Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 20 marca 2016

Silmarillion - Więzień


część 3

Komnaty były zaciemnione i puste, ogrzewane jedynie magmą, która wydostawała się na powierzchnię spomiędzy nowych pęknięć ziemi.


Thranduil patrzył w przestrzeń.

Odkąd Morgoth go zamknął, opuściły go wszelkie nadzieje.
Jak mógł być tak naiwny? Pomimo tego wszystkiego, co o nim wiedział, znowu dał się wmanewrować w jego plany, i sam był sobie winien tego uwięzienia.
To było ostateczną głupotą, zaufać Morgothowi, Mistrzowi Kłamstw.

Tak bardzo chciał uwierzyć w to, że Morgoth się zmienił, że na pierwszy gest pokory był w stanie przebaczyć mu niemal wszystko. To było tyle lat! Tyle lat cierpiał katusze, myśląc o tym, jak jego dawny kochanek szalał w zamknięciu, sam pośród ciemności.
Zasłużył na to według reszty Valarów, ale dla Thranduila NIKT i nigdy nie mógł zasłużyć na nic podobnego.
Widział przecież, jak go zakuwali. To było prześmiewcze, zakładać mu obrożę z jego własnej korony.
Prześmiewcze, tworząc łańcuch o własnym imieniu, który wedle legendy miał pozostać niezniszczalny.
Prześmiewcze, więc ludzkie - niegodne bogów. Thranduil zwątpił wtedy w słuszność ich postępowania.
Owszem, Morgothowi należała się kara, zamordował z zimną krwią setki niewinnych istnień, jednakże… Nie w ten sposób. Nie tak bestialsko. Czy namiestnik Dobra w Śródziemiu naprawdę musiał się znęcać nad jeńcem? Musiał odrąbać mu najpierw kończyny? Przecież Morgoth i tak zostałby zakuty tak, by nie mógł się poruszyć. Tak ciasno, że ledwo oddychał.
Kiedy rzucili go w Pustkę, na wieczność, postarali się, by najpierw dusił się własną krwią, gdy podtrzymali go do góry nogami.
To już w ogóle nie miało nic wspólnego z honorem, którym dotąd się tak szczycili.
Nie miało nic wspólnego z dobrem.

Było niczym zezwierzęcenie. Nawet Morgoth tak nie postępował. Morgoth nienawidził. I niszczył tych, których nienawidził, w najszybszy i najprostszy sposób z możliwych. Może go to bawiło, a może nawet był z tego zadowolony, ale nie miał celu w tym, by przedłużać cierpienie.
Jego wojska - miały. Uwielbiały się znęcać nad pokonanymi. Cóż jednak z tego, skoro Morgoth’owi wcale na nich nie zależało? Używał ich niczym pionków w grze, niczym nic nieznaczące rzeczy do zniszczenia. I orkowie, i smoki – to były jego stworzenia, a jednak nigdy nie był z nich dumny, nigdy nie traktował z szacunkiem; wzgardzał nimi na równi z resztą i na równi z całym Śródziemiem, gotów wyrzec się ich przy każdej wymagającej tego chwili.

Thranduil ciągle wierzył w to, że gdzieś pośród jego ciemności, w czeluści przesiąkniętego złem serca Morgotha, nadal istnieje światło dobra. Pamiętał go z czasów, gdy nie był tak zawistny. Zmienił go czas, oraz to, że nie potrafił podporządkować się bratu. Miał zbyt silny charakter. I zawsze odmienne od niego zdanie. Manwe zaś widział tylko i wyłącznie własne plany.

*

Nie mogłem ustać w miejscu.
Na wszystkie siły ciemności, nie pozostało tu NIC, co miałoby dla mnie jakąkolwiek wartość!
Musiałem zaczynać od nowa.
Armie orków przetrzebiono. Smoki wybito. Mairon nie żył. Twierdzę zburzono do cna.
Byłem tylko ja.
Ja przeciwko światu.


To wszystko jedynie potęgowało fakt, że Thranduil ponownie mnie odepchnął. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Wzgardził mną jak niegdyś, i tym razem naprawdę musiałem powstrzymać wszystkie swoje siły, aby nie zrobić mu krzywdy za jego wybór.

Wybrał źle.

*

Morgoth zjawił się tuż przed Thranduilem, bez słowa przyciągając go do swojego ciała.
Teraz, gdy uleczył się w pełni i narzucił iluzje, znowu mógł wyglądać jak bóg – wyniosły, nieskazitelny i potężny niczym miriady gwiazd osadzające się na nieboskłonie, gotowe spaść całą hordą i spopielić świat w przypadku jego niezadowolenia: był w zbroi, przygotowany do wojny, gotów na walkę w każdej postaci…
Ale tej walki nie był w stanie wygrać.
Nie mógł zawłaszczyć sobie serca Thranduila, nie mógł mieć tego, na czym najbardziej mu zależało.

Najpiękniejszy elf Śródziemia posłał mu jedynie wzgardliwy uśmiech.
- Przypomniałeś sobie o mnie, Morgoth’cie? Znudziły ci się już zabawy z twoimi plugawymi sługami, prawda? Chcesz teraz odreagować?

Nie odsunął go, uniósł jedynie podbródek, dając błądzić po sobie jego rękom.

- Nie możesz mnie mieć, wiesz o tym dobrze. Możesz mieć tylko to ciało, nic więcej. Ale obaj zdajemy sobie sprawę, jak nisko upadniesz, kiedy to zrobisz – elf zniżył głos, kiedy dłoń zatrzymała się nagle na jego biodrze – Sam się upokorzysz, a ja nie muszę nawet skinąć palcem, żebyś to sobie zrobił. Będziesz niczym, nawet we własnych oczach. Chcesz? Próbuj. Nie będę ci przeszkadzał. Popatrzę tylko na twoje upodlenie. Ani przemoc, ani gwałt nie robią na mnie wrażenia. Wiem przecież, do czego jesteś zdolny.

Morgoth zacisnął mocniej palce.

- Więc tak chcesz to rozegrać?... – zapytał, na pozór spokojnie, choć głos zadrżał mu z wściekłości – Tak bardzo się boisz, że zrobiłbym ci krzywdę, Thranduilu?... Widać, wiele się zmieniło podczas mojej nieobecności. Ale to nic, nic… Nauczę cię od nowa… Jak to jest… Kiedy jest się kochankiem boga.

Thranduil pozostał zupełnie obojętny. Był niczym piękna kukiełka, lalka, którą można manipulować. Nie utożsamiał się z tym, co działo się z nim na zamku. Widać było, że tylko czeka, aż Morgoth go w końcu wypuści.

Morgoth pałał żądzą. Jego oczy błyszczały niczym w szaleństwie, a jednak nie zrobił tego, czego tak bardzo pragnął – nie zawłaszczył sobie jego ciała, nie rozładował namiętności. Zamiast tego, w bardzo łagodnym i delikatnym geście nachylił się, by musnąć ustami jego wargi. Nie zrobił niczego więcej, zaciskając dłonie nawet nie na nim, a na jego luźnych, srebrnych szatach.

- Możesz mnie nie kochać… Ale ja zawsze będę kochał ciebie. Mogę poczekać. Mogę czekać nawet kolejne tysiąc lat, skoro to tysiąclecie nie jest dla mnie łaskawe. Nawet, jeśli zakują mnie ponownie i spróbują zniszczyć… To będzie nic, w porównaniu do tego, co czuję teraz… Pomimo tego, że jesteś tak blisko… Tak bardzo się ode mnie oddaliłeś. TO jest o wiele gorsze od faktu, że mnie nie pożądasz. Uwierz mi, ranisz mnie bardziej, niż zrobili to wszyscy Valarowie i mój brat.

Puścił go z niechęcią i odwrócił się ku zakratowanemu oknu. Czarna zbroja odbiła poblask z przelewającej się poniżej magmy, a granatowe włosy rozbłysły niczym usłane gwiazdami niebo. Nie założył korony. Nie przy Thranduilu.
- Uważasz, że nie zasługuję na miłość? – zapytał nagle, odwrócony do niego plecami – Że przez to, iż nie chcę ugiąć karku przed bratem, jestem plugawy i zły? Tak, jak nazwałeś moich poddanych?

Dotknął dłonią krat, zaciskając na nich palce w czarnej rękawicy.

- Chciałbyś z powrotem wysłać mnie do Pustki i cieszyć się z mojej nieprzerwanej pokuty? Wzgardzasz mną, a wzgarda jest odczuciem należącym do mojej domeny… Sądzisz, że naprawdę dzieli nas tak wiele? Ja i ty wzgardzamy resztą na równi. Nie kochamy nikogo poza sobą. Myślisz, że zapomniałem, jaki jesteś, mój alasse? Nie, ukochany… Nie zapomniałem.

Oparł czoło o kraty i zastygł tak, wpatrując się w powstającą dopiero wieżę na wschodzie.

- Możesz mi nie wybaczyć tego, że zostawiłem cię samego w Śródziemiu, ale nie możesz mi zarzucić, że jestem taki, jak kiedyś… Zmieniłem się, Thranduilu. Dowiedziałem się, że nie ma nic bardziej ulotnego od… miłości. To było jedyne, czego bałem się tam, w Pustce. Tego – że o mnie zapomnisz.

Odwrócił się ku niemu z bezradnością wymalowaną na twarzy.

- Czy to, że nie wyznaję twoich poglądów, czyni mnie gorszym? Każdy z nas ma własne powody. Ty chcesz spokoju dla swoich elfów. Ja chcę spokoju dla swej krainy. Nie różnimy się niczym.

Słowa te wybrzmiały w zupełnej ciszy i nawet tchnienie wiatru jej ważyło się jej zmącić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz