Czas akcji to pierwsza poważna walka Eragona z Murtaghem, Bitwa na Płonących Równinach, moment przed odebraniem Eragonowi miecza Zar' roca. uniwersum : Dziedzictwo.
Wolna interpretacja fabuły.
Ostrzeżenia: seks, przemoc, kazirodztwo.
one - shot
*
Widziałem ten ból w jego
oczach. To odrzucenie, strach, niedowierzanie. Widziałem, że
straciłem go już dawno.
Głos, ostry, stanowczy,
przeszył chłodne powietrze. Był mój. Mój, co zarejestrowałem
dopiero po chwili, trzymając ostrze miecza tuż przy szyi Eragona.
Zdziwiłbym się, gdyby
odpowiedział mi inaczej.
- Nie chcę, żebyś
więcej cierpiał... - powiedziałem powoli, z trudem powstrzymując
się od zaciśnięcia zębów w złości – Nie bądź głupcem.
Jestem silniejszy, starszy i mam wiedzę, o której ty nie możesz
nawet marzyć. Poddaj się, a skończymy tę farsę. Obiecuję, że
nie zrobię ci krzywdy, jedynie odbiorę to, co mi się należy.
Obiecuję. Bracie.
- Nic ci nie dam, to
nie jest twoje! Jesteś tylko sługą na posyłki, spójrz, co się
z tobą stało! Spójrz, kim teraz jesteś! I po co? Dla
zaspokojenia ambicji Galbatorixa! Nie dostaniesz tej satysfakcji!
Nie. Dostaniesz. Niczego.
Ostrze mojej broni oparło
się łagodnie o jego policzek. Dzieliła nas odległość miecza, i
była to odległość o wiele zbyt bliska, żebym dalej potrafił
udawać zimną obojętność.
- Eragonie... Proszę...
- mój głos urwał się, zamilkłem, opuściłem rękę.
Nie dzieliło nas nic.
Nic, tak, jak za dawnych lat.
- Proszę, nie karz
mi... Nie ty... Ja nie chcę tego robić. Nie bądź równie uparty,
co mój pan. Nie zmuszaj mnie do użycia siły, nie rób ze
mnie potwora.
Jego jasne spojrzenie
zlustrowało mój wyraz twarzy, widziałem, że waha się, że...
próbuje zrozumieć. Blond włosy, które widziałem, były
teraz jeszcze bardziej nieznośne, kiedy padały na nie ostatnie
promienie zachodzącego słońca: były niewiarygodnie lśniące,
nadawały mu eteryczności, co przy zaostrzonych końcówkach uszu i
elfich, złagodzonych rysach twarzy wzbudzało we mnie zbyt wiele
skrajnych emocji. Chciałem go, pragnąłem i błagałem w duchu,
żeby nie zdołał tego teraz wyczytać.
Migdałowe oczy
rozszerzyły się nagle w wyrazie zaskoczenia, na jego kształtnych,
nieznośnie pociągających wargach zagościła niepewność, ale już
nie strach – mój brat, jedyny, ukochany, ten, którego musiałem
opuścić i za co przeklinałem się w każdej minucie swojego życia,
zobaczył właśnie dokładnie to, czego nigdy nie chciałem mu
powiedzieć.
- Powiedz, że się
poddajesz. Powiedz, a odejdę i nie spotkamy się przez bardzo długi
czas.
Nie wierzył w to, co
wyczuł.
Nie wyprowadziłem go z
błędu.
- Nie poddam się.
Możesz mnie zabić.
Niemal ryknąłem w
złości.
Zanim pomyślałem nad
tym, co robię, już przyciągałem go do siebie za przód tego
irytująco elfiego, zielonego kaftanika, który tak idealnie pasował
do jego oczu.
- Ty nieznośny,
cholernie egoistyczny głupcze... Wymuszę to na tobie. Czy tego
chcesz, czy nie!
Jednym ruchem
przygwoździłem go sobą do ściany, nachyliłem nad nim, po czym
wyszeptałem drżąco, wściekle i już jawnie namiętnie:
- To... nie jest
czas, w którym możesz mi stawiać jakiekolwiek warunki,
braciszku - przysunąłem twarz bliżej, do jego ostro zakończonego
ucha – To nie jest ten czas, kiedy możesz mi rozkazywać. On już
minął i nigdy... nie... wróci.
Puściłem broń, miecz
opadł z głuchym brzękiem na ziemię, turlając się daleko od nas.
Nie miałem przy sobie ani jednego ostrza. Eragon miał dwa. Ratowało
mnie tylko to, że trzymałem go zbyt blisko, by mógł je szybko
wyciągnąć.
Szarpnął się raz,
drugi. Unikał mojego wzroku. Odsunął twarz w drugą stronę, choć
mógłbym przysiąc, że na jego policzkach zagościły rumieńce.
Czerwone promienie słońca
wcale nie ułatwiły mi tej obserwacji.
Czułem na swoim torsie
jego przyspieszony oddech, szaleńczy rytm serca. Zacisnąłem zęby,
starając się nie brać do siebie tych emocji, ale mimowolnie
reagowałem na to - i to tak mocno, że przelała się po mnie fala
nagłego podniecenia. Staliśmy tak, nieruchomo, siłując się w
ciszy, a każda kolejna chwila była dla mnie torturą, gdy
heroicznym wysiłkiem starałem się uspokoić rozszalałe pożądanie.
Jakimś sposobem
wyszarpnął rękę, słyszałem syk wyjmowanego ostrza. Przymknąłem
powieki, czując suchość w gardle.
Więc taki będzie koniec.
Może to i lepiej. Nigdy nie dowie się, że czułem do niego coś
innego, niż czuje się do przyrodniego brata.
Może to lepiej.
Przysięga, którą związał mnie Galbatorix, i tak nie pozwalała
mi go zabić.
Chłodne ostrze przebiło
mój kaftan i koszulę, czubek werżnął się w ciało, nie
odsunąłem się jednak.
- Puść... –
wychrypiał Eragon – Daj mi odejść!
Zamknąłem oczy,
przysuwając wargi do jego ciepłej skroni. Skoro miałem tak
skończyć, chciałem zginąć przy nim. Musnąłem ustami jego
skórę, godząc się ze swoim losem. Jedynie chwyciłem go mocniej.
Tak wyraźnie czułem jego zapach... Był jeszcze bardziej zmysłowy,
niż go pamiętałem.
- Nie. - wyszeptałem
mocnym, zdeterminowanym głosem – Nie zostawię cię nigdy więcej.
Wróć ze mną. Razem możemy zmienić świat.
Ból pogłębił się.
Czułem, jak ciepła krew zalewa mi kaftan.
- Wypuść mnie!...
Puszczaj w końcu!
Jego dłoń zadrżała,
choć obaj wiedzieliśmy, że wystarczyłby jeden krótki ruch, żeby
było po mnie. Głos, który usłyszałem, był niemal błagalny.
Każdy z nas chciał
czegoś innego.
Przeszedł przeze mnie
pusty śmiech.
Nigdy nie zapomnę wyrazu
jego spojrzenia.
W Eragonie coś się
złamało, zamarło, roztrzaskało. Jego miękkie wargi zadrżały,
nadając jego twarzy nuty rozpaczliwej rozterki. Wyglądał, jakby to
on z nas dwóch był bardziej poszkodowany, to on mocniej przeżywał
tę sytuację.
Udał, że broń wysuwa mu
się z palców.
- Poddaję się –
powiedział po chwili głuchej ciszy, unikając mojego spojrzenia.
Przestał się mocować, osłabł mi w rękach. Długie rzęsy
zasłoniły wyraz jego migdałowych oczu, teraz już wyraźnie
rzucając cień na zaczerwienione od wysiłku policzki. Od wysiłku,
wstydu albo i czegoś innego, czego nie potrafiłem jeszcze dopuścić
do świadomości. Nie wierzyłem, że mógłby odwzajemnić moje
uczucia, bałem się tej nadziei. Więc nie puściłem go nadal.
Moje usta oparły się o
jego czoło, gdy w ciężkim oddechu próbowałem opanować reakcje
ciała.
Oparły – i w chwilę
później zsunęły na jego ciepły policzek, gdy udałem, że chcę
jedynie wyszeptać mu coś do ucha.
- Kiedy tylko
uwolnimy się spod jego władzy, ucieknę z tobą na koniec świata.
Nie zależy mi na Alagaësii. Nie zależy na ludziach. Już nimi nie jesteśmy. Ja, ty, Cierń i
Saphira zaszyjemy się gdzieś w nieznanym świecie i będziemy mieć
spokój od wszystkich walk. Jesteś dla mnie zbyt ważny, abym
ryzykował utratę ciebie w imię nie mojej wojny. Będziemy mieć
dom, rodzinę. Dostaniemy to, czego nie dane nam było zaznać.
Zbuduję nam bezpieczeństwo własnymi rękoma, kiedy tylko zwiodę
Galbatorixa.
Uniósł na mnie
niepewne, dziwnie błyszczące spojrzenie.
Zwilżył wargi językiem,
wyraźnie bijąc się z myślami. Parzyłem na ten spektakl w
zupełnej ciszy, nie mogąc oderwać wzroku od jego wilgotnych ust.
Albo bezczelnie mnie prowokował, albo chyba powoli traciłem rozum,
będąc tak blisko niego.
Jego wolna dłoń
spoczęła nagle na moich plecach, palce zacisnęły się mocno na
materiale.
- Murtaghu... Ja... Chyba
nie jestem pewien, co masz na myśli – wyszeptał nieco drżącym
głosem.
Było mi zbyt gorąco.
Zdecydowanie za duszno. Czułem szum krwi w swojej głowie, kiedy
dotarł do mnie sens jego słów. A może zbyt dużo myślałem? Może
to tylko moja nadinterpretacja. Nie wahałem się jednak ani chwili.
Nie powstrzymywałem się już.
W krótkim zrywie
pocałowałem go w usta, zawłaszczyłem go całego dla siebie,
wsuwając język między jego wargi. Puściłem jego rękę, by móc
wpleść palce w jego jasne włosy i przygarnąć do siebie jego
twarz, by był jeszcze bliżej mnie. Słowa nie były już istotne,
nie potrafiłem inaczej przekazać mu tego, co czułem. Nie było
siły, która mogłaby mi go teraz odebrać. Pragnienie, które
czułem przez cały ten czas, zostało uwolnione w jednym, krótkim
momencie.
Strzaskałem resztki jego
obrony, jeśli taka kiedykolwiek była; posiadłem go w tym
pocałunku, stłamsiłem łaknieniem, zaraziłem niedosytem jaki
odczuwałem, kiedy nie mieliśmy żadnego kontaktu.
Jęknąłem mu w usta,
nisko, pożądliwie, tęsknie.
Szarpnąłem za pierwszy
guzik koszuli, rozerwałem ją gwałtownie, przylgnąłem do cudownie
pachnącej, rozgrzanej skóry. Objął mnie mocniej, obiema rękami,
już nie niepewnie - a desperacko. Promienie zaigrały w jego
włosach, rumieńce na policzkach pogłębiły się, kiedy patrzył
na mnie roztopionym, ciepłem spojrzeniem.
Drugi guzik padł na
ziemię, potem trzeci, czwarty. Nie miałem czasu ani ochoty bawić
się w cierpliwość.
Tak długo byliśmy
rozdzieleni. Teraz, kiedy miałem go przy sobie, nie potrafiłem
myśleć o niczym innym. Odsłoniłem jego płaski brzuch, klatkę
piersiową, która unosiła się i opadała w rytm jego coraz
szybszych oddechów, rozpiąłem pasek od spodni, nie rozdrabniając
się na zbędne czułości.
Zatrzymały mnie jego
ręce.
Uniosłem wzrok,
niepewien, czego mam się spodziewać.
- Poczekaj! To nie
jest... odpowiednie miejsce. Poza tym, jesteś ranny– usłyszałem
z jego ust.
Błahy powód. Był za
słaby, by mnie powstrzymać.
Eragon znów chwycił mnie
za nadgarstki.
- Jest wojna... –
próbował dalej.
Przysunąłem usta do
jego uda, muskając brodą rozgrzaną skórę. Westchnąłem w
roztargnieniu, nim dotknąłem go językiem, nadal przez materiał
spodni. Szarpnąłem zębami za sznurowanie poniżej paska.
- Naprawdę nie możesz
jeszcze chwilę poczekać?...Pójdziemy stąd...
- Zbyt długo już
czekałem – odparłem zgodnie z prawdą, klęcząc przed nim na
kolanach – Oszaleję, jeśli nie pozwolisz mi się teraz poznać.
Nie odzywał się już,
spoglądając półprzytomnie w dół. Trzymając go za odsłonięte
biodra, zsunąłem usta na gorącą męskość, polizałem czubek,
objąłem ją wargami. Byliśmy sami na płaskowyżu, a Cierń i
Saphira ganiali się po niebie, daleko za górami. Nie sądzę, aby
nie wyczuli zmian w naszym podejściu do siebie, ale żaden z nas
jeszcze ich nie odwołał. Miałem tylko nadzieję, że nie zrobią
sobie wzajemnie krzywdy przez chwilę naszego zapomnienia. Ale
naprawdę - to nie był dobry moment na rozmowę z moim smokiem.
Mógłby nie zrozumieć tego, co się działo między mną i
Eragonem. Nic na to wcześniej nie wskazywało. Sam zresztą nie
rozumiałem, jak to jest możliwe.
Mruknąłem w zadowoleniu,
równomiernie zwiększając tempo narastania przyjemności. Naprawdę,
nie zdziwiłbym się, gdybym spuścił się tylko od tego, że mogę
zrobić mu dobrze. Byłem cholernie twardy, a patrzenie, jak mój
brat przygryza sobie wargę ten erotycznie nieznośny sposób,
próbując nie wydawać głośnych, zawstydzających jęków, tylko
wzmagał ogień w moich żyłach.
Pochłaniałem go
głęboko, aż do samego gardła. Nie miałem może specjalnej
wprawy, ale Eragon był wręcz idealny do pieszczot, więc nie
przysparzało mi to problemów. Moja erekcja pulsowała już boleśnie
i korciło mnie, żeby szybko sobie ulżyć, dochodząc razem z nim.
Chyba nawet posłałem mu pytające o pozwolenie spojrzenie, bo w
pewnym momencie zarejestrowałem już tylko to, że patrzy rozpalonym
wzrokiem na moją przebijającą przez materiał męskość.
- Cze... Czekaj...
Ochh... Daj mi chwilę. Też chcę cię dotknąć. Proszę –
wydyszał.
Jakoś udało mi się
wstać. Jego zręczne palce rozsupłały wiązanie moich spodni,
wsunęły pod materiał, zacisnęły wokół mokrej, odsłoniętej
główki mojego penisa. Miękkie opuszki przesunęły po pulsującej
żyłce, dłoń zacisnęła się na całości, poczułem pierwszy
mocniejszy ucisk. Rozprowadzał wilgoć posuwistymi ruchami, na co
zagryzłem zęby, ledwo tłumiąc zaskoczone sapnięcie. Pobudzał
mnie mocno, gwałtownie, nagląco. Tak, jakby chciał wyrwać ze mnie ten
orgazm, jakby jego pragnienie wcale nie było różne od mojego.
Dotknął moich jąder, wtulając mi twarz w szyję. Drżał.
Jeszcze nigdy nie widziałem go takim rozpalonym.
Zupełnie nieprzytomnie
odwzajemniłem się tym samym, chwytając jego erekcję i błądząc
drugą dłonią po jego ciepłych pośladkach. Nie mogąc się
powstrzymać, chwyciłem jeden z nich, wbijając mu paznokcie w
skórę, kiedy poczułem nadchodzącą falę rozkoszy. Chciałem
dojść... w nim, ale to nie był dobry moment na takie zbliżenie.
Uciskając drażniąco mały krąg zaciskających się w podnieceniu
mięśni, doprowadzałem jego jęki do jeszcze wyższych tonów, o
które nigdy dotąd bym go nie posądził.
Doszliśmy niemal
jednocześnie. Ja pierwszy, ledwo utrzymują się na nogach, potem
on, wspierając się na mnie. To było szybkie spełnienie, ale
również bardzo satysfakcjonujące. Na siłę odsunąłem go od
swojego barku, żeby zawłaszczyć sobie jego usta w pocałunku,
który więcej miał teraz z czułości niż dominacji.
Eragon uspokajał się w
moich ramionach. Powoli wracała mu świadomość, a wraz z nią,
pogłębiły się i te urocze rumieńce, które zaraz obcałowałem w
nagłym przypływie niepasującej do mnie tkliwości.
- Tak, teraz wiem, co
miałeś na myśli – spuścił wzrok, jakby zawstydzony tym, co
zrobiliśmy – I ja... Ja chyba... nie mam nic przeciwko.
Shavare, gdzie jesteś? Żadnego słowa (nie mówiąc już o opowiadaniu) na nowy rok? :(
OdpowiedzUsuńNawiasem pisząc, to opowiadanie jest świetne! Tak fantastycznie ujmujesz w słowa emocje! <3
Wybaczcie mi, jestem teraz zabieganą osobą, wiecie - sesja i te sprawy, złożyło się w kombo. Dwa opowiadania nadal są w trakcie reaizacji i na 80% wyjdzie dodatkowo nowa seria :) Dziękuję za ponaglenia, zawsze się przydają!
OdpowiedzUsuń