Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

środa, 24 lutego 2016

W okowach misterium

Ostrzeżenie: seks, przemoc, okultyzm, +18!




Puszcza Kennoah, część północna, Cesarstwo.

*

- Dlaczego?!
Uderzenie w drzewo nie przyniosło mu ulgi.
- Dlaczego JA?!
Las milczał.
Milczał, nie dając mu ulgi w jego zrozpaczeniu. Wiatr poruszał delikatnie liśćmi, szumiał spokojnie i monotonnie, głuchy na jego ból i wrzaski, i głuchy na bezsilność.
Ivarr uderzył ponownie, zamachnął się pięścią z całej siły, zadał cios, zdzierając sobie skórę do krwi.
- Dlaczego?...
Desperacja nie przyniosła mu odpowiedzi. Nie przyniósł jej również gniew.
Mężczyzna załkał cicho, przytykając rozpalone czoło do drzewa. 

Był sam; znów był sam, pomimo wszystkich gorących obietnic i zapewnień, że tym razem będzie inaczej. Zaufał, uwierzył w to, że ma szanse na szczęście, marzenia zostały mu jednak odebrane w sposób najbrutalniejszy z możliwych – śmiercią jego ostatniej miłości. Zgonem tego, za którego oddałby życie i duszę, oddałby wszystko, by móc go uratować, los jednak zarządził inaczej, odbierając mu go przez nieszczęśliwe zrządzenie.

- Nie powinienem był zostawiać go samego – wyszeptał sam do siebie, choć ktoś postronny mógłby uznać, że mówi to do drzewa, gdyż obejmował je niemal desperacko, drżąc przy tym na całym ciele – W ogóle nie powinienem spuszczać go z oczu… To moja wina… To ja go nie obroniłem…
Zacisnął dłoń na szorstkiej korze, chwycił za odstający kawałek i odłamał go krótkim szarpnięciem, kalecząc sobie przy tym rękę. Zmiął drewno, wściekły, nadal wstrząsany szlochem. Drzazgi wbiły się głęboko, ale nie czuł już bólu. Przesunął ręką po pniu ponownie, rozsmarowując czerwień osobliwym, nieregularnym półkręgiem. 

- Przepraszam cię, Derien… Błagam, wybacz mi… Wybacz mi moją głupotę, jestem tak cholernie naiwny… Jak mogłem się nie zorientować, że ten bandyta kłamał?! Jak mogłem zostawić cię z nim samotnie?!

Łzy zalewały mu oczy, uniósł więc dłoń, by zetrzeć je w złości – jednak, zamiast tego, rozprowadził po oczach ciepłą, lepką krew.
Był na skraju szaleństwa. Cierpienie przesłoniło mu wszystko inne, miotał się w środku siebie niczym wilk z wyrwanymi kłami, jak pantera z wyrwanymi pazurami i powybijanymi zębami, uciekając w ból od ciężkiej rzeczywistości.

- TY GŁUPCZE! – ryknął na całe gardło w las – JAK MOGŁEŚ NA TO POZWOLIĆ?!
Choć teraz mówił do siebie, z pewnością było to jakieś inne ,,ja”; to, które odpowiadało za tragedię.
Mężczyzna opadł bezsilnie na kolana, nadal przytykając czoło do kory. Nie patrzył na nic innego, tylko kawałek miękkiego, niewinnego mchu, który zielenił się od strony północy. Nie chciał nic innego widzieć. Nie był w stanie wrócić do rzeczywistości i spokojnie przyznać, że Derien odszedł.

- Głupcze… - załkał – Mówiłeś, że będziesz go… chronił…
Drzewo także uroniło łzę.

Zimna, gęsta żywica wypłynęła z miejsca, w którym oderwał korę i naznaczyła wyzywająco jego gorące czoło, do którego lepiły się brązowe kosmyki włosów, jako bezdusznego winowajcę.
Odsunął się ze złością, roztarł lepkie krople, warknął zwierzęco i nagle skulił pod drzewem, obejmując się własnymi ramionami niczym dziecko.

Cały świat wirował. Tonął we krwi. Ivarr był lepki od winy, od strachu i obłędu, od obecnego ciągle pożądania oraz palącej nienawiści do siebie. Zapach lasu i krwi wwiercał mu się w nozdrza, jakby skazywał na niego wyrok, próbując go udusić; mężczyzna schował twarz w dłoniach, zacisnął ręce na włosach, szarpiąc dziko – wrażenie jednak pozostawało niezmienne, nie dając mu spokoju, ani chwili wytchnienia. Nie mógł wziąć głębszego oddechu, więc złapał się za szyję - dyszał płytko, chrapliwie, coraz szybciej, dusząc się samemu, białka jego oczu wykręciły się nagle do góry, i…
Wtedy stara, uschnięta gałąź, która wisiała nad nim pod dziwnym kątem, urwała się nagle i spadła prosto na niego, wyrywając go z łap obłędu. Uderzyła mocno, gruchnęła prosto na jego głowę, łamiąc się przy tym na mniejsze części i rozsypała wokół niego niczym porozrzucane kości.

Mężczyzna uniósł się na przedramionach, zamrugał ze zdziwieniem i pomasował bolącą głowę. Popatrzył do góry, na ułamaną gałąź i otrzeźwiał szybko.
Otarł twarz rękawem, smarknął na ziemię i udał, że absolutnie nic tam nie zaszło. Kłamał samemu sobie, odchodząc od starego drzewa i mówiąc do siebie te kłamstwa pod nosem, jakby miał w nie nagle po prostu uwierzyć.

Nie okłamał ani siebie, ani drzewa, ani lasu. Wszystko wróciło do niego w końcu ze zdwojoną siłą.
Za tydzień przyszedł w to samo miejsce, żeby opaść przed drzewem na kolana, i już bez histerii, ale za to z zimną rozpaczą oprzeć czoło o miejsce, które wcześniej zranił roślinie.

- Jestem takim idiotą… - powiedział cicho, jakby miał zamiar się zwierzać – Sądziłem, że uda mi się bez niego żyć. Że dam sobie radę. Że będzie jak dawniej, z czasów, kiedy go nie znałem. I wiesz co?...
Uśmiechnął się boleśnie, oczy zaszkliły mu się na moment, ale zaraz wziął się w garść, opuszczając zgaszone spojrzenie na trawę.

- I zdałem sobie sprawę, że był dla mnie wszystkim. Nie potrafię tak dłużej. I nie chcę.
Uniósł drżącą lekko dłoń i pogładził powoli korę drzewa, jakby przepraszając za to, co mu wcześniej zrobił.
I pokręcił głową do samego siebie, wahając się w decyzji. Bardzo powoli zsunął rękę na siebie, na swój brzuch, a potem spodnie.
Ścierpła mu lekko skóra, kiedy dotarło do niego, że to naprawdę ostateczność.

- Nie potrafię zrobić niczego. Ani myśleć, ani jeść, ani sobie ulżyć… Nie potrafię - bez niego. Zapomniałem nawet, jak powinno się walczyć. Wiesz, że przegrałem w karczmie całe swoje pieniądze? Przegrałem – w bójce na pięści – a nie przepiłem, jak mógłbym to zrobić. Ale to nieważne… Moi przyjaciele mają dużo alkoholu. Dałem sobie radę z sobą przez cały ten długi tydzień. A teraz znalazłem na wszystko rozwiązanie!

Nieco niespokojnie sięgnął w dół, do paska od spodni. Wyszarpnął go szybko i pomachał nim na boki, prawie rozbawiony – w ten chory, destrukcyjny sposób.
- Skończę to tutaj, gdzie wszystko się zaczęło. Tu, gdzie go poznałem. Gdzie pocałowałem po raz pierwszy. Gdzie wyznał mi miłość.

Wspiął się bez problemu na wyższe gałęzie starego drzewa i usiadł na chwilę okrakiem, opierając plecami o pień i bawiąc sprzączką skórzanego paska.
- Może to banalne, ale mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Nie zrobię ci tym krzywdy. I nikt mnie tutaj nie znajdzie. Może przysłużę się chociaż lasowi, kto wie? Ptaki będą miały co jeść. Może nawet wejdzie tu jakiś drapieżnik.

Założył pas na grubą gałąź, upewniając się, że ta nie zarwie się pod jego ciężarem. I zawahał się ponownie.

- To będzie naprawdę upodlające, ale zanim się zabiję, chcę wiedzieć, że nie robię tego pod wpływem wzburzenia lub nieświadomości. Po prostu nie zwracaj na mnie uwagi, dobrze?
Zacisnął mocno powieki, a jego dłoń powędrowała powoli w dół, do rozporka.

Zagryzł zęby.
Ciepłe palce wsunęły się za materiał, imitując ruchy, które mógłby wykonywać Derien, żeby dać mu przyjemność. Był łagodny. Delikatny. Czuły.
Tak cholernie odmienny od zwykłego sposobu, w jaki zwykle się pieścił.
Ivarr odchylił głowę do tyłu, odetchnął głębiej, myśląc tylko o Derienie. Jego palce podjęły odpowiednie tempo, podniecenie zaczęło narastać, męskość uniosła się nieco, napinając materiał spodni. 

Jęknął głucho, trochę bezradnie, wiedząc dobrze, że nikt go tutaj nie dostrzeże. Nie wstydził się tej bezradności, bo nie miał już niczego do stracenia.

Przez jego ciało przeszło nagle drżenie. A potem kolejne. Żadne nie było związane z przyjemnością.
Zagryzł zęby mocniej, próbując nie zbaczać myślami na bolesny temat. Nie udało mu się - jak zwykle. Podniecenie opadło, zastąpione żalem i poczuciem straty. Nie potrafił dojść. Nawet nie zbliżył się do szczytu, a już miał ochotę zagryźć wargi do krwi i zaszyć się w ciemnym, niedostępnym miejscu, w którym mógłby zwyczajnie zdechnąć.

- Derien– wyszeptał Ivarr – Przepraszam. – powiedział, nie wiadomo który raz z rzędu. 

A wtedy… Wtedy znów poczuł podniecenie. Dłoń przesuwała się równomiernie w górę i w dół, po śliskiej nagle męskości. Ivarr nie otwierał oczu. Skupił się na wizji kochanka, wyobrażając sobie, że jest tutaj, przy nim, i pieści go. Że przesuwa po nim językiem, bawi się odsłoniętą, wrażliwą główką, że zasysa go z lekka do gardła… I mruczy przy tym z rozkoszą, patrząc na niego wzrokiem pełnym oddania. 

Szybko poczuł, jak robi się ciężki od żądzy. Był tak podniecony, że to aż bolało. A Derien nie przestawał. Dawał mu w tym ulgę, ujmując go u podstawy i poruszając mocno dłonią, i samemu robiąc sobie przy tym dobrze. Obciągał mu i masturbował się jednocześnie, pokazując swoje zadowolenie.

Ivarr szybko odszedł od zmysłów, jęcząc i wzdychając z przyjemności - chwycił Derrena za włosy i wbił się nagle mocniej w jego gardło, tak, jak lubił to robić. Tak, jak lubili to obaj, kiedy dominował go, samemu nadając tempo. 

Chwycił go mocniej…
Chwycił go. Jak to było możliwe, skoro był to tylko jego wymysł? Mężczyzna otworzył szybko oczy, zdezorientowany z lekka i zupełnie otumaniony przyjemnością. 

To nie Derien robił mu dobrze. Z pewnością nie on. Ale zaangażowanie było dokładnie takie samo.
Mężczyzna zdusił okrzyk rozkoszy, orientując się w końcu, że nie tylko nie siedzi na drzewie, ale leży na trawie – i to nie sam, a z istotą, której nigdy wcześniej nie widział na oczy.
Był z męskim odpowiednikiem driady; gorącym, namiętnym i z całą pewnością cudownie pięknym młodzieńcem. Drat. Tak nazywała się ta rasa. Wszystkie osobniki były płci męskiej i mieszkały w drzewach, które chroniły.
Istota, która przy nim leżała, miała włosy koloru mchu i brązowawy kolor skóry, z wyraźnymi cętkami, które przypominały korę drzewa. Jej oczy błyszczały bursztynowo, a nawet wręcz ogniście w momencie wyraźnie silnego podniecenia. Zarówno twarz, klatkę piersiową jak i wnętrza dłoni i ud posiadał w dużo jaśniejszym kolorze, niczym drapieżnik z rodziny kotów.

Ivarr doszedł, patrząc w te rozpalone spojrzenie i widząc jego twarz, tą silną, malującą się na niej ekspresją. Drat musiał wychwycić jego myśli i pójść za jego wizją, dostosowując do niej wedle woli mężczyzny. Masturbował się nawet w sposób, w który wyobraził sobie Ivarr; okrężnymi, spokojnymi ruchami wokół penisa, i poruszając posuwiście biodrami, by ocierać się z lekka kształtnymi jądrami o swoje łydki. 

Ivarr nie wiedział, czy bardziej ma ochotę go teraz zabić, czy też ostro przerżnąć.

Ale człowiek nie mógł go zabić. Drat był niewinny w swoim postępowaniu. Chciał dla niego dobrze. Prawdopodobnie mieszkał w tym drzewie, które Ivarr wybrał sobie do okupowania i słyszał dokładnie każde jego słowo. Może nawet zrobił to z litości. 

Mężczyzna odepchnął go tylko, nawet bez specjalnej brutalności. Dratci nie byli ludźmi. Bliżej im było do zwierząt. Polegali na instynktach, pierwotnej magii i wizjach, które zsyłał im las. Nikt do końca nie wiedział, na ile rozumieli to, co robili, a na ile było to zachowanie nieświadome.
Nagi chłopak przestał się poruszać, opuścił ręce wzdłuż ciała, posłał mu szczerze pytające spojrzenie. Absolutnie niewinne. Przejrzyste, najwyżej z nutą ciekawości. 

- Czy ty rozumiesz, co właśnie zrobiłeś? – dopytał Ivarr, próbując uspokoić swój oddech – Wiesz, co to znaczy dla ludzi, czy po prostu chciałeś spełnić moje marzenie? Masz w ogóle jakieś imię?
Drat przygryzł wargę, patrząc na niego spod rzęs. Wstał, wycofał się w tył, a jego sylwetka szybko wtopiła się w kolory lasu.

- Nie! Nie, błagam! Wróć tu, proszę! Cholera… Przestraszyłem cię? Nie chciałem, naprawdę!
Bursztynowe oczy błysnęły gdzieś na drzewie, przymknęły się, obserwując go z góry.
- Jestem Ivarr – przedstawił się mężczyzna, próbując zachować spokój – A ty?
Sucha gałązka złamała się i upadła mu pod dziwnym kątem pod stopy. Potem opadła kolejna. I jeszcze kilka.
Sannarias – ułożyły się w słowo. Ivarr ponownie podniósł wzrok.

- Byłeś tu, kiedy pierwszy raz przyszedłem tu z Derrenem? Słuchałeś mnie?

Drat kiwnął twierdząco głową. Spuścił bose stopy z gałęzi, zerkając na mężczyznę z lekką obawą.

- Dlaczego nie dałeś mi się zabić?

Las zaszumiał nagle, a z góry rozległ się dźwięk, który przypominał miałknięcie rysia. Na ziemię posypało się więcej suchych gałęzi. Ivarr poczuł w nozdrzach silny zapach żywicy.
Nie czas – przeczytał ułożone litery. I poczuł za sobą jego ręce. Dłonie dotykały go czule, muskały kark, a długie palce przesunęły się po jego szyi. W ciekawości. I aprobacie. Drat nie potrafił mówić. Nie w ludzkim języku. Ale potrafił przekazać to, co chciał. Ivarr skupił się teraz tylko na jednej wizji. Zrobił to z całych sił, żeby sprawdzić, jak Sannarias zareaguje.

Myślał o tym, jak Derren robi sobie dobrze.

Drat klęknął przed nim w poprzedniej pozycji, jakby wcale nie przestawał odgrywać jego myśli i z zadowoleniem kontynuował dla niego przedstawienie. Niestety robił to aż zbyt idealnie, jakby podpiął się prosto do jego umysłu. Naśladował Derrena. Zachowywał się jak on. Miał nawet podobną minę. Wtedy też Ivarr nie wytrzymał, padł przed nim na kolana, objął i pocałował go mocno, z desperacją wyobrażając sobie swojego ukochanego. Na swoje nieszczęście, Drat odgrywał jego wierną kopię, nie pokazywał, jaki jest naprawdę. Dał mężczyźnie iluzję kłamstwa. Chciał go ratować, nie wiedząc, że teraz Ivarr uzależniał się od jego obecności.
Rzeczywiście, odwiódł go od samobójstwa. Nie przypuszczał jednak, że Ivarr obdarzy go ślepą, bezwarunkową miłością, widząc w nim swojego dawnego ukochanego. Ale poczuł ją – czuł na sobie tą emocję i po raz pierwszy zachciał ją przy sobie zatrzymać. Odgrywał więc przedstawienie dalej, bazując na wspomnieniach mężczyzny. Dawał mu się całować i tulić. Z zadowoleniem oddawał się w jego ręce, bawiąc się w najlepsze. Ivarr podobał mu się. Nie było powodu, dla którego miałby nie ulżyć w jego cierpieniu i nie zaczerpnąć przy tym trochę przyjemności. Dodatkowo miał pewność, że człowiek będzie do niego wracał. Byli sobie potrzebni. Sannarias nie cierpiał być sam.

Listowie lasu zaszumiało cicho i kojąco, zamykając w sobie tajemnicę tragedii.

Daleko na wschodzie, na małej, zaciemnionej polanie szczerzyły się w niebo nagie, obdarte ze skóry kości, poukładane w idealny symbol pentagramu.


2 komentarze:

  1. To jest takie... magiczne, wręcz! Doskonale też opisujesz uczucia, tak bardzo można utożsamić się z Twoimi bohaterami, że aż sama czułam smutek przez żal biednego Ivarra. A Drat jest bardzo interesującą postacią, taką... inną. Intrygującą. Niecodzienną. Jednym słowem, podsumowując, zachwycające, po stokroć tak. Zresztą, cały twój blog jest świetny, wspaniale piszesz!
    Trzymaj się cieplutko! Będę tu często zaglądać! <3


    Ps, tak z innej beczki - wiesz może, co się dzieje z Mary Stanford? Dzięki jej "diabelskim podszeptom" trafiłam tutaj i bardzo się z tego cieszę, jednak bardzo długo nie dała znaku życia i trochę mi przykro, jako że jej blog też jest (był?) super. :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, bardzo mi miło! Pracuję nad drugą częścią do Misteriów, z pewnością niedługo się pojawi :)


    Diabelskie Podszepty na pewno będą kontynuowane, Mary Stanford z pewnością dałaby znać, gdyby zawieszała bloga. Prawdopodobnie trzeba poczekać na jej przypływ weny :>

    OdpowiedzUsuń