Opowiadanie osadzone w klimatach Wiedźmina, brak odnośników do pierwotnej fabuły, fanfiction. Uwaga: przemoc i wulgaryzmy. +18
Rozdział 2
- Skąd wziąłeś się tak daleko od domu, dzieciaku?
Elf posmutniał w jednej chwili, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Mieszkałem w Hyadanie, to wcale nie jest tak daleko – zasępił
się, chowając dłonie do kieszeni, jakby nagle zrobiło mu się
zimno – Dlaczego pytasz?
- Nieważne dlaczego ja pytam, ważne, że ty masz mi odpowiadać. -
Vidhar zmarszczył brwi, próbując zapanować nad gniewem. Szczyl
jeden śmiał mu jeszcze pyskować!
Słońce wzeszło na nieboskłon, rozjaśniając szare chmury i
rzucając nikły poblask na rosnące po przeciwnej stronie drogi zdziczałe wrzosowisko. Ptaki rozochociły się już na dobre,
ćwierkając zawzięcie nad ich głowami.
Kot nie miał jednak dobrego humoru. Na wschodzie widać było
ciężkie, burzowe chmury, dokładnie takie same, jakie teraz
zbierały się nad jego głową. Nie chciał wyciągać tych
informacji siłą, ale wiedział, że zrobi to bez wahania, jeżeli
chłopak go do tego zmusi.
- Nie mieszkam w domu od sześciu lat. Cała moja rodzina zginęła w
pogromie nieludzi, z którego ledwo uszedłem z życiem. Wcale nie
byłem daleko. Najmowałem się za pieniądze różnych robót, ale
zawsze wychodziło na to, że albo się nie nadaję, albo za mało
staram, bo każdy elf to nierób i łajdak.
Jego głos był pusty. Enael patrzył przed siebie, na cichą ścianę
prastarego lasu.
- Czasem tak sobie myślę, że wolałbym mieszkać tam, ze
zwierzętami. Potrafiłbym wtedy znaleźć sobie jedzenie i nikt
nigdy nie powiedziałby, że takich jak ja powinna wybić zaraza. -
zrobił nieco drżący wdech, wyrzucając z siebie kolejne słowa
tak, jakby pozbywał się przy tym wielkiego ciężaru – Dawno temu mieliśmy ponoć własny dwór, swoje miasta, a nawet
odrębne dialekty... Było nas tylu, że ludzie drżeli przed naszą
potęgą... A potem... Co takiego mogło się zdarzyć, że takie
szuje rządzą teraz światem?... - i głos mu się załamał. Elf
ukrył twarz w dłoniach, siadając na ziemi.
- Dwór? - podchwycił Vidhar, całkowicie ignorując resztę
wypowiedzi – Kto miał ten dwór?
Enael podniósł na niego wzrok i pociągnął cicho nosem. Odgarnął
do tyłu kosmyki swoich kasztanowych włosów, nawijając jeden z
nich na palec. Byłoby to nawet ujmujące, gdyby nie przedstawiał
swoim wyglądem obrazu nędzy i rozpaczy.
- No... My. - bąknął niepewnie, zdziwiony podekscytowaniem w
chłodnym zwykle głosie Kota – Moja rodzina. Irra yaire.
Słyszałeś o niej? Władaliśmy kiedyś naturą tak, jak wy,
ludzie, podporządkowaliście sobie lasy. Wystarczył rozkaz i
trochę mocy, żeby zwierzęta i rośliny naginały się do naszej
woli. Ale to już przepadło. Tej mocy nie ma. Od bardzo dawna nikt
jej nie wyczuł.
- Nie jestem człowiekiem, smarkaczu. Nie nazywaj mnie tak. Pomiędzy
ludźmi jestem mutantem, wynaturzeniem. Pozwolę sobie zostać przy
tej wersji. - poinstruował go Kot, zaczynając pakować rzeczy do
juków – Irra yaire, mówisz? Coś obiło mi się o uszy.
Schował skóry, dogasił ognisko. Założył stalową rękawicę,
przyglądając się ostrym załamaniom metalu.
- Tak się składa, że was szukałem. Szkoda, że zostałeś ostatni,
ale to nic, damy sobie radę.
Na ustach Kota zaigrał chłodny, nieprzyjemny uśmieszek.
- Taak... - odparł, zaciskając klamrę na przedramieniu – I
znalazłem ciebie. Powiedz mi, drogi Enaelu... Czy irra yaire
mieli jakiś wrogów? Kogoś, kto mógłby chcieć waszej śmierci?
Mieliście może pomiędzy sobą jakiś spór? O cokolwiek...
Ziemie, władzę, artefakty?... - w jego oczach coś błysnęło
przy wypowiadaniu ostatniego słowa – To bardzo ważne.
- Nie, oczywiście, że nie. - zaparł się szybko chłopak, kręcąc
dodatkowo głową dla wzmocnienia prawdziwości tych słów –
Dlaczego chcesz to wiedzieć? Czego ode mnie chcesz?
Vidhar nie uwierzył, szybko poddając się zniecierpliwieniu. Bez
słowa ostrzeżenia podszedł do chłopaka, pochylił się i chwycił
go za gardło.
- Słuchaj mnie. Posłuchaj bardzo uważnie, elfie. Uratowałem ci
wczoraj życie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebym dzisiaj cię go
pozbawił. Odpowiadaj zgodnie z prawdą, a może ci je zostawię...
- wycedził, wbijając stal w jego miękkie podgardle tak, aby
jednak nie przeciąć skóry. Jego twarz zmieniła się w grymas
złości i kiepsko skrywanej chęci mordu – Ale nie obiecuję. W
końcu irra yaire już nie istnieją, tak?
Elf popatrzył na niego ze strachem, a źrenice zwęziły mu się do
dwóch maleńkich, czarnych punkcików. Nie wyrywał się jednak,
bezwładnie wisząc w jego uścisku. Oddychał szybciej ale bardzo
płytko, by stal nie wbiła mu się w odsłoniętą, napiętą skórę
szyi.
- Przepraszam!... Już nie będę... Przepraszam, nie chciałem cię
zdenerwować... - jęknął błagalnie, próbując odsunąć jego
rękę – Powiem ci prawdę, przysięgam!
Kot puścił go, prychając pogardliwie.
- Spróbowałbyś inaczej. - warknął, odwracając się do niego
plecami.
Brał głębokie, uspokajające wdechy, usilnie chcąc usunąć z żył
nadmiar adrenaliny. To, że łatwo się denerwował, wynikało z
błędu podczas mutacji. Przemiana była niepełna, bo zamiast
pozbawić go uczuć, wszystkie odczucia zmieniły się właśnie w to
jedno – niepowstrzymywaną agresję.
Usłyszał, jak dzieciak do niego podchodzi. Wbrew wszelkim zasadom i
zdrowemu rozsądkowi, elf, zamiast uciec w te pędy w drugą stronę,
przyszedł do niego i oplótł go swoimi wątłymi rękami w pasie.
Zrobił to podświadomie, ale efekt był skuteczny. Mężczyzna
zaczął się uspokajać.
- Przepraszam, Vidharze. Nie wiedziałem, że tak ci na tym zależy. -
wyszeptał, wtulając się w jego plecy – Nie chcę, żebyś był
na mnie zły. Jesteś pierwszą osobą, która wzięła mnie w
obronę. Nie jestem niewdzięcznikiem, jeśli sprawiłem takie
wrażenie. Po prostu... Nie zostawiaj mnie tutaj, dobrze?
Od kiedy to pozwolił mu się przytulać? Chyba przegapił ten
moment.
- Weź przestań. - burknął Vidhar, nie wiedząc, co ma teraz zrobić
– Odklej się ode mnie, nie jestem twoją matką, do cholery.
Chyba nie myślałeś, że będę cię ze sobą ciągał? -
może to było głupie, ale w całym jego nędznym życiu nikt się
do niego nie przytulił z własnej woli, a tym bardziej nikt nie
chciał przebywać z nim sam na sam. Ten dzieciak musiał być
naprawdę naiwny, skoro lepił się do niego z tak nieuzasadnioną
ufnością. Przecież wystarczył jeden gest, żeby skręcić mu
kark!
Ale elf nie wiedział, że Kot chciał zrobić mu krzywdę. Trzymał
go kurczowo, jakby bał się, że ktoś zaraz zabierze go z powrotem
do tamtych wieśniaków i jego koszmar zacznie się od nowa. Były
wiedźmin dawał mu złudne odczucie bezpieczeństwa i nadziei,
której nie zaznał od dziecięcych lat. Bo niby czemu ktoś, kto uratował mu życie, miałby chcieć dla niego źle?
- Jest mi zimno. - mruknął, wtulając nos w kaptur jego wełnianego
płaszcza – Jeśli odpowiem ci na pytania, weźmiesz mnie ze sobą?
- Mowy nie ma! - warknął Vidhar, strząsając z siebie jego ręce –
Odpowiesz mi na pytania, a potem idziesz swoją drogą. Nie będę
cię niańczył, smarkaczu. Mam robotę do wykonania.
Kot uciekł od niego aż na drugą stronę obozu, do swojego konia.
Oczywiście zrobił to tak, jakby odszedł do niego od niechcenia,
ale prawda była taka, że gdzieś w środku niego rozpaliła się
iskra prawdziwego przerażenia.
Ten dotyk, niewinny uścisk drobnego, nieznajomego elfa, obudził w
jego sercu coś, czego mężczyzna nie spodziewał się w sobie
odkryć.
- Dasz mi pić? - zapytał chłopak, obejmując się ciasno ramionami.
Wbił wzrok w ziemię, zawstydzony swoją poprzednią śmiałością.
Właśnie przytulił się do obcego mężczyzny! Do mordercy –
kogoś, kto sam o sobie mówił, że robi to dla przyjemności! Ale
było mu wtedy tak ciepło... Nie żałował tego.
- Weź sobie, bukłak jest przy jukach.
Nie okulbaczył jeszcze konia, więc cały sprzęt leżał na ziemi,
omotany skórami. I dobrze, bo dzięki temu nie musiał konfrontować
się z błagalnym spojrzeniem dzieciaka, który próbował wymóc na
nim poczucie winy.
Kot wiedział już, że będzie za nim tęsknił.
- To było na dwa lata przed pogromem. Przyszli do nas jacyś ludzie,
czarodzieje. Pytali o dawną magię i chcieli przeszukać nasz dom.
Ojciec odmówił i wygonił ich razem ze stryjem, i przez dwa
tygodnie mieliśmy spokój. A potem wrócili z nakazem przeszukania
i pięcioma zbrojnymi. Nic nie mogliśmy zrobić. Zabrali jakiś
stary kryształowy kielich, który ojciec uwielbiał oglądać przy
południowym słońcu oraz taki dziwny miecz, nienadający się do
walki. Porozrzucali rzeczy, połamali meble i wyszli, całkowicie z
siebie zadowoleni. Nawet nie wiedziałem, po co ojcu broń, skoro
nie potrafił z niej skorzystać. - Enael otarł usta, chowając
bukłak na miejsce – Tego samego wieczoru zapukał do nas dziwny
gość. Było już po zmroku, pamiętam jak światło gwiazd
oświetliło jego twarz. Miał włosy koloru krwi i bliznę przez
pół twarzy. Pytał o miecz, chciał go kupić. Proponował za
niego takie sumy, że moglibyśmy kupić sobie ziemię i postawić
tam cały pałac. Kiedy dowiedział się, że już go nie mamy, nie
uwierzył. Zesłał na nas klątwę i poszedł sobie mówiąc, że
zrobi wszystko, żeby go mieć. A potem zabili mi rodzinę i spalili
cały dom. To wszystko.
Vidhar gładził końską grzywę, słuchając opowieści ze
znudzonym wyrazem twarzy, choć w głębi siebie klął wniebogłosy.
Czy wszystko zawsze musiało się komplikować?
- Potrafiłbyś go rozpoznać? - zapytał w końcu, poddając się
biegowi wydarzeń.
Czyli, że jednak będzie musiał go niańczyć. Pięknie.
- Nie. Ale miał taki zimny, syczący głos, jakby był jaszczurką a
nie człowiekiem. I ubierał się na modłę arystokratów z Cintry.
Cintra. Trzy dni drogi stąd. Trzy dni użerania się z dzieciakiem.
Da radę.
- Dobrze. Pojedziemy tam. Potrafisz osiodłać konia? Ty w ogóle
cokolwiek potrafisz? Nie cierpię darmozjadów. - westchnął
Vidhar, rzucając chłopakowi zniechęcone spojrzenie.
Trzy dni mordęgi z nieprzyzwoicie uroczym chłopcem. Istna tragedia.
- Potrafię. I umiem jeździć konno. Mogę też polować i robić
dobre jedzenie. - elf rozweselił się, patrząc na niego z wyraźną
wdzięcznością – Mogę zrobić, co tylko chcesz.
Co chce? Chce, żeby zamknął tą swoją piękną buźkę. Irytowała
go.
- Osiodłaj konia, zobaczymy, czy jesteś tak zdolny, jak twierdzisz.
Będę miał cię na oku. Lepiej tego nie spartacz.
Wiedział, że dzieciak da sobie radę. Wiedział też, że nawet
jeśli zrobi to perfekcyjnie, on zgani go i tak. Dla zasady.
Kot usiadł pod drzewem i wyjął zza pazuchy fajkę.
Czasem
dobrze było znać zaklęcia, nawet te najprostsze. Zaciągnął się
dymem, obserwując, jak smukły elf uwija się bez wysiłku przy
dwukrotnie większym od niego koniu.
Pyknął z fajki, uśmiechając się kącikiem ust.
Promyki słońca padały na alabastrową skórę i iskrzyły się na
brązowych włosach, uwydatniając jego radosne zaangażowanie i
zjawiskową, delikatną urodę. Brudne, wymięte ubranie zdawało się
kalać to piękno, a Kot lubił przecież patrzeć na ładne
osoby.
Postanowił,
że w najbliższym mieście postara się o to, aby jego nowy nabytek
prezentował się jeszcze lepiej. Może mała to satysfakcja, ale
chciał mieć chociaż tyle. Zapamiętać go jako niewinne, wesołe,
śliczne elfiątko.
Zanim ta ufność je zabije.
Jechali traktem, deszcz siąpił z nieba zapowiadając dobrze już
słyszalną, nadchodzącą ulewę. W dali rozbrzmiał odgłos gromu,
błyskawica przecięła zygzakiem zachmurzone niebo.
Było
fatalnie - jak na dwuosobową podróż - z bezbronnym, dygoczącym z zimna dzieciakiem i obładowanym do granic
wytrzymałości, zmęczonym już koniem. Coś w końcu musiało pójść nie tak.
- Vidhar?... - Enael uniósł się odrobinę, próbując przekrzyczeć
dźwięk nadchodzącej wichury – Vidhar! Coś za nami idzie!
Kot odkręcił się w siodle, przeczesując wzrokiem teren. Mżawka
momentalnie zmieniła się w deszcz, rozmywając wszystko w zasięgu
paru kroków. Ale rzeczywiście. Były wiedźmin wyczuwał czyjąś
obecność. To trochę tak, jakby w zasięg jego czujnika ruchu
weszło coś dużego i pałającego potwornym, kilkutygodniowym
głodem.
Po obu stronach odcinały ich ciemne ściany lasu. Droga biegła
ostrymi zakrętami pomiędzy skalistymi wyłomami i wapiennymi,
stromymi ścianami. Wjechali w wąwóz, a wąwozy – jak każdy
dobrze wiedział – były najlepszym terenem na zakładanie pułapek.
Nawet jeśli pod wpływem deszczu nie osuną się na nich kamienie,
zawsze pozostawała możliwość podtopienia lub zasadzki.
Kot pluł sobie w brodę, że pojechał wygodniejszą trasą. Gdyby
przedzierali się teraz przez chaszcze w lesie, miałby chociaż
czyste sumienie.
- Jak to wygląda? - odkrzyknął do elfa, jedną ręką chwytając
lejce, a drugą sięgając po miecz – Jest duże, prawda?
Dzieciak wtulił się w niego ze strachem, patrząc gdzieś za
siebie. Kiedy się odezwał, Vidhar wiedział, że było bardzo źle.
- To coś ma pancerz i jest duże jak koń, tylko niższe. -
powiedział mu do ucha, zaciskając kurczowo dłoń na jego ramieniu
– A z tyłu macha jakby ogonem... zakrzywionym ogonem.
Skorpion ziarnisty, querth allamadium. Gatunek od lat uznany za
wymarły. Potwór o szybkości pumy i o sile wołu. Jego kolec jadowy
wynosił trzy cale, a jedna kropelka trucizny wystarczyła do zabicia
siedmiu rosłych mężczyzn. Szczękoczułki rwały ofiarę na drobne
kawałki, rozczłonkowując ją w przeciągu minuty i mieląc w
otworze gębowym razem z kośćmi. Pożywienie preferowane –
zwierzęta pastwiskowe oraz ludzie. Pożywienie pierwotne – sarny,
dziki i większe zwierzęta drapieżne.
Vidhar tak naprawdę nie był wiedźminem. Źle przeszedł przemianę
i od razu skazali go na wygnanie. O potworach wiedział tyle, co nauczył się kiedyś w Kaer Morhen z książek, bo zdroworozsądkowo
unikał ich jak ognia, głosząc przy tym swoją ulubioną dewizę ,,
prawdziwy Kot zabija tylko bestie w ludzkiej skórze, od całej
reszty zrobili zaś wiedźminów.”
Mógł zrzucić dzieciaka i dać nażreć się bestii. Zrobiłby to w
każdym innym wypadku, ale teraz nie mógł przemóc się, by po
prostu zerwać z siebie jego ręce i odrzucić go do tyłu, prosto w
szczęki potwora. Ten elf był w jakiś sposób wyjątkowy, chociaż
Vidhar nigdy nie darzył ich sympatią.
- Słuchaj mnie, dzieciaku. Zrobimy tak. Ty pojedziesz przodem i
zatrzymasz się w pierwszej napotkanej karczmie a ja zajmę się
naszym nieplanowanym gościem, jasne? To nie tak daleko. Rozsiodłasz
konia i wynajmiesz pokój na piętrze, i będziesz tam na mnie
czekał. W razie, gdybym nie wrócił, zajmij się Iskrą. To to
wielkie, wytrwałe bydle, na którym siedzisz. Ale nie mów mu tego
na głos. Bardzo się złości, jak nie oddaje się mu należnego
szacunku – Vidhar uśmiechnął się krzywo, chyba tym rozbawiony
– Jest jedyny w swoim rodzaju. Tak samo jak ja - źle przeszedł
mutację.
Mężczyzna dostrzegł zarys potwora zaledwie kątem oka. Skorpion, jakby
przecząc prawom grawitacji, wbijał swe odnóża w rozmiękłą
ścianę wąwozu i szedł parę metrów nad nimi, próbując
zablokować im drogę ucieczki.
- Jeżeli cię tam nie znajdę, dorwę cię nawet na krańcu świata,
możesz być tego pewien. Wtedy pożałujesz, że mnie nie
posłuchałeś, przysięgam na wszystkich istniejących bogów.
Vidhar zeskoczył z konia, wyciągnął z juków drugi miecz. Zawsze
miał przy sobie dwa. Ale nie srebrny i stalowy, jak to mieli w
zwyczaju wiedźmini. Jeden był do zadawania szybkiej, a drugi
powolnej śmierci.
Bo, zgodnie z zasadami Kota, zasady należało łamać.
- Pieniądze masz w jukach. Jazda! - klepnął koński zad, zmuszając
go do kłusu – Nie radzę ci się obijać, Enael, to bydle jest
szybsze, niż myślisz!
I kiedy zniknęli mu z oczu, złożył palce w Znak.
- Chodź no do mnie, przerośnięty pajęczaku... – warknął,
zrzucając skorpiona ze ściany – Dzisiaj nie będziesz
żarł żadnego elfiego mięsa.
To było głupie i naiwne, zaufać tak elfiemu, nieznanemu
podrostkowi. Vidhar nie spodziewał się go więcej zobaczyć. Nawet,
jeżeli cudem uszedłby z życiem, każdy na miejscu Enaela
postąpiłby dokładnie tak samo – zebrał manatki i zniknął
gdzieś na drugim końcu świata.
Ale Vidhar miał już swoje lata. I jako Kot, i jako zwykły najemnik
przeżył wiele, widział jeszcze więcej i, na dobrą sprawę, nic
już nie trzymało go na tym ziemskim padole. Może bohaterska walka
z potworem nie była wcale złym zakończeniem? Może zdoła odkupić
się chociaż trochę, zanim jego spaczona dusza trafi do sądu
umarłych? Może jakoś to będzie. A nawet jeśli nie, to
przynajmniej dzieciak będzie miał lepszy start.
Skorpion ziarnisty podchodził do niego bardzo powoli, machając
odwłokiem niczym wahadłem, raz w prawo, raz w lewo. Był pokryty
zielonymi plamami, a metrowe szczypce przypominały swym kolorem
błoto. Rzeczywiście przypominał wielkością konia, jednak
poruszał się tuż przy ziemi, będąc o d niego o trzy razy
niższym. Jego czarne oczka wlepiały się w postać mężczyzny z
wyraźnym, nieukrywanym głodem.
- Irra yaire, co? Zabawne, do czego mnie to doprowadziło. -
powiedział cicho najemnik, robiąc młynka oba ostrzami, by przykuć
jego uwagę – Padnij, by powstać. Co za durna dewiza.
Zanim skorpion zdołał zamachnąć się odwłokiem, Vidhar
zeskakiwał już prosto na jego łeb.
Mówiono, że kropla jadu mogła zabić siedmiu dorosłych wojów.
Nikt zaś nie wiedział, ile kropel powinno powalić samotnego Kota.
Enael siedział w kącie małej izdebki, obejmując ramionami własne
kolana. Był zziębnięty, obolały i chyba złapała go gorączka,
ale nie myślał o tym ani przez chwilę. Co jakiś czas ocierał
tylko swoje załzawione oczy.
Jeśli on nie przyjdzie, nic już nie będzie miało sensu. Pojawił
się znikąd, dał mu nowe życie, a potem zostawił go samego, tak
samo jak wszyscy: ojciec, matka, stryj, stara kobiecina u której
pracował; jak zarządca Rudner, jedyny człowiek, dzięki któremu
miał przez tydzień co jeść i jak wiejska wiedźma Sybilla, dająca
mu nocleg, gdy trwał pogrom nieludzi. Pojawili się w jego życiu na
moment, by zniknąć bez śladu, zabierając ze sobą resztki
nadziei. Jedyne, czego pragnął, to chociaż chwili bezpieczeństwa.
Czegoś, co ludzie mieli codziennie, a o co on sam walczył każdego
dnia, zwykle ponosząc sromotną klęskę. Bo przecież komu
potrzebna była elfia przybłęda - bez pieniędzy, bez kwalifikacji,
bez niczego? Czas elfów skończył się już dawno, nie pozostały
po nim nawet wspomnienia. Jedynie przelana krew i wygasłe
pogorzeliska wskazywały na te zamierzchłe tragedie, gdzie nieludzi
wybijano niczym niebezpieczne zwierzęta, całymi setkami.
Teraz
zostało tylko przetrwanie.
Jeżeli Vidhar nie przyjdzie, Enael wróci po niego, gdy tylko
przestanie lać. Chciał odnaleźć jego szczątki i dać mu godny
pochówek, bo wiedział, że nikt inny nie zechce zrobić tego dla
odmieńca, Kota.
Ale ten Kot był inny. Był dobry dla niego, to wystarczyło.
Nieważne, co robił kiedyś. Zaopiekował się nim, Enaelem, nawet
jak się tego tak zawzięcie wypierał.
Deszcz łomotał o okna, spływał całymi strugami, tak samo jak
elfie łzy.
Chłopak
nie wierzył w cuda a jego zasób nadziei wyczerpał się wraz z
oświadczeniem mężczyzny: ,, w razie, gdybym nie wrócił, zajmij
się Iskrą”.
Gdyby
Vidhar wiedział, że wróci, nie powiedziałby tego.
Na zewnątrz rozległ się dźwięk ciężkich kroków. Elf schował
się w sobie jeszcze bardziej, mając nadzieję, że to tylko zły
sen. Kiedy zamawiał i płacił za pokój, był śledzony przez
siedzącego w kącie izby, pijanego żołnierza. Człowiek z
pewnością rozpoznał w nim elfa. Co gorsza, widział, iż elf jest
samotny.
A
samotne elfy z sakiewką przy boku były bardzo łatwym łupem.
Drzwi otworzyły się z hukiem, wpuszczając do środka zakapturzoną
postać. W tym samym momencie błyskawica przecięła niebo,
rozświetlając mokrą twarz białowłosego przybysza.
Vidhar zatoczył się, zamknął drzwi i bezsilnie osunął się po
ścianie.
- Mówili, że kropla jadu zabija siedem osób... - wychrypiał,
łapiąc z trudem powietrze – Ale koty mają po dziewięć żyć,
dzieciaku.
Chłopak z niedowierzaniem podniósł na niego wzrok.
Przypadł do mężczyzny, oplótł go ramionami, przycisnął twarz
do jego ciepłej jeszcze skóry pomiędzy barkiem a szyją.
- Żyjesz, nie zostawiłeś mnie! - wymamrotał z radością.
- Żyję, ale co to za życie - mężczyzna objął go jednym
ramieniem, przez jego twarz przemknął grymas bólu. - Ten pająk
mnie dorwał. Nie pociągnę długo. Chciałem ci tylko powiedzieć,
że...
- Cii... - elf zsunął mu kaptur z głowy i ujął dłońmi jego
chorobliwie bladą twarz – Teraz już wszystko będzie dobrze,
zaopiekuję się tobą! Będziemy razem, ty i ja, rozumiesz?
Na ustach Kota wykwitł blady, niepewny uśmiech. Wyciągnął drżącą
rękę i pogładził go lekko po włosach.
- Pewnie. - skłamał, nadal się uśmiechając.
Nieważne, co chciał powiedzieć. Nie miał ochoty psuć tej chwili.
To w końcu był ich ostatni moment, nie widział sensu zakłócać
go błahymi słowami. Jedna kropla może by go i nie zabiła, ale
skorpion wstrzyknął mu pod skórę dużo więcej, niż jedną
kroplę.
Enael bardzo starał się powstrzymać panikę.
- Będziemy razem. - powtórzył, słysząc jak łamie mu się głos –
Dasz sobie radę, byłeś przecież wiedźminem. To wiedźmini
zabijają potwory, nie na odwrót! Położysz się do łóżka i
wyzdrowiejesz do rana, prawda? - odgarnął z jego twarzy mokre
kosmyki, odsłaniając świeże rozcięcie wzdłuż policzka – A
potem pojedziemy na Iskrze do Cintry.
Vidhar oddychał chrapliwie. Pomiędzy segmentami skórzanej zbroi
ukazała się krew. Dużo krwi.
- Przepraszam – powiedział niewyraźnie, tracąc czucie w rękach –
Nigdy nie byłem udanym wiedźminem.
I zsunął się bezładnie na ziemię, znacząc ją rozrastającą
się plamą czerwieni.
Ten Enael jest taki uroczy! Vidhar na pewno nigdy by go nie skrzywdził, prawda? Tak bardzo do siebie pasują, że chyba bym tego nie przeżyła. Nie wiem co zrobię jak uśmiercisz któregoś z nich. Piszesz na prawdę cudownie, wiem że się powtarzam ale taka prawda!
OdpowiedzUsuńPoważnie zastanawiam się nad dopisaniem do tej trylogii jakiegoś ładnego epilogu, co na to czytelnicy? :]
OdpowiedzUsuń