Ostrzeżenie: seks, przemoc, wulgaryzmy, realia angelo - demonologiczne
Fantasy.
Czwarty krąg piekła, twierdza Banzarr
300 lat wcześniej
*
Razy nie bolały tak bardzo, jak
urażona duma. Świst bata nie był tak przerażający jak fakt, że
połamali mu skrzydła. I nic nie mogło się równać z tym, że
mogą zrobić to ponownie, że mogą robić to nawet w nieskończoność
i że Sharaan nie może uczynić absolutnie niczego, żeby im w tym
przeszkodzić.
Nieśmiertelność była dla niego
przekleństwem.
- Nigdy… się…nie… PODDAM! –
ryknął, kiedy przypalali go żywcem nad ogniem – NIE ZŁAMIECIE
MNIE!
Swąd palonego mięsa. Odór
wypruwanych flaków. Dźwięk wyłupianych oczu, krwi spływającej
na ziemię. Odgłos łamanych kości, łamanych na powrót, i znów i
znów, aż do szaleństwa!
Zapomniał już, jak to było nie
cierpieć. Słyszał tylko odgłosy swych katów i dźwięk mocarnych
łańcuchów, które krępowały mu ciało. Czuł tylko zimno i ból,
głód i pragnienie, i szczerze żałował, że nie potrafił w końcu
zdechnąć.
Nieśmiertelność była przekleństwem.
Za każdym razem, gdy doprowadzali go na skraj śmierci, niknął we
własnym popiele, aby narodzić się na powrót- zdrowy- i
materializując w tym samym miejscu. Nie bez powodu nazywali go
Feniksem. Nie bez powodu próbowali zmusić do uległości i
służenia.
Nie wiedzieli jedynie, że nie można
zastraszyć bólem kogoś, kto żył nim od kilku tysięcy lat.
- Nigdy… Nigdy… Nigdy! –
krzyczał z nienawiścią, łamany na kole.
- Nig… dy… - dyszał pół wieku
później, dusząc się własną krwią.
Nigdy okazało się nagle bardzo,
bardzo długie.
Łańcuchy zgrzytnęły i zadźwięczały
piskliwie, pokryte przez rdzę i porosty, kiedy trzysta lat później
obudził się ze snu w opuszczonych lochach twierdzy Banzarr.
Zamek był pusty i zrujnowany po
ostatniej wojnie z aniołami. Kolumny chwiały się pod ciężarem
murów, a piętra powoli osuwały, porozdzierane zygzakami rozpadlin.
Cuchnęło tam zgnilizną i zatęchłą wodą, zjełczałym łojem i
futrem rozplenionych szczurów.
Zostawili go. Wszystkie demony odeszły,
pozostawiając go w lochach, gdy twierdza upadła pod naporem ataku
skrzydlatych. Bali się jego zemsty. Byliby zresztą głupcami, gdyby
po tylu latach tortur zdecydowali się po prostu puścić go wolno. A
demony zawsze przecież były cwane.
Ale Sharaan… nie zapominał. To
również było jego przekleństwo. Jak na jednego anioła miał
całkiem sporo wad. Może dlatego szybko stał się Upadłym i
wyklętym z anielskiej hierarchii.
Opuścił Niebo w pohańbieniu i
ogromnej aferze, która odbiła się echem również i w Piekle. Nie
chcieli go nigdzie. Był banitą i wyklętym, i resztę swojego życia
musiał pozostać w odosobnieniu. Takie przynajmniej było założenie,
dopóki nie znalazł sobie podobnych i nie stworzył własnej armii,
podbijając coraz to nowe kręgi Nieba i Piekła, i wszczynając tym
samym wojnę domową we wszystkich istniejących wymiarach.
Cóż, życie bywało przewrotne. A
Sharaan był naprawdę zdolnym dowódcą. Byłby dokonał i więcej w
swojej zemście, gdyby nie wpadł w pułapkę w czwartym kręgu
demonicznym – własności diabła Samaela, gdzie schwytano go i
uwięziono w twierdzy, która była najlepszym więzieniem, jakie
kiedykolwiek powstało. Tam, gdzie Samael zażyczył go sobie mieć i
wyszkolić. Chciał go dla swoich wojsk, jednak pomimo trzystu lat
tortur nie udało mu się go ani oswoić, ani tym bardziej
ubezwłasnowolnić. Sharaan, nawet ślepy i z odrąbanymi skrzydłami,
nadal pragnął walki.
Nie było w nim anielskiej pokory i
cierpliwości. Była nienawiść i żądza zemsty, a z każdym
kolejnym rokiem przypominał bardziej zwierzę niźli człowieka,
kiedy jego wzrok zasnuwała się mgłą nieprzejednanej furii.
Zapomniał w końcu słów, mowy, a
nawet własnego imienia.
Kiedy znaleziono go pod ruinami, nawet
nie podziękował.
Nie odezwał się już do nikogo ani
słowem. Nie wydał żadnego dźwięku.
- Ale nic mu nie będzie? –
dopytywał się Ivael, patrząc na zamknięte drzwi – Przecież on
jest cały w bliznach… Ledwo może się ruszać! Ma źle zrośnie
te kości i bielmo na oczach, a ty mówisz, że już czuje się
dobrze? Jellenie, ja wiem, że jesteś wspaniałym uzdrowicielem, i
wierzę w twoje słowa, ale widzisz chyba, że ten biedny anioł
potrzebuje większej troski? Wątpię, żeby był w stanie sam jeść,
a ty go po prostu zamykasz w ciemności?!
Jellen otarł ręce białą szmatą i
westchnął przeciągle, przyglądając się swojemu wychowankowi.
Zarówno on jak i Ivael mieszkali pomiędzy wymiarami, na ziemiach
niczyich, z własnego wyboru. Nie uznawali podziału ras, wyznawali
równość wszystkich, trzymając się wiary w boga sprawiedliwości,
bez podziału na hierarchie.
Młodszy anioł miał śnieżnobiałe
skrzydła, był jeszcze nietknięty grzechem i złymi uczynkami,
Jellen jednak miał już szare skrzydła, przeżywając wiele w swoim
samotniczym życiu. Wziął Ivaela pod opiekę, gdy ten był jeszcze
dzieckiem. Teraz, gdy chłopak był prawie dorosły, próbował
przekazać mu całą swoją wiedzę, by w przyszłości leczył i
uzdrawiał innych. By pociągnął to, co zaczął Jellen.
Założył mały przytułek dla
potrzebujących i żył z Ivaelem z darowizn. Nie narzekali na brak
zajęć. Zawsze znajdował się ktoś, kto z jakiegoś powodu nie
mógł się pokazać ranny na swoim zamku lub ukazać słabości
przed swymi kamratami, czy innymi żołnierzami, niezależnie, czy
był to anioł, czy demon.
- On potrzebuje spokoju. Jego dusza
jest chora, Ivaelu. Bardzo, bardzo chora i zgorzkniała. Tylko czas
może mu pomóc. Jeśli damy mu teraz wyjść, może być
niebezpieczny i dla siebie, i dla nas. Wieczorem dostanie jedzenie,
spróbuję z nim porozmawiać. Na razie się do niego nie zbliżaj, w
porządku? Wygląda jak wojownik. Z pewnością zna się na sztuce
zabijania. Nie podchodź tam, proszę.
- Ach, tak? Więc dlatego go
związałeś? Hm? Bo jest chory i zgorzkniały? – Ivael założył
ręce.
- Proszę. – powtórzył uzdrowiciel
– Jest w nim coś złego. Wyczuwam w nim mrok, nie potrafię ci
tego opisać. Jest niczym otchłań. Cokolwiek nie wrzucisz do
środka, czy to pomoc, czy dobre słowo, zginie bezpowrotnie. On może
nawet nie być świadom tego, że opuścił tamto miejsce. Daj mu
czas i nie rób głupstw. – to mówiąc, poczochrał go po włosach
i odszedł do swojego pokoju, by odpocząć po trudach dnia.
Tym razem zawędrowali do porzuconych
części piekła, szukając rannych i zagubionych ofiar wojennych, gdyż ta
nadal trwała w wyższych kręgach piekła. Zapuścili się do
starego zamku, by przetrzebić wieżę uzdrowicieli, w której mogły
być przydatne im eliksiry, ale Ivael uparł się, by zejść również
do lochów. Tam znaleźli w pustej celi spętanego, oślepionego
anioła. Łatwo było zniszczyć zardzewiałe drzwi i łańcuchy.
Anioł wcale się nie opierał, gdy go stamtąd wyciągali. Wyglądało
na to, że w ogóle nie potrafi mówić. Był bezwolny niczym
kukiełka – jednak jak na kukiełkę o wiele, wiele za ciężki.
Ledwo go wyprowadzili, podtrzymując z obu stron. Miał problemy z
chodzeniem. Choć narzucili na niego parę ciepłych koców, nadal
trząsł się niczym w delirium. Przestał dopiero u nich, w
lecznicy. Wcale nie wyglądał dobrze.
Ivael poczekał pół godziny, aż
Jellen zaśnie, a potem otworzył drzwi do bezimiennego anioła i
wsunął się bezgłośnie do środka pokoju, zapalając sobie małą
świeczkę.
Upadły siedział przy ścianie, ze
schyloną głęboko głową, okrywając się kikutami odciętych z
dawna skrzydeł. Nie drżał już i wyglądało na to, że
rzeczywiście nic go nie bolało.
Nie uniósł jednak wzroku, a musiał
widzieć blask od światła.
- Witaj… - Ivael postąpił parę
kroków – Wszystko w porządku? Jak się czujesz? Jesteś tutaj
bezpieczny, wiesz? Mój opiekun uleczył większość z twoich
starych ran.
Blask popłynął po białej skórze,
zapadniętych bokach i wystających żebrach skazańca, uwypuklając
wszystkie widoczne blizny. Czarne, splątane włosy dokładnie
zakrywały twarz mężczyzny – ale nie poruszył się na dźwięk
głosu, nadal oddychając chrapliwie niczym zwierzę.
- Jak się nazywasz? – zapytał
ponownie anioł, choć raz próbował już się tego dowiedzieć w
ruinach zamku – Ja jestem Ivael. Mógłbym cię nakarmić? Z
pewnością jesteś głodny. To dobrze by ci zrobiło, naprawdę.
Upadły przełknął głośno ślinę,
a chrapliwy oddech stał się nagle dużo szybszy, niż wcześniej.
Miał wolne ręce, i mógłby teraz
nawet zjeść surowe, ciepłe jeszcze mięso, gdyby rzeczywiście był
głodny. Nie czułby żadnych wyrzutów sumienia. Na szczęście dla
niczego nieświadomego aniołka głodny nie był, w przeciwnym razie
właśnie skręcałby mu kark.
Nie był głodny, bo przestał zwracać
na to uwagę. Nie pamiętał, jak to było być nie głodnym.
Ale marzył o wodzie. Tylko dlatego uniósł głowę, godząc się na
bolesny blask światła, który zakuł go w oczy. Światło obmyło
zarys jego twarzy, ukazując poszarpane linie blizn,
prawie niewidzący wzrok i usta wykrzywione w bardzo nieprzyjemnym,
kpiarskim wyrazie. Czuł odrazę dla samego siebie.
- Och! – Ivael zwątpił nagle w
słuszność swoich działań, wyczuwając w nim ciemność i
zepsucie, mrok, o którym mówił Jellen – W porządku, wybacz, nie
chciałem cię nagabywać. Już sobie idę, tylko… -
Nie dokończył, bo Upadły wstał
nagle, chwycił go za kark i brutalnie przyciągnął do siebie,
tak że stykali się czołami. Pół ślepe spojrzenie wbiło się w
jego twarz, a uśmiech zmienił się w czysto zwierzęcy, wściekły
grymas. Były więzień chapnął w powietrzu szczękami niczym pies,
a potem - nadal płytko dysząc, jakby był przynajmniej na pustyni - zbliżył spękane usta do jego ucha.
To, co powiedział, nie było słowami.
Był to szept: krótki, chrapliwy i urywany, niczym niedokończone
błaganie umierającego.
- Wody? – wydusił sparaliżowany
strachem Ivael, zaciskając niespokojnie rękę na jego dłoni, którą
nadal miał na gardle – Oczywiście, ja już… Już idę! Idę,
tylko mnie wypuść!
Upadły nie skończył. Oparł skroń o
jego skroń i nadal dotykając ustami jego ucha, wyszeptał drugie
słowo.
- Broń? Ale po co ci broń? – Ivael
zrobił wielkie oczy – Przecież… -
Znów urwał, bo uchwyt na gardle stał
się dużo mocniejszy.
Upadły odsunął twarz, przestał się
uśmiechać i wolną ręką szarpnął się za długie do kolan
włosy. I znów się zbliżył.
Ivael skinął tylko głową.
- Już idę! – więzień puścił
go, i pozwolił mu się odsunąć – Idę, spokojnie, niedługo będę
z powrotem! – zapewnił anioł, po czym zamknął za sobą szybko
drzwi. Na kłódkę. Chwilę potem oparł się o nie plecami i
uspokoił oddech, nadal przerażony całą sytuacją.
Jellen miał rację. Ten mężczyzna
był szalony. Nie powinno się tam wchodzić, och, nie. A jednak…
Przeczucia Ivaela też się sprawdziły. Upadły potrzebował czegoś.
Chciał wody. Nie dziwne, skoro nie dostał niczego do picia, odkąd
go tutaj sprowadzili. Musiał ją dostać. Nawet, jeśli oszalał.
- Jestem. To ja, Ivael. Mogę podejść?
Mam dla ciebie wodę.
Wrócił do niego po kwadransie, kiedy
przestał się bać. Zastał Upadłego pod ścianą, tak, jakim
widział go wcześniej.
- Wodę i nóż, tak jak prosiłeś.
Ale nie dostał żadnej reakcji. Upadły
znowu się nie poruszał.
- Dobrze, to zostawię wszystko obok
ciebie i wyjdę stąd, w porządku?
Ivael położył broń i dzbanek wody i
wycofał się na miękkich nogach do tyłu. Nie wyszedł jednak.
Kucnął przy drzwiach, chowając blask światła w dłoniach i
obserwując obcego anioła z bezpiecznej odległości. Wtedy też
nastąpił pierwszy ruch.
Sharaan sięgnął powoli po nóż -
nie był duży, ale musiał mu wystarczyć. Ujął go jedną ręką,
drugą zaś sprawdził ostrość. Kapnęła kropla krwi.
Ivael zakrył usta dłonią, starając
się nie pisnąć. Nie cierpiał widoku krwi, a tym bardziej, jeśli
ktoś samodzielnie robił sobie krzywdę. A potem wrzasnął, kiedy
Sharaan wbił sobie nóż głęboko w pierś, i potem przekręcił go
o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nie! – krzyknął, próbując
dopaść do niego i wyjąć ostrze, choć wiedział, że to i tak na
nic – Nie!... – jęknął, widząc, jak były więzień osuwa się
bezwładnie na ziemię. Nie tego się spodziewał, przychodząc ponownie. Sądził raczej, że uda im się go uratować, że da sobie
jakoś radę… I wtedy nagły, jasny jak gwiazda płomień ogarnął
zwłoki, spopielając je natychmiast do cna.
Ivael upuścił świecę. Stał tak,
bezradnie, w zupełnym szoku, nie potrafiąc nawet wyrzec słowa.
I jak on się teraz wytłumaczy
Jellenowi, no jak?
Popiół wzburzył się, zawirował i
uniósł w tornadzie, przybierając formę rosłego mężczyzny. Dwie
potężne fale cienia uformowały się w skrzydła, które
natychmiast nabrały realistyczności. Czarne, miękkie lotki otulały
wysoką, długowłosą postać Upadłego, który górował teraz nad
Ivaelem o jakieś dwie głowy. Druga para skrzydeł rozpostarła się
na pełną szerokość, jakby anioł właśnie się przy tym pokazowo
przeciągał.
- Jak?... – zapytał Ivael, siadając
w końcu na ziemi. To było za dużo wrażeń, jak na jeden raz. –
Kim ty?...
Upadły uśmiechnął się cierpko,
wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać. Jednym ze szponów,
którymi zakończone były jego skrzydła, uniósł sobie dzbanek za
rączkę, po czym odchylił głowę i wlał sobie zawartość do
gardła, tak, jak mógłby to zrobić albo prawdziwy smok, albo
naprawdę zatwardziały pijak.
Puste naczynie potoczyło się po
ziemi, a Upadły ponownie nachylił się nad małym aniołkiem.
Nie przypominał w niczym tamtego
więźnia, którym był wcześniej.
- Słyszałeś kiedyś legendę o
wygnanym dowódcy anielskich zastępów? – zagadnął mrukliwie,
uśmiechając się przy tym dzikim, lamparcim sposobem – Tym, który
zbuntował się dla większej władzy?
Ivael miał nogi jak z waty. Sharaan
drugim skrzydłem uniósł sobie broń i chwycił ją, podrzucając z
rozbawieniem do góry.
- Nie… - wydusił Ivael, patrząc na
ostrze, które było coraz bliżej niego.
- O tym, który pozabijał swoich, bo
słuchali złego pana? – tęczówki Upadłego były ciemne niczym
nocne niebo tuż przed wschodem słońca – Tym wyklętym
cherubinie, co wzburzył i Niebo, i Piekło?
- Ty... – szepnął anioł, patrząc
zwężonymi źrenicami na zakrwawiony nóż – Proszę…
- A może słyszałeś o przeklętym,
który odradza się z popiołów? – ostrze było tuż przy twarzy
uzdrowiciela, otarło się powoli tępą stroną o jego delikatny
policzek – Z pewnością słyszałeś, uroczy chłopczyku.
- …Feniks?… - wyjąkał Ivael –
Nazywasz się Feniks.
Feniks uśmiechnął się szeroko.
- Istotnie. – odpowiedział,
zbliżając ku niemu swoje przystojne, nietknięte najmniejszą skazą
oblicze – Bystre dziecię z ciebie, Ivaelu. Jestem Feniksem. A ty
jesteś teraz w poważnych tarapatach.
- C…Co? – zaciął się anioł –
Dlaczego?! Co ja ci takiego zrobiłem?...
- Nie w tym rzecz, co mi zrobiłeś –
poinstruował go z nieprzyjemnym rozbawieniem Upadły, ujmując go
powoli za kark – A w tym, czego jeszcze nie zrobiłeś, a zrobisz,
słodki aniołku.
Ivael poczuł, jak ręce Feniksa go
podtrzymują, bo jego własne kolana zrobiły się zbyt miękkie, by
ustał. Zadrżał. Ścierpła mu skóra i przełknął głośno
ślinę. Próbował go odepchnąć, ale czuł się tak bezwolnie,
jakby zeszły z niego wszystkie siły. Wsunął tylko dłonie w
miękki puch jego skrzydeł, nic więcej.
Och, bogowie, co takiego miał ten
Upadły, że nie potrafił mu niczego odmówić? Anioł poczuł, że
robi mu się dziwnie gorąco. Na jego twarzyczce zagościł nagle
rumieniec. Serce waliło coraz szybciej. Dłonie wsunęły się dużo
głębiej, próbując go odsunąć, ale jedynie dotknęły jego
nagiego, umięśnionego torsu.
Mężczyzna zamruczał na ten gest,
zbliżył swe jasne, miękkie wargi do jego ucha i wypowiedział nowe
słowa głosem pełnym zmysłowej obietnicy:
- Oddasz mi klucze do tego pokoju,
przyniesiesz ubranie i jedzenie, a potem ja zrobię coś dla ciebie.
Ivael westchnął z ulgą. Ależ ten
Feniks go nastraszył! Przez chwilę nawet bał się, że zrobi mu
jakąś krzywdę…
- Ale przedtem, jak to zrobisz, oddasz
mi siebie. – dokończył zimno Feniks, patrząc mu prosto w oczy.
Ivael cofnął szybko ręce, spłoszony
i przerażony na powrót. Nie uciekł, bo nie mógł. Krępowały go
jego ręce. Chciał krzyknąć, ale mina Feniksa wyraźnie odwodziła
go od tego pomysłu.
- Nie próbuj – ostrzegł chłopaka
– Klękaj na ziemię, zanim do końca mnie poirytujesz.
Ugięły się pod nim nogi, choć wcale
tego nie chciał. Zsunął się w dół, naprawdę bezwolnie,
zupełnie nie wiedząc, czego wymaga Upadły. Aniołek nie rozmawiał
o takich sprawach ze swoim opiekunem. Niewiele wiedział, bo to był
zakazany i grzeszny temat. Objął się tylko rękami i przygryzł
wargę, próbując się nie rozpłakać. Nie podobało mu się to ani
trochę. I bał się tego wygnańca dużo bardziej, niż po sobie
pokazywał.
- Klucze. – Feniks wyciągnął
rękę, wymagając natychmiastowego posłuszeństwa. Ivael
rozdygotanymi dłońmi wysupłał klucze z szat i szybko je wręczył,
zerkając niespokojnie na drzwi. Miał przed sobą dowódcę
przeklętych wojsk, uzbrojonego wygnańca, owianego złą,
bratobójczą legendą. Tak bardzo chciał wyjść! Ale dobrze
wiedział, że budząc Jellena, mógłby go tylko narazić na
niebezpieczeństwo.
- A teraz… - kontynuował Upadły –
Teraz…
Anioł skulił się i nakrył
skrzydłami, trzęsąc na ziemi. Pofalowane blond włosy wypadły z
kucyka, okalając jego twarz miękkimi sprężynkami, a niebieskie
oczy zamknęły się mocno, żeby skryć łzy.
- Och, przestań! – warknął ostro
Sharaan, odciągając mu skrzydła w tył – Przecież nie chcę,
żebyś mi obciągał, dzieciaku! Masz mi przysiąc wierność,
rozumiesz? Wierność i posłuszeństwo. Natychmiast.
Ivael nie rozumiał. Nie miał pojęcia,
o co chodziło temu szalonemu skrzydlatemu. Wlepił w niego
załzawione spojrzenie, mnąc niespokojnie białą szatę, którą
nosił.
- Ale jak to posłuszeństwo?... -
spytał z rozpaczą – Jaką wierność, po co?
Feniks wyraźnie spuścił z tonu.
Westchnął przeciągle, uniósł mu podbródek i uśmiechnął się
nieco bardziej krzepiąco.
- Pomagasz potrzebującym, tak? –
zaczął cierpliwie wyjaśniać – A ja jestem tym właśnie
niesławnym Feniksem, co trudni się wojnami międzyrasowymi i
próbami połączenia Piekła z Niebem. Chcę, żeby wszyscy byli
równi. Tak jak ty i ten twój mistrz. Od dzisiaj będziecie działać
pod moim sztandarem i protekcją. Wymagam tylko przysięgi.
Potrzebuję u siebie zdolnych uzdrowicieli.
- Sztandarem? – Ivael nadal nie
rozumiał – Masz własne wojsko?
- Nie zadawaj głupich pytań. Będę miał w ciągu tego miesiąca,
chłopcze. A teraz przysięgaj. Nie daję ci żadnego wyboru.
Więc Ivael przysiągł. Przysiągł
również Jellen, tego samego dnia. A w ciągu tygodnia przysięgła
już setka innych. Sharaan nie tracił czasu. Robił plany i zawierał
sojusze w niepozornym przytułku dla rannych, powiększając swoje
wojsko z każdym dniem. Przytułek zmienił się szybko w szpital,
potem w twierdzę, a potem potężną bazę z własnymi koszarami.
Samozwańczy dowódca nie pozwolił jednak zburzyć chaty Jellena. W
miejscu, w którym się odrodził, założył gabinet poborowy. Był
blisko Ivaela, dając mu nie tylko protektorat, ale i coraz więcej
swojej uwagi. I tak minęły szybko trzy miesiące.
- Ivaelu, naprawdę, powinieneś zejść
już z moich kolan. Muszę dokończyć mapę. – mruknął Feniks,
opierając brodę o ramię chłopaka i patrząc znad niego na
zawalone papierami biurko – Muszę…
Anioł wtulił twarz w jego smoliście
czarne skrzydło, tuż przy początku, w największy puch.
- Naprawdę muszę. – podjął
prosząco Feniks, nie mając serca go przepędzać. Dotknął jego
miękkich, kręconych włosów, pobawił się jedną sprężynką i
westchnął, pokonany.
Nie tylko mapa stanowiła problem.
Fakt, że chłopak wiercił mu się na kolanach, również był
problematyczny. Sharaan nie chciał przyznać, ale z każdym dniem
zachowanie Ivaela było dla niego coraz mniej wygodne.
Wiedział przecież, że chłopak jest
niewinny. Wiedział również, jaką hańbą był moment, w którym
poszarzało mu kiedyś pierwsze z piór, i jak mocno to przeżywał.
Nie mógłby zrobić tego uzdrowicielowi, nie chciał sprowadzać go
na swoją drogę. Nawet głupi pocałunek mógłby to spowodować, o
bardziej lubieżnych zachowaniach nawet nie wspominając.
- Ty jesteś taki ciepły… - mruknął
rozkosznie Ivael, obejmując go w pasie – Nie chcę jeszcze iść…
Proooszę…
Sharaan zagryzł zęby, próbując nie
przeklinać. Cholera, nic nie mógł poradzić na to, że się przy
nim podniecał! Trudno było zachować się inaczej, kiedy spoglądało
się na tego aniołka. Był naprawdę śliczny. Uroczy tak, jak tylko
niewinność potrafiła. Jasna buzia, drobne usteczka, duże oczy,
długie rzęsy…
- Dobrze, jeszcze chwila. –
pozwolił, starając skupić się na rozplanowaniu mapy, a nie na
pośladkach chłopaka, które były zdecydowanie zbyt blisko
jego podniesionej męskości. – Tylko przestań... się w końcu…
wiercić!
Ivael zamarł, podnosząc na niego
nagle spłoszone spojrzenie.
Ach. Świetnie. Zatrzymał się w
idealnym, kurwa, miejscu. Feniks popatrzył wymownie w sufit. Nie
skomentował. Zajście skomentował za to skrzydlaty.
- Feniks? – zapytał niepewnie
anioł, nie śmiąc się poruszyć – Ja nie chciałem…
- Już. Nieważne. Złaź lepiej. Za
bardzo mi się kręciłeś, normalna reakcja.
- No przecież, że normalna. Tobie
nigdy nie stanął, czy jak? Przecież musisz sobie jakoś ulżyć z
rana. Nie nie, nie wmówisz mi, że…
- Ja myślałem, że to złe. –
Ivael zarumienił się po same uszy – Ja nigdy… - zawahał się
nagle – To znaczy… Raz. Raz jak byłem sam, w nocy… I raz
kiedyś, przy tobie… Kiedy powiedziałeś o tym odda…
przysięganiu, znaczy.
Chciał powiedzieć oddawaniu, ale nie
przeszło mu to przez gardło.
- Ale nie dotykałem się, naprawdę!
Feniks zagryzł zęby. No, tego
brakowało, żeby dzieciak mu się z tego teraz zwierzał!
- To… To nie jest grzech?
Zęby zgrzytnęły bardziej.
- Słuchaj, Ivael, ja nie jestem
odpowiednią osobą do prowadzenia dyskusji o grzechach. Ani do
edukacji w tej kwestii. Zapytaj swojego mentora. Nie mnie, jasne?
Nie. Mnie.
Erekcja napierała coraz bardziej. Nie
było to ani trochę wygodne.
- Ale ja chcę ciebie! Zapytać,
znaczy… - zaciął się - Jellen nie chce o tym mówić. Nie mam
skąd się dowiedzieć. Widziałem to tylko, i to z daleka… Jak to
się odbywa. Z daleka i dawno temu. To, jak demony popełniają
grzech.
- Taak? - Sharaan poruszył się
niespokojnie, próbując dociec, na ile chłopak naprawdę wiedział,
co robi – I co?
- I… - chłopak spuścił wzrok,
wściekle zarumieniony – I oni… dotykali się. Razem. Tam. I…
było im dobrze. – dodał szeptem.
Odsunął się na jego kolanach,
przesunął rękę wyżej, po jego udzie, i dotknął nieśmiało
jego krocza.
Oddech Feniksa zrobił się płytszy.
- I ty chcesz, żeby było nam tak
dobrze, jak im? – uściślił, patrząc jak drobna dłoń sunie po
wypukłości w jego spodniach – Właśnie tego chcesz, mmm?
Palce musnęły erekcję, ujęły ją i
zaczęły przesuwać się w górę i w dół, miarowo, i zdecydowanie
mocniej.
Ivael pieścił go bez wprawy, ale z
coraz większym podnieceniem.
- Tak… - szepnął, wiedząc, że
zawiedzie go głos – Chcę, mój panie.
Ach. Zawsze tak go nazywał, kiedy
chciał coś osiągnąć. Wszyscy tak do niego mówili – ale Feniks
nie wymagał tego tytułu od uzdrowiciela.
Mężczyzna pozwolił mu się poznawać.
Patrzył tylko, z całym spokojem, na jaki było go teraz stać. Myśl
o tym, jakoby nie powinien mu na to pozwolić, szybko uleciała z
jego głowy.
Potem ośmielił go bardziej,
wzdychając w przyjemności i rozpinając sobie powoli spodnie. Nie
pośpieszał go. Czekał na moment.
Na chwilę, gdy dłoń zaciśnie się
na odkrytej erekcji.
Chłopak zrobił to w końcu,
rozmywając jego podniecenie po całej długości organu, nawilżając
tym samym jego męskość i wyrywając z niego lekko ochrypły dźwięk
aprobaty. Sharaan rozparł się wygodniej na fotelu, samemu sięgając
do spodni blondyna i dotykając go w zupełnie bezpardonowy sposób.
Ściągnął w końcu materiał do ud, pieszcząc go coraz bardziej
zuchwale i zdecydowanie bardziej gwałtownie, żeby doprowadzić
skrzydlatego do coraz wyższych pojękiwań, w które wsłuchiwał
się teraz z bezczelnym zadowoleniem.
- A… Ahh! – pisnął Ivael, kiedy
jego ciało spięło się w nagłych spazmach rozkoszy – Mmmm!…
Doszedł bardzo szybko, ale Feniks nie
spodziewał się niczego innego. Gdy chłopak ponownie uniósł na
niego spojrzenie, Upadły uśmiechnął się drapieżnie. Stąpał po
cienkim lodzie, ale przecież nigdy nie zaszkodziło mu spróbować.
- Więc jeśli chcesz, żeby było mi
tak dobrze… - podjął wcześniejszą rozmowę – Zrób teraz to
samo, tylko, że ustami.
Chłopak otworzył szeroko oczy ze
zdziwienia, przeniósł spojrzenie w dół, na dużą i mokrą
erekcję Sharaana, a potem w górę, na jego twarz. Nie zapytał, ale
potulnie zsunął się z jego kolan na ziemię, nadal go dotykając.
Upadły rozsiadł się szeroko i odchylił głowę w tył,
przymknąwszy oczy w niespokojnym oczekiwaniu. Dłoń zniknęła.
Chwilę potem poczuł obejmującego jego męskość ciepłe wargi, choć na samym końcu, nawet
nie do połowy.
- Głębiej. – zarządził Feniks,
wplatając dłoń w jego jasne włosy – Używaj języka. –
chłopak posłuchał - Jeszcze głębiej… - przyciągnął go
bliżej siebie - Nie, zęby nie. A teraz zassij koniec. Mocniej! Och…
dokładnie, właśnie, właśnie tak. Jeszcze raz!... Jeszcze…
Dobrze mu szło. Nawet za dobrze.
Sharaan bardzo tego potrzebował. Mruknął w końcu przeciągle,
teraz już półprzytomny i chwycił go mocno za kark.
- Szybciej… Szybciej, do cholery!...
– mało brakowało, a zacząłby go pieprzyć w usta – Ooooch,
jak dobrze!… - wystarczyło jeszcze parę ruchów, i doszedł z
głuchym jękiem, wbijając mu się w gardło i rozlewając w kilku
razach prosto do przełyku. Nie potrafiłby przestać, nawet gdyby
miał taki zamiar. Nie zamierzał go pytać o zgodę. Podniecała go
taka forma seksu, cokolwiek jego kochanek by o tym nie myślał. –
Ivael… - westchnął Feniks - Jesteś naprawdę cudowny…
Chwyt na jego karku osłabł, a Sharaan
podciągnął go do góry, znowu sadzając sobie na kolanach i
przyciągając do swojego rozgrzanego torsu, teraz już w czułym
geście.
Anioł, choć nadal zarumieniony, był
z siebie widocznie dumny.
- Taki cudowny… - powtórzył,
składając pocałunek na jego zaczerwienionych wargach. Chłopak
wtulił się w niego, oddychając coraz spokojniej i chwytając w
garści jego czarne pióra.
Sharaan popatrzył na te białe, na
jego plecach. Jedno z nich właśnie poszarzało.
- Ivaelu… - zaczął, gładząc w
zamyśleniu bielutkie lotki – Lubisz czerń, prawda?...
Oja, to jest fantastyczne! :0
OdpowiedzUsuńAż szkoda, że to tylko one-shot, fajnie byłoby poczytać jak piórka Ivaela czernieją; strasznie wielbię anielskie klimaty.
Życzę ci dużo weny Jarvis i czekam na kolejne opowiadania!
Dziękuję! Z pewnością naskrobię jeszcze coś w tym uniwersum, pozdrawiam ciepło :)
Usuń