Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

wtorek, 15 marca 2016

Arathon - Zew krwi

Arathon, część 4
ostrzeżenie: +18







*



Kiedy nastał zmrok, cienie wypełzły spod ścian i szaf, wylęgły się na podobieństwo szarańczy oblegając czernią skromną, opustoszałą komnatę. Od wąskiej szczeliny drzwi rozjaśnionej wpadającym światłem, biegły maleńkie, ciemne krople.


Smuga krwi ciągnęła się aż do łóżka na którym spoczywało chłodne, bezwładne ciało jasnowłosego młodzieńca. Mężczyzna oddychał płytko w poduszkę, a jego zamglone oczy błagały już jedynie o uwolnienie. Podcięte nadgarstki wyraźnie nie dały mu tego, czego tak bardzo potrzebował.



...Sto pięć lat. Minęło już sto pięć lat, odkąd Savgar zgodził się dać mu tę upragnioną wolność, ale żałował tej decyzji każdego kolejnego roku.



Quatron Iattarno wbrew wszelkim przypuszczaniom nie był już młodzieńcem – i nie był nim od wielu wieków. Jako najstarszy wampir, pra pra władca, nie miał już siły ani ochoty kontynuować swojej egzystencji – dlatego podjął decyzję o samobójstwie. Zrobił to kolejny raz w ciągu pięciu lat, odkąd na jego barkach spoczął ciężar szkolenia najmłodszego króla wampirów, Savgara Alverana i również po raz kolejny, próba ta skończyła się niepowodzeniem. Bo Savgar nie spuszczał go z oka, przyzwyczajony już do huśtawki nastrojów swojego jasnowłosego kochanka.


,,Nie jestem godny, aby cię szkolić” mówił łagodnym, miękkim głosem, gdy siedzieli przy hebanowym biurku zakrytym księgami zaklęć - ,,Szukaj mocy u źródła, nie u mnie” - szeptał, oddając mu swoją krew i powoli gładząc go po głowie - ,,Jesteś stworzony do czegoś więcej, Savgarze. Dlaczego tak uparcie dążysz do potęgi? Ona cię kiedyś zniszczy, a ja nie chcę nigdy na to patrzeć”.


Miał rację. Potęga zniszczyła go dekadę później, gdy szalał z wściekłości, rozrywając mury budynków własnymi rękoma i całymi dziesiątkami spopielał swą magią wrogich mu żołnierzy. Bo Savgar konał. Jego dusza wyła w agonii, nie mogąc pogodzić się ze starą, brutalną prawdą.



Nikt nie był naprawdę nieśmiertelny.



Tamtego dnia całe niebo zasnuwały burzowe chmury, a gwałtowny deszcz siekł ziemię na podobieństwo zimnych ostrzy. Żaden z poddanych nie widział jego łez. Żaden nie pytał, co się stało. Ale tam, w tej małej komnacie coś się skończyło, wyjąc błagalnie o przebaczenie. Savgar zmienił się, zdystansował do świata.



Dał wolność Quatronowi za cenę własnej.



*



Mówiłeś, że nieśmiertelność to przekleństwo. Mówiłeś, że przynosi jedynie ból.



Miałeś rację. Miałeś po stokroć rację, mistrzu.



Ogromną, posępną salę rozświetlała tylko jedna pochodnia. Komnata Przyjęć nie sprawiała wrażenia ani wygodnej, ani przyjaznej – była surowa, pusta i przyozdobiona jedynie jednym podwyższeniem, na którym stał tron. Przez witraże w oknach wpadał blask księżyca, a wiatr świszczał pomiędzy iglicami czarnych wież. Iquaan Morgal, zamek władcy nieumarłych, był naprawdę przerażającym miejscem. Mimo to, pod postumentem klęczały teraz dziesiątki czarnych, nieruchomych sylwetek. Ich oddechy mąciły świst wiatru, podniecenie i strach mieszały się z odorem śmierci.


- Już czas. Powstańcie. - cichy głos rozległ się z podwyższenia, i był całkowicie pozbawiony intonacji. Zarys sylwetki króla pochłaniał wszechobecny mrok.


-Quatrum prefasis, Władco Ciemności. - chóralny odezw wstrząsnął murami komnaty, wzniósł się echem aż pod łukowate sklepienie sali, zadźwięczał w oknach, wprawiając w drżenie delikatne szkło witraży.



Jesteśmy, aby służyć.



Savgar uśmiechnął się z goryczą.



Tak, byli, aby mu służyć. Przybyli wszyscy, cały dorobek tego roku. Ludzie pragnący stać się nimi, wampirami, bestiami przeklętymi przez los, ich boga i własną, wypaczoną dumę.



- Podejdźcie tutaj.



Władca powoli wstał, pozwalając, by obmyło go światło pochodni. Wśród ludzi rozległ się szmer, przyciszone szepty i jeszcze większe wyczekiwanie. Zbliżyli się półkręgiem tak, jak ich nauczono. W spokoju, opanowaniu i świadomie powstrzymywanym strachu. Bo przy panu ciemności, Alveranie, nie można się było nie bać – nie wtedy, gdy stał tak w milczącym pokazie siły, wwiercając w nich spojrzenie rozjarzonych, czerwonych tęczówek. Nie wtedy, gdy na jego ustach pojawiał się drapieżny półuśmiech, odsłaniający zaostrzone kły.



- Czego chcecie? - zapytał bynajmniej nie pytającym głosem, dopełniając rytuału i powiódł wzrokiem po ich twarzach, szukając po nich oznak niepewności.



- Transcendencji, o Panie Nieśmiertelności. - padła chóralna odpowiedź, a wszyscy zebrani spuścili wzrok w dół, dając tym samym wyraz swojego poddania.



Savgar zszedł z podwyższenia, jego czarna peleryna zsunęła się po stopniach niczym woda, odbijając światło miękkimi, aksamitnymi refleksami.



Ach tak. Transcendencji. Uwolnienia od życia śmiertelnika, czyli śmierci. Śmierci swojego dawnego życia. Wszyscy tego chcieli. Ale czy choć jeden z nich wiedział, na co się pisze?



- Dobrze więc. Niechaj rozpocznie się Rytuał Krwi. - mężczyzna skinął dłonią na postacie skryte dotąd w cieniu. Na setki postaci. Milczących, głodnych i ...martwych.



Ludzie popatrzyli po sobie, niektórzy z rosnącym strachem.



- Tej nocy staniecie się tacy jak my, będziecie widzieć w ciemnościach i odczuwać głód życia, ale to wszystko jest niczym w porównaniu do mocy, którą od nas dostaniecie. Nie obiecuję, że dostaną ją wszyscy. - Savgar dotarł pomiędzy nich, chwycił pierwszego z mężczyzn za brodę, unosząc mu głowę do góry. - Każdy, kto pohańbi się teraz strachem śmiertelnika, zginie – kontynuował na głos, uważnie patrząc mu w oczy – Nasz ród ginie z godnością. Musicie to pokazać. Macie przekonać mnie, że warto dać wam tę moc. Zaczniemy od ciebie. - powiedział do trzymanego mężczyzny i zbliżył się bardziej, niż zezwalała na to etykieta.



Zmrużył oczy, zbliżył usta do jego ucha w niemal erotycznym geście.



- Boisz się śmierci, Ketarwie Ollmano? - zapytał go mrukliwie, obserwowany przez setki rozszerzonych w oczekiwaniu na spektakl, ludzkich źrenic.



Ketarw zawahał się, przełknął ślinę i powoli pokręcił głową.



- Nie, panie. - odrzekł, siląc się na spokój – Nie wtedy, gdy jest wybawieniem.



Uśmiech Savgara nagle poszerzył się bestialsko.



- Zła odpowiedź. - w jednym momencie w jego dłoni błysnęły pazury, wampir chwycił go za gardło i odrzucił od siebie pozwalając, by zapytany wykrwawił się na podłodze. Wampir powoli oblizał pazury z krwi, ciągnąc przedstawienie dalej. - Śmierć to zawsze śmierć. - warknął głucho, mierząc ich rozognionym wzrokiem. Uśmiech nie schodził mu z twarzy – Nie ma znaczenia, co ją powoduje. Wy wszyscy tutaj jesteście już martwi. Pytanie było inne: CZY się jej boicie.



Przeszedł pomiędzy nimi, szukając kolejnego śmiałka. Ludzie stanęli jakby bliżej siebie, starając się nie zwrócić jego uwagi.



- Oczywiście, że tak. - odrzekł w końcu, jakby wyjaśniał im wszystkim niezwykle trudną zagadkę – Boicie się. Dlatego też musicie zabić w sobie ten strach, gdyż w przeciwnym wypadku nie dostąpicie łaski przemiany. Każdy z was jest teraz żywicielem i jedyne, co musicie zrobić, to... Nie bać się. Bo strach jest domeną ofiar. Nie chcemy mieć ofiar pośród zwycięzców. Zezwalam na rozpoczęcie uczty. Teraz już wszystko zależy od was.


Z powrotem wszedł na podwyższenie obserwując jak jego podopieczni wyszukują sobie żywicieli, jak podchodzą do nich i wymawiają ceremonialną formułkę, pytając o zgodę. Patrzył, jak wgryzają się w szyję, jak zabijają, stając się jednocześnie ich patronami. Tym razem obyło się bez większych problemów, ale nie zawsze było tak łagodnie. Wystarczyło, żeby jedna osoba zaczęła się bać, a robiło się niebezpiecznie i Savgar musiał szybko interweniować, aby nie dopuścić do rzezi.


Patrzył tylko, sam w tym nie uczestnicząc. Nie widział wśród zebranych nikogo, kto zasługiwałby na jego moc. Nie widział nikogo takiego już od ponad dwustu lat - dlatego czekał dalej. Wychowywanie młodego wampira zawsze dawało choć odrobinę więcej rozrywki od tego, co znosił dzień w dzień. Miał już trzech wychowanków, ale już dawno pozwolił się im uniezależnić i teraz szukał sobie nowego zajęcia.



Musiał je znaleźć, żeby zabić w sobie poczucie winy.



Ale – zaraz… Nagle ogarnęła go wizja tego, co działo się poza zamkiem. Wizja, w której wampir – przybłęda, odważył się stworzyć na jego terenie nowonarodzonego… i to bez jego zgody. Wampir, który kiedyś należał do szanowanej, królewskiej rodziny.



Arathon. Książę z innej linii, wyklęty, wiekowy i ogarnięty szaleństwem, które zesłał na niego jego ojciec. Ten, który miał czelność nazywać jego tereny - puszczę Odahar - własnymi. Savgar przymykał na to oko, ale teraz…



Musiał w końcu zainterweniować.



*

- Arathon, do cholery! Nie będziemy ich atakować, jasne?! – warknął Eltar, odrzucając krótkim gestem swoje brązowe włosy w tył, gdyż spadały mu na twarz – Znajdź sobie inne żarcie! To tylko biedny posłaniec z obstawą! Trzy marne osoby, ani się nimi nie najesz, ani nie zabawisz, jak na twoje chore standardy. Chodźmy stąd w końcu. No, już – chwycił wampira za rękę i pociągnął w drugą stronę – No chooodź!


Wampir nie spuszczał wzroku z ofiar. Strzepnął z siebie jego rękę, niemal od niechcenia.



- Cisza, dzieciaku.



Oparł się o pień drzewa, obserwując, jak ludzie niepewnie przemieszczają się po szlaku.



- Araaaathon! – mruknął błagalnie Eltar – Nie -



- Morda.



Czerwone włosy spłynęły po ramionach, znacząc białą koszulę jak gdyby strugami krwi.



- Proszę, nie rób tego – nalegał dalej elf – Daj im żyć. Chcesz się pobawić, to znajdziemy ci coś innego.



Wampir zwrócił na niego dłuższe, kpiące spojrzenie. Wyciągnął ku niemu dłoń – a potem przyciągnął go gwałtownie do piersi, szczerząc kły w diabolicznym uśmiechu.



- Przeszkadzasz… mi… w polowaniu – syknął głosem podszytym ostrzeżeniem – To tylko kilku nic nie wartych śmiertelnych. Są na moim terenie. A ja nie respektuję tych bzdurnych, królewskich praw. Jasne?



Eltar nie dał się zastraszyć. Ściągnął jego głowę w dół, za czerwone włosy, i również zniżył ton. Zetknęli się czołami.



- Będę ich bronił.



W oczach wampira najpierw odbiło się zaskoczenie, a potem… Wybuchnął kpiarskim śmiechem.



- Bronił? – powtórzył, nadal go nie puszczając – Przede mną?



Pół sekundy później elf leżał na ziemi na plecach, a Arathon trzymał go przedramieniem za gardło, przyduszając w najlepsze.



- Coś ci się pomyliło, dziecino. – oznajmił nieumarły, siadając ciężko na jego biodrach – Jeśli JA jestem głodny, zapamiętaj sobie, że wtedy NIE wchodzisz mi w drogę. Nigdy. Nigdy, przenigdy. Chyba, że bardzo chcesz, by mój głód zmienił się w gniew i to gniew przeciwko tobie.



Eltar zawahał się… Uciekł spojrzeniem… A potem… Skopał go z siebie, szarpnął, przekręcił się, i znalazł się nagle nad nim, parodiując jego wcześniejszą pozę.



- Ach, tak. – i posłał mu krzywy uśmiech – Tak baardzo mnie przekonałeś.


Arathon miał przez moment minę zadziwionego, bezbronnego szczeniaczka, nim uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi i założył w zadowoleniu ręce pod głowę, wypinając półnagi tors.


- No dobrze, powiem, że chyba zaczynasz mnie przekonywać… - przymknął z lekka oczy, czując na swojej szyi zaskakująco dominujący uścisk – Rób tak dalej, a może i nawet zapomnę o głodzie?...



Eltar momentalnie odsunął ręce i zarumienił się wściekle na policzkach.



- Ty idioto! – warknął, wcale nie schodząc mu z bioder – Mówiłem poważnie! Masz nie ruszać tych ludzi, obiecaj!



Arathon nadal obserwował go z zadowoloną miną spod rzęs.



- M-hmm… - widać było, że wampir wcale go nie słuchał – Oooh, kotku… kręci mnie ta twoja złość, wiesz?



- Ty!... – Eltar zrobił gest, jakby chciał go czymś walnąć, ale jedynie zacisnął dłonie w pięści w wyraźnej bezsilności – Nie naigrywaj się ze mnie! Znam tych ludzi. Jeden z nich uratował mi kiedyś życie. Nie dam ich skrzywdzić, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię!



Arathon sięgnął łagodnie do jego policzka, z leniwym, rozkosznym uśmiechem.



- M - hmm…



I Eltar znieruchomiał wtedy, przełykając głośno ślinę. Dłoń wampira zsunęła się niżej, na gładką, odsłoniętą szyję. Pazury zahaczyły zmysłowo o skórę, szarpnęły z lekka… A elf tylko zagryzł zęby, ściskając w pięści garść czerwonych włosów.



- Arathon, przes… Przestań! – jego oddech przyspieszył nagle, a mięśnie wyczuwalnie się spięły w obronie – Nie rób tak… - pazur rozciął skórę, zaś w powietrzu rozniósł się zapach krwi – To już nie jest śmieszne…



Kolejne pazury werżnęły się w ciało, posyłając od rozdarć paraliżująco przyjemny ból. Arathon wsparł się na przedramionach i zlizał z jego szyi kilka czerwonych kropel, które zrosiły nieskazitelną dotąd skórę. Wcale nie przejął się ciągnięciem za włosy. Zamruczał zmysłowo, pokazując swoje zadowolenie.



Eltar był w rozterce. Nie chciał świadomie doprowadzić do takiej sytuacji. Choć może trochę chciał… Skłamałby, gdyby nie chciał wcale. Łączyła go z wampirem przedziwna więź, zależność, jakby pana i niewolnika, i w tym przypadku elfowi naprawdę bardzo zależało, żeby Arathon był z niego zadowolony… No i, rzecz jasna, jako nowostworzony, ciągle pragnął jego krwi. Chciał jej posmakować. Czuł ten zapach pod skórą i podświadomie wyczuwał również, że jego stwórca nie miałby nic przeciwko, gdyby mu trochę jej zabrać… Szyja była bardzo wrażliwym punktem u wampirów. Ból, który dla ludzi mógłby być zabójczy, przypominał nieumarłym rozkosz. Nie było oczywistym, jak Eltar miał zareagować na taki gest, którego właśnie doświadczał. Równie dobrze Arathon mógłby go pocałować, na jedno wychodziło.



Chłodny język uciskał drobne szramy, ciągle podrażniając skórę. Pobudzało go to. To pieczenie, które rozchodziło się od rany… to było stymulujące, cholera!



- A – Aahh… - westchnął, przygarniając go do siebie mocniej za włosy, i robiąc to niemal brutalnie – Co ty robisz… Arathon, to jest niepoprawne… - odchylił głowę minimalnie w tył, czując, jak Arathon pieści jego skórę, już nie w liźnięciach, a pocałunkach – Tak więc… Czekaj… mówiłeś coś… o głodzie?


Nie był w stanie go odsunąć, nie teraz. Wargi wampira przylgnęły ciasno do skóry i zassały się na jednej z małych ranek. Wspierał się na przedramionach, by go dosięgnąć, więc miał zajęte ręce, jednak… Cóż, miało to swoje plusy.


Eltar sięgnął w dół, do białej, rozchełstanej koszuli pod sobą. Wolna dłoń przesunęła się na blady tors, a pazury wysunęły bezgłośnie. Wbił ostre końce i powoli, bardzo powoli przesunął ręką w dół, pozostawiając po sobie czerwone szramy.



- Oooch, kotku… - wyszeptał mu w skórę czerwonowłosy mężczyzna – Wiesz, jak lubię, prawda?...



Duże gorsze było to, że Eltar też to lubił. Z tym, że Eltar… On nie był z tych uległych. 


Gdyby tylko to on przemienił Arathona, a nie na odwrót, z pewnością już by go pieprzył. I robiłby to właśnie teraz, bo siedząc mu na biodrach poczuł, że wampir był coraz twardszy – a on sam miał już pełną erekcję od ich małej zabawy.


- Mówiłem ci już, że jesteś nie do wytrzymania? – warknął Eltar, odciągając jego głowę do tyłu.



Balansował na krawędzi. Dobrze wiedział, że Arathon był dużo silniejszy. Dużo bardziej doświadczony jako wampir. Ale to Eltar służył w wojsku, to on miał bardziej rozbudowaną muskulaturę, i gdyby byli w tym samym wieku, jego stwórca nie miałby teraz nic do gadania.



- A kto ci kazał cokolwiek wytrzymywać? – w oczach mężczyzny pojawiła się rozbawiona iskra – Sam zacząłeś, więc przekonaj mnie teraz do końca do tego swojego pomysłu. Wykaż się. I lepiej się do tego przyłóż, bo znowu robię się… głodny. – dla wzmocnienia swoich słów oblizał pokazowo dolną wargę i przygryzł ją zaraz, kalecząc kłem do krwi. Czerwień spłynęła środkiem do kącika ust, więc oblizał się ponownie, rozprowadzając ją w bezwstydnej zachęcie.



To było dla Eltara za wiele. Zapach świeżej krwi zerwał całą kontrolę.



- A tylko spróbuj… - syknął mu w usta, irytując się coraz bardziej – Tylko spróbuj zmienić zdanie, to zwiążę cię i zerżnę, kiedy nie będziesz mógł się ruszyć!



Pocałował go ostro i bez zastanowienia. Zassał ranę na wardze, przydusił go ponownie, i przesunął pazurami niżej, po brzuchu, w stronę krańca spodni.



I wtedy…



- Proszę proszę… - Savgar Alveran założył ręce, materializując się przed nimi w kłębach czarnego dymu – Arcio. Jak miło, że na czas przedstawiłeś mi swojego nowego pupilka. Kodeks nakazuje wszak moją aprobatę, nieprawdaż? Brak aprobaty kończy się zagładą nowostworzonego. To problemy z pamięcią? Cóż, ponoć oszalałeś jakiś czas temu, jednak dotąd nie dawałem temu wiary. Co też przyszło ci do głowy, żeby nazywać MOJE tereny… swoimi? NIKT nie jest aż tak... głupi. Za bardzo zacząłeś się tu panoszyć.

2 komentarze: