Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

poniedziałek, 22 września 2014

Arathon - Złudne nadzieje




Arathon

Prolog


Złudne nadzieje wypełniające me dawne życie były jedynie namiastką nieobliczalnej przyszłości, z jaką przyszło mi się zmierzyć. Mijały lata, mijały wieki, a problem pozostawał ten sam. Co gorsza,narastał z każdą godziną.
Jedyną radą byłaby śmierć.
Ale nie chciałem stosować tak radykalnych metod. Jeszcze nie.
Miałem w końcu misję do wykonania.
*

Delikatny szelest wiatru przemykającego pomiędzy gałęziami drzew oraz odgłosy budzących się do życia nocnych zwierząt obwieściły na dobre zapadnięcie zmroku. Polana oświetlona srebrną, mglistą łuną księżyca nie gościła żadnych żywych stworzeń, ale nie była jednak pusta.
Pośrodku niej stał wampir, skąpany w blasku pełni.
Nieumarły powoli zwrócił swą twarz w kierunku jaśniejącego dysku z wyrazem niemal ekstatycznego uniesienia, a jego rozłożone ręce o dłoniach skierowanych ku górze nadawały mu wyglądu najwyższego kapłana, który dziękuje swym bogom za nadejście nowego dnia. Smukła sylwetka mężczyzny odznaczała się kredowobiałą skórą widoczną spod warstwy ciemnych, poszarpanych i ochlapanych zaschniętą już cieczą ubrań, miejscami wiszących na nim w żałosnych strzępach. Stał nieruchomo, pozwalając by wiatr poruszał jego czerwonymi włosami, przywodzącymi na myśl leniwe fale w morzu krwi. Przymknięte oczy lśniły spod gęstych rzęs wewnętrznym, złowrogim blaskiem, a uchylone usta ukazywały wydłużone kły.
Nagle jego ciałem targnął silny dreszcz. Szaroczarne tęczówki zasnuły się mgiełką nieświadomości, gdy wampir wyprostował się, wyprężył i zasyczał gardłowo do otaczającego go mroku. Zakołysał się powoli na boki, odrzucił głowę do tyłu. Pieśń lasu krążyła w jego żyłach niczym narkotyk, energia księżyca napełniła go pobudzając wszystkie zmysły, nasilając z każdą chwilą głód krwi. Zaczął poruszać się w rytm tylko sobie znanej melodii, melodii śmierci - najpierw spokojnie, wiedząc, że na wszystko przyjdzie pora, potem coraz szybciej, gdy rytm  zaczął nagle przybierać na sile.
Jego ruchy były pełne gracji, wyważone, całkowicie kontrolowane - wabił samym sobą, przypominając zaklętą przez grajka kobrę, mogącą ukąsić w każdej chwili. Mięśnie prężyły się pod nieskazitelną skórą, a coraz gwałtowniejsze zrywy do złudzenia przypominały walkę - przecinane pazurami powietrze świszczało głucho przeciwko tej niezasłużonej karze, lecz wampir nie wydawał przy tym najmniejszego dźwięku, nie słychać było jego oddechu; zdawał się być marą, ułudą nieistniejącą w rzeczywistości. Gdyby chciał kogokolwiek skusić, zapewne zrobiłby to bez trudu, lecz w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby posłużyć mu za ofiarę. Nie miał też widzów, ale i nie chciał ich mieć. Żądza krwi ogarniała całe jego jestestwo, zaćmiewała myśli, wyostrzała ruchy... Podsuwała pieśń gwiżdżącą mu w uszach, coraz szybszą i głośniejszą, basowo wibrującą w głowie, wyjącą wręcz nie do zniesienia.
Z jego gardła wydobył się ochrypły krzyk, gdy głód powalił go na kolana. Wbił w ziemię zakrzywione na kształt szponów palce i pozwolił, by dopiero wtedy rozeszła się po nim fala bólu zmieszanego z rozkoszą. Blask księżyca oświetlał łagodnie jego dygoczącą sylwetkę, która znieruchomiała, gdy rozjarzony dotąd nieboskłon zasnuły kłębiaste chmury.
Dyszał teraz nierównomiernie, opierając czoło o ziemię. Czerwone włosy rozsypały się bezładnie wokół niego.
Klęczący pośrodku polany mężczyzna ponownie uniósł twarz w kierunku nieba, tym razem będąc całkowicie wypranym z emocji, przypominał rzeźbę wykutą w marmurze. Otworzył ciemne oczy przepełnione głodem krwi; jednak już nie szałem,bo znowu go opanował - tak, jak i za każdym razem od kilkunastu stuleci, odkąd się narodził i był zmuszony z nim walczyć. Potem powstał powoli, znowu opanowany, a na jego ustach zagościł niezmienny, złośliwy uśmiech.
Arathon skierował swe kroki ku traktowi, wiedząc, że i tej pełni łowy będą pomyślne.
Inne możliwości po prostu dla niego nie istniały.
*

Pięćdziesiąt lat wcześniej

,,Wy, którzy zapomnieliście o swych korzeniach - wy, którzy błagacie łaski, przebaczenia wśród swych ofiar; wy, godni pożałowania tchórze gnący karki pod jarzmem ludzkości, skalani ich człowieczeństwem, pielęgnujący sumienie, wyznacznik przegranych - gardzę wami, ścierwa, niegodni jesteście miana wampira, niegodni istnienia na świecie, którym rządzi pierwotna siła, nasza siła.
Nasze karki nie ugną się pod jarzmem śmiertelnych, nasze ciała nie będą im służyć. My, czystokrwiści, sami jesteśmy prawem i katem jednocześnie, bo wieczność to dar dla wytrwałych i przekleństwo dla słabych. Dzień, w którym człowiek opanuje świat, będzie ostatnim dniem naszego panowania. Błękitna krew zostanie skalana, czarnoksiężnicy spłoną w mękach słońca, a synonimem wolności zostanie czysta świadomość. Tylko ty, Arathonie, możesz uratować nas przed całkowitą zagładą, gdy nadejdzie era chaosu. Słuchaj mnie uważnie synu, bo nigdy więcej tego nie powtórzę.
~Znowu masz wizje? No błagam, tylko nie...
Gdy Gromowładny zejdzie na ziemię, szukaj na wschodzie Szkatuły Czasu. Nieprzyjaciel w barwach cienia posłuży ci za drogowskaz, zabierając to, co dla ciebie najcenniejsze - lecz pozwól mu odejść, bo jego życie zależy od twej woli. Znak Avarad zabłyśnie wśród gwiazd, tam, gdzie zatonie słońce. Ocalisz Wiecznych, lecz utracisz siebie. Wytrwaj Arathonie, bo próby uformują twe jestestwo na podobieństwo bestii, a lśniący czerwienią Martwy Pałac nie raz sięgnie wtedy ku twoim zdolnościom.
~Ależ o- ojcze...Co to wszystko oznacza? Dlaczego akurat teraz? Czemu to właśnie ja?
Ruszaj. Ruszaj i nigdy nie oglądaj się za siebie. Natychmiast!
~Ale przecież...
Bez dyskusji!
~Ojcze! To jest głu...
Wynocha!!!
...
~...Dobrze. Będzie jak rozkażesz.
Oby ciemność była po twojej stronie, synu. Żegnaj. Na zawsze.”
*

Arathon roześmiał się na cały głos, opierając placami o pobliski pień drzewa. Przeczesał palcami włosy, a potem przesunął dłońmi po twarzy, zostawiając na niej smugi krwi. Jego podarta koszula również zalana była czerwienią. Powyżej mężczyzny gałąź uginała się pod ciężarem nabitego na nią i obdartego z ubrań, bezgłowego ciała. Oderwana czaszka leżała kawałek dalej, a twarz ofiary zastygła w grymasie nagłego przerażenia.
Wampir śmiał się coraz bardziej niekontrolowanie - pomiędzy spazmami, w których ledwo łapał powietrze, wbijał coraz głębiej pazury w korę drzewa.
Potem momentalnie spoważniał. Szarpnął ręką, wyrywając i chwytając zręcznie spory kawałek drewna, po czym spojrzał w górę. Wyciągnął dłoń i rozpruł ofiarę, przeciągając ostrym zakończeniem wzdłuż bezwładnego ciała. Potem zaś usiadł na ziemi i uśmiechnął się samym kącikiem ust. Otworzył oczy o bezdennych, pochłaniających źrenicach, płonących czystym szaleństwem, furią rosnącej frustracji.
Szkatuła Czasu nadal leżała poza jego zasięgiem.


A lata mijały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz