Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

wtorek, 13 stycznia 2015

Pechowy dzień - Dragon Age 2 (Fenris)


fanfiction z DA2, z Fenrisem w roli głównej.

zadedykowane dla Mary Stanford



 część 1





Fenris rzucił butelką o ścianę i gwałtownie podniósł się z miejsca, a potem wyszedł – wściekły - ze swojej posiadłości. Mógł zrobić wiele dla Hawke'a i jego drużyny, ale tym razem miarka się przebrała. Nie był przecież chłopcem na posyłki! Hawke specjalnie jego wysłał do obozu qunari, żeby zaniósł ich arishokowi jakąś kolejną, bzdurną wiadomość, ale elfowi wcale się to nie podobało. Miał swój honor. Miał swoją dumę. A przede wszystkim nie uśmiechało mu się iść do qunari... samemu. Nie, żeby kiedykolwiek coś mu się uśmiechało.


Tylko głupcy szli do nich w pojedynkę! Fenris obiecał sobie solennie, że przy najbliższej okazji, gdy tylko dorwie Hawke'a, złoży mu wypowiedzenie. Albo przynajmniej spróbuje. Chociaż nie był pewien czy ten jego wzrok zbitego szczeniaczka nie sprawi przypadkiem, że znowu zapomni, co miał mu powiedzieć. A właściwie co chciał na nim wymóc... Na jedno wychodziło!

Przemierzył zaciemnioną uliczkę, zmierzając prosto do Doków. Był zupełnie zatopiony w myślach... i nie spodziewał się, że ktokolwiek o tej porze także będzie szedł jego trasą. Absolutnie tego nie przewidział.
Uderzył gwałtownie w coś twardego, odskoczył, zaklął i wyciągnął w samoobronie miecz. Znaki lyrium paliły go żywym ogniem, powodując na jego twarzy wyraźny grymas cierpienia. Nie powinien był ani na moment tracić czujności – zawsze kończyło się to tym samym! Wystarczyło małe dotknięcie, jeden nieuważny gest, żeby te przeklęte symbole posłały mu kolejną dawkę bólu.

Uniósł spojrzenie do góry, tam, gdzie wycelował broń i gdzie było gardło...qunari. Samotnego qunari, stojącego (na pozór) bezbronnie.
 - Uważaj, jak chodzisz, tal – vashoth. - wycedził wojownik, zanim dostatecznie dobrze wycenił ryzyko – Ktoś mógłby pomyśleć, że to był atak na cywila.
Qunari był sam. Nie miał miał na sobie znaków klanowych i dopiero teraz dotarło do Fenrisa, jak dziwnie wyglądał ten osobnik. Qunari... ubrany? Z ozdobnym łańcuchem na szyi? Zaraz, coś było nie tak. To znaczy – może kamizelka i spodnie nie były jakimś bardzo kryjącym ubraniem, ale zawsze to więcej, niż jemu podobni mieli w zwyczaju nosić. Fenris zmrużył oczy, powoli odsuwając broń.
 - Ho. A już myślałem, że owładnięty morderczą furią elf nie okaże litości niewinnemu renegatowi, który miał czelność zastąpić mu jego drogę. To całkiem... miłe. Korne pokłony. - odezwał się byk, po czym wykrzywił w uśmiechu swe szerokie wargi.
Qunari... z poczuciem humoru?
 - Czy według qun nie powinieneś być teraz u boku swego arishoka? - zaproponował mu bezczelnie Fenris, chowając już spokojniej broń za plecy – Jest noc. Ponoć nie wolno qunarim opuszczać obozu po zmroku.
 - Na Stwórcę, nie! Nie jestem wyznawcą qun. I nie mieszkam w obozie, jeśli tak cię to interesuje. Mieszkam tam – wskazał ruchem głowy pobliską, rozpadającą się posiadłość – I chciałbym już tam wrócić, jeśli łaska. - odparł ubawiony rogacz, mierzwiąc sobie strzechę białych włosów – Jak błyskotliwie zauważyłeś, mamy noc.
Elf zmełł kilka przekleństw i minął dziwnego byka bez kolejnych słów, żeby nie zdenerwować się jeszcze bardziej. Już zanim wyszedł z domu wiedział, przeczuwał, że to nie będzie przyjemna wyprawa.
Qunari, ubrany, z poczuciem humoru? Świat Fenrisa przewrócił się do góry nogami. Nie wiedział tylko, czy ma się tym cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Wybrał więc - jak zwykle - ponure milczenie.

*
 - Hal hardas! Ivn' arib rihan quna!
W obozie rozbrzmiał ryk wydobywający się z setek gardeł rozjuszonych qunarich.
 - Kirkwall spłynie krwią!
Ryk aprobaty rozbrzmiał ponownie.
 - Bez litości dla kabethari!
Głos popłynął potężną falą, wprawiając w drgnienia nawet mury.
 - Mają ostatnią szansę na oddanie nam naszej własności – warknął Arishok, zaciskając pięść na drzewcu topora – Albo wszyscy z miasta zostaną zmasakrowani!
*

To nie było sprawiedliwe. Jego życie stanowiło jedną wielką porażkę. Nie miał niczego, co mógłby uznać za wartościowe, nie miał nic, co mógłby nazwać naprawdę swoim. Odebrano mu wolną wolę w momencie, w którym wstęgi białego lyrium przepaliły mu na zawsze skórę. Mógł nienawidzić magów, nie zgadzać się z żadnym z nich, a mimo to i tak musiał korzystać z czegoś zupełnie nienaturalnego, czegoś, czym pogardzał na równi z czarami. Z mocy lyrium, z umiejętności, które nabył tylko dzięki niemu. Nie mógł marzyć o normalnym życiu, o rodzinie. Nawet tego nie chciał. Bał się marzeń. Niespełnione marzenie mogło zaboleć dużo bardziej, niż całe pokłady magii wlane do ciała.
Puste uliczki skręcały ostro, zmuszając go do większej uwagi. Doki miały wiele przypadłości, ale główna z nich należała do wałęsających się wszędzie szajek bandytów, którzy byli w stanie ograbić każdego, nawet dziecko czy starca, o ile mieli oni przy sobie jakieś pieniądze.
,,Świat nie jest taki, jak ci się zdaje, Fenrisie”- mawiała Avelina, gdy przychodził do niej z prośbą o zmienienie trasy strażniczych patroli - ,, Jesteś zgorzkniały, to dlatego widzisz go w czarnych barwach. Kiedy byłam z Hawke'iem na wyprawie...”
Hawke. Wszędzie Hawke. Fenris nie mógł się od niego uwolnić, chociaż bardzo tego chciał. Trzymała go przy nim tylko przysięga, obietnica odpłacenia się poprzez czynną pomoc w jego misjach. Naprawdę nienawidził magów, a Hawke właśnie nim był. I nawet szacunek, jakim go darzył nie był w stanie sprawić, by nienawidził go choć trochę mniej.
Oczywiście, elf miał się za mistrza w ukrywaniu zbędnych emocji i nigdy się tym przed nim nie zdradził, lecz było mu coraz ciężej tolerować jego rozkazy oraz nieustające zwierzchnictwo.

Brunet kojarzył mu się z Danariusem, jego poprzednim panem, choć na pierwszy rzut oka całkiem się od niego różnił. Miał w końcu dystans do magii, bardzo silną wolę no i ten nieustający humor, który potrafił obrócić w żart nawet najcięższą zniewagę rzuconą przez Fenrisa... Właściwie to stanowili swoje całkowite przeciwieństwa. Jak niby mógłby dogadać się z kimś tak irytującym i niepoważnym?
Kopnął jakiś leżący na bruku kamień, który potoczył się po ziemi i doturlał do poprzecznej uliczki, w której... Czekała na niego zasadzka.
Dziesięciu bandytów rzuciło się na niego z bronią, nie siląc się nawet na zastraszanie. Byli tam ludzie i krasnoludy, i wszyscy razem zamknęli go w ciasnym kręgu.
 - Zostaw miecz i padnij na kolana. - powiedział jeden z nich – Ale najpierw rzuć nam sakiewkę z monetami.
Fenris już po raz drugi przeklął swoją nieuwagę. Odruchowo sięgnął do sakwy, sprawdzając jej ciężar, ale... Nie było jej tam. Zamrugał zdziwiony. A mógłby przysiąc, że wychodząc z domu, miał ją przy...
Qunari. Przeklęty qunari. Tylko on mógł go okraść. Ale jak? Jakim cudem? Przecież zobaczyłby jego wielkie łapska, zanim byk w ogóle zdołałby je zbliżyć! Chyba, że faktycznie miał dzisiaj zły dzień i wszystko, co go spotykało, musiało koniecznie obrócić się na jego niekorzyść.
 - I tak bym tego nie zrobił. - elf odsunął rękę od paska, wzruszył ramionami – Spotkaliście niewłaściwą osobę.
A potem momentalnie wyjął broń, która w jego dłoniach zmieniła się zaledwie w rozmazane, wirujące jak kosa ostrze.
 - Halam sahlin! - warknął Fenris, zabijając dwóch napastników naraz – To się nazywa... pech.
Zabijał, jaby był do tego stworzony – w końcu to właśnie robił przez całe życie. I prawie miał szansę wygrać, gdyby nagle któryś z napastników nie zdzielił go przez głowę rękojeścią miecza. Elf zatoczył się, zgiął w pół, padł na ścianę niesiony siłą uderzenia. Opadł na kolana, plując wokół krwią. Gdyby potrafił zebrać teraz myśli, zastanowiłby się pewnie, dlaczego to zawsze on musi odpowiadać za durne decyzje Hawke'a. Szczęście w nieszczęściu, nie potrafił. Uśmiechnął się gorzko, wiedząc, że jest już za późno na zablokowanie kolejnego ciosu, słyszał nawet jego świst.

Uderzenie jednak nie nastąpiło. Gdzieś z góry dobiegł go zachłyśnięty bulgot, jakiś jęk, trzask łamanych kości. A potem nastała cisza.
Fenris otarł przedramieniem usta i wsparł się na mieczu, prostując ze swoją starą, wypracowaną dumą. Zobaczył nie kogo innego, tylko tego qunari, który wpadł na niego w Górnym Mieście.
 - Zdaje się, że coś zgubiłeś, elfie. - qunari rzucił mu sakwę z pieniędzmi – Następnym razem uważaj, jak chodzisz. Nie jestem pewien, ale zdaje się, nie ma większej rasy od mojej - oprócz ogrów. I poruszam się podobnie głośno, co pijany słoń. Nie wpadaj na mnie więcej, w porządku? - puścił dwójkę bezwładnych ludzi, których przed momentem zderzył głowami w swoich łapach – Co ty właściwie robisz o tej porze w Dokach?
Zniechęcenia na twarzy elfa ustąpiło miejsca rozdrażnieniu. Starł krew z rozdartej skroni.
 - Nie minął kwadrans, a ty już zacząłeś się o mnie martwić? - prychnął, przywiązując sakwę do pasa. Nie podniósł na niego wzroku, nie miał do niego żadnego interesu. Qunari był innego zdania.
 - To tak, jak ty po pierwszej minucie zapytałeś mnie o to, gdzie mieszkam. - byk znów się uśmiechnął, wielce rozbawiony sytuacją – Jesteśmy chyba kwita?
Podniósł wzrok. Tak, podniósł, wbił go w bezczelną istotę i również posłał mu coś w stylu uśmiechu, choć bardziej był to chyba grymas złości.
 - Dareth shiral. - rzucił mu oshle na pożegnanie, chcąc szybko opuścić Doki i wypełnić zadanie, żeby móc w końcu zaszyć się w swoim pokoju i mieć ten przeklęty dzień z głowy, lecz kiedy próbował przejść obok tego potwora, qunari bezczelnie złapał go za nagarstek! To przelało czarę całego opanowania, jakie jeszcze miał. Wyrwał się z furią, znaki lyrium rozjarzyły mu się na niebiesko, a dłoń opancerzona w rękawicę wystrzeliła prosto w zaskoczony pysk byka.




Trzask! Dźwięk uginającej się stali poniósł się echem wzdłuż krętych uliczek, wprawiając qunariego w jeszcze większe zdziwienie.
 - Nigdy... Więcej... Nie waż się mnie dotknąć! - ryknął Fenris, próbując zamaskować skrzywienie się z bólu. Osunął się daleko poza jego zasięg. Ochłonął trochę, oddychając spokojniej. - Ar'din nuvenin na'din. - wyjaśnił w końcu, nadal zaciskając dłoń w pięść.
Byk potarł szczękę, jak gdyby w zamyśleniu.
 - To cię bolało. - zrozumiał w końcu, mierząc elfa przepraszającym wzrokiem – Nie wiedziałem. Wybacz.
Fenris rąbnął pięścią w ścianę, aż odsypał się kawałek cegły.
 - Nie potrzebuję twojego współczucia! Po prostu się odwal! Wracaj, skąd przyszedłeś! Już, zjeżdżaj!... - Fenris zachwiał się, chwycił za głowę, zacisnął mocno oczy, jakby to wszystko było tylko koszmarem, z którego mógł się zaraz obudzić – Odejdź! Zostaw mnie w końcu.
Kręciło mu się w głowie. Z pewnym zdumieniem uniósł dłoń do ust, gdzie poczuł smak świeżej krwi. Krwawił z nosa. Był coraz słabszy. Uderzenie w potylicę nigdy nie kończyło się dobrze, nigdy.
 - Potrzebujesz maga. - zauważył qunari, nadal stojąc w bezpiecznej odległości od niego – Natychmiast ktoś cię musi obejrzeć.
Elf przytrzymał się ściany i poszedł wzdłuż niej, coraz bardziej po omacku. Ciemniało mu przed oczami. Wstrząsnęły nim torsje, ale zdołał je powstrzymać.
 - Nie! Żadnych magów! Choćbym miał tu zdechnąć, nie chcę mieć z nimi nic!... - zsunął się po ścianie w dół, czując, jak opadają mu powieki - ...Nic wspólnego. - dokończył niemal bezgłośnie, nim zupełnie stracił przytomność.


---

język qunari;

       *arishok- dowódca wojsk qunari
     **kabethari - niewierni
   ***lyrium - esencja magii
**** Hal hardas! Ivn' arib rihan quna! - odpłacą nam za zniewagę

język elfów;

       *Halam sahlin - teraz nastąpi koniec. (groźba)
     **Dareth shiral - bezpiecznej podróży (pożegnanie)
   *** Ar'din nuvenin na'din  - nie chcę cię zabić

1 komentarz:

  1. To jest na prawdę niesamowite jak szybko potrafisz się wczuwać w klimat. I jestem na prawdę pod wrażeniem tego, z jaką dokładnością oddajesz osobowość postaci. Cieszę się, że zainspirował Cię DA. Mam na prawdę ogromny sentyment do tej gry. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego :)

    OdpowiedzUsuń