Witajcie!



Kilka słów o blogu.

1. Komentarze karmią wenę! (Ponaglenia także.)

2. Wszystkie opowiadania są mojego autorstwa.

3. Proszę o nie kopiowanie i nie rozpowszechnianie tekstów bez mojej zgody. Jest to plagiat i będę na to reagował.

4. Nie czerpię korzyści z prowadzenia bloga.

5. Jeśli autor którejś z grafik nie życzy sobie jej upubliczniania, wystarczy, że da znać w komentarzu pod postem, a grafika zostanie usunięta.

6. Jeśli nie zostawiasz opinii, pozostaw proszę ocenę pod przeczytanym opowiadaniem, aby nam wszystkim żyło się łatwiej i przyjemniej, a ja dzięki temu będę wiedział, co należy zmienić lub poprawić.

7. Ankiety są okresowo, na dole strony.

8.Większość bohaterów występujących w poniższych opowiadaniach została zaczerpnięta z istniejących już w popkulturze, rozpoznawalnych postaci. Tworząc fanfiction bądź slash, nie robię tego z powodów komercyjnych. Dziękuję za uwagę.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Dziewięć żywotów Kota - Irra Yaire!

Opowiadanie osadzone w klimatach Wiedźmina, brak odnośników do pierwotnej fabuły, fanfiction. Uwaga: przemoc i wulgaryzmy. +18






Rozdział 2


Irra yaire.
 - Skąd wziąłeś się tak daleko od domu, dzieciaku?
Elf posmutniał w jednej chwili, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
 - Mieszkałem w Hyadanie, to wcale nie jest tak daleko – zasępił się, chowając dłonie do kieszeni, jakby nagle zrobiło mu się zimno – Dlaczego pytasz?
 - Nieważne dlaczego ja pytam, ważne, że ty masz mi odpowiadać. - Vidhar zmarszczył brwi, próbując zapanować nad gniewem. Szczyl jeden śmiał mu jeszcze pyskować!
Słońce wzeszło na nieboskłon, rozjaśniając szare chmury i rzucając nikły poblask na rosnące po przeciwnej stronie drogi zdziczałe wrzosowisko. Ptaki rozochociły się już na dobre, ćwierkając zawzięcie nad ich głowami.
Kot nie miał jednak dobrego humoru. Na wschodzie widać było ciężkie, burzowe chmury, dokładnie takie same, jakie teraz zbierały się nad jego głową. Nie chciał wyciągać tych informacji siłą, ale wiedział, że zrobi to bez wahania, jeżeli chłopak go do tego zmusi.
 - Nie mieszkam w domu od sześciu lat. Cała moja rodzina zginęła w pogromie nieludzi, z którego ledwo uszedłem z życiem. Wcale nie byłem daleko. Najmowałem się za pieniądze różnych robót, ale zawsze wychodziło na to, że albo się nie nadaję, albo za mało staram, bo każdy elf to nierób i łajdak.
Jego głos był pusty. Enael patrzył przed siebie, na cichą ścianę prastarego lasu.
 - Czasem tak sobie myślę, że wolałbym mieszkać tam, ze zwierzętami. Potrafiłbym wtedy znaleźć sobie jedzenie i nikt nigdy nie powiedziałby, że takich jak ja powinna wybić zaraza. - zrobił nieco drżący wdech, wyrzucając z siebie kolejne słowa tak, jakby pozbywał się przy tym wielkiego ciężaru – Dawno temu mieliśmy ponoć własny dwór, swoje miasta, a nawet odrębne dialekty... Było nas tylu, że ludzie drżeli przed naszą potęgą... A potem... Co takiego mogło się zdarzyć, że takie szuje rządzą teraz światem?... - i głos mu się załamał. Elf ukrył twarz w dłoniach, siadając na ziemi.
 - Dwór? - podchwycił Vidhar, całkowicie ignorując resztę wypowiedzi – Kto miał ten dwór?
Enael podniósł na niego wzrok i pociągnął cicho nosem. Odgarnął do tyłu kosmyki swoich kasztanowych włosów, nawijając jeden z nich na palec. Byłoby to nawet ujmujące, gdyby nie przedstawiał swoim wyglądem obrazu nędzy i rozpaczy.
 - No... My. - bąknął niepewnie, zdziwiony podekscytowaniem w chłodnym zwykle głosie Kota – Moja rodzina. Irra yaire. Słyszałeś o niej? Władaliśmy kiedyś naturą tak, jak wy, ludzie, podporządkowaliście sobie lasy. Wystarczył rozkaz i trochę mocy, żeby zwierzęta i rośliny naginały się do naszej woli. Ale to już przepadło. Tej mocy nie ma. Od bardzo dawna nikt jej nie wyczuł.
 - Nie jestem człowiekiem, smarkaczu. Nie nazywaj mnie tak. Pomiędzy ludźmi jestem mutantem, wynaturzeniem. Pozwolę sobie zostać przy tej wersji. - poinstruował go Kot, zaczynając pakować rzeczy do juków – Irra yaire, mówisz? Coś obiło mi się o uszy.
Schował skóry, dogasił ognisko. Założył stalową rękawicę, przyglądając się ostrym załamaniom metalu.
 - Tak się składa, że was szukałem. Szkoda, że zostałeś ostatni, ale to nic, damy sobie radę.
Enael pobladł nagle.
 - Szukałeś?...
Na ustach Kota zaigrał chłodny, nieprzyjemny uśmieszek.
 - Taak... - odparł, zaciskając klamrę na przedramieniu – I znalazłem ciebie. Powiedz mi, drogi Enaelu... Czy irra yaire mieli jakiś wrogów? Kogoś, kto mógłby chcieć waszej śmierci? Mieliście może pomiędzy sobą jakiś spór? O cokolwiek... Ziemie, władzę, artefakty?... - w jego oczach coś błysnęło przy wypowiadaniu ostatniego słowa – To bardzo ważne.
 - Nie, oczywiście, że nie. - zaparł się szybko chłopak, kręcąc dodatkowo głową dla wzmocnienia prawdziwości tych słów – Dlaczego chcesz to wiedzieć? Czego ode mnie chcesz?
Vidhar nie uwierzył, szybko poddając się zniecierpliwieniu. Bez słowa ostrzeżenia podszedł do chłopaka, pochylił się i chwycił go za gardło.
 - Słuchaj mnie. Posłuchaj bardzo uważnie, elfie. Uratowałem ci wczoraj życie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebym dzisiaj cię go pozbawił. Odpowiadaj zgodnie z prawdą, a może ci je zostawię... - wycedził, wbijając stal w jego miękkie podgardle tak, aby jednak nie przeciąć skóry. Jego twarz zmieniła się w grymas złości i kiepsko skrywanej chęci mordu – Ale nie obiecuję. W końcu irra yaire już nie istnieją, tak?
Elf popatrzył na niego ze strachem, a źrenice zwęziły mu się do dwóch maleńkich, czarnych punkcików. Nie wyrywał się jednak, bezwładnie wisząc w jego uścisku. Oddychał szybciej ale bardzo płytko, by stal nie wbiła mu się w odsłoniętą, napiętą skórę szyi.
 - Przepraszam!... Już nie będę... Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować... - jęknął błagalnie, próbując odsunąć jego rękę – Powiem ci prawdę, przysięgam!
Kot puścił go, prychając pogardliwie.
 - Spróbowałbyś inaczej. - warknął, odwracając się do niego plecami.
Brał głębokie, uspokajające wdechy, usilnie chcąc usunąć z żył nadmiar adrenaliny. To, że łatwo się denerwował, wynikało z błędu podczas mutacji. Przemiana była niepełna, bo zamiast pozbawić go uczuć, wszystkie odczucia zmieniły się właśnie w to jedno – niepowstrzymywaną agresję.
Usłyszał, jak dzieciak do niego podchodzi. Wbrew wszelkim zasadom i zdrowemu rozsądkowi, elf, zamiast uciec w te pędy w drugą stronę, przyszedł do niego i oplótł go swoimi wątłymi rękami w pasie. Zrobił to podświadomie, ale efekt był skuteczny. Mężczyzna zaczął się uspokajać.
 - Przepraszam, Vidharze. Nie wiedziałem, że tak ci na tym zależy. - wyszeptał, wtulając się w jego plecy – Nie chcę, żebyś był na mnie zły. Jesteś pierwszą osobą, która wzięła mnie w obronę. Nie jestem niewdzięcznikiem, jeśli sprawiłem takie wrażenie. Po prostu... Nie zostawiaj mnie tutaj, dobrze?
Od kiedy to pozwolił mu się przytulać? Chyba przegapił ten moment.
 - Weź przestań. - burknął Vidhar, nie wiedząc, co ma teraz zrobić – Odklej się ode mnie, nie jestem twoją matką, do cholery. Chyba nie myślałeś, że będę cię ze sobą ciągał? - może to było głupie, ale w całym jego nędznym życiu nikt się do niego nie przytulił z własnej woli, a tym bardziej nikt nie chciał przebywać z nim sam na sam. Ten dzieciak musiał być naprawdę naiwny, skoro lepił się do niego z tak nieuzasadnioną ufnością. Przecież wystarczył jeden gest, żeby skręcić mu kark!
Ale elf nie wiedział, że Kot chciał zrobić mu krzywdę. Trzymał go kurczowo, jakby bał się, że ktoś zaraz zabierze go z powrotem do tamtych wieśniaków i jego koszmar zacznie się od nowa. Były wiedźmin dawał mu złudne odczucie bezpieczeństwa i nadziei, której nie zaznał od dziecięcych lat. Bo niby czemu ktoś, kto uratował mu życie, miałby chcieć dla niego źle?
 - Jest mi zimno. - mruknął, wtulając nos w kaptur jego wełnianego płaszcza – Jeśli odpowiem ci na pytania, weźmiesz mnie ze sobą?
 - Mowy nie ma! - warknął Vidhar, strząsając z siebie jego ręce – Odpowiesz mi na pytania, a potem idziesz swoją drogą. Nie będę cię niańczył, smarkaczu. Mam robotę do wykonania.
Kot uciekł od niego aż na drugą stronę obozu, do swojego konia. Oczywiście zrobił to tak, jakby odszedł do niego od niechcenia, ale prawda była taka, że gdzieś w środku niego rozpaliła się iskra prawdziwego przerażenia.
Ten dotyk, niewinny uścisk drobnego, nieznajomego elfa, obudził w jego sercu coś, czego mężczyzna nie spodziewał się w sobie odkryć.
Była to troska.
 - Dasz mi pić? - zapytał chłopak, obejmując się ciasno ramionami. Wbił wzrok w ziemię, zawstydzony swoją poprzednią śmiałością. Właśnie przytulił się do obcego mężczyzny! Do mordercy – kogoś, kto sam o sobie mówił, że robi to dla przyjemności! Ale było mu wtedy tak ciepło... Nie żałował tego.
 - Weź sobie, bukłak jest przy jukach.
Nie okulbaczył jeszcze konia, więc cały sprzęt leżał na ziemi, omotany skórami. I dobrze, bo dzięki temu nie musiał konfrontować się z błagalnym spojrzeniem dzieciaka, który próbował wymóc na nim poczucie winy.
Kot wiedział już, że będzie za nim tęsknił.
***
 - To było na dwa lata przed pogromem. Przyszli do nas jacyś ludzie, czarodzieje. Pytali o dawną magię i chcieli przeszukać nasz dom. Ojciec odmówił i wygonił ich razem ze stryjem, i przez dwa tygodnie mieliśmy spokój. A potem wrócili z nakazem przeszukania i pięcioma zbrojnymi. Nic nie mogliśmy zrobić. Zabrali jakiś stary kryształowy kielich, który ojciec uwielbiał oglądać przy południowym słońcu oraz taki dziwny miecz, nienadający się do walki. Porozrzucali rzeczy, połamali meble i wyszli, całkowicie z siebie zadowoleni. Nawet nie wiedziałem, po co ojcu broń, skoro nie potrafił z niej skorzystać. - Enael otarł usta, chowając bukłak na miejsce – Tego samego wieczoru zapukał do nas dziwny gość. Było już po zmroku, pamiętam jak światło gwiazd oświetliło jego twarz. Miał włosy koloru krwi i bliznę przez pół twarzy. Pytał o miecz, chciał go kupić. Proponował za niego takie sumy, że moglibyśmy kupić sobie ziemię i postawić tam cały pałac. Kiedy dowiedział się, że już go nie mamy, nie uwierzył. Zesłał na nas klątwę i poszedł sobie mówiąc, że zrobi wszystko, żeby go mieć. A potem zabili mi rodzinę i spalili cały dom. To wszystko.
Vidhar gładził końską grzywę, słuchając opowieści ze znudzonym wyrazem twarzy, choć w głębi siebie klął wniebogłosy. Czy wszystko zawsze musiało się komplikować?
 - Potrafiłbyś go rozpoznać? - zapytał w końcu, poddając się biegowi wydarzeń.
 - Tak, wszędzie.
Czyli, że jednak będzie musiał go niańczyć. Pięknie.
 - Mówił, jak się nazywa?
 - Nie. Ale miał taki zimny, syczący głos, jakby był jaszczurką a nie człowiekiem. I ubierał się na modłę arystokratów z Cintry.
Cintra. Trzy dni drogi stąd. Trzy dni użerania się z dzieciakiem. Da radę.
 - Dobrze. Pojedziemy tam. Potrafisz osiodłać konia? Ty w ogóle cokolwiek potrafisz? Nie cierpię darmozjadów. - westchnął Vidhar, rzucając chłopakowi zniechęcone spojrzenie.
Trzy dni mordęgi z nieprzyzwoicie uroczym chłopcem. Istna tragedia.
 - Potrafię. I umiem jeździć konno. Mogę też polować i robić dobre jedzenie. - elf rozweselił się, patrząc na niego z wyraźną wdzięcznością – Mogę zrobić, co tylko chcesz.
Co chce? Chce, żeby zamknął tą swoją piękną buźkę. Irytowała go.
 - Osiodłaj konia, zobaczymy, czy jesteś tak zdolny, jak twierdzisz. Będę miał cię na oku. Lepiej tego nie spartacz.
Wiedział, że dzieciak da sobie radę. Wiedział też, że nawet jeśli zrobi to perfekcyjnie, on zgani go i tak. Dla zasady.
 - Pośpiesz się.
Kot usiadł pod drzewem i wyjął zza pazuchy fajkę.
Czasem dobrze było znać zaklęcia, nawet te najprostsze. Zaciągnął się dymem, obserwując, jak smukły elf uwija się bez wysiłku przy dwukrotnie większym od niego koniu.
Pyknął z fajki, uśmiechając się kącikiem ust.
Promyki słońca padały na alabastrową skórę i iskrzyły się na brązowych włosach, uwydatniając jego radosne zaangażowanie i zjawiskową, delikatną urodę. Brudne, wymięte ubranie zdawało się kalać to piękno, a Kot lubił przecież patrzeć na ładne osoby.
Postanowił, że w najbliższym mieście postara się o to, aby jego nowy nabytek prezentował się jeszcze lepiej. Może mała to satysfakcja, ale chciał mieć chociaż tyle. Zapamiętać go jako niewinne, wesołe, śliczne elfiątko.
Zanim ta ufność je zabije.
***
Jechali traktem, deszcz siąpił z nieba zapowiadając dobrze już słyszalną, nadchodzącą ulewę. W dali rozbrzmiał odgłos gromu, błyskawica przecięła zygzakiem zachmurzone niebo.
Było fatalnie - jak na dwuosobową podróż - z bezbronnym, dygoczącym z zimna dzieciakiem i obładowanym do granic wytrzymałości, zmęczonym już koniem. Coś w końcu musiało pójść nie tak.
 - Vidhar?... - Enael uniósł się odrobinę, próbując przekrzyczeć dźwięk nadchodzącej wichury – Vidhar! Coś za nami idzie!
Kot odkręcił się w siodle, przeczesując wzrokiem teren. Mżawka momentalnie zmieniła się w deszcz, rozmywając wszystko w zasięgu paru kroków. Ale rzeczywiście. Były wiedźmin wyczuwał czyjąś obecność. To trochę tak, jakby w zasięg jego czujnika ruchu weszło coś dużego i pałającego potwornym, kilkutygodniowym głodem.
Po obu stronach odcinały ich ciemne ściany lasu. Droga biegła ostrymi zakrętami pomiędzy skalistymi wyłomami i wapiennymi, stromymi ścianami. Wjechali w wąwóz, a wąwozy – jak każdy dobrze wiedział – były najlepszym terenem na zakładanie pułapek. Nawet jeśli pod wpływem deszczu nie osuną się na nich kamienie, zawsze pozostawała możliwość podtopienia lub zasadzki.
Kot pluł sobie w brodę, że pojechał wygodniejszą trasą. Gdyby przedzierali się teraz przez chaszcze w lesie, miałby chociaż czyste sumienie.
 - Jak to wygląda? - odkrzyknął do elfa, jedną ręką chwytając lejce, a drugą sięgając po miecz – Jest duże, prawda?
Dzieciak wtulił się w niego ze strachem, patrząc gdzieś za siebie. Kiedy się odezwał, Vidhar wiedział, że było bardzo źle.
 - To coś ma pancerz i jest duże jak koń, tylko niższe. - powiedział mu do ucha, zaciskając kurczowo dłoń na jego ramieniu – A z tyłu macha jakby ogonem... zakrzywionym ogonem.
Skorpion ziarnisty, querth allamadium. Gatunek od lat uznany za wymarły. Potwór o szybkości pumy i o sile wołu. Jego kolec jadowy wynosił trzy cale, a jedna kropelka trucizny wystarczyła do zabicia siedmiu rosłych mężczyzn. Szczękoczułki rwały ofiarę na drobne kawałki, rozczłonkowując ją w przeciągu minuty i mieląc w otworze gębowym razem z kośćmi. Pożywienie preferowane – zwierzęta pastwiskowe oraz ludzie. Pożywienie pierwotne – sarny, dziki i większe zwierzęta drapieżne.
Vidhar tak naprawdę nie był wiedźminem. Źle przeszedł przemianę i od razu skazali go na wygnanie. O potworach wiedział tyle, co nauczył się kiedyś w Kaer Morhen z książek, bo zdroworozsądkowo unikał ich jak ognia, głosząc przy tym swoją ulubioną dewizę ,, prawdziwy Kot zabija tylko bestie w ludzkiej skórze, od całej reszty zrobili zaś wiedźminów.”
Mógł zrzucić dzieciaka i dać nażreć się bestii. Zrobiłby to w każdym innym wypadku, ale teraz nie mógł przemóc się, by po prostu zerwać z siebie jego ręce i odrzucić go do tyłu, prosto w szczęki potwora. Ten elf był w jakiś sposób wyjątkowy, chociaż Vidhar nigdy nie darzył ich sympatią.
 - Słuchaj mnie, dzieciaku. Zrobimy tak. Ty pojedziesz przodem i zatrzymasz się w pierwszej napotkanej karczmie a ja zajmę się naszym nieplanowanym gościem, jasne? To nie tak daleko. Rozsiodłasz konia i wynajmiesz pokój na piętrze, i będziesz tam na mnie czekał. W razie, gdybym nie wrócił, zajmij się Iskrą. To to wielkie, wytrwałe bydle, na którym siedzisz. Ale nie mów mu tego na głos. Bardzo się złości, jak nie oddaje się mu należnego szacunku – Vidhar uśmiechnął się krzywo, chyba tym rozbawiony – Jest jedyny w swoim rodzaju. Tak samo jak ja - źle przeszedł mutację.
Mężczyzna dostrzegł zarys potwora zaledwie kątem oka. Skorpion, jakby przecząc prawom grawitacji, wbijał swe odnóża w rozmiękłą ścianę wąwozu i szedł parę metrów nad nimi, próbując zablokować im drogę ucieczki.
 - Jeżeli cię tam nie znajdę, dorwę cię nawet na krańcu świata, możesz być tego pewien. Wtedy pożałujesz, że mnie nie posłuchałeś, przysięgam na wszystkich istniejących bogów.
Vidhar zeskoczył z konia, wyciągnął z juków drugi miecz. Zawsze miał przy sobie dwa. Ale nie srebrny i stalowy, jak to mieli w zwyczaju wiedźmini. Jeden był do zadawania szybkiej, a drugi powolnej śmierci.
Bo, zgodnie z zasadami Kota, zasady należało łamać.
 - Pieniądze masz w jukach. Jazda! - klepnął koński zad, zmuszając go do kłusu – Nie radzę ci się obijać, Enael, to bydle jest szybsze, niż myślisz!
I kiedy zniknęli mu z oczu, złożył palce w Znak.
 - Chodź no do mnie, przerośnięty pajęczaku... – warknął, zrzucając skorpiona ze ściany – Dzisiaj nie będziesz żarł żadnego elfiego mięsa.
***
To było głupie i naiwne, zaufać tak elfiemu, nieznanemu podrostkowi. Vidhar nie spodziewał się go więcej zobaczyć. Nawet, jeżeli cudem uszedłby z życiem, każdy na miejscu Enaela postąpiłby dokładnie tak samo – zebrał manatki i zniknął gdzieś na drugim końcu świata.
Ale Vidhar miał już swoje lata. I jako Kot, i jako zwykły najemnik przeżył wiele, widział jeszcze więcej i, na dobrą sprawę, nic już nie trzymało go na tym ziemskim padole. Może bohaterska walka z potworem nie była wcale złym zakończeniem? Może zdoła odkupić się chociaż trochę, zanim jego spaczona dusza trafi do sądu umarłych? Może jakoś to będzie. A nawet jeśli nie, to przynajmniej dzieciak będzie miał lepszy start.
Skorpion ziarnisty podchodził do niego bardzo powoli, machając odwłokiem niczym wahadłem, raz w prawo, raz w lewo. Był pokryty zielonymi plamami, a metrowe szczypce przypominały swym kolorem błoto. Rzeczywiście przypominał wielkością konia, jednak poruszał się tuż przy ziemi, będąc o d niego o trzy razy niższym. Jego czarne oczka wlepiały się w postać mężczyzny z wyraźnym, nieukrywanym głodem.
 - Irra yaire, co? Zabawne, do czego mnie to doprowadziło. - powiedział cicho najemnik, robiąc młynka oba ostrzami, by przykuć jego uwagę – Padnij, by powstać. Co za durna dewiza.
Zanim skorpion zdołał zamachnąć się odwłokiem, Vidhar zeskakiwał już prosto na jego łeb.
Mówiono, że kropla jadu mogła zabić siedmiu dorosłych wojów. Nikt zaś nie wiedział, ile kropel powinno powalić samotnego Kota.
***
Enael siedział w kącie małej izdebki, obejmując ramionami własne kolana. Był zziębnięty, obolały i chyba złapała go gorączka, ale nie myślał o tym ani przez chwilę. Co jakiś czas ocierał tylko swoje załzawione oczy.
Jeśli on nie przyjdzie, nic już nie będzie miało sensu. Pojawił się znikąd, dał mu nowe życie, a potem zostawił go samego, tak samo jak wszyscy: ojciec, matka, stryj, stara kobiecina u której pracował; jak zarządca Rudner, jedyny człowiek, dzięki któremu miał przez tydzień co jeść i jak wiejska wiedźma Sybilla, dająca mu nocleg, gdy trwał pogrom nieludzi. Pojawili się w jego życiu na moment, by zniknąć bez śladu, zabierając ze sobą resztki nadziei. Jedyne, czego pragnął, to chociaż chwili bezpieczeństwa. Czegoś, co ludzie mieli codziennie, a o co on sam walczył każdego dnia, zwykle ponosząc sromotną klęskę. Bo przecież komu potrzebna była elfia przybłęda - bez pieniędzy, bez kwalifikacji, bez niczego? Czas elfów skończył się już dawno, nie pozostały po nim nawet wspomnienia. Jedynie przelana krew i wygasłe pogorzeliska wskazywały na te zamierzchłe tragedie, gdzie nieludzi wybijano niczym niebezpieczne zwierzęta, całymi setkami.
Teraz zostało tylko przetrwanie.
Jeżeli Vidhar nie przyjdzie, Enael wróci po niego, gdy tylko przestanie lać. Chciał odnaleźć jego szczątki i dać mu godny pochówek, bo wiedział, że nikt inny nie zechce zrobić tego dla odmieńca, Kota.
Ale ten Kot był inny. Był dobry dla niego, to wystarczyło. Nieważne, co robił kiedyś. Zaopiekował się nim, Enaelem, nawet jak się tego tak zawzięcie wypierał.
Deszcz łomotał o okna, spływał całymi strugami, tak samo jak elfie łzy.
Chłopak nie wierzył w cuda a jego zasób nadziei wyczerpał się wraz z oświadczeniem mężczyzny: ,, w razie, gdybym nie wrócił, zajmij się Iskrą”.
Gdyby Vidhar wiedział, że wróci, nie powiedziałby tego.
Na zewnątrz rozległ się dźwięk ciężkich kroków. Elf schował się w sobie jeszcze bardziej, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Kiedy zamawiał i płacił za pokój, był śledzony przez siedzącego w kącie izby, pijanego żołnierza. Człowiek z pewnością rozpoznał w nim elfa. Co gorsza, widział, iż elf jest samotny.
A samotne elfy z sakiewką przy boku były bardzo łatwym łupem.
Drzwi otworzyły się z hukiem, wpuszczając do środka zakapturzoną postać. W tym samym momencie błyskawica przecięła niebo, rozświetlając mokrą twarz białowłosego przybysza.
Vidhar zatoczył się, zamknął drzwi i bezsilnie osunął się po ścianie.
 - Mówili, że kropla jadu zabija siedem osób... - wychrypiał, łapiąc z trudem powietrze – Ale koty mają po dziewięć żyć, dzieciaku.
Chłopak z niedowierzaniem podniósł na niego wzrok.
 - Vidhar!
Przypadł do mężczyzny, oplótł go ramionami, przycisnął twarz do jego ciepłej jeszcze skóry pomiędzy barkiem a szyją.
 - Żyjesz, nie zostawiłeś mnie! - wymamrotał z radością.
 - Żyję, ale co to za życie - mężczyzna objął go jednym ramieniem, przez jego twarz przemknął grymas bólu. - Ten pająk mnie dorwał. Nie pociągnę długo. Chciałem ci tylko powiedzieć, że...
 - Cii... - elf zsunął mu kaptur z głowy i ujął dłońmi jego chorobliwie bladą twarz – Teraz już wszystko będzie dobrze, zaopiekuję się tobą! Będziemy razem, ty i ja, rozumiesz?
Na ustach Kota wykwitł blady, niepewny uśmiech. Wyciągnął drżącą rękę i pogładził go lekko po włosach.
 - Pewnie. - skłamał, nadal się uśmiechając.
Nieważne, co chciał powiedzieć. Nie miał ochoty psuć tej chwili. To w końcu był ich ostatni moment, nie widział sensu zakłócać go błahymi słowami. Jedna kropla może by go i nie zabiła, ale skorpion wstrzyknął mu pod skórę dużo więcej, niż jedną kroplę.
Enael bardzo starał się powstrzymać panikę.
 - Będziemy razem. - powtórzył, słysząc jak łamie mu się głos – Dasz sobie radę, byłeś przecież wiedźminem. To wiedźmini zabijają potwory, nie na odwrót! Położysz się do łóżka i wyzdrowiejesz do rana, prawda? - odgarnął z jego twarzy mokre kosmyki, odsłaniając świeże rozcięcie wzdłuż policzka – A potem pojedziemy na Iskrze do Cintry.
Vidhar oddychał chrapliwie. Pomiędzy segmentami skórzanej zbroi ukazała się krew. Dużo krwi.
 - Przepraszam – powiedział niewyraźnie, tracąc czucie w rękach – Nigdy nie byłem udanym wiedźminem.
I zsunął się bezładnie na ziemię, znacząc ją rozrastającą się plamą czerwieni.


2 komentarze:

  1. Ten Enael jest taki uroczy! Vidhar na pewno nigdy by go nie skrzywdził, prawda? Tak bardzo do siebie pasują, że chyba bym tego nie przeżyła. Nie wiem co zrobię jak uśmiercisz któregoś z nich. Piszesz na prawdę cudownie, wiem że się powtarzam ale taka prawda!

    OdpowiedzUsuń
  2. Poważnie zastanawiam się nad dopisaniem do tej trylogii jakiegoś ładnego epilogu, co na to czytelnicy? :]

    OdpowiedzUsuń