Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

piątek, 10 lutego 2017

Arkana Avalonu - Wiarołomca

Odświeżona seria Mordreda. Bardziej ponura od pierwowzoru. Dla osób o mocnych nerwach. +18 







Nazywam się Mordred la Fay i jestem największym zbrodniarzem czasów walk Saksonów z Brytami, a oto moja historia po ostatecznej bitwie z Rycerzami Okrągłego Stołu i moim ojcem, królem Arturem...

Więc: dawno, dawno temu...
Nie! Tym razem wystarczy już kłamstw.
Powiem wam, jak było naprawdę.

 To było wczoraj.
To wczoraj przykuli mnie do pala i wykastrowali jak psa. Nie owijajmy w bawełnę. Dokładnie tak było. Choć... Przebiegło to może nieco bardziej dramatycznie. Żadne ze słów, które tu padną, nie opiszą podobnego bólu. Kiepski ze mnie gawędziarz, a szczegóły z tego momentu wolę jednak zachować dla siebie.
Ach, miałem nie kłamać? Więc dobrze, opiszę to. Ale sami tego chcieliście.

*


 - Njor! Dawaj tu! Ten jeszcze oddycha!
 - Psiamać, Gregg, nie widzisz, że jestem zajęty? Pierdolone ścierwa, dobijać to wszystko, i to na co? I tak by pozdychali w tym zimnie...
 - Njor, rusz dupę i mi pomóż! Ten skurwysyn zabił króla Artura!
 - CO? Dorwałeś tego saksońskiego zdrajcę?! Czemu nic nie mówisz?

I tak oto dwie pary rąk wyrwały mnie spod ciepłego stosu trupów i przywróciły świadomość tego, że żyję. Nie pamiętam momentu podróży. Zdaje się, że ciągnęli mnie po ziemi aż do swojego komendanta. Przeciągnęli mnie po całym polu bitwy razem ze złamaną lancą w brzuchu. Chyba tylko dlatego, że nie wypadła, nie wykrwawiłem się do reszty.


 - Njor z drugiego pułku, komendancie! Melduję odnalezienie Mordreda la Fay. Jeszcze żyje. Czekam na rozkazy!
Uchyliłem powieki. Powietrze zaszczypało w oczy i od razu sypnęło w nie piachem, którym byłem pokryty. Zakasłałem gwałtownie, próbując wypluć zalegającą krew, ale zarzęziłem tylko w kompromitujący sposób i dusiłem się dalej, prawie niepomny na rozgrywającą się scenę.


 - To ten? Na pewno? - odezwał się obcy głos – Ha, faktycznie, to ta parszywa, gadzia morda. Powieście go na drzewie, niech się reszta napatrzy... Albo nie, stać! Stać, nie można z nim tak, toż to wszak bękart króla... Do diabła, przecież on nie dożyje procesu... A wypadałoby go skrócić o głowę na rynku w Camelocie. To inaczej. Niech zdechnie przy palu, tutaj, w Calman. Podbudujemy trochę morale naszych. Niech patrzą.

Rozkasłałem się na dobre, obejmując się rękoma, z twarzą na ziemi.

Chciałem zaprotestować, powiedzieć coś o okupie, by zyskać trochę czasu, ale nie byłem w stanie wyrzec ani jednego wyraźnego słowa. Ktoś kopnął mnie w bok i tym samym ból wykluczył mnie na kolejne parę minut rozmowy.

 - Ale nie tak normalnie, psiamać. Njor. To nie jest panienka z wyższych sfer, ta gnida ma cierpieć, zanim zdechnie! Niech się chłopcy pośmieją, to przez niego przecież musieli walczyć. Utnijcie mu klejnoty, należy mu się, wiarołomcy.

Tym razem zdołałem zaprotestować, nawet z krwią w płucach i z zamkniętymi oczami.

 - Nie możesz! - warknąłem, prychając w piach – Jestem synem króla, prawą ręką Hengista, na pewno dostaniesz sowity okup, nie możesz!...
Znowu kopniak, tym razem w brzuch. Zwinąłem się w sobie i zwymiotowałem. Zaćmiło mi wzrok, wraz z kolejnym poruszeniem się.

 - Uciszcie to ścierwo. - padł rozkaz od mojego oprawcy – Do pala go, i nie dajcie mu przedwcześnie zdechnąć. Nie dość, że zdrajca, krzywoprzysięzca i ojcobójca, to jeszcze poganin. Pfe! - splunął obok mnie – Niech wraca do diabła, tam, skąd przylazł!

Pociągnęli mnie po suchej trawie dalej. Moja głowa obijała się bezwładnie o wystające kamienie. Byłem słaby jak pisklę, które wypadło z gniazda. Bolała mnie każda część ciała, choć nie ta, której ból miałem zaraz poznać. Gorączkowałem, dusiłem się i byłem szczerze zdziwiony, że nadal nie straciłem świadomości.

Przywiązali mnie powrozami do drewnianego słupa. Nie miałem nawet siły, by podnieść głowę. Walczyłem, by nie krztusić się żółcią, która z bólu podchodziła mi do gardła. Ale widziałem w tym wszystkim jedną pozytywną stronę. Szybką śmierć. Nie wyobrażałem sobie, bym przeżył coś takiego.
Nie bawili się w czyszczenie noża, ani nic podobnego. Ściągnęli mi spodnie, jakby była to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem; jeden trzymał brudne, krótkie ostrze, zaś drugi - rozżarzony pogrzebacz.

 - Błagam... - jęknąłem, resztą sił próbując uwolnić się z więzów, choć wiedziałem, że to na nic.

W końcu przez gardło przeszło mi coś wyraźnego.


 - ...Błagam, nie. Zrobię wszystko, tylko... -

Odjęło mi dech. Wiedziałem, że mi nie odpuszczą, chcieli ode mnie przedstawienia. Wszyscy go chcieli.

Morderd Zdrajca, w końcu złapany, zhańbiony i konający na ich oczach? To musiało być satysfakcjonujące. Zło, które zostało pokonane, sprawiedliwość, która zwyciężyła. Należało mi się to w końcu za wszystkie moje przewinienia, razem z tym, że w ogóle przyszedłem na świat, prawda?
Dziecko z kazirodczego związku, książę, który zdradził swój kraj, kłamca, odszczepieniec, potwór. Tym właśnie byłem w ich oczach.

Cięcie nie było ani krótkie, ani czyste. Zawyłem z bólu, słysząc ich zadowolony rechot. Dziesiątki żołnierzy i ja, półnagi. Pół drzewca włóczni Artura zakleszczyło się pod dziwnym kątem w moich żebrach i brzuchu.
 Zagryzłem zęby i zamknąłem oczy. Kolejny krzyk przeciął powietrze i poniósł się o wiele dalej, niż sięgało pole bitwy. Gorąca krew pociekła mi po nogach, ale ja już o tym nie wiedziałem. Nie patrzyłem, nie chciałem wiedzieć. Mój świat umarł razem z moją dumą.
 Wisiałem jak kukła, kiedy przypalili ranę pogrzebaczem i odeszli, dając mi skonać.
A przynajmniej tak mi się wydawało.

Byłem zdrajcą, więc nie zasługiwałem na pochówek. Zostawili mnie na pokarm dla kruków i wron.
Ale jednak obudziłem się. Kiedy otworzyłem oczy, był rześki, bezchmurny ranek. Uniosłem głowę bez chęci istnienia i bez żadnej nadziei. Ciepłe promienie słońca jak na złość załaskotały mnie w twarz.
Wtedy poczułem ból. Pierwsze uderzenie pobiegło od lędźwi i trzewi do góry, potem odezwała się rana od włóczni. Okazało się, że wyjęli drewno i tę ranę również przypalili, żebym się zbyt szybko nie wykrwawił.
 Przeklinałem swoją wolę życia, kiedy łzy bezradności napłynęły mi do oczu. Popłakałem się jak dziecko. Żałośnie i głośno. To był ostateczny koniec hardego Mordreda la Fay.
Nie wiem jakim cudem powrozy puściły. Nie wiem jak uniosłem się z ziemi, doczołgałem do lasu i znalazłem w nim strumień. Znalazłem też stary prowiant z wojska, dwa złamane kije, które potraktowałem jak kule i nie myśląc właściwie o niczym, ruszyłem prosto przed siebie, podpierając się i kuśtykając, byle dalej od stosu trupów i smrodu zgnilizny.
Chciałem umrzeć w lepszym miejscu. Ładnym. Spokojnym. Miałem do tego prawo. Nie w pyle, wśród wron i zwłok.
 Szedłem długo, tak mi się zdawało. Kiedy nastał w końcu mój kres sił, znalazłem naprawdę miłe miejsce.
Na polanie była mgła, ale przez gęste korony drzew przebłyskiwało ciepłe słońce. Padłem bez sił, już nie oddychając – a rzężąc. Czułem zakażenie w całym ciele. Żyły na moich dłoniach nabrały fioletowego koloru. Cuchnęło stęchlizną. Tym razem straciłem przytomność nie z bólu, a z wycieńczenia. I tak właśnie miało być.

 Nie zabił mnie Artur, nie zabiło jego beznadziejne wojsko, nie zabiła mnie matka, kiedy tylko dowiedziała się, że ma bachora z własnym bratem. Nie zabiła mnie ambicja ani moje knowania, a jednak nie mogłem umrzeć z honorem. Teraz byłem niczym, i to we własnych oczach. I to właśnie mnie zabijało.
Nie pożegnałem się ze światem. Nie było mi żal odchodzić. Chciałem tego i pragnąłem teraz jak nic innego. Pamiętam, że pomiędzy charkoczącym wdechem i świszczącym wydechem zacząłem się śmiać. Dopiero wtedy nastała ciemność.

*

Mgła była gęsta, ale postać, która leżała na ziemi, wyraźnie odznaczała się na zielonej trawie.
Była tu jedyną niepasującą formą. Cały las przepełniało życie i spokój. Wszystko inne było ciche. Nie niosło ze sobą bólu i nienawiści.
 Opary rozstąpiły się, ukazując postać spowitą w białe szaty. Zjawa przysunęła się do leżącego, opadła przy nim na kolana i wyciągnęła nad nim rękę.
Krótkie, białe światło spowiło rannego opalizującym całunem, a potem wszystko rozmyło się w mlecznej poświacie.

*


 - Elleandere. Via el a moor. Elleandere. Inesaare.

Czułem, jak okala mnie ciepło. Coś, a właściwie ktoś dotykał mojego brzucha i mamrotał pod nosem jakieś formuły w nieznanym mi języku.


- Endrasse. Via el a moor...

Dłoń o idealnie gładkiej skórze zsunęła się niżej, dokładnie w to miejsce, którego już nigdy nikomu nie miałem zamiaru pokazywać.

Zakasłałem gwałtownie, wybudzając się z półsnu. Dłoń nie odsunęła się, nie znikła. Pomimo ciepła - ścierpła mi skóra, a serce ruszyło szaleńczym galopem, kiedy dotarło do mnie, że nadal nie umarłem. Że ktoś dotykał mojego poharatanego krocza, zabierając tym cały ból. Że nie mogę zrobić nic, by na to nie pozwolić.
 Były pewne granice mojej cierpliwości. Mogłem ścierpieć naprawdę wiele, ale za nic w świecie, nawet gdyby mnie torturowali, nie zamierzałem przyznawać się do tego, że jestem kaleką. Nawet, jeśli byłem w Niebie, i leczył mnie anioł, pierwszą reakcją, jaką poczułem, była chęć chwycenia go za gardło.

 - Przestań! - charknąłem, tylko w swoim mniemaniu mówiąc to wyraźnie – Daj mi w końcu zdechnąć! Dajcie mi wszyscy zdechnąć, do cholery! Chcę tego, rozumiesz?!

Otworzyłem oczy, ale natychmiast zasłoniłem je przedramieniem, kiedy światło zakuło w nadwrażliwe źrenice.

Dłoń nie cofnęła się.

 - Elleandere...
 - Zostaw mnie! Przestań, słyszysz?!

Tylko częściowo udało mi się zasłonić oczy. Poczułem ucisk na nadgarstku. I na drugim także. I na kostkach nóg.

Byłem związany?

 - Co jest, do kurwy...?
 - Przestań wierzgać. - uciszył mnie chłodny, obcy głos.
 - Wypuść mnie! Jestem synem króla! Jestem księciem!
 - Jesteś w moim domu. Nie interesuje mnie kim kiedyś byłeś.

To uciszyło mnie niemal od razu. Przez przymrużone oczy dostrzegłem chłopaka o bardzo jasnej skórze, świecących oczach i białej, wyraźnej poświacie.
 Na bogów, gdybym w nich wierzył, mógłbym przysiąc, że widzę anioła.

Ta sytuacja wydawała się być tak nierealna, że ledwo zbierałem myśli. Akcent mężczyzny miał jakąś dziwną, melodyjną nutę, zdecydowanie różnił się od naszego. Zresztą, nie tylko akcent go wyróżniał. Jego włosy miały srebrny kolor, niczym ostrze nowego miecza. Nie siwy, po prostu srebrny. Tęczówki były niemal żółte, a gdy padało na nie ciepłe światło, nabierały złotego blasku. Twarz o regularnych, ostrych rysach i migdałowych oczach niechybnie zdradzała krew wysoko urodzonego. Miał ostro zakończone uszy. Poza tym, jak 
na mężczyznę był bardzo zadbany. Z wyszczególnieniem tego bardzo. Na mój gust, za bardzo, jeśli rzeczywiście miał uchodzić za mężczyznę.
Skrzywiłem się.

- ...Elleandere. Inesaare. - odsunął w końcu rękę i nakrył mnie białym prześcieradłem, odstępując krok w tył – Skończone.


Łypnąłem na niego spode łba. Skończone? To znaczy jego leczenie? Wcale go nie chciałem!

 - To bezcelowe, i tak dam się zabić, jak tylko stąd wyjdę – sarknąłem, nie mając pojęcia, jak zareagować na to wszystko. I na niego, to jego opanowanie.
 - Dlatego nie wypuszczę cię, dopóki ci nie przejdzie – odparł z zimnym spokojem, wycierając dłonie w czystą szmatkę – Przez ostatnie trzy dni mówiłeś to w majakach chyba ze sto razy.

Chłopak przestał się świecić, albo wcześniej miałem tylko jakieś przewidzenia. Nadal jednak nie wyglądał zwyczajnie. Nie było w nim nawet krzty zwyczajności.


 - Dlaczego to robisz? - spytałem, zły nie na żarty. Nie wierzyłem w to, co się dzieje – Nie prosiłem cię o pomoc!
 - Zwierzę, które kona, również nie prosi o pomoc, ale to wcale nie znaczy, że jej nie potrzebuje - odparł, cofając się z zasięgu światła świec, w mrok. - I nie znaczy, że jej ode mnie nie dostanie.
 - Nie jestem zwierzęciem! - ryknąłem, czując narastającą gdzieś w środku desperację – Nie jestem...!
 - ...Nie jesteś. Z pewnością – przerwał mi – Ale właśnie zachowujesz się jak wilk zaplątany we wnyki. Uspokój się, to przestanę cię tak traktować. Warczałeś i rzucałeś się po łóżku, musiałem cię związać, żebyś nie zrobił sobie krzywdy, rozumiesz?
 - Gdzie się znajdujemy? - zignorowałem jego wyjaśnienie – W Niebie?
 - Jesteś u mnie w domu – powtórzył obcy mi uzdrowiciel – W środku lasu. Nie umarłeś, choć bardzo się o to starałeś. Jeśli o to pytasz. A teraz powinieneś coś zjeść. Mogę cię nakarmić, czy będziesz stawiać opór?

Szarpnąłem się w więzach. Oddychałem ciężko, ale nie miałem już krwi w ustach. Musiałem przyznać, że nic mi już nie dolegało. Fizycznie. Nie czułem wcale bólu.

 - Nie wiem kim jesteś, ani jak tu się znalazłem. I ty nie wiesz, kim jestem. Jestem mordercą. I kłamcą. Zawodowym, można powiedzieć. Popełniłeś błąd, utrzymując mnie przy życiu. - wywarczałem, odnajdując w sobie stare pokłady nienawiści, które mogłem nagle ukierunkować na jedną osobę.

Chłopak stał w cieniu, a biel jego szat nadawała mu wyglądu zjawy. Był iluzoryczny jak sen. Równie dobrze mógłby nie istnieć. Patrzyłem na jego świecące oczy, pozwalając, by zalała mnie wściekłość. Słuchałem – nie słuchając. Czekałem na chwilę, żeby się wyrwać.

 - Nie popełniłem żadnego błędu. Każdy zasługuje na drugą szansę. A ty jesteś teraz bezradny jak przerażone szczenię trzymane w worku, zaś jedyne, o czym marzyłeś przez całe życie, to być docenionym i zauważonym. I kochanym. Nie obwiniaj się. To nie jest grzech, który sobie wypominasz. - odrzekł spokojnie, przytrzymując twardo moje rozpalone spojrzenie.

Prawda w jego spostrzeżeniu zmroziła mnie do cna. On wiedział. Nie wiem jakim sposobem, ale sprowadził całe moje życie do kilku banalnych słów. I miał w tym rację.

Mierzyliśmy się wzrokiem i przegrywałem. A przegrywając, robiłem się jeszcze bardziej zły.
Nie zostało mi już nic. Duma, honor, poczucie własnej wartości? To wszystko zniknęło tam, przy palu. O co miałbym się z nim kłócić? Chyba tylko dla samej kłótni. Może dlatego byłem zły. Nie miałem nic, o co mógłbym walczyć. Mógłbym zachować się jak poszczute zwierzę i wściekać dla samej wściekłości, ale obaj przecież znaliśmy przyczynę. To bezradność mnie nakręcała. Ja, sławny Mordred, syn legendarnego i osławionego króla Artura, nie potrafiłem odnaleźć się w rzeczywistości kaleki. Nie miałem się za mężczyznę ani za człowieka. Byłem niczym.
Odwróciłem głowę.


 - Nie mam wyboru, tylko muszę cię słuchać, prawda? - spytałem z niechęcią, zagryzając zęby w stłumionej wściekłości. - W porządku. Nakarm mnie. Odstawiajmy tę szopkę dalej. Tylko przeciągasz moje cierpienie. Ale skoro cię to bawi...
 - Jesteś zdrowy – oznajmił mi, odchodząc gdzieś dalej i biorąc talerz z zupą, której zapach dotarł do mnie dopiero teraz – Uleczyłem cię ze wszystkich ran.

Zaśmiałem się sucho. Ran? To nic dla mnie nie znaczyło. Rany były symbolem walki, dowodem odwagi. Co mogły mnie obchodzić, skoro byłem do nich przyzwyczajony od dziecka?


 - Nie. Z jednej mnie nie uleczysz, nigdy. Ani ty, ani nikt inny – odrzekłem, wspierając głowę o miękką poduszkę i zapatrując się w sufit – Nie rozumiesz? Ból mi nie przeszkadzał. To nierozłączna część bycia wojownikiem. Ale teraz jestem nikim. Stałem się nikim i nie ma dla mnie żadnej przyszłości. Przegrałem wojnę i przegrałem życie, i nie miałem nawet okazji na honorową śmierć. Już nigdy nie będę mieć, bo każda będzie równie żałosna. Dlatego chcę mieć ją z głowy. Nie ułatwiłeś mi tego.

Kiedy przyszedł z jedzeniem i usiadł obok mnie, ujął mnie za brodę, po czym spojrzał mi z
bliska w oczy; jego były ogniście złote, a moje czarne i puste.

- Tak? Co dokładnie czyni cię nikim?- zapytał chłodno.
 
- Dobrze wiesz. - wycedziłem – Sam sobie odpowiedz.
- Nie. Nie wiem. - podjudzał mnie dalej – Powiedz mi. Jasno i prosto.

Chciałem chwycić go za włosy i odepchnąć, uderzyć, wrzasnąć mu w twarz.

Zamiast tego, uśmiechnąłem się do niego bez wesołości. Tak cynicznie, jak tylko potrafiłem.

 - Wykastrowali mnie i wystawili na pośmiewisko. Zabrali mi dalsze życie. Nie założę rodziny, nie zdobędę tronu. Nie będę już nigdy czuć przyjemności. Wystarczająco jasno, czy opowiedzieć ci o tym dokładniej, w szczegółach? Tego chcesz?

Milczał, ale wiedział przecież, jakiej odpowiedzi się spodziewać. Ja jednak z pewnością nie byłem przygotowany na jego kontrę.


 - Tak łatwo dałeś się złamać? Zniszczyło cię odebranie męskich atrybutów? - uniósł brew - Ach, to zapewne nie wiesz, że w twoim ukochanym Camelocie podobne zabiegi przeprowadza się dwunastolatkom, żeby lepiej śpiewali w waszych chórach? I młodym klechom, jeśli nie są wystarczająco cnotliwi? No i oczywiście wszystkim tym, którzy wykazują jakikolwiek przejaw magii... Im przede wszystkim, dasz wiarę? - odpowiedział na mój uśmiech, zimno i obco – Nie unoś się jak skrzywdzone dziecko, nie tylko ty jesteś ofiarą. Wiele kultur ma podobne zapędy. Lepiej przyzwyczaj się do nowego życia, tylko tak udowodnisz, że jesteś coś wart. A teraz jedz. - wepchnął mi łyżkę w usta, zanim zdołałem coś odpowiedzieć – Są nawet całe wyznania, które kastrują się tylko po to, by zyskać przychylność bogów, bądź zdobyć więcej sił magicznych. Twoja matka wiedziała sporo o magii, dobrze pamiętam? Morgana. Czarownica z Avalonu. Ta, która niczego nie zdołała cię nauczyć, choć masz po niej moc... Szkoda. Wielkie marnotrawstwo. - nakarmił mnie kolejną porcją zupy, bo nie byłem w stanie wydusić słowa – Byłbyś dużo lepszym czarodziejem, niż żołnierzem.
Zamknął mnie tym na dobre, i zdołałem się odezwać dopiero wtedy, gdy zjadłem wszystko.

- Kim jesteś? Aniołem? Bogiem? Jasnowidzem? - zapytałem w końcu z niechęcią.
 - Nazywam się Samandriel i nie mam zupełnie nic wspólnego z waszymi wierzeniami. Jestem po prostu kimś, kto szczęśliwie uratował ci skórę. Tu jesteś bezpieczny. I możesz odejść kiedy ci się spodoba, jeśli cię rozwiążę.

Zastanowiłem się dłuższą chwilę, męczony ciągle wewnętrznymi pytaniami. Było ich coraz więcej.
 - Skoro nie jesteś aniołem i z pewnością nie jesteś człowiekiem, to czym...?
 - Raczej kim, Mordredzie. - poprawił mnie chłopak - Elfem. Przedstawicielem rasy, która już dawno wycofała się z waszego świata. Nie dziwię się, że o nas nie słyszałeś. Minęły wieki, odkąd słuch o nas zaginął. Zadbaliśmy o to.
 - Skąd znasz moje imię? - warknąłem dużo ostrzej, niż zamierzałem. Ów ,,elf" natychmiast zrobił się dziwnie obcy, chłodny i zdecydowanie nieludzki.
 - Majaczyłeś. Zdążyłem już poznać cały twój życiorys... kilkakrotnie. - odparł bezbarwnym głosem, wbijając we mnie wzrok zimny jak lód.

Spasowałem.
 - Ja...Wybacz, nie chciałem... To znaczy... Nie wiedziałem, że... - i poplątałem się w wyjaśnieniach. Ja, wielki intrygant, najlepszy kłamca Brytanii, nagle zgłupiałem. Nie wiedziałem, jak do niego podchodzić. Zupełnie. - Przepraszam za swoje zachowanie. Wychodzę na niewdzięcznika. - powiedziałem w końcu z westchnieniem i aż się zdziwiłem swojemu tonowi głosu.
Elf popatrzył na mnie błyszczącymi oczyma. Po mojej skórze przebiegły dziwne, nie do końca nieprzyjemne ciarki.

 - Nigdy...Więcej... Nie podnoś na mnie głosu. - powiedział, na pozór obojętnie, ale wiedziałem, że kryła się za tym jakaś groźba - Słyszę cię bardzo dobrze, nawet z daleka.

Wstał, żeby odstawić miskę i kręcił się dłuższą chwilę, dodając szczap drewna do płonącego kominka. Obserwowałem w tym czasie jego plecy, coraz szybciej zapominając o sobie, za to z coraz większym zainteresowaniem zastanawiając się nad nim.
 Nie zachowywał się jak mężczyzna, ale z pewnością nie był kobietą. Jego ruchy niosły w sobie grację, której próżno było szukać nawet u najbardziej utalentowanych tancerek. Stąpał lekko, bezgłośnie. Jego ciało było smukłe i sprawiało wrażenie niezwykle delikatnego, tak, jak miałem okazję zauważyć po miękkości skóry. Z drugiej strony miał w sobie coś drapieżnego. Jego reakcje... Każda zdawała się być ściśle kontrolowana. Może tylko starał się sprawiać wrażenie słabego. Może było dokładnie na odwrót. W innym wypadku jak niby miałby mnie unieść? I związać, jeśli faktycznie tak się rzucałem? Wiedziałem, że jestem silny i masywny. Dużo ćwiczyłem, by moje ciało składało się z twardych mięśni. Elf był moim zupełnym przeciwieństwem.
 Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Fascynował mnie i irytował jednocześnie.


 - Jesteś strasznie spięty – oznajmił nagle, patrząc w ogień – Dawno nie byłeś z kobietą?

Moje zdziwienie pogłębiło się jeszcze bardziej. Elf był nie tylko nadzwyczajnie domyślny, ale też bardzo prostolinijny. Choć to może tylko przypadłość uzdrowicielska. Kwestia zawodu, tak to sobie tłumaczyłem.


 - Twierdzisz, że jestem spięty, za pomocą patrzenia w płomienie? - wykręciłem się od odpowiedzi, zażenowany nagle jego pytaniem.
 - Za pomocą nasłuchiwania szybkości rytmu twojego serca oraz odpowiedniej wielkości źrenic, kiedy na mnie patrzyłeś – odparł, niewzruszony.

Jeśli chciał mnie zawstydzić, udało mu się. Oczywiście, że dawno nie byłem z kobietą. Na dwa tygodnie przed walką zamykałem się w komnacie i snułem plany, kolejny tydzień spędziłem w podróży na kłótniach z saksonami, zaś ostatnie dni przeleżałem bez sił pod jego opieką.


 - Ja... - nie wiedziałem, czy mogę mu po prostu nie odpowiedzieć. Wolałem nie kłamać – Taak, chyba dawno. Ale nie chcę, żebyś mi o tym przypominał. - skrzywiłem się z niechęcią do samego siebie – I nie bierz tego osobiście. Po prostu... Cóż, teraz i tak na to nie zaradzę. Nie ulżę sobie. Już nigdy, jak wiadomo. Zamknijmy ten temat, w porządku? Jeśli mam tu do reszty nie zwariować.
 - Dlaczego miałbyś sobie nie ulżyć? Składałeś jakieś śluby czystości? - zakpił elf, a przynajmniej tak to odebrałem. Był strasznie bezczelny z tą swoją bezpośredniością.
 - Przestań w końcu! Bawi cię to?! - wybuchłem, zaciskając ręce w pięści i próbując uwolnić się z więzów – Nie jestem inwalidą umysłowym, skończ wreszcie z tymi docinkami! Rozebrałeś mnie, związałeś i teraz będziesz kpić? O to właśnie ci chodzi? Że nie mogę nic zrobić? Ooch, jakie to zabawne, boki zrywać! - wysyczałem z jadem w głosie.
 - Nie udawaj idioty, zadaję ci proste pytania i oczekuję jasnej odpowiedzi. – odciął się Samandriel – Chyba, że jesteś prawiczkiem i nie masz pojęcia o własnej anatomii, wtedy nie będę pytać.

Zbaraniałem. Zaraz zaraz, co on mi właśnie sugerował?
 - Mam świetne pojęcie! - zapewniłem odruchowo - Ale najwyraźniej źle mnie oceniasz. Nie jestem... - zaciąłem się, dziwnie zgorszony, że tamten w ogóle o tym pomyślał – Nie jestem zainteresowany mężczyznami, jasne? - wyjaśniłem, zdecydowanie mniej pewien siebie.
 - Aha. Taak. Pewnie. - ton jego głosu nie wskazywał na zrozumienie – Skoro tak twierdzisz, nie będę cię uświadamiać na siłę. Ale wiedz, że beznadziejny z ciebie kłamca.

Dawno nie byłem tak zbulwersowany.
Do diabła, co on mi tu wmawiał?! Wcale nie patrzyłem na niego jak na kobietę! Wcale!


 - Podwyższone ciśnienie. Szybki oddech. Źrenice niczym dyski. ,,Zupełnie” nie patrzyłeś na moje pośladki. - wymieniał, z tym samym, beznamiętnym wyrazem twarzy – Albo ja o czymś nie wiem, albo zażyłeś narkotyki o pobudzającym działaniu. W każdym innym wypadku – kłamiesz.

Milczałem.


 - Denerwujesz się, patrząc na mnie. Obserwujesz moje ruchy. Nadstawiłeś się pod mój dotyk, kiedy byłeś półprzytomny. Wdychałeś mój zapach, kiedy cię karmiłem. Obstawiam więc, że nie jesteś ze sobą szczery. Czyli ze mną również nie jesteś. Potraktuję to jako niewiedzę. Otóż, wracając do tematu, nadal masz możliwość odczuwania przyjemności. Ponieważ w twojej kulturze to temat tabu, potwierdzę twoje obawy i powiem że tak, owszem, taka przyjemność powstaje w wyniku ,,grzesznego” jak to nazywacie, seksu.

Nadal milczałem, teraz jeszcze bardziej spięty.


 - To już koniec wykładu. Uspokój się. Strach do ciebie nie pasuje.
 - Nie boję się ciebie – odgryzłem się zaraz, choć miał przecież rację.
 - Twoje kłamanie mnie nuży – odparł, przyglądając się swoim dłoniom. Udał, że nie patrzy, ale patrzył na mnie, na moje zmieszanie.

Wśród swoich uchodziłem za świetnego kłamcę. Tu jednak okazywało się to bezcelowe. Wyczuwał kłamstwa, jak psy czują trop zwierzyny.
 - Mam powód, by się ciebie obawiać? - spytałem w końcu. Wolałem wiedzieć, jaki elf miał w tym wszystkim cel. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto pomaga dla zysku, ale wolałem się upewnić.
 - Masz powód, by obawiać się siebie – powiedział, a potem podszedł do mnie i usiadł na łóżku. - To ty chcesz się zabić. Ja chcę tylko, żebyś wyzdrowiał.

Spojrzałem na jego ręce. Wierzch dłoni pokrywały mu bladoniebieskie tatuaże. Dotknął mojej twarzy, a potem klatki piersiowej.

Przeszedł mnie dreszcz.

 - Co robisz? - spytałem podejrzliwie, faktycznie zdając sobie sprawę z tego, że elf był dla mnie atrakcyjny – Co ty chcesz zrobić? - uściśliłem, chyba z coraz większą paniką, a przez to z nową agresją – Zejdź ze mnie! - warknąłem, kiedy swobodnie usiadł na moich biodrach – Złaź, to nie jest zabawne!
 - Bądź cicho. Będziesz zadowolony. Popatrz. - wyprostował się, zarzucił włosami do tyłu i odsłonił alabastrową szyję, powoli przesuwając po niej długimi palcami – Po prostu patrz. - i zassał je lekko, po kolei, rzucając mi prowokujące spojrzenie.

Serce waliło mi jak szalone, kiedy jego dłoń zsunęła się niżej, gdy odkrył z obojczyka pas leistego materiału, pokazując kolejny skrawek nagiej skóry.

Poruszył leniwie biodrami, symulując pobudzanie mnie.
Zsunął nieco drugą stronę szaty, a ja miałem już wyraźnie ciężki oddech.
 Szybko wycofałem założenie, że nie podobają mi się mężczyźni. Wprawdzie w tym, co robił elf nie było nic męskiego, ale każdy jego ruch był tak erotyczny, że gdybym tylko mógł, na pewno byłbym już twardy.
 - Przestań...- wyszeptałem, tym razem już bez nuty przekonania.
 - Nie tego chcesz.

I jak tu dyskutować z kimś, kto prawdopodobnie czyta ci w myślach? To była beznadziejna walka. Ponosiłem pasmo przegranych. Ciągle i nieodmiennie. Choć akurat ta przegrana wcale nie była nieprzyjemna.

 Gotowałem się w środku, ze złości, bezsilności i podniecenia. Nie wiedziałem, dlaczego to robił, ani co chciał tym osiągnąć, dopóki jego dłoń nie zsunęła się niżej, i dopóki nie zaczął się dotykać w sposób, który wywołał u mnie rumieńce.
 Kiedy obsunął sobie spodnie z bioder, jego palce wsunęły się między pośladki. Wyglądał na bardzo zadowolonego z robienia sobie dobrze, ale to przedstawienie było zrobione specjalnie dla mnie. Albo chciał, żebym odszedł od zmysłów, albo... Sam nie wiem... instruował mnie?

 - Czy według ciebie robię coś złego? - zapytał cicho, bacznie obserwując moje reakcje.
Pokręciłem głową, gdyż język mnie zawiódł. Z trudem przełknąłem ślinę.
Ja naprawdę miałem wcześniej jakieś uprzedzenia względem takiego seksu?
 - Chciałbyś, żebym zrobił tak tobie?
I znów nie mogłem wydusić ani słowa. Zacisnąłem w pięściach sznur, który przywiązywał mnie do łóżka i przytaknąłem mu półprzytomnie, nie mając pojęcia, czego mogę oczekiwać.
 - Wypuść mnie. - zaryzykowałem prośbę.
Elf wdzięcznie odchylił głowę w tył.
 - Ha, ha. - wyszeptał z przymkniętymi oczami – Nie. - odmówił mi twardo - Nie teraz.
Jego dłoń przesunęła się niżej, na moje krocze. Miał bardzo zręczne palce. Manewrował nimi nad wyraz ochoczo. Szarpnąłem się, nieprzyzwyczajony do takiego dotyku. Nie było nieprzyjemnie. Raczej podniecająco. Choć dziwnie. Zdecydowanie inaczej, niż byłem przyzwyczajony.
 - Tak dobrze? - spytał, kiedy usilnie starałem się nie wydać z siebie żadnego nieplanowanego dźwięku – Aach, widzę już, nic nie mów...

Wsunął palce jeszcze głębiej. Tak, w tym momencie nie pomogło mi nawet zaciskanie zębów. Słyszał to, co chciał usłyszeć. Stęknięcia zapinanego faceta. A potem jęki, kiedy dotykał gdzieś bardziej wrażliwego miejsca. I nie był w tym delikatny. Ani trochę.
 Spiąłem wszystkie mięśnie, dysząc ciężko i nieregularnie, czując, jak napięcie gdzieś w środku rozlewa się po ciele coraz przyjemniejszym i bardziej uzależniającym ciepłem. Jak to robił? Nie wiedziałem. Jednak jakoś przestał przeszkadzać mi fakt bycia związanym. Zapomniałem o tym zupełnie. I, tak jak zapowiedział, byłem zadowolony.
Przelała się po mnie fala gorąca. Uderzyła do głowy niczym absynt, a wszystkie mięśnie zwiotczały nagle, w drugiej fali – ulgi. Naprawdę szybko poszło. Chyba niewiele było mi trzeba w stanie, do jakiego mnie doprowadził.

Samandriel dał mi chwilę na złapanie oddechu, a potem ułożył się na mnie wygodnie i wsparł podbródek ręką. Łokieć oparł o mój bark. W jego oczach błyskały wesołe iskierki.
 - I jak, pomogłem trochę? - zagaił, choć wiedziałem, że świetnie zna odpowiedź – Nie chcesz się już zabijać?
 - Jesteś okropny. – sapnąłem, choć zdołał już zarazić mnie swoim uśmiechem – Robisz tak każdemu pacjentowi? Każdemu niszczysz przyszłościowe plany?

Zacmokał. Tknął mnie w nos.
 - Nie. Tylko czarnookim brunetom. Z masochistycznymi zapędami.
Był naprawdę okropny. W swojej idealności. Paskudnie okropny. Nie do wytrzymania.
 - Wypuścisz mnie teraz? - spróbowałem prośby, mając wielką ochotę wypróbować dopiero co zdobytą wiedzę – na nim.
 - Może? - droczył się ze mną w najlepsze – Najpierw przekonasz mnie, że przyswoiłeś sobie dzisiejszą lekcję.
 - Lekcję? To znaczy? - uniosłem brew.
 - Okłamywanie mnie jest bezcelowe, Mordredzie. 

2 komentarze:

  1. "o rany kasztany" - taka była moja pierwsza reakcja, haha
    to znowu ja, ten cichy wielbiciel anielsko-diabelskich uniwersów, który wcześniej się gdzieś tam już ujawnił; wprawdzie historia Mordreda to zupełnie co innego, ale, rety, po odświeżeniu pierwszej części wydaje się jeszcze lepsza, choć wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że można było i jak można było to napisać inaczej.
    Odświeżona wersja, ku mojemu zachwytowi, jest taka bardziej z pazurem, mniej bajkowa od pierwowzoru, Mordred mroczniejszy i bardziej zgorzkniały, a Samandriel mniej łagodny się zdaje i z takim ostrzejszym charakterkiem niż wcześniej, straszliwie mi się to podoba, wyrazy uznania!
    Nie mogę się doczekać, jak będzie wyglądać dalsza część po takim reworku, dlatego zostawiam komentarz, powodzenia i weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wpis bardzo mnie zaciekawił i mam nadzieję że będą pojawiały się kolejne.

    OdpowiedzUsuń