qunari i człowiek - porównanie
część 2
Była
tylko mgła. I ból. Nic więcej.
Fenris
nie czuł tego, jak byk bierze go na ręce, jak zanosi go do siebie,
jak próbuje wmusić w niego eliksir.
Nie
pamiętał niczego, poza... zapachem. Ostrą, piżmową wonią, zmieszaną
ze słodkawą nutą lekarstwa.
Była
mgła, bezradność i rezygnacja w której w końcu... utonął.
Kiedy
otworzył oczy, był już poranek. Światło przebijało się przez
okiennice, oświetlając mu twarz; uporczywie, umyślnie wwiercając
mu się w oczy i odbijając się od gładkiego torsu, porozcinanego
bladymi liniami lyrium, który...
Źrenice
Fenrisa zwęziły się do dwóch maleńkich, czarnych punktów. Elf
podniósł się gwałtownie, chciał wyskoczyć z łóżka, mając
piekielnie straszne przeczucie, że wszystko, absolutnie wszystko nie
pasuje mu w takiej pobudce.
Serce
podeszło mu do gardła, kiedy poszukał panicznie i nie mógł nigdzie wymacać swojej broni. Zawsze trzymał ją blisko!
Był
sam, bez miecza i bez nieodłącznej zbroi, w której nawet sypiał!
Miał tylko spodnie. Był w samych spodniach, na Stwórcę! Ktoś
widział go w takim stanie! Słabego, bezbronnego...
Fenris
zmrużył oczy, usilnie próbując wstać. Wygrał tylko tyle, że
podciągnął się do siadu, bo zaraz potem zakręciło mu się w
głowie i runął z powrotem na łóżko. Nie swoje łóżko. W nie
swoim domu. Był przerażony jak zwierzę, które zagoniono w ślepy
zaułek.
- Spokojnie,
elfie, nic ci przecież nie grozi...- usłyszał trzask otwieranych
drzwi i wpatrzone w niego srebrne ślepia – Musiałem zabrać cię
z tamtej jatki, bo inni zaraz by cię dobili. Ja rozumiem, można
się bawić w heroizm, ale żeby odmówić leczenia? Co takiego
zrobili ci magowie, że tak się ich boisz?
Pomimo
bólu, pomimo wszystkiego elf wstał z miejsca, dotarł chwiejnie do
qunariego w wielkim, wyczerpującym wysiłku i w ostatniej chwili
uwiesił się na jego ramieniu, nie mogąc niestety dosięgnąć do
jego szyi, by go udusić.
- Gdzie
moja zbroja? Gdzie ona jest, seth'lin?! - warknął, nie zważając
już na nic– Ar tu na'din! Przysięgam, zrobię to, jeśli zaraz
jej nie oddasz!
Drżał
na całym ciele, nogi miał jak z waty. Dawno nie był tak
przerażony. Nie musiał dotąd walczyć o swoje bezpieczeństwo, o
godność. Nie musiał o to prosić nawet wtedy, gdy był
niewolnikiem. I nawet jeśli ten wielki byk miał go przez całą
noc, nie miało to znaczenia. Chciał tylko swoją zbroję, jedyną
rzecz, do której się przywiązał.
Qunari
chyba zrozumiał, że dygoczący niczym w febrze elf nie zachowuje
się ani trochę naturalnie. Nie wiedział, czy to ma być furia,
czy może jakiś efekt uboczny uderzenia, ale profilaktycznie wolał
go uspokoić.
- Tam,
na krześle. - wskazał wolną ręką, drugą mając w żelaznym
uścisku Fenrisa – Co cię tak zezłościło?
Z
gardła elfa wydobyło się krótkie westchnienie ulgi. Przypadł do
wskazanego miejsca i – nadal się chwiejąc – zaczął zakładać
części zbroi. Nie wyszło mu to najlepiej : pasy naramienników
odpięły się niemal natychmiast, przednią część założył
krzywo, a gdy zabrał się za rękawice, wyraźnie zaczął już
kląć.
- Psiakrew!
- syknął do siebie, mocując się z zapięciem paska – Dlaczego
ja? Za co?... - pociągnął mocniej a płyta rękawicy zsunęła
się z brzdękiem na ziemię.
Qunari
podszedł do niego ostrożnie, przykucnął w odległości
wyciągniętej ręki.
- Może
pomóc? - zaofiarował się, co tylko rozwścieczyło Fenrisa
bardziej.
- Odpierdol się! - ryknął, wyprowadzony z równowagi, lecz potem zostawił rękawicę na ziemi i ukrył twarz w
dłoniach. Coś dziwnego wstrząsnęło wtedy jego smukłym ciałem,
jakby chciał się w sobie zapaść i nigdy, przenigdy już nie
wrócić do świata. Miał dość. Wyraźnie dość.
Zsunął
się po ścianie i objął ramionami, próbując powstrzymać zawroty
głowy. Nie powiedział nic więcej. Czuł się teraz jak ostatni
śmieć. Bezradny, upodlony, sam. Był sam ze swoim strachem.
Minęła
długa chwila, w trakcie której qunari nie naciskał na wyjaśnienia,
a Fenris mógł zebrać myśli.
Jego
głos był całkiem neutralny.
- Zapłacę
ci za tamte eliksiry.
Pamiętał
ich zapach, i to, jak ogarnęły przyjemną ulgą jego posiniaczone
ciało.
Zebrał
się w sobie, przestał się trząść, zacisnął zęby.
- Chcesz
mi o czymś powiedzieć? - zapytał, patrząc w przeciwną stronę.
Nie wiedział, czy chciał wiedzieć. Qunari nie były rasą, która
miała w krwi niesienie pomocy. Qunari były bardzo praktyczne. Nie
robiły niczego, co by im się nie opłaciło. A skoro temu się
opłaciło...
Qunari
uśmiechnął się niepewnie.
- A
ty jesteś moim gościem, nie będziesz za nic płacił.
- Zabrałem
cię stamtąd, bo jestem też uzdrowicielem.
Na
to elf w życiu by nie wpadł. Uniósł brew w niezrozumieniu.
- Nawet
ktoś tak burkliwy jak ty zasługuje na życie, wedle mojego
mniemania. Nie chciałeś tam zginąć, mam nadzieję?
Har
– Sarrin. Kolejna osoba, wobec której miał dług. Kolejna, której
musiał się zrewanżować. Świetnie.
- Nazywam
się Fenris. Ale nie jesteś magiem? - upewnił się Fenris,
podejmując kolejną próbę założenia rękawic – Jeśli jesteś,
to natychmiast stąd wyjdę.
Qunari
zaśmiał się serdecznie. Był to tak dziwny śmiech, tak nie
pasujący do ostrej, niemal zwierzęcej twarzy, że skutecznie
przykuł on uwagę elfa.
- Nie,
nie jestem magiem. - byk odetchnął głębiej, ocierając oczy. -
Nie chciałbym ci się narazić, wiesz? Wyglądałeś przez chwilę
tak, jakbym był jakimś żuczkiem do zdeptania, a nie dużym
qunari. Zadziwiasz mnie, elfie.
Na
twarzy Fenrisa pojawił się krzywy grymas.
- Wszyscy,
którzy mnie zobaczą, są równie zdziwieni co ty. A potem zwykle giną.
Pomiędzy
nimi zgęstniało nagle powietrze. Fenris uznał jego słowa za atak
na swoją osobę – a był pod tym względem wybitnie drażliwy.
Dokończył zakładanie rękawicy, czując, jak przestaje wirować mu
w głowie i od razu zabrał się za nakładanie następnej. Tym razem
byk nie skomentował jego odpowiedzi, tylko zmrużył w
niezadowoleniu ślepia. Wojownik zmienił szybko temat.
- Więc
to twoje hobby, tak? Ratowanie elfów z opresji?
- Nie,
ratuję tylko te, które są wystarczająco pyskate – warknął
tal – vashoth, podnosząc się z miejsca.
- W
takim razie miałeś szczęście.
Qunari
wyprostował się i popatrzył na niego z góry, zaś wyraz jego
twarzy ponownie powrócił do zwykłej ich rasie beznamiętności.
Dopiero teraz w myślach Fenrisa zagościł jakiś dziwny,
irracjonalny niepokój, gdy powiódł wzrokiem do góry, po jego
umięśnionych nogach (z trzy razy szerszych od jego własnych), po
szerokiej klatce piersiowej, przy której mógł udusić kilku ludzi
naraz i w końcu na zwierzęce kły w rozchylonych, szerokich ustach.
Tak naprawdę elf był przy nim mały jak dzieciak. Ba, nawet wysoki
człowiek byłby zaledwie jak słaby niedorostek. Tal – vashoth
były po prostu ogromne i nigdzie nie uchodziły za przyjazną rasę.
- Skończyłeś
już z tymi kpinami? - zapytał po długiej chwili, i choć nie
wyglądał na urażonego, w powietrzu wisiało coś
niebezpiecznego – Czy po prostu chcesz mnie zdenerwować?
Elf
pojął, że w posunął się trochę za daleko w swoim złym
humorze. Qunari mógł być sobie uzdrowicielem, ale nadal pozostawał
przy tym nieobliczalnym qunarim, który jedną swoją ręką potrafił
zgnieść ludzką czaszkę. Z tej perspektywy, gdy klęczał przed
nim na kolanach, byk był wręcz... przerażający. Był przerażająco
silny, przerażająco zwierzęcy i na dodatek, był chyba zły.
- Wybacz
raz jeszcze, Har- Sarrin. - powiedział dyplomatycznie Fenris i na
wszelki wypadek dopiął na sobie mocniej zbroję – Zachowuję
się jak barbarzyńca, ale musisz zrozumieć, że byłem postawiony
w bardzo trudnej sytuacji, zupełnie sprzecznej z moimi zasadami.
Nie chciałem cię urazić, darzę twoją rasę naprawdę dużym
szacunkiem. Po prostu bardzo cenię sobie swoją przestrzeń
osobistą, którą ty, nawet jako uzdrowiciel, naruszyłeś.
- Żeby
uratować ci życie.
- Wcale nie
potrzebowałem tej pomocy! - odgryzł się zaraz Fenris, choć zrobił
to zupełnie bez przekonania.
Qunari
wydał z siebie coś, co mogło być pełnym dezaprobaty wydechem,
ale wyraźnie się uspokoił. Elf zauważył nagle, że ramię byka
zdobi coś jasnego, jakby blizna. Tak, to rzeczywiście była blizna,
która ciągnęła się pewnie pod materiałem kamizeli. I na karku
też miał podobną. Och. Miał ich całkiem sporo. Wyglądały jak razy
po bacie. Czyżby był kiedyś niewolnikiem? Może pracował w
jakiejś kopalni? Fenris szczerze się tym zainteresował, lecz jego
ciekawość została szybko przerwana, gdy Sarrin chwycił go za
ramiona i postawił na nogi, zupełnie ignorując kwestię jego 'przestrzeni osobistej'.
Elf
już spiął się w oczekiwaniu na ból, na palące wstęgi lyrium,
na to, żeby się wyrwać... Odruchowo przymknął oczy, zacisnął
zęby i...
Qunari
nadal go trzymał i wcale nie robił tego specjalnie delikatnie, ale
lyrium nie pojaśniało niebieskim światłem, zupełnie jakby nie
dostrzegło tego dotyku. Fenris uchylił podejrzliwie jedną powiekę.
- Co
ty... zrobiłeś? - zapytał nerwowo nieswoim głosem, patrząc w zdumieniu
to na łapy qunariego, które go trzymały, to na jego twarz –
Jak?...
Byk
uśmiechnął się tym swoim dziwnym, nieco topornym uśmiechem.
Puścił go, opuszczając łapy wzdłuż ciała. I na pozór
obojętnie wzruszył ramionami, choć był z siebie wyraźnie
zadowolony.
- Skoro
dotyk sprawia ci ból a ja, jako uzdrowiciel miałem obowiązek ci
pomóc, nie pozostawało mi nic innego jak wymyślić sposób, aby
móc cię uleczyć i jednocześnie nie przysporzyć ci cierpienia. -
zaczął, błyskając swoimi rozweselonymi, srebrnymi tęczówkami –
Więc sprawdziłem, z czego są zrobione te twoje znaki i zrobiłem
miksturę, która im przeciwdziała. Bo widzisz, te symbole są z
lyrium a lyrium jako takie jest bardzo nieprzewidywalną substancją,
ostro reagującą z każdym przejawem innej magii niż własnej.
Gdybym miał być zupełnie szczery, powiedziałbym, że w każdej
istocie – dokładnie każdej, która istnieje, która ma
świadomość – jest jakaś namiastka magii, jednak nie każda znich,
rzecz jasna, potrafi to wykorzystać. Więc właśnie ta magia, w
połączeniu z lyrium, wyzwala w twoim ciele reakcję obronną.
Pozwoliłem sobie zrobić eliksir, który ją blokuje, bo i tak nie
jest mi do niczego potrzebna. Dzięki temu twoje znaki przestały na mnie reagować.
Fenris
nadal trwał w ciężkim szoku. Nie mógł, nie potrafił wyobrazić
sobie, że jest na to jakiś sposób, że mógłby na powrót
normalnie żyć. Nigdy nawet o tym nie marzył. Kiedy się odezwał, zrobił to z trudem, jakby
słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
- Czy... możesz zrobić więcej tego eliksiru?
I
nagle qunari przestał się uśmiechać, posyłając mu nieco
przepraszające spojrzenie.
- Wiem,
do czego zmierzasz. Oczywiście, mógłbym zrobić tego więcej, ale
musisz wiedzieć, że nikt kto nie jest qunari nie przeżyje wypicia
tej mikstury. Zrobiłem ją na bazie składników, którymi malujemy
vitaary na skórze. Są silnie toksyczne dla wszystkich innych ras,
powodują u nich rozległe poparzenia. Wiesz, o czym mówię? To ta
farba, która po zaschnięciu robi się twarda jak stal...
- Wiem,
co to są vitaary – przerwał mu w rozdrażnieniu – Mówiłem,
że bardzo szanuję twoją rasę. A nie ma na to jakiegoś sposobu?
Nie można zrobić tego eliksiru inaczej? Jest jakakolwiek
możliwość, żeby...?
- Obawiam
się, że nie. - powiedział ponuro byk, widząc jak w oczach
Fenrisa pojawiło się światełko ciepłej nadziei – Ale
spróbuję. Przysięgam.
Fenris
długo się nie odzywał. A potem, nieco niepewnie położył dłoń
pośrodku szerokiego torsu uzdrowiciela.
- Ma
serannas. Za wszystko. Przyjdę tu niedługo, żeby sprawdzić, czy
ci się udało. Zapłacę, ile zechcesz. - powiedział cicho,
przymykając w uldze oczy.
- Nie,
nie. - Byk pokręcił głową, aż jego długie rogi zaszurały o
ścianę stojącą za nim – Zrobię to, bo sam jestem ciekaw
efektu. Nikt nie powinien mieć takiego problemu co ty, to bardzo
niesprawiedliwe. Wiem jak to jest, kiedy nie można robić tego, co
by się chciało, bo ma się ograniczenia, których nie można
zerwać. Zanim jednak wyjdziesz, wypij to – wyjął jakąś
niebieską miksturę z sakwy przy swoim pasie – I nie zapomnij
tego dwuręcznego cacka, które czeka na ciebie przy drzwiach.
Bardzo
ostrożnie - wręcz delikatnie wziął jego dłoń, odsunął ją od
siebie i zacisnął jego palce na małej, przejrzystej fiolce. Qunari
rzeczywiście był ogromny, ale potrafił ( gdy chciał) być też
zaskakująco subtelny. Fenris pozwolił mu się chwilę trzymać, po
raz pierwszy czerpiąc z dotyku coś więcej, niż ból. Łapy
Sarrina były ciepłe, nieco chropowate od środka i elf mógłby
przysiąc, że są też w dziwny sposób łagodne.
Odsunął
się szybko, zanim zalał go natłok wspomnień i niewypowiedzianych
pytań, które cisnęły mu się teraz na usta.
- Dobrze.
- powiedział, odkorkował fiolkę i wypił duszkiem zawartość – Na pewno jeszcze tu wrócę.
I
wyszedł, nie oglądając się za siebie. Prześladowały go srebrne
ślepia, ciepły dotyk i ta bezinteresowna opieka, której ani nie
rozumiał, ani nie potrafił zaakceptować.
Bo
w końcu dlaczego ktoś miałby być dla niego dobry? Wcale się nie
znali. To było zbyt dziwne, zbyt irracjonalne.
*seth'lin - słabej krwi (obelga)
**Ar tu na'din! - zabiję cię!
***Ma serannas - Dziękuję
Biedny Fenris, chyba zupełnie stracił wiarę w bezinteresowną pomoc. Jest chyba jedną z tych bardziej tragicznych postaci. Podoba mi się, jak wplatasz w wypowiedzi bohaterów te wszystkie typowe dla DA zwroty, to sprawia, że opowiadanie jest dużo bardziej wiarygodne. I cieszę się, że tak szybko pojawiła się kolejna część. Na prawdę zadziwia mnie to, jak szybko potrafisz wczuć się w nowy klimat :)
OdpowiedzUsuń