uwaga: seks, brutalne sceny przemocy, +18!
część 2, ostatnia
Kiedy nastał świt, Sannarias wycofał
się bez zbędnego słowa do swojego drzewa, a jego skóra ponownie
zlała się z kolorami lasu.
- Sannariasie, zostań!
Znowu odpowiedziała mu cisza. Ivarr
zaklął w głos, podniósł się z ziemi i podszedł do drzewa,
niepewien, co powinien zrobić. Odgarnął swoje pofalowane, brązowe
włosy, ściągnął je rzemieniem i bardzo ostrożnie dotknął
drzewa ręką.
- O co chodzi? - zapytał cierpliwie
– Dlaczego uciekłeś?
Las milczał jak zwykle. Mężczyzna
zmarszczył brwi, odsunął rękę i popatrzył w punkt, gdzie
zielenił się mech.
Był dokładnie w tym samym miejscu, w
którym zaczął swoją przemowę do drzewa. DOKŁADNIE w tym samym,
co do milimetra. Odsunął się natychmiast o krok, potrząsając
głową. Popatrzył z niepokojem na siebie, na rozpięte spodnie i
pogniecioną koszulę, na wygniecioną trawę... I na końcu w niebo.
Tak naprawdę niewiele mu było trzeba,
żeby zwątpił w to, co się stało. On naprawdę nie był
przekonany, czy ponownie nie dostał jakiś majaków i nie wymyślił
sobie tego wszystkiego. Po Sannariasie nie zostało nawet śladu. Był
tylko on, stojąc samotnie, z rozpiętą koszulą i niezrozumieniem w
oczach.
- Sannarias?... - jego głos urwał
się nagle. Razem z niepokojem i pustką, którą czuł w sercu,
dotarło do niego również to, co właśnie zrobił.
Przy pierwszej lepszej okazji
zdradziłby Derrena, skoro zrobił to już w swoich myślach.
Zrobiłby to najwyraźniej z kimkolwiek, skoro było mu obojętne,
czy robi to z człowiekiem, czy nie. Teraz wymarzył sobie jakiegoś
leśnego chłopca, i doszedł od tego – cóż więc za różnica,
czy zerżnąłby dziwkę w burdelu czy też kogokolwiek? Minął
tylko tydzień, a Derren już przestał mieć dla niego znaczenie,
choć Ivarr zarzekał się, że nie będzie potrafił dotykać nikogo
poza nim.
Złamał więc swoje słowa. Skłamał.
I zawiódł go.
Czuł się jak śmieć, kiedy pomyślał
o tym wszystkim na spokojnie. Chciał zaprzeczyć, odepchnąć tę
myśl, ale nie potrafił uwierzyć w takie brednie. Nie potrafił się
okłamywać. Prawda mocno bolała.
Ogarnęło go rozgoryczenie, uśmiechnął
się więc krzywo do własnych myśli i dostrzegł nagle błysk
sprzączki od paska do spodni, który wcześniej zawiesił na konarze
drzewa.
Nie było z pewnością żadnego
Sannariasa. Ivarr po prostu oszalał. Zagubił się w kolejnym
wymyśle własnego mózgu. Był jeszcze bardziej żałosny, niż
dotąd sądził. Ale był na to sposób! Nie znał lepszego
rozwiązania. Naprawdę powinien się powiesić, zanim kolejne jego
wizje mogłyby zrobić komuś krzywdę.
Oczami umysłu zobaczył śmiejącego
się pogodnie Derrena, jego jasne dłonie, roziskrzone, bursztynowe
oczy...
Nie, nie. Nie! Zaraz. Derren miał
przecież zielone oczy. Co też podsuwał mu jego umysł? Co to za
brednie?!
Bursztynowe oczy patrzyły w tej wizji
prosto na niego. Uśmiech zaś z pewnością nie należał do
Derrena.
Drat uśmiechnął się szerzej, bawiąc
w dłoni cienką, uschniętą gałązką. W jego ustach błysnęły
zwierzęce kły, w żadnym stopniu nie dając mu teraz ułudy
niewinności.
To Dratt wdarł mu się do umysłu! To
on zsyłał te wizje!
Sannarias zachowywał się jak Derren
jedynie po to, by uśpić jego czujność. Nie był Derrenem. Był
duchem lasu, który znalazł sobie intrygujące zajęcie, i nic poza
tym. Dopiero teraz Ivarr zdołał to zrozumieć.
Cofnął się o krok. I jeszcze raz.
Drat w jego wizji posmutniał nagle.
Gałązka trzasnęła i złamała się wpół.
Dlaczego miał obrożę na swojej szyi?
Ivarr przystanął w miejscu, skupiając
się na jego przekazie.
Sannarias miał nie tylko obrożę, był
również przykuty do drzewa łańcuchem. Nawet gdyby mógł, nie
potrafił go opuścić. Był z nim związany, aż do zapadnięcia
zmroku. W dzień jego moc słabła, podlegając prawom dziwnej magii
– w nocy jednak mógł robić co chciał, nie zważając na
konsekwencje.
W dzień... jakby nie istniał. Był
zespolony z tym drzewem, nie posiadając własnej formy, nie mając
ciała. Był tylko duchem.
W chwilę później coś upadło pod
stopy Ivarra, zwijając się niczym wąż.
Pasek. Sannarias najwyraźniej nie
przyjmował do wiadomości jego genialnego pomysłu o pozbawieniu się
życia.
- Och, wybacz... - bąknął
brązowowłosy wojownik, unosząc spojrzenie na zielonawy pień –
Nie wiedziałem. Wydawało mi się, że to była moja wyobraźnia,
kiedy tak szybko zniknąłeś... W moim świecie, w mieście, ludzie
nie znikają ot tak. Jeśli znikają, znajdują się w końcu. Albo
znajduje się... ich zwłoki. Z pewnością jednak nie wnikają do
roślin.
Usiadł przed drzewem, pozapinał
ubranie i zasępił się z lekka, nie wiedząc, co ma robić.
- Mogę tu zostać? Nie chcę wracać
do domu. Jest pusty i przypomina mi... - jego głos urwał się
nagle, mężczyzna odchrząknął po chwili, próbując powrócić
do tematu – Gorsze chwile.
Drzewo zaszumiało z lekka, łagodne
tchnienie wiatru owiało jego twarz, niczym w dotyku smukłych,
eterycznych palców.
- Pocieszasz mnie? - spytał,
uśmiechając się w końcu – Wiesz co, chciałbym, żebyś
potrafił mówić. Mogę nauczyć cię mówić? Chciałbyś?
Las zaszumiał w odpowiedzi. Chyba był
rozbawiony. Zamiast słów Ivarr dostał jednak kolejną wizję. Nie
miała z mówieniem absolutnie nic wspólnego.
Drat gładził go po policzku,
zaglądając mu bursztynowym spojrzeniem głęboko w oczy. Zbliżył
twarz, musnął wargami jego usta i zarumienił się lekko, w sposób
absolutnie czysty i niewinny, dziewiczy wręcz w swoim wyrazie.
Zsunął wargi na jego ucho... I zamruczał rozkosznie jak małe
kocię, mnąc jego koszulę drobnymi pazurkami.
Chciał się z nim porozumieć.
Chciałby coś powiedzieć, lecz jego głos nie był przystosowany do
tworzenia słów.
Porozumiewał się za pomocą dotyku i
gestów. Gładził go po policzku, muskał jego brodę, przytulał
ufnie do jego torsu i robił wszystko, by pokazać, że czuje się
przy nim bezpiecznie. Ivarr widział w jego oczach zachwyt do siebie
i ciepłe promienne szczęście, które było jego następstwem.
Nie mógł się na to nie uśmiechnąć.
- Lubisz mnie, co? A jak ja pomyślę
sobie o tobie w ten sposób, to też to zobaczysz?
Wizja zmieniła się gwałtownie. Drat
leżał na trawie, beztrosko machając stopami w powietrzu. Patrzył
na niego spod rzęs, trzymając w ustach pojedyncze źdźbło. Leżał
tak, że Ivarr mógł doskonale widzieć jego jędrne, napięte
pośladki. Droczył się z nim.
Ivar szybko wysłał mu własną wizję,
podejmując ich małą zabawę. Wyobraził go sobie odkutego od
drzewa, w dzień, na polanie zalanej słońcem. Nagiego i tak samo
naturalnego, jakim zobaczył go w pierwszej chwili. Wyobraził sobie,
że podchodzi do niego, kiedy trzymał w ustach to źdźbło, i
wyjmuje mu je z warg, by w chwilę potem przyciągnąć go do siebie
i pocałować znienacka.
Z drzewa opadło kolejnych kilka
gałązek.
,,Kiedyś” - przeczytał - ,,Kiedyś
będę wolny”.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Dlaczego nie możesz być wolny
teraz?
Obraz znowu się zmienił. Drzewo
uschło. Było przepołowione na pół. Ze środka wydostawał się
nieśmiało na świat młody, zielony pęd, z nasiona, które opadło
obok.
To wcale nie poprawiło Ivarrowi
humoru.
- Ooo, nie. Nawet tak nie mów!
Wcale nie chciałeś powiedzieć, że to jedyna droga? Związać się
z innym drzewem?
Ale Sannarias nie odpowiedział.
Mężczyzna westchnął więc w rezygnacji.
- Nie chcę o tym słyszeć,
rozumiesz?! Co to za kolejny idiotyzm? Najpierw jakieś
czarnomagiczne rytuały, teraz znowu pseudo szamańska magia, czy ja
naprawdę ciągle muszę mieć z nią styczność?... Nienawidzę
jej... - schował twarz w dłoniach i wziął kilka głębszych
wdechów, ale to wcale nie zdołało go teraz uspokoić. –
Naprawdę… nienawidzę…
Przypomniał sobie. Przypomniał sobie
to wszystko, co tak silnie spychał dotąd w swej pamięci. Jęknął
niczym bite zwierzę, zagryzł wargi do krwi. Dyszał ciężko, coraz
ciężej... Szarpnął się za włosy, odrywając myśli od
rzeczywistości.
To była jego wina. To przez niego
Derrien zginął. To ON go nie dopilnował. To on!...
...Polana była zalana krwią i
zasłana fioletowymi, wywleczonymi wnętrznościami. Wszedł zaledwie
na jej skraj, kiedy poczuł odór krwi i moczu. Nie chciał iść
dalej, serce niemal stanęło mu w miejscu, ale przecież wiedział –
ochh! przecież podświadomie dobrze wiedział, do kogo
należała.
Strach chwycił go za gardło, a skóra
ścierpła do bólu, ale postąpił krok. I kolejny - niech będzie
przeklęta ta chwila! - i... wtedy poczuł smród spalenizny.
W kajdanach przy czarnym, spiczastym
obelisku wisiały same przedramiona, oderwane w łokciach.
Mięso odchodziło od nich płatami, przypalane wyraźnie w
systematycznych odstępach czasu. Na płaskim ołtarzu otoczonym
kręgiem kamieni, leżało wyrwane z piersi, ciepłe jeszcze serce.
Przeklęty. Przeklęty...
SKURWYSYN!!! JAK. ON. ŚMIAŁ?!
Ivarr zakrztusił się przerażeniem i
bezsilnością, zrobił odruchowo jeszcze kilka kroków do przodu, po
czym padł na kolana. Padł, na własne szczęście nie widząc
wszystkich szczegółów przez łzy, które zalewały mu oczy.
Załkał. Płakał po raz pierwszy w całym swoim hulaczym,
najemniczym życiu. Płakał jak dziecko, gwałtownie i
niepowstrzymanie.
Osmalone kości układały się w
idealny wzór pentagramu, a ciało, częściowo zwęglone, zostało
rozerwane od środka.
Derrien długo konał, gwałcony,
związany powrozem niczym zwierzę na rzeź. Dopiero potem wyjęto mu
serce. Potem oskórowano, odseparowano mięśnie, i spalono je na
cześć potwora, którego przyzwano.
Ivarr nie chciał patrzeć. Nie chciał
widzieć. Wrzasnął z bezsilności, tak rozdzierająco, jakby czuł
to wszystko na własnej skórze. Wrzasnął – i umilkł, mając
nadzieję, że już na zawsze.
On wiedział, to wystarczyło.
WIEDZIAŁ, że to głowa jego ukochanego została zatknięta na pal
przy ołtarzu, i spalona niemal do kości. Powybijane zęby
szczerzyły się do niego z pretensją, układały w oskarżycielski
wyraz, mówiły mu bezdusznie: ,,to twoja wina”.
Zgiął się w pół, zakrył twarz
dłońmi, zadygotał niczym w febrze.
Zapomniał, co robił dalej. Obudził
się w mieście, z rękami we krwi. Półnagi, sparaliżowany bólem.
Otępiały od rozdzierającego, wyżerającego siły żalu. Błagał
wtedy o śmierć.
Dlaczego jej nie otrzymał?! Dlaczego ciągle
kazali mu z tym żyć?!... Czy oni wszyscy byli potworami?...
Wszyscy, wszyscy musieli się znęcać...
Dlaczego on, nic nie warty śmieć,
nadal mógł oddychać, kiedy Derrien... Gdy jego kochany
Derrien... On już nie potrafił zrobić niczego...
Ivarr łapał rozpaczliwie powietrze.
Derrien. Uderzyła go nagła
wizja. Tak silna, że nie mógł widzieć nic innego. Derrien
siedział na jego kolanach, objęty w czułym uścisku, i uśmiechał
się ciepło, dotykając miękko jego policzka. Przesuwał po nim
małym pazurem, który...
Ivarr otrząsnął się szybko i
popatrzył z wyrzutem na drzewo; to Sannarias znowu się wtrącił,
nie dając mu popaść w otchłań szaleństwa.
Ale... Zrobił się wieczór. Był już
wieczór, na bogów! Jakim cudem czas minął tak szybko?
Zaraz po wizji poczuł na sobie dotyk
palców. Właśnie taki sam. Łagodny i wyrozumiały, na tyle
stateczny, by dać mu tym oparcie. Prawdziwy. Sannarias uśmiechnął
się do niego, ujął jego twarz w dłonie i pocałował mocno,
neutralizując jego wszystkie dotychczasowe myśli.
Miał na niego sposób. Zanim
mężczyzna zdołał oprzytomnieć, drat opadł przed nim na kolana.
Zanim zdołał powiedzieć choć słowo, leśny chłopiec osunął mu
spodnie do połowy, a potem bez problemu przewrócił go do tyłu, na
miękki mech. I usiadł na nim, bezwstydnie, obejmując jego biodra
smukłymi udami.
,,Dość” - mówiła jego mina -
,,Teraz czas na moją wizję.”
Poruszył się na nim, otarł zmysłowo,
nachylił nad jego twarzą i wbił w niego gorące spojrzenie.
,,Nie będziesz więcej myślał o
Derrienie. Nigdy przy mnie.”
Odchylił się w tył, ujeżdżając go
powoli, ocierając pośladkami o jego męskość. Cały czas był w
jego myślach. Ciągle blokował wszystko inne.
,,Ja jestem lepszy od niego.”
Dotykał wejściem główki
odsłoniętego penisa, naciskając z lekka, ale nie dając mu wsunąć
się głębiej. Ocierał się, w przód i w tył, dopóki mężczyzna
nie zrobił się twardy, a jego erekcja nie zaczęła być śliska od
pożądania. Ivarr zagryzł zęby, patrząc nieco bezsilnie na jego
poczynania, nie przeszkadzając mu jednak – dopóki drat nie chciał
się z nim normalnie kochać, wszystko zostawało na swoim miejscu.
Sannarias oblizał dolną wargę,
pozwalając przesunąć się długiemu penisowi wyżej, po wrażliwym
punkcie za jądrami, i jęknął wtedy cicho, przymykając w
przyjemności oczy, by wczuć się w każdy ruch gorąco twardej
główki, uderzającej tam z lekka przy każdym dociśnięciu bioder.
Jego wejście zaciskało się
niecierpliwie, drażniąc śliski trzon i ciemną, nabrzmiałą od
pożądania końcówkę, choć nacisk rozluźniał je coraz bardziej,
i w pewnym momencie drat wydał z siebie niespokojne piśnięcie,
krótki, błagalny dźwięk, próbując uzyskać pozwolenie. Chciał
go, tak bardzo go już chciał!...
Gdyby tylko Ivarr się głupio nie
wzbraniał, już dawno mógłby go w sobie mieć i ujeżdżać, ale
chłopak wiedział, że zostałby zepchnięty lub, co gorsza zupełnie
odrzucony za taką samowolę. Potrzebował zbliżenia, żeby dojść,
a ten niedobry człowiek wcale nie słuchał jego próśb!
Sannarias pokazał mu w myślach swoją
wizję, w której siedział na nim, nabijając się do oporu na jego
sztywną erekcję, ale Ivarr pokręcił na to głową i powiedział
dobitnie:
Drat jęknął, zawiedzony. Zamarł na
chwilę, a potem zmrużył swe bursztynowe oczy.
Nie był Derrienem. Nie chciał nim być
i nie chciał, by ten wojownik tak o nim myślał. Na jego drobnej
twarzy odbiło się wyraźne zrezygnowanie. Cóż – nie, oznaczało
nie. Siedział w jego myślach, wiedział, że nie kłamie.
Zszedł z niego, usiadł obok. Objął
się ramionami. Włosy zakryły mu twarz.
Ivarr westchnął ciężko, usiadł i
ściągnął go sobie na kolana.
- To, że nie chcę robić tego w twój
sposób, nie znaczy, że nie chcę zrobić tego w ogóle… Nie chcę
widzieć w tobie jego, rozumiesz? Nie lubisz zwykłego dotyku?
Drat pokręcił buńczucznie głową.
Mężczyzna dostrzegł, że zadrżała mu dolna warga.
Ivarr zbliżył wargi do jego karku,
obcałowując czule jego skórę.
- A lubisz dotyk… tam? –
wyszeptał do jego ucha, zsuwając dłoń do jego lędźwi, a potem
dotykając krągłego pośladka.
Drat pisnął, podskoczył na jego
kolanach i rzucił mu ogromnie zdziwione spojrzenie, gdy palec Ivarra
zahaczył o różowy krąg mięśni.
- Nikt cię nigdy tam nie dotykał?
Chłopak pokręcił niepewnie głową.
Uniósł twarz, próbując wyczuć jego zamierzenie. A Ivarr naślinił
powoli palec i kontynuował dotykanie tego wrażliwego miejsca,
przeciskając go dalej, ku miękkiej ściance wewnątrz, w leniwym i
czułym rozciąganiu.
Sannarias spiął się nagle,
zamruczał, zafalował biodrami. Jęknął cichutko, odchylając
głowę na jego ramię. Zacisnął niespokojnie palce na jego udzie,
drapiąc go i drażniąc w rytm każdego ruchu.
Tak, to też było przyjemne… To też
dawało mu rozkosz. Jego smukły penis uniósł się nieco ku górze,
zwilżył lekko i stwardniał odrobinę, gdy do jednego palca
dołączyły dwa kolejne.
Sannarias pojękiwał bezwiednie w
skórę Ivarra, starając się nabijać rytmicznie na podsunięte
palce. Stwardniał już do końca i zaciskał się na nich coraz
mocniej, w rosnącym ciągle podnieceniu. Ivarr czuł jego ciasnotę
i naprawdę zaczął zastanawiać, czy to naprawdę byłoby takie
złe, gdyby pozwolił sobie na zwykłe zbliżenie, skoro i tak
znalazł sobie innego kochanka.
Drat klęczał między jego nogami,
wygięty w tył, targany dreszczami rozkoszy. Mężczyzna wsuwał i
wysuwał palce, dotykając miejsca, które sprawiało, że chłopak
jęczał przeciągle, wystawiając w jego stronę krągłe, jasne
pośladki. Wojownik mógłby go teraz brać. Ta myśl nie dawała mu
spokoju. Nie wytrzymywał. Musiał się w końcu rozładować!
Chwycił chłopaka wpół, zmienił ich
pozycję, przyciskając go ku ziemi i podciągając jego biodra do
góry, a sam zaczął się szybko masturbować, mając przed twarzą
rozpalone, zapraszające wejście. Wsunął w niego język,
poruszając nim w tym samym tempie, co ręką po swojej męskości –
a w chwilę potem drat krzyknął głośno i zarył pazurami o
ziemię, wstrząsany spazmami nagłego orgazmu.
Ivarrowi wystarczyły trzy ruchy, by
rozlał się we własną dłoń. Nic więcej. I tak powstrzymywał
się ostatkiem sił. Pozwolił sobie na głębsze westchnienie,
opierając brodę o krzyż chłopaka i pieszcząc się jeszcze przez
chwilę z zamkniętymi oczami.
Opadło z niego napięcie i stres, i w
końcu się zrelaksował, czując ciepło drugiego ciała. Przygarnął
do siebie chłopaka, by położyli się na mchu. Noc była ciepła i
zaskakująco spokojna. Drat wtulił się ufnie w jego pierś.
- Zbuduję sobie tu chatę, w
porządku? – zapytał nagle mężczyzna, muskając czule jego
rozpuszczone włosy – Pokażesz mi, czego mogę użyć i będę
zawsze blisko ciebie, jeśli tylko się zgodzisz. Będę pilnować
twojego drzewa. Nikt cię nie tknie. Zrobię wszystko, co w mojej
mocy. Mógłbym?...
Drat uśmiechnął się z zadowoleniem
i wspierając na przedramieniu, dał mu słodkiego buziaka w usta.
- Nauczyłbym cię wszystkiego co
umiem, jeśli byś chciał… Moglibyśmy też spacerować razem w
nocy. Znasz ten las lepiej niż ja. To twój dom. Mógłbyś pisać
mi odpowiedzi, wystarczyłaby kora lub skrawek odsłoniętej ziemi…
Tak mało o tobie wiem… I nie chcę już nigdy wracać do miasta.
Sannarias przytulił się mocniej i
wziął do ust źdźbło trawy, machając w powietrzu nogami.
,,Chcę” – ułożył na nim słowo z
kawałków zeschłych liści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz