczony i nawet na mnie nie patrzył.
I
bardzo dobrze. Popatrzy sobie później, kiedy już zdecyduję, że
powinien.
-
Leż. - mój głos był władczy i teraz już zupełnie do mnie
niepasujący, bo przesycony furią zmieszaną z pożądaniem –
Leż, albo naprawdę zrobię ci krzywdę. To akurat mogę ci
obiecać.
Ściągnąłem
płaszcz, pozwoliłem, aby spadł na ziemię. Alucard niepewnie
skupił na tym swoją uwagę. Sięgnąłem do rękojeści tkwiącego we mnie sztyletu i
wyjąłem go w całkowitej ciszy. Brzęk stali oznajmił mojemu
byłemu rywalowi, że jednak na nic mu się nie przydała - lecz
widok mojej krwi wyraźnie wzbudził w nim głód. Wyprostowałem
się, pozwalając mu na prześledzenie czerwonej strugi, która
spłynęła mi po żebrach, boku i skórzanych spodniach. Może i
się bał, ale był też mną zafascynowany.
-
A teraz nie rób żadnych gwałtownych ruchów... – powiedziałem
w końcu, wchodząc na łóżko i łapiąc go za nadgarstki –
Jeśli choć na tą jedną, krótką chwilę obdarzysz mnie
zaufaniem, to dowiesz się, że są inne sposoby na osiągnięcie
wewnętrznego spokoju. Nie musimy ze sobą walczyć. Nigdy nie
musieliśmy.
-
Nie? - zapytał szyderczo na pokaz, bo nadal dygotał ze strachu.
Ścierpła mu skóra. – To dlaczego mnie trzymasz? Dlaczego nie
pozwolisz mi odejść?
Pochyliłem
się nad nim, siadając na jego biodrach.
-
Owszem, pozwolę... - mruknąłem mu cicho w usta – Ale nie w tym
momencie.
-
Jesteś potworem – powiedział, kręcąc głową, jakby nie
zgadzał się na mój pomysł– Potworem, zmorą w ludzkiej skórze,
szaleńcem! Jesteś trupem. To ohydne. Jesteś ohydny, słyszysz?! -
pomimo jego słów, nie wzbraniał się jednak przed moim dotykiem.
Jego ciało przyjmowało mnie ulegle, jakby czekał na to od dawna.
Kiedy przesuwałem dłonią po jego skórze, niespokojnie się pode
mną wygiął; zrobił to wręcz niecierpliwie. Choć
trzymałem go mocno za nadgarstki, praktycznie przestał zwracać na
to uwagę. Bardziej interesowała go moja wolna dłoń - ta,
która...
– Nie dotykaj mnie!... Mówię, nie dotykaj! - zapierał
się, i chociaż jego wzrok ciskał błyskawice, Alucard już nie
próbował mi się wyrywać.
Jego
jasna, miękka skóra uginała się elastycznie pod moimi palcami,
gdy badałem strukturę jego torsu. Był piękny. Niezaprzeczalnie
piękny i pociągający. A jego wcześniejszy opór podniecał mnie
jeszcze bardziej.
-
Cicho...- tym razem mój głos był mrukliwy i uspokajający – Nie
zrobię ci krzywdy, jeżeli mnie do tego nie zmusisz. Przysięgam.
-
Kanalio! Zostaw!...- nie pozwoliłem mu dokończyć, zakryłem mu
usta dłonią i ponownie wgryzłem się w jego szyję. Znowu jęknął,
lecz tym razem odczułem to tylko na swoich palcach. Jęk był długi
i Alucard z pewnością nie wydał go z bólu. Moja ręka
powędrowała wzdłuż jego ciała, pomiędzy nogi. Nie zamierzałem
trzymać go w niepewności.
Gdybym
miał choć krztynę wątpliwości czy mnie pragnie, zakończyłbym
to w tym momencie. Ale ja wiedziałem, że mnie chce. Kiedy
dotknąłem jego męskości, był już twardy.
Droczył
się ze mną na swój własny, dziwny sposób.
Może
nawet mnie nie nienawidził? Może to wszystko były tylko pozory. A
może naprawdę chcę zgwałcić własnego syna i próbuję się
jakoś usprawiedliwić? Tego nie wiedziałem. Wiedziałem zaś, że
jeżeli obaj to przeżyjemy, już nic nie będzie takie samo.
-
Alucard... Nigdy nie chciałem cię zabić. - mój głos
zrobił się nagle dziwnie łagodny – I nigdy nie chciałem, żebyś
cierpiał. Nigdy, rozumiesz? - wsunąłem dłoń pod jego spodnie,
by zacząć robić mu dobrze – Jeśli myślisz, że chcę cię
zgwałcić, źle mnie oceniasz. Nie wiesz, jaki naprawdę
jestem.
Wzmocniłem
ruch ręki, czując jego gorąco - był śliski i sztywny, i
całkowicie mi poddany.
-
Jedyne, czego rzeczywiście pragnę... - szepnąłem, z ustami na jego torsie –
To twojej rozkoszy.
Nie
wiem, dlaczego się nie wyrywał. Miał wolne ręce, a mimo to wolał
posłusznie leżeć pode mną, jakby nie posiadał własnej woli. A
może po prostu było mu dobrze? Kiedy odsunąłem dłoń od jego
ust, dając mu drugą szansę, milczał zawzięcie – jakby pokazując
mi, że nie dostanę od niego żadnej satysfakcji. Przygryzłem jego
sutek, zassałem go na chwilę i zacząłem obcałowywać jasną
skórę, schodząc ustami coraz bardziej w dół.
-
Głupiec. - prychnął Alucard, patrząc na mnie z mieszanymi
uczuciami – Zboczony głupiec. - powiedział w końcu, gdy jego
oddech znacząco przyspieszył, a skóra na policzkach delikatnie
zarumieniła – Nienawidzę cię, słyszysz? Nie -na- wi- dzę!
Rozpiąłem
mu spodnie i ściągnąłem je krótkim ruchem.
Och
tak, słyszałem go bardzo dobrze. Kiedy wziąłem go do ust,
słyszałem także coś innego. To, jak gwałtownie wciąga
powietrze, a potem próbuje zdusić odgłosy przyjemności. Chwycił
mnie za włosy, chcąc narzucić własne tempo – ale ja złapałem
go za nadgarstki i ponownie przytrzymałem je przy pościeli.
-
A... Aaach...- jęknął w końcu, wypychając w moim kierunku swoje
wąskie, kształtne biodra – ... Proszę... Draculo...-
wydusił, kiedy zacząłem się z nim droczyć, zwalniając tempo do
drażniących, pobudzających ruchów. Poddał się mojemu
prowadzeniu. W końcu pozwolił sobie na rozluźnienie.
Wiedziałem,
o co prosił tym razem, czułem, o co prosiło jego ciało. W kilku
mocniejszych ruchach dałem mu spełnienie. Nie odsunąłem się,
gdy dochodził. Zassałem go mocniej, aż jego drżący, ekstatyczny
jęk wypełnił całą komnatę i wlał się do mojego serca niczym
żar tańczących na wietrze płomieni.
-
Dla ciebie Gabriel. - powiedziałem,wspierając się na rękach i
zatapiając wzrok w jego odrobinę roztrzęsionym spojrzeniu. - Ten
jeden, jedyny raz.
Jego
czarne oczy wyrażały teraz coś więcej niż nienawiść. Alucard
był zmieszany, zawstydzony i zdecydowanie podniecony całą
zaistniałą sytuacją. Nie wiedział, co ma zrobić. Bał się
mnie, ale bał się też samego siebie. Też się siebie bałem. W
tym jednym wypadku mieliśmy całkowitą słuszność.
-
Gabriel? - zapytał, jakby sprawdzał nowe słowo – To do ciebie
już nie pasuje.
Przesunąłem
palcem po jego wargach, a zaraz potem przesunąłem po nich także
swoim językiem. Wbrew własnym słowom, wcale nie zachowywał się,
jakby mnie nienawidził. Nie w tym momencie. Pozwolił mi na
pogłębienie pocałunku, robił się coraz cieplejszy i coraz
bardziej namiętny.
-
Tak nazywałem się kiedyś. - w moim głosie zabrzmiała przez
chwilę gorycz – Zanim stałem się potworem.
Dracula? Podoba mi się pomysł ^-^. Ale czemu postanowiłaś zmniejszyć czcionkę?? To ledwo da się przeczytać :c
OdpowiedzUsuńPopracuję nad tym formatowaniem - na razie mam wrażenie, że czcionka działa mi na przekór, całkowicie nieprzewidywalne bo ciągle zmienia się jej rozmiar ^^"
OdpowiedzUsuń