Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 10 marca 2016

Upadły








 Ostrzeżenie: seks, przemoc, wulgaryzmy, realia angelo - demonologiczne
Fantasy.





Czwarty krąg piekła, twierdza Banzarr
300 lat wcześniej





*

Razy nie bolały tak bardzo, jak urażona duma. Świst bata nie był tak przerażający jak fakt, że połamali mu skrzydła. I nic nie mogło się równać z tym, że mogą zrobić to ponownie, że mogą robić to nawet w nieskończoność i że Sharaan nie może uczynić absolutnie niczego, żeby im w tym przeszkodzić.

Nieśmiertelność była dla niego przekleństwem.

- Nigdy… się…nie… PODDAM! – ryknął, kiedy przypalali go żywcem nad ogniem – NIE ZŁAMIECIE MNIE! 

Nie. 
Nie… poddam.

Swąd palonego mięsa. Odór wypruwanych flaków. Dźwięk wyłupianych oczu, krwi spływającej na ziemię. Odgłos łamanych kości, łamanych na powrót, i znów i znów, aż do szaleństwa!

Nigdy, przysięgam.

Zapomniał już, jak to było nie cierpieć. Słyszał tylko odgłosy swych katów i dźwięk mocarnych łańcuchów, które krępowały mu ciało. Czuł tylko zimno i ból, głód i pragnienie, i szczerze żałował, że nie potrafił w końcu zdechnąć.
*


Nieśmiertelność była przekleństwem. Za każdym razem, gdy doprowadzali go na skraj śmierci, niknął we własnym popiele, aby narodzić się na powrót- zdrowy- i materializując w tym samym miejscu. Nie bez powodu nazywali go Feniksem. Nie bez powodu próbowali zmusić do uległości i służenia.

Nie wiedzieli jedynie, że nie można zastraszyć bólem kogoś, kto żył nim od kilku tysięcy lat.

- Nigdy… Nigdy… Nigdy! – krzyczał z nienawiścią, łamany na kole.

- Nig… dy… - dyszał pół wieku później, dusząc się własną krwią.

Nigdy okazało się nagle bardzo, bardzo długie.
*

Łańcuchy zgrzytnęły i zadźwięczały piskliwie, pokryte przez rdzę i porosty, kiedy trzysta lat później obudził się ze snu w opuszczonych lochach twierdzy Banzarr.
Zamek był pusty i zrujnowany po ostatniej wojnie z aniołami. Kolumny chwiały się pod ciężarem murów, a piętra powoli osuwały, porozdzierane zygzakami rozpadlin. Cuchnęło tam zgnilizną i zatęchłą wodą, zjełczałym łojem i futrem rozplenionych szczurów. 

Zostawili go. Wszystkie demony odeszły, pozostawiając go w lochach, gdy twierdza upadła pod naporem ataku skrzydlatych. Bali się jego zemsty. Byliby zresztą głupcami, gdyby po tylu latach tortur zdecydowali się po prostu puścić go wolno. A demony zawsze przecież były cwane.

Ale Sharaan… nie zapominał. To również było jego przekleństwo. Jak na jednego anioła miał całkiem sporo wad. Może dlatego szybko stał się Upadłym i wyklętym z anielskiej hierarchii.
Opuścił Niebo w pohańbieniu i ogromnej aferze, która odbiła się echem również i w Piekle. Nie chcieli go nigdzie. Był banitą i wyklętym, i resztę swojego życia musiał pozostać w odosobnieniu. Takie przynajmniej było założenie, dopóki nie znalazł sobie podobnych i nie stworzył własnej armii, podbijając coraz to nowe kręgi Nieba i Piekła, i wszczynając tym samym wojnę domową we wszystkich istniejących wymiarach.

Cóż, życie bywało przewrotne. A Sharaan był naprawdę zdolnym dowódcą. Byłby dokonał i więcej w swojej zemście, gdyby nie wpadł w pułapkę w czwartym kręgu demonicznym – własności diabła Samaela, gdzie schwytano go i uwięziono w twierdzy, która była najlepszym więzieniem, jakie kiedykolwiek powstało. Tam, gdzie Samael zażyczył go sobie mieć i wyszkolić. Chciał go dla swoich wojsk, jednak pomimo trzystu lat tortur nie udało mu się go ani oswoić, ani tym bardziej ubezwłasnowolnić. Sharaan, nawet ślepy i z odrąbanymi skrzydłami, nadal pragnął walki.

Nie było w nim anielskiej pokory i cierpliwości. Była nienawiść i żądza zemsty, a z każdym kolejnym rokiem przypominał bardziej zwierzę niźli człowieka, kiedy jego wzrok zasnuwała się mgłą nieprzejednanej furii. 

Zapomniał w końcu słów, mowy, a nawet własnego imienia. 

Kiedy znaleziono go pod ruinami, nawet nie podziękował.

Nie odezwał się już do nikogo ani słowem. Nie wydał żadnego dźwięku.
*
- Ale nic mu nie będzie? – dopytywał się Ivael, patrząc na zamknięte drzwi – Przecież on jest cały w bliznach… Ledwo może się ruszać! Ma źle zrośnie te kości i bielmo na oczach, a ty mówisz, że już czuje się dobrze? Jellenie, ja wiem, że jesteś wspaniałym uzdrowicielem, i wierzę w twoje słowa, ale widzisz chyba, że ten biedny anioł potrzebuje większej troski? Wątpię, żeby był w stanie sam jeść, a ty go po prostu zamykasz w ciemności?!

Jellen otarł ręce białą szmatą i westchnął przeciągle, przyglądając się swojemu wychowankowi. Zarówno on jak i Ivael mieszkali pomiędzy wymiarami, na ziemiach niczyich, z własnego wyboru. Nie uznawali podziału ras, wyznawali równość wszystkich, trzymając się wiary w boga sprawiedliwości, bez podziału na hierarchie. 

Młodszy anioł miał śnieżnobiałe skrzydła, był jeszcze nietknięty grzechem i złymi uczynkami, Jellen jednak miał już szare skrzydła, przeżywając wiele w swoim samotniczym życiu. Wziął Ivaela pod opiekę, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Teraz, gdy chłopak był prawie dorosły, próbował przekazać mu całą swoją wiedzę, by w przyszłości leczył i uzdrawiał innych. By pociągnął to, co zaczął Jellen.
Założył mały przytułek dla potrzebujących i żył z Ivaelem z darowizn. Nie narzekali na brak zajęć. Zawsze znajdował się ktoś, kto z jakiegoś powodu nie mógł się pokazać ranny na swoim zamku lub ukazać słabości przed swymi kamratami, czy innymi żołnierzami, niezależnie, czy był to anioł, czy demon. 

- On potrzebuje spokoju. Jego dusza jest chora, Ivaelu. Bardzo, bardzo chora i zgorzkniała. Tylko czas może mu pomóc. Jeśli damy mu teraz wyjść, może być niebezpieczny i dla siebie, i dla nas. Wieczorem dostanie jedzenie, spróbuję z nim porozmawiać. Na razie się do niego nie zbliżaj, w porządku? Wygląda jak wojownik. Z pewnością zna się na sztuce zabijania. Nie podchodź tam, proszę. 

- Ach, tak? Więc dlatego go związałeś? Hm? Bo jest chory i zgorzkniały? – Ivael założył ręce.

- Proszę. – powtórzył uzdrowiciel – Jest w nim coś złego. Wyczuwam w nim mrok, nie potrafię ci tego opisać. Jest niczym otchłań. Cokolwiek nie wrzucisz do środka, czy to pomoc, czy dobre słowo, zginie bezpowrotnie. On może nawet nie być świadom tego, że opuścił tamto miejsce. Daj mu czas i nie rób głupstw. – to mówiąc, poczochrał go po włosach i odszedł do swojego pokoju, by odpocząć po trudach dnia.

Tym razem zawędrowali do porzuconych części piekła, szukając rannych i zagubionych ofiar wojennych, gdyż ta nadal trwała w wyższych kręgach piekła. Zapuścili się do starego zamku, by przetrzebić wieżę uzdrowicieli, w której mogły być przydatne im eliksiry, ale Ivael uparł się, by zejść również do lochów. Tam znaleźli w pustej celi spętanego, oślepionego anioła. Łatwo było zniszczyć zardzewiałe drzwi i łańcuchy. Anioł wcale się nie opierał, gdy go stamtąd wyciągali. Wyglądało na to, że w ogóle nie potrafi mówić. Był bezwolny niczym kukiełka – jednak jak na kukiełkę o wiele, wiele za ciężki. Ledwo go wyprowadzili, podtrzymując z obu stron. Miał problemy z chodzeniem. Choć narzucili na niego parę ciepłych koców, nadal trząsł się niczym w delirium. Przestał dopiero u nich, w lecznicy. Wcale nie wyglądał dobrze.

Ivael poczekał pół godziny, aż Jellen zaśnie, a potem otworzył drzwi do bezimiennego anioła i wsunął się bezgłośnie do środka pokoju, zapalając sobie małą świeczkę.
Upadły siedział przy ścianie, ze schyloną głęboko głową, okrywając się kikutami odciętych z dawna skrzydeł. Nie drżał już i wyglądało na to, że rzeczywiście nic go nie bolało.
Nie uniósł jednak wzroku, a musiał widzieć blask od światła.

- Witaj… - Ivael postąpił parę kroków – Wszystko w porządku? Jak się czujesz? Jesteś tutaj bezpieczny, wiesz? Mój opiekun uleczył większość z twoich starych ran. 

Blask popłynął po białej skórze, zapadniętych bokach i wystających żebrach skazańca, uwypuklając wszystkie widoczne blizny. Czarne, splątane włosy dokładnie zakrywały twarz mężczyzny – ale nie poruszył się na dźwięk głosu, nadal oddychając chrapliwie niczym zwierzę. 

- Jak się nazywasz? – zapytał ponownie anioł, choć raz próbował już się tego dowiedzieć w ruinach zamku – Ja jestem Ivael. Mógłbym cię nakarmić? Z pewnością jesteś głodny. To dobrze by ci zrobiło, naprawdę.

Upadły przełknął głośno ślinę, a chrapliwy oddech stał się nagle dużo szybszy, niż wcześniej.
Miał wolne ręce, i mógłby teraz nawet zjeść surowe, ciepłe jeszcze mięso, gdyby rzeczywiście był głodny. Nie czułby żadnych wyrzutów sumienia. Na szczęście dla niczego nieświadomego aniołka głodny nie był, w przeciwnym razie właśnie skręcałby mu kark.
Nie był głodny, bo przestał zwracać na to uwagę. Nie pamiętał, jak to było być nie głodnym. Ale marzył o wodzie. Tylko dlatego uniósł głowę, godząc się na bolesny blask światła, który zakuł go w oczy. Światło obmyło zarys jego twarzy, ukazując poszarpane linie blizn, prawie niewidzący wzrok i usta wykrzywione w bardzo nieprzyjemnym, kpiarskim wyrazie. Czuł odrazę dla samego siebie.

- Och! – Ivael zwątpił nagle w słuszność swoich działań, wyczuwając w nim ciemność i zepsucie, mrok, o którym mówił Jellen – W porządku, wybacz, nie chciałem cię nagabywać. Już sobie idę, tylko… - 

Nie dokończył, bo Upadły wstał nagle, chwycił go za kark i brutalnie przyciągnął do siebie, tak że stykali się czołami. Pół ślepe spojrzenie wbiło się w jego twarz, a uśmiech zmienił się w czysto zwierzęcy, wściekły grymas. Były więzień chapnął w powietrzu szczękami niczym pies, a potem - nadal płytko dysząc, jakby był przynajmniej na pustyni - zbliżył spękane usta do jego ucha. 
To, co powiedział, nie było słowami. Był to szept: krótki, chrapliwy i urywany, niczym niedokończone błaganie umierającego. 

- Wody? – wydusił sparaliżowany strachem Ivael, zaciskając niespokojnie rękę na jego dłoni, którą nadal miał na gardle – Oczywiście, ja już… Już idę! Idę, tylko mnie wypuść! 

Upadły nie skończył. Oparł skroń o jego skroń i nadal dotykając ustami jego ucha, wyszeptał drugie słowo.

Nóż.

- Broń? Ale po co ci broń? – Ivael zrobił wielkie oczy – Przecież… - 
Znów urwał, bo uchwyt na gardle stał się dużo mocniejszy.
Upadły odsunął twarz, przestał się uśmiechać i wolną ręką szarpnął się za długie do kolan włosy. I znów się zbliżył.

Nóż. Teraz.

Ivael skinął tylko głową. 

- Już idę! – więzień puścił go, i pozwolił mu się odsunąć – Idę, spokojnie, niedługo będę z powrotem! – zapewnił anioł, po czym zamknął za sobą szybko drzwi. Na kłódkę. Chwilę potem oparł się o nie plecami i uspokoił oddech, nadal przerażony całą sytuacją. 
Jellen miał rację. Ten mężczyzna był szalony. Nie powinno się tam wchodzić, och, nie. A jednak… Przeczucia Ivaela też się sprawdziły. Upadły potrzebował czegoś. Chciał wody. Nie dziwne, skoro nie dostał niczego do picia, odkąd go tutaj sprowadzili. Musiał ją dostać. Nawet, jeśli oszalał.
*
- Jestem. To ja, Ivael. Mogę podejść? Mam dla ciebie wodę. 

Wrócił do niego po kwadransie, kiedy przestał się bać. Zastał Upadłego pod ścianą, tak, jakim widział go wcześniej. 
- Wodę i nóż, tak jak prosiłeś.

Ale nie dostał żadnej reakcji. Upadły znowu się nie poruszał.
- Dobrze, to zostawię wszystko obok ciebie i wyjdę stąd, w porządku?
Skinienie głową. 

Ivael położył broń i dzbanek wody i wycofał się na miękkich nogach do tyłu. Nie wyszedł jednak. Kucnął przy drzwiach, chowając blask światła w dłoniach i obserwując obcego anioła z bezpiecznej odległości. Wtedy też nastąpił pierwszy ruch. 

Sharaan sięgnął powoli po nóż - nie był duży, ale musiał mu wystarczyć. Ujął go jedną ręką, drugą zaś sprawdził ostrość. Kapnęła kropla krwi.
Ivael zakrył usta dłonią, starając się nie pisnąć. Nie cierpiał widoku krwi, a tym bardziej, jeśli ktoś samodzielnie robił sobie krzywdę. A potem wrzasnął, kiedy Sharaan wbił sobie nóż głęboko w pierś, i potem przekręcił go o sto osiemdziesiąt stopni. 

- Nie! – krzyknął, próbując dopaść do niego i wyjąć ostrze, choć wiedział, że to i tak na nic – Nie!... – jęknął, widząc, jak były więzień osuwa się bezwładnie na ziemię. Nie tego się spodziewał, przychodząc ponownie. Sądził raczej, że uda im się go uratować, że da sobie jakoś radę… I wtedy nagły, jasny jak gwiazda płomień ogarnął zwłoki, spopielając je natychmiast do cna.

Ivael upuścił świecę. Stał tak, bezradnie, w zupełnym szoku, nie potrafiąc nawet wyrzec słowa.
I jak on się teraz wytłumaczy Jellenowi, no jak?

Popiół wzburzył się, zawirował i uniósł w tornadzie, przybierając formę rosłego mężczyzny. Dwie potężne fale cienia uformowały się w skrzydła, które natychmiast nabrały realistyczności. Czarne, miękkie lotki otulały wysoką, długowłosą postać Upadłego, który górował teraz nad Ivaelem o jakieś dwie głowy. Druga para skrzydeł rozpostarła się na pełną szerokość, jakby anioł właśnie się przy tym pokazowo przeciągał. 

- Jak?... – zapytał Ivael, siadając w końcu na ziemi. To było za dużo wrażeń, jak na jeden raz. – Kim ty?...

Upadły uśmiechnął się cierpko, wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać. Jednym ze szponów, którymi zakończone były jego skrzydła, uniósł sobie dzbanek za rączkę, po czym odchylił głowę i wlał sobie zawartość do gardła, tak, jak mógłby to zrobić albo prawdziwy smok, albo naprawdę zatwardziały pijak. 

Puste naczynie potoczyło się po ziemi, a Upadły ponownie nachylił się nad małym aniołkiem.
Nie przypominał w niczym tamtego więźnia, którym był wcześniej. 

- Słyszałeś kiedyś legendę o wygnanym dowódcy anielskich zastępów? – zagadnął mrukliwie, uśmiechając się przy tym dzikim, lamparcim sposobem – Tym, który zbuntował się dla większej władzy?

Ivael miał nogi jak z waty. Sharaan drugim skrzydłem uniósł sobie broń i chwycił ją, podrzucając z rozbawieniem do góry. 

- Nie… - wydusił Ivael, patrząc na ostrze, które było coraz bliżej niego.

- O tym, który pozabijał swoich, bo słuchali złego pana? – tęczówki Upadłego były ciemne niczym nocne niebo tuż przed wschodem słońca – Tym wyklętym cherubinie, co wzburzył i Niebo, i Piekło?

- Ty... – szepnął anioł, patrząc zwężonymi źrenicami na zakrwawiony nóż – Proszę… 

- A może słyszałeś o przeklętym, który odradza się z popiołów? – ostrze było tuż przy twarzy uzdrowiciela, otarło się powoli tępą stroną o jego delikatny policzek – Z pewnością słyszałeś, uroczy chłopczyku. 

- …Feniks?… - wyjąkał Ivael – Nazywasz się Feniks.

Feniks uśmiechnął się szeroko.
- Istotnie. – odpowiedział, zbliżając ku niemu swoje przystojne, nietknięte najmniejszą skazą oblicze – Bystre dziecię z ciebie, Ivaelu. Jestem Feniksem. A ty jesteś teraz w poważnych tarapatach.

- C…Co? – zaciął się anioł – Dlaczego?! Co ja ci takiego zrobiłem?...

- Nie w tym rzecz, co mi zrobiłeś – poinstruował go z nieprzyjemnym rozbawieniem Upadły, ujmując go powoli za kark – A w tym, czego jeszcze nie zrobiłeś, a zrobisz, słodki aniołku. 

Ivael poczuł, jak ręce Feniksa go podtrzymują, bo jego własne kolana zrobiły się zbyt miękkie, by ustał. Zadrżał. Ścierpła mu skóra i przełknął głośno ślinę. Próbował go odepchnąć, ale czuł się tak bezwolnie, jakby zeszły z niego wszystkie siły. Wsunął tylko dłonie w miękki puch jego skrzydeł, nic więcej.

Och, bogowie, co takiego miał ten Upadły, że nie potrafił mu niczego odmówić? Anioł poczuł, że robi mu się dziwnie gorąco. Na jego twarzyczce zagościł nagle rumieniec. Serce waliło coraz szybciej. Dłonie wsunęły się dużo głębiej, próbując go odsunąć, ale jedynie dotknęły jego nagiego, umięśnionego torsu.

Mężczyzna zamruczał na ten gest, zbliżył swe jasne, miękkie wargi do jego ucha i wypowiedział nowe słowa głosem pełnym zmysłowej obietnicy:
- Oddasz mi klucze do tego pokoju, przyniesiesz ubranie i jedzenie, a potem ja zrobię coś dla ciebie.
Ivael westchnął z ulgą. Ależ ten Feniks go nastraszył! Przez chwilę nawet bał się, że zrobi mu jakąś krzywdę…

- Ale przedtem, jak to zrobisz, oddasz mi siebie. – dokończył zimno Feniks, patrząc mu prosto w oczy.

Ivael cofnął szybko ręce, spłoszony i przerażony na powrót. Nie uciekł, bo nie mógł. Krępowały go jego ręce. Chciał krzyknąć, ale mina Feniksa wyraźnie odwodziła go od tego pomysłu. 

- Nie próbuj – ostrzegł chłopaka – Klękaj na ziemię, zanim do końca mnie poirytujesz.

Ugięły się pod nim nogi, choć wcale tego nie chciał. Zsunął się w dół, naprawdę bezwolnie, zupełnie nie wiedząc, czego wymaga Upadły. Aniołek nie rozmawiał o takich sprawach ze swoim opiekunem. Niewiele wiedział, bo to był zakazany i grzeszny temat. Objął się tylko rękami i przygryzł wargę, próbując się nie rozpłakać. Nie podobało mu się to ani trochę. I bał się tego wygnańca dużo bardziej, niż po sobie pokazywał.

- Klucze. – Feniks wyciągnął rękę, wymagając natychmiastowego posłuszeństwa. Ivael rozdygotanymi dłońmi wysupłał klucze z szat i szybko je wręczył, zerkając niespokojnie na drzwi. Miał przed sobą dowódcę przeklętych wojsk, uzbrojonego wygnańca, owianego złą, bratobójczą legendą. Tak bardzo chciał wyjść! Ale dobrze wiedział, że budząc Jellena, mógłby go tylko narazić na niebezpieczeństwo.

- A teraz… - kontynuował Upadły – Teraz…

Anioł skulił się i nakrył skrzydłami, trzęsąc na ziemi. Pofalowane blond włosy wypadły z kucyka, okalając jego twarz miękkimi sprężynkami, a niebieskie oczy zamknęły się mocno, żeby skryć łzy.

- Och, przestań! – warknął ostro Sharaan, odciągając mu skrzydła w tył – Przecież nie chcę, żebyś mi obciągał, dzieciaku! Masz mi przysiąc wierność, rozumiesz? Wierność i posłuszeństwo. Natychmiast.

Ivael nie rozumiał. Nie miał pojęcia, o co chodziło temu szalonemu skrzydlatemu. Wlepił w niego załzawione spojrzenie, mnąc niespokojnie białą szatę, którą nosił.

- Ale jak to posłuszeństwo?... - spytał z rozpaczą – Jaką wierność, po co?

Feniks wyraźnie spuścił z tonu. Westchnął przeciągle, uniósł mu podbródek i uśmiechnął się nieco bardziej krzepiąco.

- Pomagasz potrzebującym, tak? – zaczął cierpliwie wyjaśniać – A ja jestem tym właśnie niesławnym Feniksem, co trudni się wojnami międzyrasowymi i próbami połączenia Piekła z Niebem. Chcę, żeby wszyscy byli równi. Tak jak ty i ten twój mistrz. Od dzisiaj będziecie działać pod moim sztandarem i protekcją. Wymagam tylko przysięgi. Potrzebuję u siebie zdolnych uzdrowicieli. 

- Sztandarem? – Ivael nadal nie rozumiał – Masz własne wojsko?

Feniks zmrużył oczy. 
- Nie zadawaj głupich pytań. Będę miał w ciągu tego miesiąca, chłopcze. A teraz przysięgaj. Nie daję ci żadnego wyboru.

Więc Ivael przysiągł. Przysiągł również Jellen, tego samego dnia. A w ciągu tygodnia przysięgła już setka innych. Sharaan nie tracił czasu. Robił plany i zawierał sojusze w niepozornym przytułku dla rannych, powiększając swoje wojsko z każdym dniem. Przytułek zmienił się szybko w szpital, potem w twierdzę, a potem potężną bazę z własnymi koszarami. Samozwańczy dowódca nie pozwolił jednak zburzyć chaty Jellena. W miejscu, w którym się odrodził, założył gabinet poborowy. Był blisko Ivaela, dając mu nie tylko protektorat, ale i coraz więcej swojej uwagi. I tak minęły szybko trzy miesiące.
*
- Ivaelu, naprawdę, powinieneś zejść już z moich kolan. Muszę dokończyć mapę. – mruknął Feniks, opierając brodę o ramię chłopaka i patrząc znad niego na zawalone papierami biurko – Muszę…

Anioł wtulił twarz w jego smoliście czarne skrzydło, tuż przy początku, w największy puch. 

- Naprawdę muszę. – podjął prosząco Feniks, nie mając serca go przepędzać. Dotknął jego miękkich, kręconych włosów, pobawił się jedną sprężynką i westchnął, pokonany. 

Nie tylko mapa stanowiła problem. Fakt, że chłopak wiercił mu się na kolanach, również był problematyczny. Sharaan nie chciał przyznać, ale z każdym dniem zachowanie Ivaela było dla niego coraz mniej wygodne.

Wiedział przecież, że chłopak jest niewinny. Wiedział również, jaką hańbą był moment, w którym poszarzało mu kiedyś pierwsze z piór, i jak mocno to przeżywał. Nie mógłby zrobić tego uzdrowicielowi, nie chciał sprowadzać go na swoją drogę. Nawet głupi pocałunek mógłby to spowodować, o bardziej lubieżnych zachowaniach nawet nie wspominając. 

- Ty jesteś taki ciepły… - mruknął rozkosznie Ivael, obejmując go w pasie – Nie chcę jeszcze iść… Proooszę… 

Sharaan zagryzł zęby, próbując nie przeklinać. Cholera, nic nie mógł poradzić na to, że się przy nim podniecał! Trudno było zachować się inaczej, kiedy spoglądało się na tego aniołka. Był naprawdę śliczny. Uroczy tak, jak tylko niewinność potrafiła. Jasna buzia, drobne usteczka, duże oczy, długie rzęsy…

- Dobrze, jeszcze chwila. – pozwolił, starając skupić się na rozplanowaniu mapy, a nie na pośladkach chłopaka, które były zdecydowanie zbyt blisko jego podniesionej męskości. – Tylko przestań... się w końcu… wiercić!

Ivael zamarł, podnosząc na niego nagle spłoszone spojrzenie.

Ach. Świetnie. Zatrzymał się w idealnym, kurwa, miejscu. Feniks popatrzył wymownie w sufit. Nie skomentował. Zajście skomentował za to skrzydlaty.

- Feniks? – zapytał niepewnie anioł, nie śmiąc się poruszyć – Ja nie chciałem…

Kuuurwa.

- Już. Nieważne. Złaź lepiej. Za bardzo mi się kręciłeś, normalna reakcja. 
- Normalna?...

Kuuuuuuurwa!

- No przecież, że normalna. Tobie nigdy nie stanął, czy jak? Przecież musisz sobie jakoś ulżyć z rana. Nie nie, nie wmówisz mi, że…
- Ja myślałem, że to złe. – Ivael zarumienił się po same uszy – Ja nigdy… - zawahał się nagle – To znaczy… Raz. Raz jak byłem sam, w nocy… I raz kiedyś, przy tobie… Kiedy powiedziałeś o tym odda… przysięganiu, znaczy. 

Chciał powiedzieć oddawaniu, ale nie przeszło mu to przez gardło.
- Ale nie dotykałem się, naprawdę!

Feniks zagryzł zęby. No, tego brakowało, żeby dzieciak mu się z tego teraz zwierzał!
- To… To nie jest grzech?
Zęby zgrzytnęły bardziej.

- Słuchaj, Ivael, ja nie jestem odpowiednią osobą do prowadzenia dyskusji o grzechach. Ani do edukacji w tej kwestii. Zapytaj swojego mentora. Nie mnie, jasne? Nie. Mnie.

Erekcja napierała coraz bardziej. Nie było to ani trochę wygodne. 

- Ale ja chcę ciebie! Zapytać, znaczy… - zaciął się - Jellen nie chce o tym mówić. Nie mam skąd się dowiedzieć. Widziałem to tylko, i to z daleka… Jak to się odbywa. Z daleka i dawno temu. To, jak demony popełniają grzech. 

- Taak? - Sharaan poruszył się niespokojnie, próbując dociec, na ile chłopak naprawdę wiedział, co robi – I co?

- I… - chłopak spuścił wzrok, wściekle zarumieniony – I oni… dotykali się. Razem. Tam. I… było im dobrze. – dodał szeptem. 

Odsunął się na jego kolanach, przesunął rękę wyżej, po jego udzie, i dotknął nieśmiało jego krocza.
Oddech Feniksa zrobił się płytszy.

- I ty chcesz, żeby było nam tak dobrze, jak im? – uściślił, patrząc jak drobna dłoń sunie po wypukłości w jego spodniach – Właśnie tego chcesz, mmm?

Palce musnęły erekcję, ujęły ją i zaczęły przesuwać się w górę i w dół, miarowo, i zdecydowanie mocniej.
Ivael pieścił go bez wprawy, ale z coraz większym podnieceniem.

- Tak… - szepnął, wiedząc, że zawiedzie go głos – Chcę, mój panie.

Ach. Zawsze tak go nazywał, kiedy chciał coś osiągnąć. Wszyscy tak do niego mówili – ale Feniks nie wymagał tego tytułu od uzdrowiciela. 

Mężczyzna pozwolił mu się poznawać. Patrzył tylko, z całym spokojem, na jaki było go teraz stać. Myśl o tym, jakoby nie powinien mu na to pozwolić, szybko uleciała z jego głowy.
Potem ośmielił go bardziej, wzdychając w przyjemności i rozpinając sobie powoli spodnie. Nie pośpieszał go. Czekał na moment.

Na chwilę, gdy dłoń zaciśnie się na odkrytej erekcji.
Chłopak zrobił to w końcu, rozmywając jego podniecenie po całej długości organu, nawilżając tym samym jego męskość i wyrywając z niego lekko ochrypły dźwięk aprobaty. Sharaan rozparł się wygodniej na fotelu, samemu sięgając do spodni blondyna i dotykając go w zupełnie bezpardonowy sposób. Ściągnął w końcu materiał do ud, pieszcząc go coraz bardziej zuchwale i zdecydowanie bardziej gwałtownie, żeby doprowadzić skrzydlatego do coraz wyższych pojękiwań, w które wsłuchiwał się teraz z bezczelnym zadowoleniem.

- A… Ahh! – pisnął Ivael, kiedy jego ciało spięło się w nagłych spazmach rozkoszy – Mmmm!…
Doszedł bardzo szybko, ale Feniks nie spodziewał się niczego innego. Gdy chłopak ponownie uniósł na niego spojrzenie, Upadły uśmiechnął się drapieżnie. Stąpał po cienkim lodzie, ale przecież nigdy nie zaszkodziło mu spróbować.

- Więc jeśli chcesz, żeby było mi tak dobrze… - podjął wcześniejszą rozmowę – Zrób teraz to samo, tylko, że ustami. 

Chłopak otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, przeniósł spojrzenie w dół, na dużą i mokrą erekcję Sharaana, a potem w górę, na jego twarz. Nie zapytał, ale potulnie zsunął się z jego kolan na ziemię, nadal go dotykając. Upadły rozsiadł się szeroko i odchylił głowę w tył, przymknąwszy oczy w niespokojnym oczekiwaniu. Dłoń zniknęła. Chwilę potem poczuł obejmującego jego męskość ciepłe wargi, choć na samym końcu, nawet nie do połowy. 

- Głębiej. – zarządził Feniks, wplatając dłoń w jego jasne włosy – Używaj języka. – chłopak posłuchał - Jeszcze głębiej… - przyciągnął go bliżej siebie - Nie, zęby nie. A teraz zassij koniec. Mocniej! Och… dokładnie, właśnie, właśnie tak. Jeszcze raz!... Jeszcze…

Dobrze mu szło. Nawet za dobrze. Sharaan bardzo tego potrzebował. Mruknął w końcu przeciągle, teraz już półprzytomny i chwycił go mocno za kark.

- Szybciej… Szybciej, do cholery!... – mało brakowało, a zacząłby go pieprzyć w usta – Ooooch, jak dobrze!… - wystarczyło jeszcze parę ruchów, i doszedł z głuchym jękiem, wbijając mu się w gardło i rozlewając w kilku razach prosto do przełyku. Nie potrafiłby przestać, nawet gdyby miał taki zamiar. Nie zamierzał go pytać o zgodę. Podniecała go taka forma seksu, cokolwiek jego kochanek by o tym nie myślał. – Ivael… - westchnął Feniks - Jesteś naprawdę cudowny… 

Chwyt na jego karku osłabł, a Sharaan podciągnął go do góry, znowu sadzając sobie na kolanach i przyciągając do swojego rozgrzanego torsu, teraz już w czułym geście.
Anioł, choć nadal zarumieniony, był z siebie widocznie dumny. 

- Taki cudowny… - powtórzył, składając pocałunek na jego zaczerwienionych wargach. Chłopak wtulił się w niego, oddychając coraz spokojniej i chwytając w garści jego czarne pióra.

Sharaan popatrzył na te białe, na jego plecach. Jedno z nich właśnie poszarzało.

- Ivaelu… - zaczął, gładząc w zamyśleniu bielutkie lotki – Lubisz czerń, prawda?...

2 komentarze:

  1. Oja, to jest fantastyczne! :0
    Aż szkoda, że to tylko one-shot, fajnie byłoby poczytać jak piórka Ivaela czernieją; strasznie wielbię anielskie klimaty.
    Życzę ci dużo weny Jarvis i czekam na kolejne opowiadania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Z pewnością naskrobię jeszcze coś w tym uniwersum, pozdrawiam ciepło :)

      Usuń