Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 13 marca 2016

W okowach misterium 2

uwaga: seks, brutalne sceny przemocy, +18!
część 2, ostatnia










 - Nie odchodź!

Kiedy nastał świt, Sannarias wycofał się bez zbędnego słowa do swojego drzewa, a jego skóra ponownie zlała się z kolorami lasu.

 - Sannariasie, zostań!


Znowu odpowiedziała mu cisza. Ivarr zaklął w głos, podniósł się z ziemi i podszedł do drzewa, niepewien, co powinien zrobić. Odgarnął swoje pofalowane, brązowe włosy, ściągnął je rzemieniem i bardzo ostrożnie dotknął drzewa ręką.
 - O co chodzi? - zapytał cierpliwie – Dlaczego uciekłeś?


Las milczał jak zwykle. Mężczyzna zmarszczył brwi, odsunął rękę i popatrzył w punkt, gdzie zielenił się mech.

Był dokładnie w tym samym miejscu, w którym zaczął swoją przemowę do drzewa. DOKŁADNIE w tym samym, co do milimetra. Odsunął się natychmiast o krok, potrząsając głową. Popatrzył z niepokojem na siebie, na rozpięte spodnie i pogniecioną koszulę, na wygniecioną trawę... I na końcu w niebo.

Tak naprawdę niewiele mu było trzeba, żeby zwątpił w to, co się stało. On naprawdę nie był przekonany, czy ponownie nie dostał jakiś majaków i nie wymyślił sobie tego wszystkiego. Po Sannariasie nie zostało nawet śladu. Był tylko on, stojąc samotnie, z rozpiętą koszulą i niezrozumieniem w oczach.
 - Sannarias?... - jego głos urwał się nagle. Razem z niepokojem i pustką, którą czuł w sercu, dotarło do niego również to, co właśnie zrobił.


Przy pierwszej lepszej okazji zdradziłby Derrena, skoro zrobił to już w swoich myślach. Zrobiłby to najwyraźniej z kimkolwiek, skoro było mu obojętne, czy robi to z człowiekiem, czy nie. Teraz wymarzył sobie jakiegoś leśnego chłopca, i doszedł od tego – cóż więc za różnica, czy zerżnąłby dziwkę w burdelu czy też kogokolwiek? Minął tylko tydzień, a Derren już przestał mieć dla niego znaczenie, choć Ivarr zarzekał się, że nie będzie potrafił dotykać nikogo poza nim.

Złamał więc swoje słowa. Skłamał. I zawiódł go.


Czuł się jak śmieć, kiedy pomyślał o tym wszystkim na spokojnie. Chciał zaprzeczyć, odepchnąć tę myśl, ale nie potrafił uwierzyć w takie brednie. Nie potrafił się okłamywać. Prawda mocno bolała.


Ogarnęło go rozgoryczenie, uśmiechnął się więc krzywo do własnych myśli i dostrzegł nagle błysk sprzączki od paska do spodni, który wcześniej zawiesił na konarze drzewa.

Nie było z pewnością żadnego Sannariasa. Ivarr po prostu oszalał. Zagubił się w kolejnym wymyśle własnego mózgu. Był jeszcze bardziej żałosny, niż dotąd sądził. Ale był na to sposób! Nie znał lepszego rozwiązania. Naprawdę powinien się powiesić, zanim kolejne jego wizje mogłyby zrobić komuś krzywdę.


Były tak realne...

Oczami umysłu zobaczył śmiejącego się pogodnie Derrena, jego jasne dłonie, roziskrzone, bursztynowe oczy...

Nie, nie. Nie! Zaraz. Derren miał przecież zielone oczy. Co też podsuwał mu jego umysł? Co to za brednie?!


Bursztynowe oczy patrzyły w tej wizji prosto na niego. Uśmiech zaś z pewnością nie należał do Derrena.

Drat uśmiechnął się szerzej, bawiąc w dłoni cienką, uschniętą gałązką. W jego ustach błysnęły zwierzęce kły, w żadnym stopniu nie dając mu teraz ułudy niewinności.

To Dratt wdarł mu się do umysłu! To on zsyłał te wizje!


Sannarias zachowywał się jak Derren jedynie po to, by uśpić jego czujność. Nie był Derrenem. Był duchem lasu, który znalazł sobie intrygujące zajęcie, i nic poza tym. Dopiero teraz Ivarr zdołał to zrozumieć.


Cofnął się o krok. I jeszcze raz.


Drat w jego wizji posmutniał nagle. Gałązka trzasnęła i złamała się wpół.

Dlaczego miał obrożę na swojej szyi?


Ivarr przystanął w miejscu, skupiając się na jego przekazie.

Sannarias miał nie tylko obrożę, był również przykuty do drzewa łańcuchem. Nawet gdyby mógł, nie potrafił go opuścić. Był z nim związany, aż do zapadnięcia zmroku. W dzień jego moc słabła, podlegając prawom dziwnej magii – w nocy jednak mógł robić co chciał, nie zważając na konsekwencje.

W dzień... jakby nie istniał. Był zespolony z tym drzewem, nie posiadając własnej formy, nie mając ciała. Był tylko duchem.


W chwilę później coś upadło pod stopy Ivarra, zwijając się niczym wąż.

Pasek. Sannarias najwyraźniej nie przyjmował do wiadomości jego genialnego pomysłu o pozbawieniu się życia.
 - Och, wybacz... - bąknął brązowowłosy wojownik, unosząc spojrzenie na zielonawy pień – Nie wiedziałem. Wydawało mi się, że to była moja wyobraźnia, kiedy tak szybko zniknąłeś... W moim świecie, w mieście, ludzie nie znikają ot tak. Jeśli znikają, znajdują się w końcu. Albo znajduje się... ich zwłoki. Z pewnością jednak nie wnikają do roślin.


Usiadł przed drzewem, pozapinał ubranie i zasępił się z lekka, nie wiedząc, co ma robić.


 - Mogę tu zostać? Nie chcę wracać do domu. Jest pusty i przypomina mi... - jego głos urwał się nagle, mężczyzna odchrząknął po chwili, próbując powrócić do tematu – Gorsze chwile.


Drzewo zaszumiało z lekka, łagodne tchnienie wiatru owiało jego twarz, niczym w dotyku smukłych, eterycznych palców.
 - Pocieszasz mnie? - spytał, uśmiechając się w końcu – Wiesz co, chciałbym, żebyś potrafił mówić. Mogę nauczyć cię mówić? Chciałbyś?


Las zaszumiał w odpowiedzi. Chyba był rozbawiony. Zamiast słów Ivarr dostał jednak kolejną wizję. Nie miała z mówieniem absolutnie nic wspólnego.

Drat gładził go po policzku, zaglądając mu bursztynowym spojrzeniem głęboko w oczy. Zbliżył twarz, musnął wargami jego usta i zarumienił się lekko, w sposób absolutnie czysty i niewinny, dziewiczy wręcz w swoim wyrazie. Zsunął wargi na jego ucho... I zamruczał rozkosznie jak małe kocię, mnąc jego koszulę drobnymi pazurkami.

Chciał się z nim porozumieć. Chciałby coś powiedzieć, lecz jego głos nie był przystosowany do tworzenia słów.

Porozumiewał się za pomocą dotyku i gestów. Gładził go po policzku, muskał jego brodę, przytulał ufnie do jego torsu i robił wszystko, by pokazać, że czuje się przy nim bezpiecznie. Ivarr widział w jego oczach zachwyt do siebie i ciepłe promienne szczęście, które było jego następstwem.



Nie mógł się na to nie uśmiechnąć.


 - Lubisz mnie, co? A jak ja pomyślę sobie o tobie w ten sposób, to też to zobaczysz?


Wizja zmieniła się gwałtownie. Drat leżał na trawie, beztrosko machając stopami w powietrzu. Patrzył na niego spod rzęs, trzymając w ustach pojedyncze źdźbło. Leżał tak, że Ivarr mógł doskonale widzieć jego jędrne, napięte pośladki. Droczył się z nim.

Ivar szybko wysłał mu własną wizję, podejmując ich małą zabawę. Wyobraził go sobie odkutego od drzewa, w dzień, na polanie zalanej słońcem. Nagiego i tak samo naturalnego, jakim zobaczył go w pierwszej chwili. Wyobraził sobie, że podchodzi do niego, kiedy trzymał w ustach to źdźbło, i wyjmuje mu je z warg, by w chwilę potem przyciągnąć go do siebie i pocałować znienacka.


Z drzewa opadło kolejnych kilka gałązek.

,,Kiedyś” - przeczytał - ,,Kiedyś będę wolny”.

Mężczyzna zmarszczył brwi.
 - Dlaczego nie możesz być wolny teraz?


Obraz znowu się zmienił. Drzewo uschło. Było przepołowione na pół. Ze środka wydostawał się nieśmiało na świat młody, zielony pęd, z nasiona, które opadło obok.

,,Nowe życie”.

To wcale nie poprawiło Ivarrowi humoru.
 - Ooo, nie. Nawet tak nie mów! Wcale nie chciałeś powiedzieć, że to jedyna droga? Związać się z innym drzewem?


Ale Sannarias nie odpowiedział. Mężczyzna westchnął więc w rezygnacji.
 - Nie chcę o tym słyszeć, rozumiesz?! Co to za kolejny idiotyzm? Najpierw jakieś czarnomagiczne rytuały, teraz znowu pseudo szamańska magia, czy ja naprawdę ciągle muszę mieć z nią styczność?... Nienawidzę jej... - schował twarz w dłoniach i wziął kilka głębszych wdechów, ale to wcale nie zdołało go teraz uspokoić. – Naprawdę… nienawidzę…


Przypomniał sobie. Przypomniał sobie to wszystko, co tak silnie spychał dotąd w swej pamięci. Jęknął niczym bite zwierzę, zagryzł wargi do krwi. Dyszał ciężko, coraz ciężej... Szarpnął się za włosy, odrywając myśli od rzeczywistości.

To była jego wina. To przez niego Derrien zginął. To ON go nie dopilnował. To on!...

Ta polana...


...Polana była zalana krwią i zasłana fioletowymi, wywleczonymi wnętrznościami. Wszedł zaledwie na jej skraj, kiedy poczuł odór krwi i moczu. Nie chciał iść dalej, serce niemal stanęło mu w miejscu, ale przecież wiedział – ochh! przecież podświadomie dobrze wiedział, do kogo należała.


Strach chwycił go za gardło, a skóra ścierpła do bólu, ale postąpił krok. I kolejny - niech będzie przeklęta ta chwila! - i... wtedy poczuł smród spalenizny.


W kajdanach przy czarnym, spiczastym obelisku wisiały same przedramiona, oderwane w łokciach. Mięso odchodziło od nich płatami, przypalane wyraźnie w systematycznych odstępach czasu. Na płaskim ołtarzu otoczonym kręgiem kamieni, leżało wyrwane z piersi, ciepłe jeszcze serce.


Przeklęty. Przeklęty... SKURWYSYN!!! JAK. ON. ŚMIAŁ?!


Ivarr zakrztusił się przerażeniem i bezsilnością, zrobił odruchowo jeszcze kilka kroków do przodu, po czym padł na kolana. Padł, na własne szczęście nie widząc wszystkich szczegółów przez łzy, które zalewały mu oczy. Załkał. Płakał po raz pierwszy w całym swoim hulaczym, najemniczym życiu. Płakał jak dziecko, gwałtownie i niepowstrzymanie.

Osmalone kości układały się w idealny wzór pentagramu, a ciało, częściowo zwęglone, zostało rozerwane od środka.


Derrien długo konał, gwałcony, związany powrozem niczym zwierzę na rzeź. Dopiero potem wyjęto mu serce. Potem oskórowano, odseparowano mięśnie, i spalono je na cześć potwora, którego przyzwano.


Ivarr nie chciał patrzeć. Nie chciał widzieć. Wrzasnął z bezsilności, tak rozdzierająco, jakby czuł to wszystko na własnej skórze. Wrzasnął – i umilkł, mając nadzieję, że już na zawsze.

On wiedział, to wystarczyło. WIEDZIAŁ, że to głowa jego ukochanego została zatknięta na pal przy ołtarzu, i spalona niemal do kości. Powybijane zęby szczerzyły się do niego z pretensją, układały w oskarżycielski wyraz, mówiły mu bezdusznie: ,,to twoja wina”.


Zgiął się w pół, zakrył twarz dłońmi, zadygotał niczym w febrze.


TWOJA WINA.


Twoja! Twoja. TWOJA!!!


Zapomniał, co robił dalej. Obudził się w mieście, z rękami we krwi. Półnagi, sparaliżowany bólem. Otępiały od rozdzierającego, wyżerającego siły żalu. Błagał wtedy o śmierć. 

Dlaczego jej nie otrzymał?! Dlaczego ciągle kazali mu z tym żyć?!... Czy oni wszyscy byli potworami?... Wszyscy, wszyscy musieli się znęcać...


Dlaczego on, nic nie warty śmieć, nadal mógł oddychać, kiedy Derrien... Gdy jego kochany Derrien... On już nie potrafił zrobić niczego...


Ivarr łapał rozpaczliwie powietrze.

Derrien. Uderzyła go nagła wizja. Tak silna, że nie mógł widzieć nic innego. Derrien siedział na jego kolanach, objęty w czułym uścisku, i uśmiechał się ciepło, dotykając miękko jego policzka. Przesuwał po nim małym pazurem, który...


Ivarr otrząsnął się szybko i popatrzył z wyrzutem na drzewo; to Sannarias znowu się wtrącił, nie dając mu popaść w otchłań szaleństwa.


Ale... Zrobił się wieczór. Był już wieczór, na bogów! Jakim cudem czas minął tak szybko?

Zaraz po wizji poczuł na sobie dotyk palców. Właśnie taki sam. Łagodny i wyrozumiały, na tyle stateczny, by dać mu tym oparcie. Prawdziwy. Sannarias uśmiechnął się do niego, ujął jego twarz w dłonie i pocałował mocno, neutralizując jego wszystkie dotychczasowe myśli.

Miał na niego sposób. Zanim mężczyzna zdołał oprzytomnieć, drat opadł przed nim na kolana. Zanim zdołał powiedzieć choć słowo, leśny chłopiec osunął mu spodnie do połowy, a potem bez problemu przewrócił go do tyłu, na miękki mech. I usiadł na nim, bezwstydnie, obejmując jego biodra smukłymi udami.


,,Dość” - mówiła jego mina - ,,Teraz czas na moją wizję.”


Poruszył się na nim, otarł zmysłowo, nachylił nad jego twarzą i wbił w niego gorące spojrzenie.

,,Nie będziesz więcej myślał o Derrienie. Nigdy przy mnie.”


Odchylił się w tył, ujeżdżając go powoli, ocierając pośladkami o jego męskość. Cały czas był w jego myślach. Ciągle blokował wszystko inne.

,,Ja jestem lepszy od niego.”


Dotykał wejściem główki odsłoniętego penisa, naciskając z lekka, ale nie dając mu wsunąć się głębiej. Ocierał się, w przód i w tył, dopóki mężczyzna nie zrobił się twardy, a jego erekcja nie zaczęła być śliska od pożądania. Ivarr zagryzł zęby, patrząc nieco bezsilnie na jego poczynania, nie przeszkadzając mu jednak – dopóki drat nie chciał się z nim normalnie kochać, wszystko zostawało na swoim miejscu.


Sannarias oblizał dolną wargę, pozwalając przesunąć się długiemu penisowi wyżej, po wrażliwym punkcie za jądrami, i jęknął wtedy cicho, przymykając w przyjemności oczy, by wczuć się w każdy ruch gorąco twardej główki, uderzającej tam z lekka przy każdym dociśnięciu bioder. 


Jego wejście zaciskało się niecierpliwie, drażniąc śliski trzon i ciemną, nabrzmiałą od pożądania końcówkę, choć nacisk rozluźniał je coraz bardziej, i w pewnym momencie drat wydał z siebie niespokojne piśnięcie, krótki, błagalny dźwięk, próbując uzyskać pozwolenie. Chciał go, tak bardzo go już chciał!...


Gdyby tylko Ivarr się głupio nie wzbraniał, już dawno mógłby go w sobie mieć i ujeżdżać, ale chłopak wiedział, że zostałby zepchnięty lub, co gorsza zupełnie odrzucony za taką samowolę. Potrzebował zbliżenia, żeby dojść, a ten niedobry człowiek wcale nie słuchał jego próśb! 


Sannarias pokazał mu w myślach swoją wizję, w której siedział na nim, nabijając się do oporu na jego sztywną erekcję, ale Ivarr pokręcił na to głową i powiedział dobitnie:


- Nie. 


Drat jęknął, zawiedzony. Zamarł na chwilę, a potem zmrużył swe bursztynowe oczy.

Nie był Derrienem. Nie chciał nim być i nie chciał, by ten wojownik tak o nim myślał. Na jego drobnej twarzy odbiło się wyraźne zrezygnowanie. Cóż – nie, oznaczało nie. Siedział w jego myślach, wiedział, że nie kłamie.

Zszedł z niego, usiadł obok. Objął się ramionami. Włosy zakryły mu twarz.

Nie to nie. 


- Och, Sannariasie…


Ivarr westchnął ciężko, usiadł i ściągnął go sobie na kolana.


- To, że nie chcę robić tego w twój sposób, nie znaczy, że nie chcę zrobić tego w ogóle… Nie chcę widzieć w tobie jego, rozumiesz? Nie lubisz zwykłego dotyku? 


Drat pokręcił buńczucznie głową. Mężczyzna dostrzegł, że zadrżała mu dolna warga.


- Sannariasie…


Ivarr zbliżył wargi do jego karku, obcałowując czule jego skórę.


- A lubisz dotyk… tam? – wyszeptał do jego ucha, zsuwając dłoń do jego lędźwi, a potem dotykając krągłego pośladka.


Drat pisnął, podskoczył na jego kolanach i rzucił mu ogromnie zdziwione spojrzenie, gdy palec Ivarra zahaczył o różowy krąg mięśni.

- Nikt cię nigdy tam nie dotykał?


Chłopak pokręcił niepewnie głową. Uniósł twarz, próbując wyczuć jego zamierzenie. A Ivarr naślinił powoli palec i kontynuował dotykanie tego wrażliwego miejsca, przeciskając go dalej, ku miękkiej ściance wewnątrz, w leniwym i czułym rozciąganiu.


Sannarias spiął się nagle, zamruczał, zafalował biodrami. Jęknął cichutko, odchylając głowę na jego ramię. Zacisnął niespokojnie palce na jego udzie, drapiąc go i drażniąc w rytm każdego ruchu. 


Tak, to też było przyjemne… To też dawało mu rozkosz. Jego smukły penis uniósł się nieco ku górze, zwilżył lekko i stwardniał odrobinę, gdy do jednego palca dołączyły dwa kolejne.

Sannarias pojękiwał bezwiednie w skórę Ivarra, starając się nabijać rytmicznie na podsunięte palce. Stwardniał już do końca i zaciskał się na nich coraz mocniej, w rosnącym ciągle podnieceniu. Ivarr czuł jego ciasnotę i naprawdę zaczął zastanawiać, czy to naprawdę byłoby takie złe, gdyby pozwolił sobie na zwykłe zbliżenie, skoro i tak znalazł sobie innego kochanka. 


Drat klęczał między jego nogami, wygięty w tył, targany dreszczami rozkoszy. Mężczyzna wsuwał i wysuwał palce, dotykając miejsca, które sprawiało, że chłopak jęczał przeciągle, wystawiając w jego stronę krągłe, jasne pośladki. Wojownik mógłby go teraz brać. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Nie wytrzymywał. Musiał się w końcu rozładować! 


Chwycił chłopaka wpół, zmienił ich pozycję, przyciskając go ku ziemi i podciągając jego biodra do góry, a sam zaczął się szybko masturbować, mając przed twarzą rozpalone, zapraszające wejście. Wsunął w niego język, poruszając nim w tym samym tempie, co ręką po swojej męskości – a w chwilę potem drat krzyknął głośno i zarył pazurami o ziemię, wstrząsany spazmami nagłego orgazmu. 


Ivarrowi wystarczyły trzy ruchy, by rozlał się we własną dłoń. Nic więcej. I tak powstrzymywał się ostatkiem sił. Pozwolił sobie na głębsze westchnienie, opierając brodę o krzyż chłopaka i pieszcząc się jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami.

Opadło z niego napięcie i stres, i w końcu się zrelaksował, czując ciepło drugiego ciała. Przygarnął do siebie chłopaka, by położyli się na mchu. Noc była ciepła i zaskakująco spokojna. Drat wtulił się ufnie w jego pierś. 


- Zbuduję sobie tu chatę, w porządku? – zapytał nagle mężczyzna, muskając czule jego rozpuszczone włosy – Pokażesz mi, czego mogę użyć i będę zawsze blisko ciebie, jeśli tylko się zgodzisz. Będę pilnować twojego drzewa. Nikt cię nie tknie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Mógłbym?...


Drat uśmiechnął się z zadowoleniem i wspierając na przedramieniu, dał mu słodkiego buziaka w usta.


- Nauczyłbym cię wszystkiego co umiem, jeśli byś chciał… Moglibyśmy też spacerować razem w nocy. Znasz ten las lepiej niż ja. To twój dom. Mógłbyś pisać mi odpowiedzi, wystarczyłaby kora lub skrawek odsłoniętej ziemi… Tak mało o tobie wiem… I nie chcę już nigdy wracać do miasta. 


Sannarias przytulił się mocniej i wziął do ust źdźbło trawy, machając w powietrzu nogami. 


,,Chcę” – ułożył na nim słowo z kawałków zeschłych liści.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz