Ostrzeżenie: seks, przemoc, okultyzm, +18!
Puszcza Kennoah, część północna, Cesarstwo.
*
- Dlaczego?!
Uderzenie w drzewo nie przyniosło mu
ulgi.
- Dlaczego JA?!
Las milczał.
Milczał, nie dając mu ulgi w jego
zrozpaczeniu. Wiatr poruszał delikatnie liśćmi, szumiał spokojnie
i monotonnie, głuchy na jego ból i wrzaski, i głuchy na
bezsilność.
Ivarr uderzył ponownie, zamachnął
się pięścią z całej siły, zadał cios, zdzierając sobie skórę
do krwi.
- Dlaczego?...
Desperacja nie przyniosła mu
odpowiedzi. Nie przyniósł jej również gniew.
Mężczyzna załkał cicho, przytykając
rozpalone czoło do drzewa.
Był sam; znów był sam, pomimo
wszystkich gorących obietnic i zapewnień, że tym razem będzie
inaczej. Zaufał, uwierzył w to, że ma szanse na szczęście,
marzenia zostały mu jednak odebrane w sposób najbrutalniejszy z
możliwych – śmiercią jego ostatniej miłości. Zgonem tego, za
którego oddałby życie i duszę, oddałby wszystko, by móc go
uratować, los jednak zarządził inaczej, odbierając mu go przez
nieszczęśliwe zrządzenie.
- Nie powinienem był zostawiać go
samego – wyszeptał sam do siebie, choć ktoś postronny mógłby
uznać, że mówi to do drzewa, gdyż obejmował je niemal
desperacko, drżąc przy tym na całym ciele – W ogóle nie
powinienem spuszczać go z oczu… To moja wina… To ja go nie
obroniłem…
Zacisnął dłoń na szorstkiej korze,
chwycił za odstający kawałek i odłamał go krótkim szarpnięciem,
kalecząc sobie przy tym rękę. Zmiął drewno, wściekły, nadal
wstrząsany szlochem. Drzazgi wbiły się głęboko, ale nie czuł
już bólu. Przesunął ręką po pniu ponownie, rozsmarowując
czerwień osobliwym, nieregularnym półkręgiem.
- Przepraszam cię, Derien… Błagam,
wybacz mi… Wybacz mi moją głupotę, jestem tak cholernie naiwny…
Jak mogłem się nie zorientować, że ten bandyta kłamał?! Jak
mogłem zostawić cię z nim samotnie?!
Łzy zalewały mu oczy, uniósł więc
dłoń, by zetrzeć je w złości – jednak, zamiast tego,
rozprowadził po oczach ciepłą, lepką krew.
Był na skraju szaleństwa. Cierpienie
przesłoniło mu wszystko inne, miotał się w środku siebie niczym
wilk z wyrwanymi kłami, jak pantera z wyrwanymi pazurami i
powybijanymi zębami, uciekając w ból od ciężkiej rzeczywistości.
- TY GŁUPCZE! – ryknął na całe
gardło w las – JAK MOGŁEŚ NA TO POZWOLIĆ?!
Choć teraz mówił do siebie, z
pewnością było to jakieś inne ,,ja”; to, które odpowiadało za
tragedię.
Mężczyzna opadł bezsilnie na kolana,
nadal przytykając czoło do kory. Nie patrzył na nic innego, tylko
kawałek miękkiego, niewinnego mchu, który zielenił się od strony
północy. Nie chciał nic innego widzieć. Nie był w stanie wrócić
do rzeczywistości i spokojnie przyznać, że Derien odszedł.
- Głupcze… - załkał – Mówiłeś,
że będziesz go… chronił…
Drzewo także uroniło łzę.
Zimna, gęsta żywica wypłynęła z
miejsca, w którym oderwał korę i naznaczyła wyzywająco jego
gorące czoło, do którego lepiły się brązowe kosmyki włosów,
jako bezdusznego winowajcę.
Odsunął się ze złością, roztarł
lepkie krople, warknął zwierzęco i nagle skulił pod drzewem,
obejmując się własnymi ramionami niczym dziecko.
Cały świat wirował. Tonął we krwi.
Ivarr był lepki od winy, od strachu i obłędu, od obecnego ciągle
pożądania oraz palącej nienawiści do siebie. Zapach lasu i krwi
wwiercał mu się w nozdrza, jakby skazywał na niego wyrok, próbując
go udusić; mężczyzna schował twarz w dłoniach, zacisnął ręce
na włosach, szarpiąc dziko – wrażenie jednak pozostawało
niezmienne, nie dając mu spokoju, ani chwili wytchnienia. Nie mógł
wziąć głębszego oddechu, więc złapał się za szyję - dyszał
płytko, chrapliwie, coraz szybciej, dusząc się samemu, białka
jego oczu wykręciły się nagle do góry, i…
Wtedy stara, uschnięta gałąź, która
wisiała nad nim pod dziwnym kątem, urwała się nagle i spadła
prosto na niego, wyrywając go z łap obłędu. Uderzyła mocno,
gruchnęła prosto na jego głowę, łamiąc się przy tym na
mniejsze części i rozsypała wokół niego niczym porozrzucane
kości.
Mężczyzna uniósł się na
przedramionach, zamrugał ze zdziwieniem i pomasował bolącą głowę.
Popatrzył do góry, na ułamaną gałąź i otrzeźwiał szybko.
Otarł twarz rękawem, smarknął na
ziemię i udał, że absolutnie nic tam nie zaszło. Kłamał samemu
sobie, odchodząc od starego drzewa i mówiąc do siebie te kłamstwa
pod nosem, jakby miał w nie nagle po prostu uwierzyć.
Nie okłamał ani siebie, ani drzewa,
ani lasu. Wszystko wróciło do niego w końcu ze zdwojoną siłą.
Za tydzień przyszedł w to samo
miejsce, żeby opaść przed drzewem na kolana, i już bez histerii,
ale za to z zimną rozpaczą oprzeć czoło o miejsce, które
wcześniej zranił roślinie.
- Jestem takim idiotą… - powiedział
cicho, jakby miał zamiar się zwierzać – Sądziłem, że uda mi
się bez niego żyć. Że dam sobie radę. Że będzie jak dawniej, z
czasów, kiedy go nie znałem. I wiesz co?...
Uśmiechnął się boleśnie, oczy
zaszkliły mu się na moment, ale zaraz wziął się w garść,
opuszczając zgaszone spojrzenie na trawę.
- I zdałem sobie sprawę, że był
dla mnie wszystkim. Nie potrafię tak dłużej. I nie chcę.
Uniósł drżącą lekko dłoń i
pogładził powoli korę drzewa, jakby przepraszając za to, co mu
wcześniej zrobił.
I pokręcił głową do samego siebie,
wahając się w decyzji. Bardzo powoli zsunął rękę na siebie, na
swój brzuch, a potem spodnie.
Ścierpła mu lekko skóra, kiedy
dotarło do niego, że to naprawdę ostateczność.
- Nie potrafię zrobić niczego. Ani
myśleć, ani jeść, ani sobie ulżyć… Nie potrafię - bez niego.
Zapomniałem nawet, jak powinno się walczyć. Wiesz, że przegrałem
w karczmie całe swoje pieniądze? Przegrałem – w bójce na pięści
– a nie przepiłem, jak mógłbym to zrobić. Ale to nieważne…
Moi przyjaciele mają dużo alkoholu. Dałem sobie radę z sobą
przez cały ten długi tydzień. A teraz znalazłem na wszystko
rozwiązanie!
Nieco niespokojnie sięgnął w dół,
do paska od spodni. Wyszarpnął go szybko i pomachał nim na boki,
prawie rozbawiony – w ten chory, destrukcyjny sposób.
- Skończę to tutaj, gdzie wszystko
się zaczęło. Tu, gdzie go poznałem. Gdzie pocałowałem po raz
pierwszy. Gdzie wyznał mi miłość.
Wspiął się bez problemu na wyższe
gałęzie starego drzewa i usiadł na chwilę okrakiem, opierając
plecami o pień i bawiąc sprzączką skórzanego paska.
- Może to banalne, ale mam nadzieję,
że nie masz mi tego za złe. Nie zrobię ci tym krzywdy. I nikt mnie
tutaj nie znajdzie. Może przysłużę się chociaż lasowi, kto wie?
Ptaki będą miały co jeść. Może nawet wejdzie tu jakiś
drapieżnik.
Założył pas na grubą gałąź,
upewniając się, że ta nie zarwie się pod jego ciężarem. I
zawahał się ponownie.
- To będzie naprawdę upodlające,
ale zanim się zabiję, chcę wiedzieć, że nie robię tego pod
wpływem wzburzenia lub nieświadomości. Po prostu nie zwracaj na
mnie uwagi, dobrze?
Zacisnął mocno powieki, a jego dłoń
powędrowała powoli w dół, do rozporka.
Zagryzł zęby.
Ciepłe palce wsunęły się za
materiał, imitując ruchy, które mógłby wykonywać Derien, żeby
dać mu przyjemność. Był łagodny. Delikatny. Czuły.
Tak cholernie odmienny od zwykłego
sposobu, w jaki zwykle się pieścił.
Ivarr odchylił głowę do tyłu,
odetchnął głębiej, myśląc tylko o Derienie. Jego palce podjęły
odpowiednie tempo, podniecenie zaczęło narastać, męskość
uniosła się nieco, napinając materiał spodni.
Jęknął głucho, trochę bezradnie,
wiedząc dobrze, że nikt go tutaj nie dostrzeże. Nie wstydził się
tej bezradności, bo nie miał już niczego do stracenia.
Przez jego ciało przeszło nagle
drżenie. A potem kolejne. Żadne nie było związane z
przyjemnością.
Zagryzł zęby mocniej, próbując nie
zbaczać myślami na bolesny temat. Nie udało mu się - jak zwykle.
Podniecenie opadło, zastąpione żalem i poczuciem straty. Nie
potrafił dojść. Nawet nie zbliżył się do szczytu, a już miał
ochotę zagryźć wargi do krwi i zaszyć się w ciemnym,
niedostępnym miejscu, w którym mógłby zwyczajnie zdechnąć.
- Derien– wyszeptał Ivarr –
Przepraszam. – powiedział, nie wiadomo który raz z rzędu.
A wtedy… Wtedy znów poczuł
podniecenie. Dłoń przesuwała się równomiernie w górę i w dół,
po śliskiej nagle męskości. Ivarr nie otwierał oczu. Skupił się
na wizji kochanka, wyobrażając sobie, że jest tutaj, przy nim, i
pieści go. Że przesuwa po nim językiem, bawi się odsłoniętą,
wrażliwą główką, że zasysa go z lekka do gardła… I mruczy
przy tym z rozkoszą, patrząc na niego wzrokiem pełnym oddania.
Szybko poczuł, jak robi się ciężki
od żądzy. Był tak podniecony, że to aż bolało. A Derien nie
przestawał. Dawał mu w tym ulgę, ujmując go u podstawy i
poruszając mocno dłonią, i samemu robiąc sobie przy tym dobrze.
Obciągał mu i masturbował się jednocześnie, pokazując swoje
zadowolenie.
Ivarr szybko odszedł od zmysłów,
jęcząc i wzdychając z przyjemności - chwycił Derrena za włosy i
wbił się nagle mocniej w jego gardło, tak, jak lubił to robić.
Tak, jak lubili to obaj, kiedy dominował go, samemu nadając tempo.
Chwycił go mocniej…
Chwycił go. Jak to było możliwe,
skoro był to tylko jego wymysł? Mężczyzna otworzył szybko oczy,
zdezorientowany z lekka i zupełnie otumaniony przyjemnością.
To nie Derien robił mu dobrze. Z
pewnością nie on. Ale zaangażowanie było dokładnie takie samo.
Mężczyzna zdusił okrzyk rozkoszy,
orientując się w końcu, że nie tylko nie siedzi na drzewie, ale
leży na trawie – i to nie sam, a z istotą, której nigdy
wcześniej nie widział na oczy.
Był z męskim odpowiednikiem driady;
gorącym, namiętnym i z całą pewnością cudownie pięknym
młodzieńcem. Drat. Tak nazywała się ta rasa. Wszystkie osobniki
były płci męskiej i mieszkały w drzewach, które chroniły.
Istota, która przy nim leżała, miała
włosy koloru mchu i brązowawy kolor skóry, z wyraźnymi cętkami,
które przypominały korę drzewa. Jej oczy błyszczały bursztynowo,
a nawet wręcz ogniście w momencie wyraźnie silnego podniecenia.
Zarówno twarz, klatkę piersiową jak i wnętrza dłoni i ud
posiadał w dużo jaśniejszym kolorze, niczym drapieżnik z rodziny
kotów.
Ivarr doszedł, patrząc w te rozpalone
spojrzenie i widząc jego twarz, tą silną, malującą się na niej
ekspresją. Drat musiał wychwycić jego myśli i pójść za jego
wizją, dostosowując do niej wedle woli mężczyzny. Masturbował
się nawet w sposób, w który wyobraził sobie Ivarr; okrężnymi,
spokojnymi ruchami wokół penisa, i poruszając posuwiście
biodrami, by ocierać się z lekka kształtnymi jądrami o swoje
łydki.
Ivarr nie wiedział, czy bardziej ma
ochotę go teraz zabić, czy też ostro przerżnąć.
Ale człowiek nie mógł go zabić.
Drat był niewinny w swoim postępowaniu. Chciał dla niego dobrze.
Prawdopodobnie mieszkał w tym drzewie, które Ivarr wybrał sobie do
okupowania i słyszał dokładnie każde jego słowo. Może nawet
zrobił to z litości.
Mężczyzna odepchnął go tylko, nawet
bez specjalnej brutalności. Dratci nie byli ludźmi. Bliżej im było
do zwierząt. Polegali na instynktach, pierwotnej magii i wizjach,
które zsyłał im las. Nikt do końca nie wiedział, na ile
rozumieli to, co robili, a na ile było to zachowanie nieświadome.
Nagi chłopak przestał się poruszać,
opuścił ręce wzdłuż ciała, posłał mu szczerze pytające
spojrzenie. Absolutnie niewinne. Przejrzyste, najwyżej z nutą
ciekawości.
- Czy ty rozumiesz, co właśnie
zrobiłeś? – dopytał Ivarr, próbując uspokoić swój oddech –
Wiesz, co to znaczy dla ludzi, czy po prostu chciałeś spełnić
moje marzenie? Masz w ogóle jakieś imię?
Drat przygryzł wargę, patrząc na
niego spod rzęs. Wstał, wycofał się w tył, a jego sylwetka
szybko wtopiła się w kolory lasu.
- Nie! Nie, błagam! Wróć tu,
proszę! Cholera… Przestraszyłem cię? Nie chciałem, naprawdę!
Bursztynowe oczy błysnęły gdzieś na
drzewie, przymknęły się, obserwując go z góry.
- Jestem Ivarr – przedstawił się
mężczyzna, próbując zachować spokój – A ty?
Sucha gałązka złamała się i upadła
mu pod dziwnym kątem pod stopy. Potem opadła kolejna. I jeszcze
kilka.
Sannarias – ułożyły się w słowo.
Ivarr ponownie podniósł wzrok.
- Byłeś tu, kiedy pierwszy raz
przyszedłem tu z Derrenem? Słuchałeś mnie?
Drat kiwnął twierdząco głową.
Spuścił bose stopy z gałęzi, zerkając na mężczyznę z lekką
obawą.
- Dlaczego nie dałeś mi się zabić?
Las zaszumiał nagle, a z góry rozległ
się dźwięk, który przypominał miałknięcie rysia. Na ziemię
posypało się więcej suchych gałęzi. Ivarr poczuł w nozdrzach
silny zapach żywicy.
Nie czas – przeczytał ułożone
litery. I poczuł za sobą jego ręce. Dłonie dotykały go czule,
muskały kark, a długie palce przesunęły się po jego szyi. W
ciekawości. I aprobacie. Drat nie potrafił mówić. Nie w ludzkim
języku. Ale potrafił przekazać to, co chciał. Ivarr skupił się
teraz tylko na jednej wizji. Zrobił to z całych sił, żeby
sprawdzić, jak Sannarias zareaguje.
Myślał o tym, jak Derren robi sobie
dobrze.
Drat klęknął przed nim w poprzedniej
pozycji, jakby wcale nie przestawał odgrywać jego myśli i z
zadowoleniem kontynuował dla niego przedstawienie. Niestety robił
to aż zbyt idealnie, jakby podpiął się prosto do jego umysłu.
Naśladował Derrena. Zachowywał się jak on. Miał nawet podobną
minę. Wtedy też Ivarr nie wytrzymał, padł przed nim na kolana,
objął i pocałował go mocno, z desperacją wyobrażając sobie
swojego ukochanego. Na swoje nieszczęście, Drat odgrywał jego
wierną kopię, nie pokazywał, jaki jest naprawdę. Dał mężczyźnie
iluzję kłamstwa. Chciał go ratować, nie wiedząc, że teraz Ivarr
uzależniał się od jego obecności.
Rzeczywiście, odwiódł go od
samobójstwa. Nie przypuszczał jednak, że Ivarr obdarzy go ślepą,
bezwarunkową miłością, widząc w nim swojego dawnego ukochanego.
Ale poczuł ją – czuł na sobie tą emocję i po raz pierwszy
zachciał ją przy sobie zatrzymać. Odgrywał więc przedstawienie
dalej, bazując na wspomnieniach mężczyzny. Dawał mu się całować
i tulić. Z zadowoleniem oddawał się w jego ręce, bawiąc się w
najlepsze. Ivarr podobał mu się. Nie było powodu, dla którego
miałby nie ulżyć w jego cierpieniu i nie zaczerpnąć przy tym
trochę przyjemności. Dodatkowo miał pewność, że człowiek
będzie do niego wracał. Byli sobie potrzebni. Sannarias nie
cierpiał być sam.
Listowie lasu zaszumiało cicho i
kojąco, zamykając w sobie tajemnicę tragedii.
Daleko na wschodzie, na małej,
zaciemnionej polanie szczerzyły się w niebo nagie, obdarte ze
skóry kości, poukładane w idealny symbol pentagramu.
To jest takie... magiczne, wręcz! Doskonale też opisujesz uczucia, tak bardzo można utożsamić się z Twoimi bohaterami, że aż sama czułam smutek przez żal biednego Ivarra. A Drat jest bardzo interesującą postacią, taką... inną. Intrygującą. Niecodzienną. Jednym słowem, podsumowując, zachwycające, po stokroć tak. Zresztą, cały twój blog jest świetny, wspaniale piszesz!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się cieplutko! Będę tu często zaglądać! <3
Ps, tak z innej beczki - wiesz może, co się dzieje z Mary Stanford? Dzięki jej "diabelskim podszeptom" trafiłam tutaj i bardzo się z tego cieszę, jednak bardzo długo nie dała znaku życia i trochę mi przykro, jako że jej blog też jest (był?) super. :(
Dziękuję, bardzo mi miło! Pracuję nad drugą częścią do Misteriów, z pewnością niedługo się pojawi :)
OdpowiedzUsuńDiabelskie Podszepty na pewno będą kontynuowane, Mary Stanford z pewnością dałaby znać, gdyby zawieszała bloga. Prawdopodobnie trzeba poczekać na jej przypływ weny :>